Późną nocą gwałtownie się rozpadało.
Nie mogąc kontynuować podróży schowałem się pod wystającą skałą.
Zmęczony położyłem się na ziemi, po czym głęboko zasnąłem.
Obudziłem się koło południa.
Nie wyglądało na to, aby deszcz miał zamiar przestać padać.
Postanowiłem rozpalić ognisko z gałęzi, które jeszcze były suche.
Zebrawszy suche liście i gałęzie spod skały, rozpaliłem ognisko.
Ściągnąwszy ubrania, dałem je w optymalnej odległości od ogniska, aby szybciej wyschły.
Po dwóch dniach deszcz wreszcie się uspokoił.
Z gwałtownej ulewy została już tylko mżawka.
Postanowiłem kontynuować podróż już tylko prowadząc konia.
Nie dość że szlak był wąski, to jeszcze wszędzie było błoto.
Po paru godzinach deszcz ponownie przybrał na sile.
Wieczorem schowałem się pod kolejnym, mniejszym głazem.
Gdy deszcz całkowicie ustał, ruszyłem w dalszą drogę.
Po dwóch dnach mogłem ponownie wsiąść na konia.
Nie zmienia to faktu że droga wciąż była niebezpieczna, po prostu ten odcinek był szerszy.
Po trzech dniach drogi, stało się coś, czego bardzo nie chciałem.
W pewnym momencie, zauważyłem ogromną lawinę osuwającego się błota i kamieni.
Można to porównać do stanięcia bokiem do fali morskiej.
Wystraszony, puściłem konia galopem.
Fala była co raz bliżej a ja nie mogłem pozwolić mojemu koniu biec szybciej.
Już i tak były ogromne szanse że koń się wywróci w stronę przepaści.
Fala błota i kamieni już prawie ocierała się o końskie kopyta.
Nagle lawina przestała się osuwać, odetchnąłem z ulgą.
Wszystko byłoby dobrze...
Gdyby nie te spłoszone wilki!
Cała wataha, która wcześniej uciekała przed lawiną, teraz zainteresowała się moją osobą.
-Gorzej być nie mogło - Mruknąłem do siebie, po czym znów kazałem koniowi biec galopem.
Część wilków próbowała mnie otoczyć od strony wzgórza, lecz dzięki mokrej ziemi,
ciągle wywracały się na bok.
Do końca szlaku zostały mi około dwa dni drogi.
"Nie dam rady im uciec, koń mi padnie"- Desperacko pomyślałem.
Szybko się odwróciłem.
Wataha składała się z sześciu osobników.
Dwa starsze i cztery młodsze.
Postanowiłem skręcić na opuszczony szlak.
Pierwotnie prowadził on do małego miasteczka, lecz kupcom nie opłacało się do niego zajeżdżać.
Widać, że wilki głodowały od paru dni, inaczej by sobie odpuściły.
Bez chwili wahania, kazałem koniu przebrnąć przez wąski most,
który był rozwieszony pomiędzy dwoma górami.
Po dotarciu na drugą stronę szybko wyciągnąłem łuk i strzałę, po czym szybko wystrzeliłem.
Strzała wbiła się w pysk jednego z wilków, uśmiercając go na miejscu.
Wyciągnąłem kolejną strzałę, tym razem trafiłem w nogę zwierzęcia, przebijając ją na wylot.
Kulejący wilk został stratowany przez cztery pozostałe,
które wycofały się z mostu.
Szybko powróciłem na konia, po czym jak najszybciej jak tylko mogłem ruszyłem w dalszą drogę.
Po dwóch i pół dni drogi dotarłem do wcześniej wspomnianego miasteczka.
Było małe, a sprzedaż tu czegokolwiek była nieopłacalna.
Wymieniwszy walutę moich monet posiadałem:
10 królewskich, 181 szlacheckich i 20 chłopskich monet.
Nie marnując czasu:
Udałem się w stronę spokojnego życia.
1 komentarz
AnonimS
sprzedasz? SprzedaŻ.
Kaspel
@AnonimS Najmocniej przepraszam za ten karygodny błąd, już go poprawiłem.
AnonimS
@Kaspel spokojnie po prostu rzucił mi się w oczy . Zdarza się. Pozdrawiam