Samotny podróżnik- cz. 5 - Średniowieczna praca u podstaw.

Samotny podróżnik- cz. 5 - Średniowieczna praca u podstaw.Przez pierwsze dwa tygodnie odbywała się nauka czytania i pisania w narodowym języku.  
Po wyznaczonym czasie na oswojenie się z nowym, dość wielkim miejscem pracy przyznano  
mi pierwsze zadanie, którym było zbieranie jabłek.  
Po upływie miesiąca rozkazano mi grabić liście i zbierać patyki.  
Gdy nie miałem zajęcia, z reguły posyłano mnie do nauczyciela u którego się uczyłem.
W praktyce nie spałem 6 godzin, a skróciłem to sobie do 4.
W ten sposób, gdy wszyscy po południu cieszyli się czasem wolnym, ja spałem.  
Dodatkowe dwie godziny spędzałem na naukę.
W ten sposób po upływie 4 miesięcy potrafiłem czytać i pisać.  
Oczywiście nie znałem wtedy pojęcia gramatyka.
Czasami, gdy nauczyciel się spóźniał, to lubiłem mu robić jakiegoś psikusa.  
Nigdy nie były one jakoś przesadne.
Znaczy, chyba.  
Bo albo mu sporo płacą, albo lubi pić przesolone mleko.
Po upływie roku i 7 miesięcy umiałem już czytać i pisać na przyzwoitym poziomie.  
Wtedy też z powrotem ożyła moja znajomość z Airą, bowiem od tego okresu  
zaczęliśmy do siebie wysyłać listy.  
Pamiętacie jak mówiłem że będzie ona odgrywała znaczącą rolę w moim życiu?
To ten moment. Dzięki jej listom, które często były jako/tako ilustrowane dostawałem  
darmowe lekcje zielarstwa, dzięki którym mogłem zabłysnąć, by później dostać miano zielarza,  
które fundowało mi już teoretyczne osiem godzin snu.
Dochodzą do tego własne eksperymenty, dzięki którym stałem się pożądanym zielarzem.
Potrafiłem połączyć zioła tak, aby np. dało się je przyrządzić z zupą, co dawało jednocześnie efekt zioła oraz przyzwoity smak. To z kolei powodowało znaczne poprawienie się majątku szlachcica,  
dzięki czemu już w tym momencie rozpoczęła się nauka na koniu. Za naukę podziękowałem  
swojej "nauczycielce" zielarstwa, która i tak nie miała jak tej wiedzy spożytkować, bowiem nie pozwalano jej oddalać się od pałacu. Po dwóch latach byłem nie do poznania.  
Z małego nieudacznika żebrzącego na ulicy stałem się prawdziwym...
No może jeszcze nie podróżnikiem bo mi został rok długu do spłacenia  
ale w tym momencie z pewnością poradziłbym sobie jako "Samotny podróżnik".
Po roku nasiąknąłem wiedzą jak tylko mogłem, jeżeli chodzi o naukę Bretońskiego,  
jazdy konnej oraz zielarstwa. Definitywnie byłem znany bowiem już od miesiąca dostawałem propozycje prac jako zielarz lub nauczyciel. Nawet zacząłem dostawać listy z propozycjami ślubów...  
Choć ten temat wolę przemilczeć.
Ostatniego dnia dostałem 1 złotą monetę nadwyżki.  
Choć i tak wiem że ma ich jeszcze kilkanaście na boku, za moje usługi...  
Po opuszczeniu posesji szlacheckiej mój majątek wynosił:
1 koń, 1 worek długotrwałej żywności oraz 1 złota, 208 srebrnych i 2 miedziane monety.
Teraz dobrze wiedziałem którą drogą będzie najefektywniej się udać, oraz że będę musiał  
zmienić nominał monet na granicy z Estalią.  
Plan idealny. Teraz tylko pozostaje wyruszyć w drogę.  

Moje spokojne życie było na wyciągnięcie ręki.  

SPROSTOWANIE:
Popełniłem błąd i zamiast nauczyć naszego bohatera Estalijskiego, nauczyłem go Bretońskiego.
Zdecydowałem że nie będę zmieniał poprzednich opowiadań puki nie zakończę serii, więc proszę  
o zrozumienie, jeżeli będę (tym razem celowo) pisał że w Estalii mówią po Bretońsku.
A tak na marginesie: W Bretonii mówią w tym samym języku co w Imperium, bowiem  
taki był warunek "Wiecznego Pokoju". Tylko w Estalii pomimo sojuszu, panuje ten wyjątek.  

PS: Nazwy miast zostały zapożyczone nieświadomie, kierowałem się mapą, te opowiadanie nie jest wzorowane na oficjalnym uniwersum świata.
  
BONUS:

3 lata wcześniej, ranek, pałac książęcy, dzień przesłuchań. 2 godziny do przesłuchania:
- Panie! dostaliśmy raport o wycofaniu się do ogrodu waszej książęcej córki! mam nadzieję,  
że książę wie że ta część została udostępniona gościom!- Poinformował zdyszany posłaniec.  
- Zdaje sobie z tego sprawę Edwardzie, lecz chcę aby moja córa poznała zarys ludzi, którzy nieszkają
na co dzień w niższych strefach komfortu, lub jak w tym wypadku; w zerowych strefach komfortu.
Po za tym ten chłopiec wydaje się być dobrym człowiekiem, i raczej niczego haniebnego  
nie odważy się zrobić. Po za tym właśnie wpatruje się w nią jak w zegarek, myśląc że nikt go nie widzi.
- Co ma książę na myśli? - Spytał zdezorientowany sługa.
-Mam na myśli to, że mogą zostać dobrymi przyjaciółmi.  
-Zrozumiałem.  

BONUS x2:

Po dogłębnych poszukiwaniach, okazało się, że armie wroga ukrywały się po lasach mocarstwa,  
oraz chciały zaatakować imperium od środka, kiedy te nie będzie się tego spodziewać.  
Na szczęście większość z nich nie grzeszyła rozumem, więc zwiadowcą imperium conocne ogniska w lesie wydawały się aż nadto podejrzane, aby nie sprawdzić, kto się w nich kryje.
Dwa dni po tym rozkazano aby podpalić las, w ten sposób, aby nie udało się wrogiej armii uciec.  
Większość wrogiej armii spłonęła żywcem, a ci co ocaleli, zostali natychmiast zabici
przez ukrywających się rycerzy w lekkiej zbroi.
Co najciekawsze, to był ten sam las, w którym wcześniej nocował nasz bohater.

Dodaj komentarz