Ośrodek r.9

Ośrodek r.9Przełknął gwałtownie ślinę, zaciskając dłoń na klamce.
- Dlaczego ja? - zapytał w końcu ochrypłym od emocji głosem.
- Bo jesteś mi potrzebny — wzruszyła ramionami, siadając w miękkim fotelu przy ogromnym kominku. Wyglądała jak normalna młoda kobieta, a jednak coś w jej posturze, w sposobie mówienia i tym, jak na niego patrzyła, mówiło mu, że ma do czynienia z osobą wielokrotnie od niego starszą.
- Do czego jestem ci potrzebny?
- Pomożesz mi uwolnić moich ludzi — odparła, na co tylko prychnął pogardliwie. Przeniosła na niego spojrzenie swych zielonych oczu. - Sądzisz, że to zabawne?
- Mordowaliście mieszkańców miasteczka, naprawdę sądzisz, że ci pomogę?
- Jeśli chcesz żyć, owszem.
- A nie przyszło ci do głowy, że być może ja już tego nie chcę? Stałem się bestią, na które dotąd polowałem...
- Nie sądzę, by twój przyjaciel był zadowolony ze sposobu, w jaki określasz waszą rasę. Lykanizm jest nieodwracalny, tak samo, jak wampiryzm, więc będziesz musiał nauczyć się z tym żyć. I uwierz mi, zrobisz wszystko, o co cię poproszę — uśmiechnęła się złowieszczo, a jego przeszedł zimny dreszcz.
- Wampiry nienawidzą wilkołaków — przypomniał jej całkiem przytomnie. - Wątpię, bym długo tu przeżył.
- Moi ludzie wiedzą doskonale, że jeśli ktokolwiek podniesie na ciebie rękę, nie będę wyrozumiała.
- Wyjątki zawsze się zdarzają — powiedział cicho, patrząc z obrzydzeniem, jak kobieta wypija kielich ciemnoczerwonej cieczy.
- Oczywiście — oblizała karminowe usta. - Ale nie tutaj. Tutaj dyscyplina to podstawa.
- Yhm... Czemu tu nie ma okien?
- Dopiero teraz się zorientowałeś? - odparła, patrząc na niego z politowaniem. - Jesteśmy głęboko pod ziemią — wyjaśniła, odstawiając kielich na pobliski stolik.
- Jak to możliwe? Przecież nie schodziliśmy nigdzie.
- Wy, ludzie jesteście najbardziej ograniczoną rasą na tym świecie — westchnęła, uśmiechając się pobłażliwie. - Nie dostrzegacie subtelnych zmian, które dzieją się wokół was. Nigdy nie zauważyliście, że potrafimy wyjść poza Ośrodek — pokręciła głową.
- Nie obracaj kota ogonem — zirytował się. - Jak się tu znaleźliśmy?! - zapytał ostro.
Spojrzała na niego krótko, po czym podeszła do niego tak szybko, że nie zorientował się nawet, kiedy złapała go za szyję i przycisnęła do drzwi za jego plecami.
- Śmiesz podnosić na mnie głos? - zapytała cicho, a jej oczy rozbłysły krwistą czerwienią.
- Puść — warknął ochryple. - Puszczaj!
Gwałtownie rozluźniła uchwyt, przez co zachwiał się i opadł na jedno kolano, lecz adrenalina spowodowana strachem, podburzona dodatkowo krążącym w jego żyłach wirusem, sprawiła, że niewiele myśląc, rzucił się na kobietę. Podcięła mu nogę, ale zawsze miał dobry refleks, więc zdołał zachować równowagę. Obrócił się do niej, ale kobiety już nie było w tym miejscu. Ponownie siedziała w fotelu, przyglądając mu się z zainteresowaniem.
- Naprawdę sądziłeś, że zdołasz mnie dosięgnąć?
- Ja cię zabiję — syknął i znów na nią ruszył, ale nim zdołał zrobić dwa kroki, uderzył całym ciężarem w podłogę. Nad sobą dostrzegł wściekłą twarz Odetty. Jej kły wydłużyły się znacznie.
- Uratowałam cię, ty niewdzięczny psie — powiedziała cicho, wbijając mu paznokcie w szyję. - A ty tak się odwdzięczasz?...
- Jesteśmy kwita — chrypnął. - Ja uratowałem ciebie, a ty mnie. Więc mam prawo się teraz na ciebie wściekać — szarpnął się, ale była dla niego zdecydowanie zbyt silna. On sam, choć świetnie umięśniony, nie posiadał jeszcze siły zmiennokształtnego.

Jęknął, gdy uderzył plecami o ścianę za sobą, ale nie upadł. Choć wampir, który go zaatakował, był nad wyraz silny, Kyle zdołał się już nauczyć, jak korzystać ze swej nadnaturalnej siły, dlatego też widząc teraz swą porażkę, wyjątkowo blady krwiopijca obnażył długie kły ociekające śliną. Brunet skrzywił się, widząc to i pochylił się lekko, gotów przyjąć kolejny cios. Lecz, kiedy wampir znów się na niego rzucił, ten zareagował instynktownie i zamachnął się potężnie. Jego silne ramię zatoczyło w powietrzu łuk i otwarta dłoń zakończona długimi wilczymi szponami uderzyła z całej siły w głowę wampira. Krwiopijcę odrzuciło na drugą stronę pomieszczenia, gdy uderzył tępo w przeciwległą ścianę, gdzie następnie osunął się bezwładnie na ziemię i tam pozostał bez ruchu. Z boku jego głowy sączyła się obficie krew. Zaskoczony Kyle spojrzał na swą dłoń, a przede wszystkim na długie pazury, teraz pokryte szkarłatną krwią oponenta. Dzięki wyostrzonym zmysłom wychwycił momentalnie delikatny powiew wiatru za sobą i odwrócił się szybko. Nieopodal niego stała Odetta i patrzyła przymrużonymi oczami na jednego ze swych poddanych.
- Nie żyje — powiedziała cicho, bez cienia emocji w głosie.
Obejrzał się w tamtym kierunku i przełknął ślinę.
- Nie chciałem... - mruknął. Powoli przeniosła na niego wzrok i spojrzała mu w oczy.
- Wreszcie skorzystałeś z siły wilkołaka — odparła. - Mój człowiek zaatakował cię bez żadnego powodu, a ty się broniłeś.
Kiwnął głową, nieco oszołomiony faktem, że kobieta o wszystkim wie, jakby stała tam od samego początku. A przecież jej tam nie było... Chyba...
- Tak, masz rację...
- To, że go zabiłeś, świadczy tylko o tym, że nabierasz wprawy. I potrzebnej mi siły. To dobrze. A nim się nie przejmuj. Skoro zginął, nie był gotowy na pojedynek z tobą, a to oznacza, że mógł nie zaczynać.
- Nie jesteś na mnie zła? - zapytał zaskoczony. - Pozbawiłem cię jednego z twoich ludzi...
- Powiedziałam ci już, że to jego wina, że zginął. Nie osiągnąłeś jeszcze pełni swoich sił, jako wilkołak i wątpię, by stało się to przez najbliższy rok, ale skoro byłeś w stanie zabić stuletniego wampira, muszę przyznać, że jestem pod wrażeniem. I nie, nie jestem o to zła. Szczerze powiedziawszy, nigdy za nim nie przepadałam. Pochodził ze starożytnego rodu i choć był najmłodszy spośród swej rodziny, miał o sobie zdecydowanie zbyt wysokie mniemanie, które sprawiało, że zabiegał o moją rękę. Było to zdecydowanie niewłaściwe i śmieszne zachowanie — położyła mu dłoń na ramieniu i ścisnęła lekko. Syknął i opadł na jedno kolano. - Uspokój się, Kyle.
Spojrzał na nią zaskoczony, po czym odetchnął głęboko, zdając sobie sprawę, że do tej pory dyszał niczym rozeźlony wilk, a wzrok ma wyostrzony do maksimum. Otrząsnął się jak pies który dopiero co wyszedł z wody.
- Wybacz...
- Bądź grzecznym pieskiem — mruknęła, nachylając się do niego. - A będzie ci tutaj naprawdę dobrze.

- Jak długo żyjesz? - zapytał ją jakiś czas później, gdy siedzieli w jej komnacie. Odetta zażyczyła sobie, by towarzyszył jej stale, jako jej prywatny piesek. Określenie to mocno godziło w jego dumę, ale szybko nauczył się, by nie pyskować. Był jednak ciekawy i zadawał wiele pytań. Nie na wszystkie otrzymywał odpowiedzi, wiele razy wampirzyca zbywała go delikatnym uśmiechem. Teraz jednak wyglądało na to, że nie ma zamiaru nie odpowiadać.
- Jestem stara — powiedziała, sącząc dla odmiany wino.
- Stara, czyli? - chciał wiedzieć. - Masz ponad pięćset lat?
Uśmiechnęła się lekko i kiwnęła głową, patrząc na ciemnoczerwoną ciecz pod blask kominka.
- Starsza... Pięćset lat miałam kilka tysiącleci temu.
- Tysiącleci? - powtórzył oszołomiony, patrząc na nią szeroko otwartymi oczami.
- Owszem — przytaknęła. - Na tyle stara, że pamiętam upadem Imperium.
- Jakiego Imperium? - zdumiał się.
- Zachodniorzymskiego.
- Niemożliwe...
- A to dlaczego? - zainteresowała się łagodnie, zwracając na niego swe brązowe oczy i uśmiechając się nieznacznie. - Mówiłam ci, że jestem stara. Pochodzę ze starożytnego rodu, starszego nawet niż najstarsze piramidy świata. Lecz jestem ostatnia i jeśli nie przedłużę rodu, moje królestwo się rozpadnie.
- Jak to w ogóle się stało, że się znalazłaś w Ośrodku? Skoro jesteś królową wampirów, chyba powinnaś mieć swoją straż i pałac, czyż nie?
Uśmiechnęła się smutno i kiwnęła głową.
- Ależ miałam. Moje królestwo było potężne, wiele ludzkich wodzów bało się mej władzy, oddawało mi hołd. Ale czasy się zmieniają, rządy również. W końcu zaczęto podważać moją władzę, ludzie zaczęli się buntować. Spalono wiele kobiet, które były rzekomo czarownicami i jeszcze więcej tych, które faktycznie nimi były oraz dwa razy tyle wampirów i innych nadnaturalnych. Wampiry, wilkołaki i inni zeszli do podziemia. Nasze istnienie obrosło legendami, staliśmy się częścią podań, fragmentami bajek, którymi straszy się niegrzeczne dzieci oraz winowajcami wszelkich ludzkich nieszczęść. Nie przeczę, aby przetrwać, musieliśmy polować, ale ani ja, ani żaden z moich podwładnych nie jest, ani nigdy nie był odpowiedzialny za którykolwiek kataklizm, czy pandemię. Te dziesiątkowały również nas i wkrótce zostało nas tak niewiele, że nakazałam moim pobratymcom kilkusetletni sen, by przeczekać dziejową zawieruchę. To niestety sprawiło, że ludzie urośli w siłę, która zdecydowanie nam zagroziła, zwłaszcza że nigdy nie zdołałam uzyskać konsensusu z wilkołakami i ogłosić z nimi rozejm. Choć wciąż są nas tysiące, trwająca od wieków wojna nas wyniszcza. Ponadto moje niespodziewane zniknięcie sprawiło, że na moje miejsce zgłosiło się zbyt wielu pretendentów, którzy walczą między sobą niczym zajadłe psy o kawałek mięsa. A uwierz mi, władza nad żądną krwi hałastrą, nie jest łatwa...
- Rozumiem — kiwnął głową. - Wciąż jednak nie odpowiedziałaś mi, jak się tu znalazłaś.
- Właśnie miałam to tego dojść... Widzisz, po pewnym czasie wraz z radą mego ludu doszliśmy do wniosku, że należy objawić swoją obecność największym głowom państw. Mieliśmy zdolności, które mogliśmy wykorzystać w służbie innym. Niestety popełniłam poważny błąd i zgodziłam się tutaj przyjechać, by w spokoju odbudowywać swoje imperium. Gdy w końcu zorientowałam się, że zostałam zapędzona w pułapkę i zdradzona, było już za późno na ucieczkę, zdołali otoczyć miasto polem, przez które nie możemy się przedostać.
- Kto cię zdradził?
- Twój ojciec...

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1888 słów i 10573 znaków.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto