Ośrodek r.1

Ośrodek r.1Przełknęła ślinę, ze wszystkich sił starając się zignorować wrzaski dochodzące z głównego placu w ośrodku. Zagryzła wargę tak mocno, że popłynęła szkarłatna krew i zamknęła oczy. Na jej policzkach pojawiły się płynące łzy.

Westchnął, wsuwając ręce głęboko do kieszeni spodni. Pomimo okularów przeciwsłonecznych na nosie zmrużył oczy przed rażącymi promieniami popołudniowego słońca i płomieniami buchającymi wysoko do nieba.
- Tak właśnie kończą wszyscy, którzy się przeciwko nam buntują, synu — powiedział starszy mężczyzna, podchodząc do niego i kładąc mu dłoń na ramieniu.
- Przecież wiem — odparł szybko, po czym rozkasłał się na całego, gdy doleciał do niego gryzący dym połączony ze swądem palonego ciała. - Powtarzasz mi to w czasie każdej egzekucji — chrypnął, starając się oddychać jak najpłycej.
- Dlaczego wobec tego mam wrażenie, że współczujesz skazańcom, Kyle?
- Nie im, tylko tym dzieciom, które muszą oglądać tę masakrę. Naprawdę jest to konieczne?
- Oczywiście! - prychnął jego ojciec wyniośle. - Przypominam ci, że sam miałeś cztery lata, gdy oglądałeś swoją pierwszą egzekucję.
- Doskonale to pamiętam — niemal warknął, po czym odwrócił się do swych ludzi. - Już po wszystkim. Zagaście ogień i uprzątnijcie ten syf...
Gdy kilku mężczyzn pobiegło ku palącym się stosom, jego ojciec znów złapał go za ramię.
- Nie podoba mi się to. Robisz się zdecydowanie zbyt miękki, Kyle...
- Wydaje ci się — burknął w odpowiedzi i nie żegnając się z ojcem ani nie czekając na podwładnych, ruszył ku bramie prowadzącej z terenu ośrodka. Szedł sprężystym, pewnym krokiem, lecz w połowie drogi przystanął gwałtownie. Podniósł głowę i rozejrzał się w poszukiwaniu źródła jego niepokoju. I wtedy ją dostrzegł. Drobną, nienaturalnie bladą twarz w oknie jednego z brudnych budynków socjalnych. Przekrzywił głowę i przez chwilę po prostu się jej przyglądał. Młoda kobieta mrugnęła kilka razy, a wtedy na jej policzkach zobaczył ślady łez. Zaskoczony odwrócił głowę w stronę dymiących stosów, a kiedy znów spojrzał na okno, jej już tam nie było. Zniknęła w głębi mieszkania. Wzruszył ramionami i ruszył ponownie ku bramie. Wkrótce też zapomniał o całym zdarzeniu. Miał mnóstwo innych spraw i obowiązków i to im zamierzał poświęcić całą swoją uwagę. I doskonale wiedział, że to będzie długi dzień...

Ściągnął słuchawki z uszu, po czym przeciągnął się, prostując nogi na całą ich długość, a łóżko zaskrzypiało w niemym proteście, po czym wstał płynnie i podszedł do drzwi. Otworzył je cicho, z zamiarem udania się do łazienki i zamarł zaskoczony, widząc tuż przed sobą swoją siostrę. Była w sukience, a w ręce trzymała buty na dość wysokim obcasie, który na pewno wywołałby u ich matki atak szału.
- Właź! - syknął, wskazując kciukiem za siebie i przesunął się, by ją przepuścić.
- Kyle... - pisnęła, patrząc na niego błagalnie.
- Ani słowa! Do środka!
Spuściła głowę, doskonale zdając sobie sprawę, że z nim nie wygra i wyszła do środka. Rozejrzał się po korytarzu, a gdy nikogo na nim nie zauważył, cofnął się do pokoju i zamknął drzwi, po czym oparł się o nie plecami.
- Co ty do cholery wyprawiasz? - warknął, zakładając ręce na piersi, co tylko uwydatniło jego mięśnie. - Randka?
- Nie... - zaprzeczyła szybko, ale mocny rumieniec na jej policzkach powiedział mu, że się nie mylił.
- Świetnie... - prychnął. - Upadłaś na głowę, czy jak?!
- Nie, ja... Zresztą to nie twoja sprawa!
- Ja chcę ci tylko pomóc... - westchnął zrezygnowany.
- Jasne! - prychnęła wściekła. - gdyby tak było, pozwoliłbyś mi wyjść!
- A możesz być ciszej?! - warknął, opuszczając ręce i robiąc krok w jej stronę. Natychmiast się skuliła, a w jej oczach pojawiły się łzy. - Uspokój się, przecież cię nie zbiję. Chcę tylko wiedzieć, coś ty wykombinowała, co? Poza tym miałaś zamiar obudzić rodziców, czy jak? Wiesz, że to nie jest dobry pomysł. Będzie niezła awantura, a oboje tego nie chcemy. Ojciec i tak już ma za dużo na głowie, jeszcze ta dzisiejsza egzekucja, jest podwójnie podenerwowany... Więc może zacznij się mądrze zachowywać, co?
Zwiesiła głowę, patrząc na swoje bose stopy i westchnęła.
- No... Dobra...
- Grzeczna dziewczynka — podszedł do niej i objął ją czule, całując we włosy. - No to dowiem się wreszcie, gdzie to moja siostrzyczka się wybierała w środku nocy i to przy pełni księżyca?
- Ja... Nie mogę ci powiedzieć — szepnęła, wyrywając się z jego objęć.
- Sam — powiedział, odwracając ją do siebie stanowczo. - Co się dzieje?
- Przecież on nigdy by mnie nie skrzywdził, więc czemu się wściekasz?
- Ale kto?! Mówże po ludzku...
- Nie, bo się wściekniesz...
-I tak się wścieknę, gdy mi nie powiesz, ale nie na ciebie, dlatego, że nie będę mógł ci pomóc, młoda. A chcę, żebyś była szczęśliwa, rozumiesz? Tak szczęśliwa, jak to tylko jest możliwe w tym pochrzanionym mieście... Wiem, że nie jest łatwo, ale musimy trzymać się razem, tak? Więc proszę, powiedz mi, z kim ty się umawiasz?
- Nie umawiam... To miało być pierwsze spotkanie — powiedziała cicho. - Ze Scottem... Traversem.
- Proszę?! - nieomal warknął, łapiąc się za włosy. - Zwariowałaś?! Dziewczyno, zwariowałaś kompletnie? To naprawdę niebezpieczny człowiek.
- Powiedziałam ci, że nie dla mnie — mruknęła buńczucznie.
- Jezu... Widziałem, jak ten facet łamie kręgosłup jednym uderzeniem pięści, Sam...
- Ty również wielu zabiłeś! - przypomniała mu. Westchnął, przymykając na moment powieki, a gdy znów na nią spojrzał, był już względnie spokojny.
- Tak, ale tylko w obronie... Nie po to, żeby zdobyć posiłek, mała... A Scott to wilkołak, przecież wiesz...
- Wiem — powiedziała niecierpliwie.
- I szaman — dodał takim tonem, jakby to przesądzało całą sprawę. - Sam, błagam cię. Jesteś jeszcze młoda, daruj sobie, co? Bo jeśli cię skrzywdzi, to będę musiał go zabić, a tego nie chcę.
- Przemyślę to — burknęła, nie patrząc na niego. Westchnął, obejmując ją znów.
- Jesteś coraz bardziej podobna do Alex... Proszę cię, młoda, nie idź w jej ślady, dobrze? Naprawdę nie chcę stracić drugiej siostry...

- Samantho, bardzo proszę, wytłumacz mi, dlaczego tej nocy nie spałaś w swoim łóżku, tylko razem z Kyle'a? - zapytał przy śniadaniu Patrick, ich ojciec. Rudowłosa dziewczyna westchnęła niemal niezauważalnie, po czym dłubiąc widelcem w porannej owsiance, której z całego serca nie znosiła, powiedziała spokojnie:
- Miałam koszmar, tato... Poszłam do Kyle'a, a ten zgodził się, bym z nim spała.
- Spójrz mi w oczy i powtórz, co powiedziałaś...
Podniosła głowę, lecz zanim zdążyła się odezwać, z pomocą przyszedł jej brat.
- Ojcze — odchrząknął cicho. Mężczyzna spojrzał na niego ostro. - Daj jej spokój, proszę. Gdy do mnie przyszła, trzęsła się ze strachu i płakała.
- Co ci się śniło? - głos ojca nie pozostawiał wątpliwości, że nie wierzy w słowa swoich dzieci, ale wyjątkowo nie miał ochoty na kolejną sprzeczkę.
- Ogień, tato. Stosy — wyznała cicho, wzdrygając się mocno.
- Czyżby jakaś egzekucja? - zainteresował się niemrawo, skupiając się ponownie na czytaniu gazety.
- Aha... Masowa.
- Więc opowiedz, co dokładnie widziałaś.
- Przepraszam, ale wolałabym nie — przełknęła ślinę, a w jej oczach pojawiła się panika. Kyle złapał ją delikatnie za rękę i ścisnął, dodając jej otuchy.
- Dość tych pogaduszek. Jedzcie, bo zaraz wszystko wystygnie i pójdzie na zmarnowanie. A tego nie chcemy! - ucięła dyskusję ich matka, jak zwykle wyszykowana pięknie, z nienagannym makijażem i fryzurą, chociaż nawet nie wychodziła z domu. Ale była idealną panią domu. - I pamiętaj, Samantho, to, co widziałaś we śnie, nigdy się nie zdarzy. Więc przestań się przejmować. Albo będziemy musiały poważnie porozmawiać...
- Tak, mamo — wyszeptała, skupiając się na owsiance.
Ale wiedziała doskonale, że tak łatwo o tym nie zapomni. Jej sen był okropny. I dotyczył jej rodziny...

- Mama ma rację, powinnaś przestać się zadręczać — mruknął Kyle, gdy podwoził ją do szkoły. Ubrany był już w świeżutki mundur.
- Nie mogę, Kyle! - pisnęła. - To było tak realistyczne! Ja czułam te płomienie! One nas zabijały, wszystkich. Płonęliśmy na stosach, a oni tylko patrzyli i śmiali się — załkała, zaczynając się trząść.
Zerknął na nią krótko i zatrzymał auto przy krawężniku, włączając awaryjne.
- Hej, spójrz na mnie, młoda — powiedział łagodnie. Gdy to zrobiła, podał jej chusteczkę, a potem przytulił ją mocno. - Posłuchaj mnie uważnie. Nic nikomu się nie stanie, rozumiesz? Nikomu z nas. Nie dopuszczę do tego. Każdego dnia żałuję, że nie udało mi się przekonać Aleź, by przestała, ale ciebie nie stracę, wiesz? Poza tym rozejrzyj się. Jesteśmy bezpieczni...
Po chwili kiwnęła głową i osuszyła twarz chusteczką. Przez cały czas przyglądał się jej uważnie.
- Ok — wykrztusiła w końcu.
- Lepiej? - pogładził ją po włosach.
- Tak... Zawieź mnie do szkoły.
- Dobrze. I pamiętaj, że w razie jakichkolwiek problemów masz do mnie dzwonić, jasne?
- Pamiętaj... No jedź już...
Kiwnął głową, płynnie włączając się do ruchu, a ciężkie motocykle niczym duchy utworzyły wokół ich auta szczelny kordon.

- Chciałabym, by Alex była tut teraz z nami — powiedziała cicho, gdy zatrzymał samochód na wielgachnym parkingu przed gmachem szkoły. - Byłoby spokojniej. Poza tym cholernie za nią tęsknię.
- Ja też, ale nie wydaje mi się, żeby było spokojniej, gdyby tu z nami była — westchnął, przytulając ją czule i opierając brodę o jej głowę.
- Odwiedzimy ją?
- Jasne. Po szkole. Teraz zmykaj i spraw, żebym był z ciebie dumny, jasne? Chcę widzieć same szóstki...
- Dobra, spływaj, palanci! - roześmiała się, wychodząc z samochodu.
- Aha, ja też cię kocham! - uśmiechnął się, obserwując, jak podąża za nią dwóch rosłych ochroniarzy. Życie w tym porąbanym mieście nie było łatwe. A już na pewno nie, gdy było się dziećmi burmistrza...

- Travers! - ryknął, gdy tylko przekroczył próg komisariatu. - Do gabinetu!
- Co jest, szefie? - postawny blondyn z przydługimi włosami natychmiast za nim ruszył.
- Zaraz się dowiesz... - warknął Kyle, pierwszy wchodząc do wyłożonego dębowym drewnem pomieszczenia. gdy tylko zamknęły się za nimi drzwi, obrócił się na pięcie i zanim Scott zdążył zareagować, jego przełożony wymierzył mu silny cios w żołądek. Travers stęknął, opadając na jedno kolano i spazmatycznie łapiąc oddech.
- Ty, powaliło cię? - chrypnął w końcu, łypiąc na kumpla zaskoczony.
- Weź, trzymaj się od mojej siostry z daleka! - warknął Kyle, robiąc krok w tył, by nie zaatakować ponownie swego zastępcy. Założył ręce na piersi i przysiadł na biurku.
- Przecież niczego od niej nie chcę!
- To, po jaką cholerę umawiałeś się z nią o północy?!
- Przyszła do mnie, mówiąc, że ma problemy ze snami. Opowiedziała mi, co się jej śni i poprosiła o pomoc. Doskonale wie, że jestem szamanem. Nie chciałem się w to angażować, bo podejrzewałem, jak zareagujesz, gdy o wszystkim się dowiesz, ale męczyła mnie tak długo, że w końcu uległem — wyjaśnił, stając pod ścianą. - Chciałem jej tylko pomóc, stary... Nic więcej.
- A jak byś to zrobił? Przeleciał ją?!
- Tobie już naprawdę na mózg padło, człowieku... Po co miałbym robić coś takiego? Chciałem tylko wprowadzić ją w trans, sprawdzić, skąd bierze się źródło jej koszmarów.
- I to wszystko? - Kyle przyglądał mu się podejrzliwie, choć wyglądał na niego zaskoczonego.
- No jasne! - prychnął blondyn.
- Więc po kiego ubrała się na to spotkanie jak na najlepszą randkę świata?
- A bo ja wiem? Nic mi do tego, Kyle. Jesteś moim szefem, nigdy nie zbliżyłbym się do twojej siostry... Naprawdę chciałem jej tylko pomóc.
- Jasne, ale zostaw to. Dam sobie z tym radę. To mój problem.
- Ok... I serio, Kyle, twoja siostra mnie nie obchodzi. Mam już dziewczynę i gdybym tknął Samanthę, ty byłbyś pierwszym, który urwałby mi jaja. Po tobie poprawiłby twój ojciec, a na koniec wyżyłaby się na mnie Danielle, więc sorry, stary, ale jakoś nie mam ochoty, by mój penis posłużył jej za kołatkę do drzwi.
- Danielle? Masz na myśli TĘ Danielle?
- Tak...
- O, stary... To gratuluję odwagi, chłopie — brunet zaśmiał się i nieco odprężył.
- Spływaj... też byś sobie kogoś znalazł.
- Nie chce mi się.
- Twój ojciec nie będzie z tego zadowolony...
- Niech się wypcha. To moje życie.
- Raczej nie powtarzaj tego przy nim — poradził mu Scott. - A swoją drogą niezły cios. Powalić wilkołaka w czasie pełni księżyca jednym uderzeniem... Szacun...

- Znów miałaś ten sen — powiedziała cicho Matilda, gdy siedziały przy stoliku w czasie przerwy na lunch. Sam skinęła ponuro głową.
- Teraz było znacznie gorzej — chrypnęła. - Mati, ja czułam te płomienie. Czułam, jak mnie zabijają. Czułam ten okropny ból, swąd palonego ciała. I słyszałam ich szyderczy śmiech — powiedziała cicho, spoglądając na przyjaciółkę ze łzami w oczach.
- Hej, spokojnie... Postaraj się o tym nie myśleć...
- To nie jest takie łatwe... Na dodatek Kyle przyłapał mnie, gdy wymykałam się na spotkanie ze Scottem...
- Jego zastępcą? No nieźle...
- Taaa, tyle że pokrzyżował nam plany...
- Szkoda. Ze Scottem pewnie byłoby naprawdę wyjątkowo. To prawdziwe ciasteczko, pomimo tego, że wilkołak.
- Obiecał mi pomóc. Chcę, żeby te sny wreszcie się skończyły... Poza tym nie mam komu o tym powiedzieć. Moi rodzice nie uznają czegoś takiego, nie będą chcieli mnie słuchać, tylko od razu wpakują mnie do wariatkowa... Odkąd zabrakło Alex, ich cała uwaga skupiła się wyłącznie na mnie, bo Kyle już pracuje, a ja wciąż muszę się uczyć...
- Przesrane...
- Co ty nie powiesz? - zapytała zgryźliwie. - Chciałabym się stąd wydostać. Uciec...
- Może kiedyś się uda...
- Chyba tylko w trumnie — warknęła zrezygnowana. - Wiesz, zazdroszczę Alex, że już nie...
Jej wypowiedź przerwał ostry dźwięk syreny alarmowej, który nagle rozległ się za oknem. W szkolnej stołówce zaległa śmiertelna cisza. Twarze wszystkich uczniów natychmiast skierowały się na okna. I wtedy nadszedł komunikat:
- "Wszystkich mieszkańców prosi się o natychmiastowe schronienie w najbliższym budynku i zamknięcie drzwi i okien. Z ośrodka badawczego wydostał się wampir. Niech nikt nie próbuje złapać go na własną rękę. Jest szalony i wyjątkowo niebezpieczny. Służby porządkowe są już w drodze."

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 2783 słów i 15136 znaków, zaktualizowała 25 kwi 2021.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • Almach99

    Wampiry, wilkolaki, brrr...

    11 paź 2022