Ośrodek r.4

Ośrodek r.4- Kyle, co robimy? - zapytał Paul, patrząc na przełożonego niepewnie.
- Ściągnij techników, niech wszystko zabezpieczą — zdecydował natychmiast. - Uwolnijcie też te kobiety...
- Są na głodzie. Jeśli to zrobicie, nie będziecie mieć najmniejszych szans na obronę — odezwał się niespodziewanie jeden z pracowników laboratorium, na którego policjant dotychczas nie zwrócił większej uwagi. Teraz jednak spojrzał na niego z odrazą.
- Milcz, jeśli chcesz żyć — warknął. - Wyprowadźcie stąd te ścierwa i cały czas ich pilnujcie, cholera wie, jakie mają zabezpieczenia przed przesłuchaniami...
Kilku jego ludzi natychmiast zajęło się aresztowanymi.
- Więc... Co z tymi kobietami?
- Jak mówiłem...
- Wampirzycami — przerwał mu niespodziewanie Ray, stając koło niego. Kyle spojrzał na niego krótko, mląc w zębach soczyste przekleństwo. - To są wampiry, McCormick... I nie mają prawa żyć...
- Zwariowałeś? To są świadkowie w tej sprawie! Mogą nam wiele powiedzieć! Chcesz je zabić?
- A ty nie? Poza tym ich zeznania nie będą wiarygodne. Powiedzą wszystko, byle tylko odzyskały wolność. No i przecież doskonale znasz prawo. Te istoty nie mogą się rozmnażać...
- Wydaje mi się, że nie był to ich wybór. Rozejrzyj się, gdzie jesteśmy, Ray... To sekretne laboratorium, eksperymentowano na nich!
- Widzę. I co w związku z tym?
- Powtarzam: nie miały wyboru...
- Wątpię, by jakikolwiek człowiek pokusił się o gwałt na wampirzycy, Kyle...
- Wiem o tym, ale to wszystko, co się tutaj działo, jest wbrew prawu! Musimy wiedzieć, kto za tym stoi!
- Oczywiście, że się dowiemy, ale nie widzę powodu, by trzymać te dziwki przy życiu... Przyzwyczaj się w końcu do tego, że to ja wydaję rozkazy... W sumie nie jesteś mi szczególnie potrzebny... Jako alfa mam władzę nad większością twoich ludzi...

- Kazał je spalić? - zapytała wstrząśnięta Samantha, patrząc poważnie na brata, gdy zjawił się w domu akurat na obiad. Przytaknął skinieniem głowy, dłubiąc widelcem w znakomitej potrawce z indyka swojej matki. Choć była wredną suką dla wszystkich swoich dzieci, talentu kulinarnego nie mogli jej odmówić.
- Znakomicie. Jak rozumiem, laboratorium zostało zamknięte, czyż nie? - odezwał się Patrick, popijając wino.
- Oczywiście. Było nielegalne.
- A co z jego pracownikami?
- Siedzą w miejskim areszcie...
- Ray o tym wie?
- Tak.
- Doskonale. Spiszcie ich zeznania i puśćcie ich wolno.
- Co?! Tato! Oni eksperymentowali na wampirzycach, zmuszając je do zachodzenia w ciążę! Były więzione, głodzone, traktowane gorzej niż tuczne zwierzęta!- Nie podnoś głosu, gdy się do mnie zwracasz, synu! - warknął Patrick. W jego oczach błysnęły niebezpieczne błyski. - Doskonale rozumiem, co do mnie mówisz, ale lekarz prowadzący te eksperymenty nie żyje, wszystkie ciężarne również, dokumentacja i wyniki eksperymentów zostały skonfiskowane...
- Zgadza się — przytaknął Kyle niechętnie. Czuł się tak, jakby zaraz miał zwymiotować.
- No właśnie. Więc nie ma podstaw, by dalej więzić naszych ludzi...
- Wystąpili przeciwko prawu! Swoimi działaniami splunęli nam wszystkim w twarz! Pomyślałeś o tym, co by się stało, gdyby stracili kontrolę nad wampirzycami i ich potomstwem? Przecież to byłaby rzeź! Bardzo wątpię, byśmy zlikwidowali je na czas...
- Dla twojej wiadomości, synu, wziąłem to wszystko pod uwagę, możesz mi wierzyć... I kiedy mówię, że masz wydać rozkaz wypuszczenia aresztowanych pracowników ośrodka, bo zagrożenie minęło, to masz to zrobić tak szybko, jak to możliwe! - wrzasnął, uderzając pięścią w stół tak mocno, że aż wszystko podskoczyło. Kyle odłożył widelec na talerz i powiedział spokojnie, choć niebezpiecznie twardo, nie spuszczając wzroku ze swojego ojca:
- Sam, idź na górę...
- Nie odejdzie od stołu, dopóki nie zje całego posiłku — wtrąciła się ich matka opryskliwym tonem. - Oboje znacie zasady...
- Sam, rób, co ci mówię! - warknął Kyle. - Spieprzaj na górę!
Dziewczyna zawahała się, widząc wściekłe miny swoich rodziców. - On chce zabić mnie, nie ciebie... Idź...
- Twój brat ma rację, wyjdź, Samantho... Ty również, Beatrice.
Gdy obydwie panie ulotniły się szybko z pola walki, Patrick podniósł się wolno ze swego miejsca.
- Będę naprawdę wdzięczny, synu, jeśli już nigdy więcej mi się nie sprzeciwisz — powiedział zimno, opierając się dłońmi o stół.
- Gdybym chciał ci się sprzeciwiać, ojcze, już dawno wyjechałbym stąd razem z Samanthą... Ale pomimo wszystko, pomimo waszej nienawiści do nas, ja wciąż was szanuję...
- Nienawiści? - siwowłosy mężczyzna spojrzał na niego lekko, przekrzywiając głowę.
- A jak inaczej to nazwiesz? Czy to nasza wina, że się urodziliśmy? Przecież mogliście oddać naszą trójkę do adopcji, nie musieliście się z nami męczyć!
- Zważaj na swoje słowa, młodzieńcze! - syknęła Beatrice, stając ponownie w drzwiach jadalni. - Jak śmiesz odzywać się do swego ojca takim tonem? Jak śmiesz oczerniać nas, mówiąc, że was nienawidzimy? Powinieneś być nam wdzięczny za każdą chwilę troski i opieki, jaką nad wami sprawowaliśmy!
- Jakiej opieki, mamo? - zapytał spokojnie, również wstając. - Jakiej troski? Troską nazywasz tę codzienną musztrę? Ten chłód, który na każdym kroku nam serwowałaś? Kiedy nas przytuliłaś, by pocieszyć, gdy płakaliśmy jako dzieci?! A ojciec? Od klamry jego pasa wciąż mam blizny na ciele! To jest troska?! Od śmierci Alex ani razu o niej nie wspomnieliście, nie mówiąc już o tym, byście odwiedzili jej grób!
- Dość! - ryknął Patrick, wymierzając synowi mocny policzek. Mlasnęło. - Jeszcze jedno słowo, niewdzięczny szczeniaku, a przysięgam, że wylecisz z tego domu na zbity pysk. Stracisz pracę i opuścisz miasto. Zrozumiano?!
Brunet zacisnął usta i zmełł w zębach soczyste przekleństwo, po czym nieznacznie skinął głową.
- A więc wynoś się do swego pokoju! I pamiętaj, od zawsze mieliśmy dwójkę dzieci...
Po chwili usiadł na łóżku, cały się trzęsąc z nerwów. Czuł się parszywie. W ustach czuł podchodzącą z żołądka żółć. Kolejny raz przegrał z ojcem. Nie potrafił postawić mu się wystarczająco stanowczo, by uwolnić siebie i siostrę spod ich apodyktycznego wpływu. I doskonale wiedział, że ojciec przez długi czas nie zapomni mu tej kłótni. Nie mylił się, gdy jego pager zakomunikował mu całodniowy patrol. Przeklął w myślach, niechętnie zakładając mundur. Zapowiadało się naprawdę ciekawie. Czasami naprawdę żałował tego, że w ogóle się urodził...

Przetarł coraz bardziej zmęczone brakiem snu oczy, starając się skupić. Miał pełną świadomość tego, że jest obserwowany. I to nie przez swoich ludzi, a przez mieszkańców Ośrodka. Nie cierpiał tego miejsca z całego serca i najchętniej zrównałby je z ziemią, ale jednocześnie boleśnie wiedział, jak bardzo potrzebna była wampirza krew. Dlatego teraz starał się zachować spokój, przemierzając swój kwartał. Miał świadomość, że gdyby coś mu się tutaj stało, ludzie Ray'a nie przyjdą mu z pomocą. Tak, jego ojciec miewał czasami naprawdę doskonałe pomysły...
- "Opuść broń!" - usłyszał złowieszczy szept tuż przy swoim prawym uchu dokładnie w tym samym momencie, w którym lodowato zimna dłoń zacisnęła się na jego gardle...

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1316 słów i 7538 znaków.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto