Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Księżycowa księżniczka cz 1

Księżycowa księżniczka.

Wstęp.
Od niepamiętnych czasów historii ludzkości towarzyszy przelew krwi. Chociaż większość ludzi pragnie pokoju, to jednak nie zmienia faktu, że trwają wojny. I to nie zwykli, szarzy ludzie je wywołują, lecz to oni stanowią ofiary. Wiem, że czytelnicy nie lubią prawdy, jak wszyscy zresztą, ale dokładnie zgadzam się z Lwem Tołstojem, który powiedział: Jak długo będą rzeźnie, tak długo będą wojny oraz z Platonem, który powiedział: Nie mów o pokoju i miłości, jeżeli masz martwe zwierze na talerzu ( mięso). Większość nie widzi powiązania. W moim prywatnym osądzie, a często go powtarzam, powodem wojen i wszystkich problemów, jakie ma ludzkość od zarania dziejów, jest brak miłości. Niestety muszę żyć między nimi i ich kochać, chociaż wiem, że tego nie widzą, nie rozumieją i odrzucają. Bo wiedzą lepiej czym jest miłość. Ludzie nic nie wiedzą o miłości, wybaczeniu i współczuciu. 
Kiedy ostatni sędzia Izraela płakał przed Panem, ten mu powiedział.
,,Nie ciebie odrzucają, ale mnie. Chcą króla nad sobą, dam im go”. Samuel oznajmił ludowi, że wybrani królowie będą zabierać ich synów na wojny, a kobiety będą wykonywać inne czynności. I nic się nie zmieniło. Zmieniły się nazwy i rodzaj broni. Czy kiedykolwiek się to zmieni? Nigdy. Ludzie pragną chleba i igrzysk.  Opowiadanie publikowałem kilka lat temu. Całkowicie zmieniłem część drugą, część pierwsza pozostała oryginalna.


                                       Księżycowa księżniczka  
                          Część pierwsza : Gorycz o smaku srebra.

W 1227 roku na tronie papieskim zasiadł Grzegorz IX. Znał prawo, był zwolennikiem wypraw krzyżowych. Znała się na dyplomacji i był bezkompromisowy.
W 1227 roku papież ekskomunikował cesarza Fryderyka II za zwłokę w wyprawie do Palestyny. W 1228 roku cesarz rozpoczął wyprawę do ziemi świętej. Działo się to pomiędzy V a VI wyprawą krzyżową. Fryderyk osiągnął więcej drogą dyplomacji niż inni przelewem krwi. Kiedy wracał z wyprawy między rokiem 1228 -1229 pokonał wojska Grzegorza IX i zmusił go do zawarcia pokoju podpisanego w Ceprano w 1230 roku. Papież zniósł ekskomunikatę. W późniejszych latach Fryderyk pomagał mu nawet w walce z wrogami. Papież zmagał się z wieloma kłopotami. Osłabiony zmarł wskutek lipcowych upałów w 1241 roku.
W ówczesnej Europie jeszcze nie zapłonęły stosy. Co nie znaczyło, że nie prześladowano za czary i inne sprzeczne sprawy. Większość ofiar stanowili niewinni ludzie. Umacniało to strach przed władzą.

   W tych ciekawych czasach przyszedł na świat, Gruther. Jego pradziad pochodził z ziem franków. Chłopiec urodził się w rodzinie szlacheckiej na pograniczu ziem Cesarstwa, Węgrów i Złotej Ordy. Imię brzmiało raczej bardziej germańsko niż z franków. Od młodego wieku Gruther miał zamiłowanie do broni. Dlatego nie było nic dziwnego, że w wieku lat dwudziestu, został dowódcą sporej grupy rycerzy.
W zasadzie cała grupa należała do wojsk Fryderyka II. W tych czasach nie było tak dokładnego zaszeregowania.
   W tym czasie wpływ chrześcijaństwa był na tyle silny, że praktycznie cała Europa była pod jej wpływem. Jednak w miejscu, gdzie przebywał Gruther, ścierały się wpływy islamu, mongołów, lechitów i w końcu germanów. W niedostępnych górach żyły plemiona ludów oddające cześć innym bogom, ale było ich coraz mniej. Kiedy taki lud został wytropiony, miał do wyboru przyjąć Chrystusa lub zginąć. Taktyka nawracania ogniem i mieczem była dość popularna. Gruther został wysłany właśnie by nawrócić taką grupę na właściwą wiarę. W większości wypadków zorganizowane wojsko nie miało większych kłopotów z zaprowadzeniem porządku. W wyposażeniu wojska Gruthera znajdowały się miecze, kusze, topory, łuki. Do transportu używali koni. On i jego ludzie mieli zbroje. Osłaniali głowy i korpusy. Do takich wypraw nie nadawały się maszyny oblężnicze czy miotacze płonących kul. Przecież nie mieli zdobywać zamków. Drogi były wąskie i kręte. Teren górzysty, pełen jaskiń i stromych zboczy.
Był środek lata. Słońce paliło niemiłosiernie. Mieli zapas wody, ponieważ na drodze wędrówki spotykali jeziora i potoki. Znajdowali się po południowo-wschodniej stronie gór. Do morza mieli około tygodnia drogi końmi.
– Kiedy zrobimy postój, panie?
– Za tym pagórkiem. Rozpalimy ogień. Musimy znaleźć cień, bo upał niemiłosierny. Konie padną.
– Czy to plemię, daleko?
– Podobno jeszcze dwa dni drogi.
– Mamy setkę ludzi, damy radę?
– Ludzie biskupa zapewniają, że mieszka tam mniej niż trzysta dusz.
– To może być mniej niż setka obrońców.
– Gdyby tak było, miałbym więcej ludzi. Nie zapominaj, że jesteśmy wojskiem. Te plemiona są waleczne, ale daleko im do zorganizowanej armii.
– Co zrobimy z dziećmi i kobietami?
– Nie myślę zabić wszystkich mężów. Wykonuje tylko rozkazy biskupa. Maja przyjąć Jezusa.
– A jak potraktowali wysłanników papieża?
– W powrozach wywieźli daleko od swoich granic. Dali wodę i jadło.
– Czemu nie dadzą, żyć takim ludziom jak chcą?
– Och, Terlach. Gdyby tak pozwolono, cały świat wyglądałby inaczej.
– Mam tyle krwi na rękach. Czy tego uczył Chrystus?
– Milcz, głupcze! Masz szczęście, że mówisz do mnie. Pewnie i wśród naszych są ludzie biskupa. Chcesz skończyć w lochu?
– Wiem Grutherze, żeś szlachetnego serca. Dlatego z tobą mówię o tym. Wiem, żeś mi druh i zatrzymasz to w sobie, co ci mówię.
– Terlach. I mi czasem ciężko. Takie już czasy. Zawsze masz kogoś nad sobą. A jak wiesz, że inny pan będzie lepszy?
– Chciałbym osiąść gdzieś. Znaleźć niewiastę.
– Chcesz odejść z wojska?
– Myślę o tym.
– Służysz mi, chociaż jesteś mi jak brat. Wiem, że twoja rodzina ma dużo złota. Czemu w ogóle wstąpiłeś do armii?
– Głupota. Chciałem zmienić świat i służyć Bogu.
– A nie służysz?
– Wiesz, jak jest, Grutherze. Masz nie mniej krwi na rękach niż ja. Czy naprawdę sądzisz, że zabiłeś wrogów Boga?
– Bóg nie ma wrogów, a kiedy idziesz walczyć, masz tylko dwa wybory. Zginąć lub zabić.
Za pagórkiem rosło kilkanaście drzew. Było też małe jeziorko. Gruther zarządził postój. Około dwóch mil w oddali widać było chaty.
– Terlach, wyślij tuzin do wioski. Niech dadzą nam jadło. Mają pewnie parafię. Rozmawiaj ze sługą Bożym. Nie odmówią.
– Dobrze, Grutherze.
   Kiedy Terlach oddalił się do wsi, Gruther zaczął myśleć o słowach przyjaciela. W głębi serca myślał podobnie. Wystawił warty. Okolica była spokojna, ale nigdy nie zostawiał wojska bez zabezpieczenia.
Kiedy ochłodził się wodą i usiadł w cieniu, zaczął myśleć jak najlepiej przeprowadzić zadanie. Może obejdzie się bez rozlewu krwi. Wśród swoich miał człowieka mówiącego ich językiem. Jeżeli jego wyprawa skończyłaby się niepowodzeniem, przysłano by innych. W większej ilości. A po tym nie zostawiono by niczego żywego. A tego Gruther nie chciał w swoim sercu.
   Po godzinie jego zastępca powrócił z jedzeniem. Tak jak przypuszczał dowódca, mieszkańcy okazali gościnę. Czego nie wiedział, wioska miała dobre kontakty z plemieniem oddającym cześć Ziemi i Słońcu. Kiedy żołnierze wracali z jadłem, jeden z mieszkańców wioski pogalopował do tajemniczego plemienia.
   Młody chłopak gnał jak szalony, z powodu upału musiał oszczędzać konia. Do następnej wioski miał dwie godziny drogi. Tam zamierzał zmienić konia. Młodzieniec nie zastanawiał się, co to zmieni, ale postępował według postanowienia starszych. Wioska była spokojna. Ksiądz miał dobre serce. Wykonywał swoją powinność. Jego spojrzenie na wiarę było inne niż większości duchownych. Miał prawdziwa miłość w sercu i wierzył, że Bóg jest miłością.
Chłopak dojechał do miejsca godzinę po wschodzie.
– Przekażcie starszym, że żołnierze będą za dwa dni.
– Dziękuję ci chłopcze. Odpocznij dzień i wracaj. Nie możesz zostać.
– Może uczyńcie jak my. Mamy dobrego księdza. Ma serce.
– Będziemy walczyć. A potem, jeśli trzeba, udamy się w wyższe partie gór. Wielu jest jezdnych?
– Będzie setka. Ten, co przybył do nas po jadło, jest inny. Ma jasność w oczach. Może nie trzeba wam będzie walczyć!
– Nie mają wyboru. Muszą walczyć. Przeciąż, nie pójdą z nami w góry. Uznano by ich za zdrajców. I bez honoru. Trzeba będzie przelać krew.
Tego wieczoru starsi rzucali runo. Widząca widziała dobre wróżby. Nie im było ginąć jutro, ale przybyłym.
   Gruther zmienił plan. Nakazał wojsku odpoczywać, a mieli jechać nocą, ze względu   na upał. Mieli przed sobą druga wieś, a potem pole bez drzew. Dopiero przed samą osadą zaczynały się wzniesienia i las. Gruther postanowił. Zamierzał wysłać kilku ludzi z propozycją. Jeśli mieszkańcy wyrażą zgodę, nie będzie walki. Jednak szansa na to była niewielka. Na jego decyzję wpłynął fakt, w jaki sposób mieszkańcy osady potraktowali wysłanników Rzymu.
Większość jego żołnierzy stanowili wyszkoleni w walce mężowie w różnym wieku. Od dwudziestu kilku jak sam Gruther, aż prawie dwa razy starszych, zahartowanych w walce. Tylko około dwudziestu było typowych zabijaków, pozbawionych zasad moralnych, jednak Gruther miał na nich oko. Wszyscy mieli respekt do młodego dowódcy. Służyli pod jego komendą ponad trzy lata. Wielokrotnie udowodnił im, że zasługuje być ich zwierzchnikiem. Już kilkakrotnie wygrali z dużo większą grupą. Gruther szanował swoich ludzi. W czasie trzyletnich walk stracił tylko siedmiu ludzi. Ci, którzy odnieśli lekkie rany, nadal chcieli pozostać u jego boku. Pozostała dwunastka straciła części ciała, ale utrzymała życie. Kilku z nich nadal było w jego drużynie. I tak było im lepiej żyć wśród rycerzy niż w samotności. Niełatwo było w tych czasach żyć kalece.
   Od czasu pamiętnej rozmowy z Terlachem nie opuszczały go myśli z tym związane. Już wcześniej to musiało żyć w nim w głębi serca. I im bardziej o tym myślał, tym bardziej utwierdzał się w przekonaniu, że jego bliski kamrat ma rację. Mimo to, cóż mógł zrobić!
Po opuszczeniu drugiej wsi jechali całą noc przez puste pola. Słychać było wilki. Księżyc świecił mocno i gwiazdy migotały na czarnym niebie. Przed samą jutrzenką dotarli do drzew. Gruther poczuł coś w sercu. Czy to strach? To uczucie było mu obce. Przecież miał silne wojsko, a jedyną obawę, jaką miał w sercu to jak postąpić, żeby ograniczyć liczbę zabitych po drugiej stronie. Bo czuł w duszy, że nie obejdzie się bez rozlewu krwi.
Jaśniało. Na błękitnym niebie pojawiły się pierzaste obłoki. Nadal zapowiadał się gorący dzień. A takie chmury nie wróżyły deszczu.
– Terlach, pojedziesz ze mną. Weźniemy dziesiątkę i pojedziemy. To ostatnia szansa, żeby nie rozlać krwi.
Terlach skinął głową. Wyraz jego twarzy wskazywał, że ma smutek w sercu.
Gruther wystawił straże, Wyznaczył zastępcę. Miał przekonanie w duchu, że nie muszą obawiać się zdrady, ale jego posunięcie wypływało raczej z żołnierskiej rutyny. Terlach jechał na czele oddziału. Trzymał białą chorągiew*. Osada zbudowana była z drewnianych bali. Bez większych zabezpieczeń. Już z daleka, Gruther dostrzegł mieszkańców. Wysocy o jasnych włosach. Ich odzienie stanowiły proste skóry lub suknie krótkie z lnu czy konopi. Od zabudowań oderwała się czwórka jezdnych.
– Zatrzymać się – krzyknął Gruther. Trzymajcie miecze w pochwach, nie dotykajcie kusz ani mieczy.
Czwórkę prowadził mąż o białych włosach. Miał na głowie złotą koronę. Trzech ludzi z nich miało ogromne postacie. Co zdziwiło Gruthera, to że nie mieli żadnej broni. Gruther wyjechał naprzeciw z tłumaczem.
Władca osady zatrzymał się z trójką rosłych młodzieńców.
– Witajcie. Wiem, co was sprowadza.
Białowłosy władca odezwał się w dziwnym języku. Tłumacz przetłumaczył jego słowa.
– Przybyliśmy w imieniu Jezusa. Proponujemy wam przyjęcie go na swego zbawiciela.
Białowłosy uśmiechnął się, zanim tłumacz przetłumaczył jego słowa. Gruther nie zwrócił na to uwagi.
– Proponujecie? – odezwał się mąż.
– Nie zostawimy naszych bogów, ale nie tylko o to chodzi.
Powiedział coś jeszcze, ale tłumacz milczał.
– Co powiedział jeszcze? – zapytał Gruther.
– Panie, on chce, abyś ty i Terlach pojechał z nim do osady. To może podstęp. Jak on może wiedzieć, że Terlach jest twoim zastępcą. I czemu nie chce, bym ja jechał? Czyżby ktoś z nich znał nasz język?
– Co myślisz Terlach?
– Nie sądzę, że to podstęp. Wyglądają na uczciwych.
– Dobrze. Wracajcie do obozu. Jeśli nie wrócimy do zachodu, zaatakujcie... Nie, przyślę kogoś z białą chorągwią. Jeśli nikt nie przyjedzie, zaatakujecie.
Tłumacz przetłumaczył, że Gruther wyraża zgodę.
Decyzja szatyna była ryzykowna, ale świadczyła o jego odwadze. Białowłosy zawrócił konia. Trójka rosłych młodzieńców czekała.
– Nie boisz się, Terlach?
– Strach nie jest przyjacielem rycerza. Mam dobre przeczucie. Dzisiaj nie poleje się krew.
– Może obejdzie się bez walki?
– Nie drogi Grutherze. Będą walczyć. Wiesz to równie dobrze, jak ja.
– Tak, masz rację przyjacielu. Tylko czemu nas proszą?
– Pierwszy raz nazwałeś mnie przyjacielem. Wiedz, że jesteś też moim.
Wjechali do osady. Na środku stał solidny posąg z drzewa. Przedstawiał postać o czterech twarzach. Gruther przyglądał się posągowi wnikliwie. Młodzieńcy zeskoczyli z koni. Gruther i Terlach uczynili podobnie. Szli za młodzieńcami do większej chaty, która stała opodal posągu. Osada wyglądała na wymarłą. Tylko kilka psów biegało koło domostw. Usłyszeli koguta. Weszli do środka. W wielkiej sali nie było nikogo. Na środku stał okrągły, wielki stół. W rogach komnaty paliły się pochodnie. Wkoło stołu ustawiono ławy. Po przeciwnej stronie komnaty Gruther zobaczył drugie drzwi. Usiadł z Terlachem na ławie.
– I co teraz? Masz myśl, czemu nas zaprosili? Nie mamy tłumacza.
– Pewnie któryś z nich zna nasz język.
– Też tak sądzę.
Wielkie drzwi po przeciwnej stronie rozwarły się szeroko. Wszedł białowłosy mąż. Podszedł do stołu i usiadł naprzeciw. Patrzył na Gruthera i Terlacha. Miał niebieskie oczy. Teraz Gruther mógł mu się lepiej przyjrzeć. Mógł mieć czterdzieści lat. Miał młodą twarz. Mało zmarszczek. Skórę miał brązową. Tylko włosy nie pasowały do całości.
– Patrzy, jakby chciał zobaczyć nas na wylot.
– Też tak czujesz, Terlach. To dobry człowiek. Co bym dał, byśmy nie musieli walczyć.
– Nie mamy wyboru. Oni nie zgodzą się zostawić swoich bożków, a my nie możemy wrócić z niczym. Uznano by nas za zdrajców i innowierców.
– Macie wybór – odezwał się białowłosy.
– Rozumiesz nasz język? – zapytał nieco zdziwiony Gruther. Sądziliśmy, że skoro nie wziąłeś tłumacza, ktoś z was musi znać nasz język, ale nie myślałem, że ty znasz.
– Terlach jest twoim zastępcą i przyjacielem, mniemam.
– Jak wiesz jego imię?
– Nazwałeś go tak.
– To prawda.
– Jestem Mirtus. Władam moim ludem. Władam to nie dobre słowo. Mamy wspólnotę. Są dla mnie jak bracia i siostry. Wiecie, czemu was zaprosiłem?
– Nie. Wiesz, co mówiłem. Gdyby chodziło o mnie, zostawiłbym was w pokoju. Jeszcze dwa dni wcześniej myślałem inaczej.
– Zawsze to miałeś w sercu, tylko Terlach ci to objawił.
– Skąd to wiesz?
– Dowiesz się wkrótce. Chcę, abyście zostali na noc. Co rozkazałeś swoim? My mamy czyste zamiary.
– Musisz wysłać jednego ze swoich z białą chorągwią. Inaczej dałem im rozkaz ataku.
Mirtus patrzył na Gruthera.
– Co postanowiłeś odnośnie do naszych kobiet i dzieci?
– Jeszcze tego nie postanowiłem. Nie chcę waszej krwi. A co dopiero waszych kobiet i dzieci.
Mirtus uśmiechnął się.
– Kalija miała rację. Jesteś szlachetny. Zrobiliśmy błąd. Trzeba nam było odejść w góry po wyjeździe wysłanników papieskich.
– On reprezentuje Chrystusa!
Gromki śmiech napełnił salę.
– Czy wasz Chrystus nakazywał nawracać niewiernych ogniem i mieczem?
– Nie, ale nakazał głosić chwałę Ojca.
– Co najbardziej określa Boga?
– Nie można go określić.
– Masz rację, ale wiesz, co mam na myśli.
– Prawo.
– Mylisz się, przyjacielu. Jak masz na imię, bo tego nam nie objawiła Kalija.
– Jestem Gruther. A to Terlach, jest moim zastępcą i przyjacielem. Kim jest Kalija. Wasza wróżka?
– U was nie ma wróżbitów. Zabijacie ich.
– Tak nakazuje pismo.
– A czy obrzezacie swoich synów?
– To prawo było dla żydów. Oni zabili Chrystusa.
– O tak? A czy Chrystus nakazywał zabijać wróżbitów?
– Oni są od Diabła.
– Zobaczysz Kaliję. Właściwie dzięki niej tu jesteś. Powiesz mi potem czy ona jest od Szatana. A co do Boga, on jest miłością. I ma prawo. Nie odwrotnie.
– Masz rację Mirtusie – rzekł Terlach.
– Wiesz, co znaczy twoje imię, przyjacielu.
– Nie wiem – odrzekł Terlach.
– Na północ od naszych ziem mieszka wielki lud. Nazywają ich Lachici, Terlach znaczy człowiek z wiązany z Ziemią. Mieszkaniec tamtych ziem.
– Oni przyjęli Chrystusa.
– To wielki lud. I ja z niego pochodzę. Czcili naszych bogów od stuleci. Ich władca Mieszko, chciał być cesarzem jak Otto. Wyciął święte drzewa i wprowadził wiarę mieczem.
– Jest jeden Bóg. Powiedziałeś ,, czcili naszych Bogów”.
– Podlegasz papieżowi. On ma swoją armię. Stoją za nim inni. Bez nich byłby niczym. Są mu posłuszni królowie. Nawet ty masz zastępcę.
– Nie rozumiem, co masz na myśli, Mirtusie?
– Bóg jest jeden. Nawet ten posąg na środku to nie on.
– Właśnie, co to jest.
– Świentowit. Praojciec. W starym języku znaczy Branha.
– Dlaczego ma cztery twarze?
– Nie zawsze przedstawia się go o czterech ludzkich twarzach. On jest też w waszych pismach.
– To nie może być.
– Tak, jest w ostatniej księdze. Poczytaj.
– Może. Czemu nas zaprosiłeś? Wiesz, po co przybyliśmy, nie mamy wyboru.
– Człowiek zawsze ma wybór. Odpowiedz mi, co uczynicie z naszymi dziećmi i kobietami, wówczas ci odpowiem.
– Zabiorę je z sobą. Dopilnuję, żeby były chronione, aż wrócimy do naszych ziem.
– A co potem. Jak wielką wadzę, posiadasz?
– Dzieci zostaną ochrzczone, kobiety...
– Wiesz dobrze co się z nimi stanie. Może jesteś szlachetny, ale nie masz władzy nad swoimi zwierzchnikami. Musisz dać mi lepszą odpowiedź. Ufam ci i ufam Terlachowi, ale nie ufam twoim ludziom. Terlach wróci przed wieczorem. A ty zostaniesz do jutra, jeśli zechcesz.
– Nawet jeśli zaniecham, przyjdą inni. I nic tu nie zostanie, tylko zgliszcza.
Twarz Mirtusa nie zmieniła się po jego słowach, chociaż Gruther spodziewał się reakcji.
– Mamy jeszcze dzień. I wciąż trwa. Zobaczymy, co przyniesie jutro. Teraz zapraszam was do mojej chaty. Jesteście głodni. Poznasz moją żonę, dzieci. I poznasz Kaliję. Czy sądzisz, Terlachu, że jest uczciwe, co zaproponowałem. Zostawisz swojego dowódcę wśród wrogów?
– Nie czuję, że jesteście wrogami. Jesteś szlachetny, Mirtusie. My spełniamy swoją powinność. Jeśli Gruther się zgodzi, wrócę dziś przed noca do obozu.
– A ja i mój lud spełniamy naszą. Szkoda, że są rozbieżne. Mam plan i przedstawię go jutro Grutherowi. Możemy uniknąć przelewu krwi.
– Nie wydaje mi się to możliwe, ale zostanę do jutra – odrzekł Gruther.
Wyszli z chaty. Gruther rozważał wszystkie słowa Mirtusa, ale teraz zaczął myśleć o tym, że ich czwórka przyjechała bez broni. Jak mogli wiedzieć, że są bezpieczni. Chciał powiedzieć o tym białowłosemu, zanim wejda w próg jego domu.
– Mam tylko jedno pytanie. Przybyliście bez broni. Nas było więcej, ale tak mogliście się bronić.
– Przybyliście ze znakiem pokoju, nieprawdaż?
– Przecież nie mogłeś wiedzieć, czy to nie podstęp.
– Mógłbym ci długo mówić, zamiast tego powiem jedno. Ufam Kaliji.  

* Jak mi zwrócono uwagę, biała flaga symbolizująca pokój, jeszcze nie była znana w tym czasie.

Sapphire77

opublikował opowiadanie w kategorii fantasy i miłosne, użył 3517 słów i 20481 znaków, zaktualizował 29 cze o 6:00.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.