– Co masz na myśli, Gruther? – zapytał Mitrus.
– Mam w grupie dwa tuziny niezbyt miłych typów. Kiedy jestem na miejscu, trzymam ich w ryzach. To twardzi ludzie. Jeden z nich jest niegłupi, ale zły. W sumie czy w końcu wszyscy nie jesteśmy źli? Oni są ze mną nie dla Boga. Sądzę, że dla złota, srebra. Wielu z nas nie miało kobiety bardzo długo.
– Nie obawiaj się Gruther. Nasze dzieci i kobiety są bezpieczne. Przynajmniej teraz. Jedyna kobieta, której muszę bronić, to Ulija. A i ona nie da się wziąć żywa. Bądź już spokojny. Może się powiedzie nasz plan. Kalija ci go zaraz wyjawi.
– Niech tak będzie, Mitrusie, ale zapomniałeś o jeszcze jednej kobiecie. O swojej córce.
– Nie zapomniałem. Ty będziesz jej bronił, jeśli zajdzie taka potrzeba. I będziesz jej bronił za wszelką cenę, nieprawdaż?
– Tak, masz rację Mitrusie.
Gruther podszedł do Terlacha. Jego druh wstał. Szatyn uściskał serdecznie przyjaciela.
– To ostatnia wyprawa. Mam nadzieję, że zobaczę cię jutro. Bywaj.
Kalija czekała przy drzwiach.
– Wybacz mojemu ojcu. On jest dobrym człowiekiem.
– Dobrze, Kalijo. Pokaz mi te krzewy i powiedz mi jak najszybciej jaki jest ten plan. Mam nadzieję, że rozumiesz jak mi ciężko.
– Tak, Gruther. Wszystko ci oznajmię. Musimy tylko wyjść z osady.
– Czy jest bezpiecznie. Zostawiłem moja broń przy koniach.
– Ja ufam Gaji. I ufam Bogu. Temu, w którego ty wierzysz.
– Skoro tak jest, będę mógł przysiąc na Święty krzyż, że jesteście nawróceni i przyjmiecie Chrystusa.
– To część planu. Muszę ci powiedzieć wiele, a ty musisz mi uwierzyć. To, co ci powiem, wiesz ju w swoim sercu, jednak ciężko ci to będzie przyjąć.
– Poza tym, o czym ci mówiłem, jest coś nowego. I to też daje mi ból w sercu. Jesteś piękna i dobra. I czysta. Nie wiem, czy to możliwe... ale. Powiedziałaś, że nie ty mi pisana. Masz wziąć innego męża?
– Nie chcę o tym mówić. To jest dla mnie trudne. Jestem wybranką Gaji. Jak widzisz, wierzę w jednego Boga. Jestem też kobietą. I nie tylko ty mnie... Ja ciebie również.
– Miałem już kobietę przed tobą. Chociaż tylko ciało... To było po tym wypadku. Nie mogłem się pozbierać prawie pół roku. A ja wiesz, to ciągle siedzi w moim sercu. Byłem pijany. To była zwykła dziewczyna z karczmy. Nie byłem w stanie się opierać.
– Jest wszystko dobrze, Gruther. Wierz mi, nie jest łatwo być wróżką. Nie chodzi o to, że wiesz, co się stanie z innymi. Chodzi o to, że wiesz, co się stanie z tobą. Ja nie chcę tego wiedzieć, ale wiem. I muszę z tym żyć.
– I tego mi nie powiesz, prawda.
– Nie mogę. Tak będzie lepiej dla ciebie.
– A ty? Przedkładasz moje dobro nad swoje. Nie jestem warty twojej miłości!!
Kalija wzięła go za ramiona i spojrzała prosto w oczy Gruthera.
– Nie mów tak. To nie prawda.
Mężczyzna znowu poczuł to samo ciepło. Gdyby dziewczyna patrzyła w jego oczy nieco krócej...
Przybliżył usta do jej ust. Poczuł słodycz dojrzałej maliny Wilgoć porannej rosy. Nogi zrobiły się miękkie w kolanach. Kalija oddała mu pocałunek. I kiedy zaczął czuć coś więcej, powoli oderwała usta od jego warg.
– Nie mogę, nie jesteś mi pisany.
– Przecież mnie miłujesz i ja ciebie. Chodzi o to, że mam z sobą żołnierzy? To wszystko jest straszne. Nie mogę zostać ich zdrajcą, nawet za cenę miłości do ciebie. Kalijo, pomóż mi.
– To wszystko jest drugorzędne. Nie jesteś pisany dla mnie.
– Przecież mnie miłujesz. Powiedziałaś, nie mogę. Nie powiedziałaś, nie chcę!
Kalija patrzyła mu w oczy. Widział, że walczy z sobą.
– Chcesz mojego ciała? Tylko ciała? Dam ci je. Tak nie powiedziałam, że nie chcę. Bo chcę. I wierz mi, więcej niż ty mnie. Ja tego nie robie dla siebie.
– Robisz to dla mnie? Czy nie można zmienić przeznaczenia?
– I ja nie wiem wszystkiego. Jest dobro i większe dobro. To jest dla tego większego dobra.
Teraz z kolei Gruther patrzył w piękne oczy. Czuł do niej miłość. Pożądanie nie kłóciło się z sercem, ponieważ wiedział, że ją kocha. I wiedział, że ona kocha jego. I nie tylko kocha, ale i pragnie. Sama mu to wyznała. I Gruther wiedział, że to prawda. W tej chwili było w nim coś bardziej niezaspokojonego. I to było w tym najdziwniejsze. Zaczęło się od małej myśli. Teraz górowało nawet nad miłością do niej i pragnieniem jej cudnego ciała.
– Kto jest mi przeznaczony? Ty wiesz!
Gruther zadał to pytanie i w momencie pożałował. Jeśli do tej pory postrzegał Kaliję jako piękną, to teraz zobaczył boginię. Kalija rozchyliła lekko usta. Ich kolor miał w sobie różę. Malinę, mak i krew. Nozdrza blondynki delikatnie falowały. Jej oczy przyjęły bardziej błękitny odcień. Dziewczyna położyła dłonie na jego ramionach.
Gruther walczył z sobą. Pragnął jej ust. Pragnął jej ciała. Był wyćwiczonym w walce, rycerzem. I miał mgliste pojęcie o kobiecych reakcjach. Czy naprawdę trzeba wiedzieć? On czuł. Odczuwał, co to jest fizyczna miłość. Chociaż jego pierwszy i do tej pory jedyny raz, nie był wielkiej klasy wyczynem. Nie pamiętał wiele. Właściwie wiedział, że był z kobietą. Nie pamiętał jej ciała. Trochę oczy. W pamięci zabrakło fizycznych odczuć. Kiedy wytrzeźwiał, karczemna dziewka dawno zniknęła. Nawet nie pamiętał, czy dał jej srebro. Raczej nie, bo ilość monet się zgadzała. Teraz!
To było coś innego. Gruther czuł błogość. Wiedział, że Kalija go pragnie. I miał pewność, że gdyby teraz zrobił tylko jeden ruch w jej kierunku.
Słońce stało nad horyzontem. Byli pół mili od osady. Na granicy lasu. Nagle przypomniał sobie, że zadał jej pytanie. Czyżby ona zrobiła jakieś czary? W jego oczach Kalija była uosobieniem szczerości. Ona nic nie zrobiłaby umyślnie. Szczególnie, żeby oddalić odpowiedź. Jednak Gruther nie nalegał.
– Nie mogę ci powiedzieć teraz. I nie wiem, czy w ogóle będę mogła. To jest tak skomplikowane. Wszystko inne co mi jest objawiane, rozumiem. Z wyjątkiem tego.
Rozchmurzyła twarz i wskazała ręką.
– Widzisz, ten krzew?
– Tak. Są na nim czerwone owoce.
– Spróbuj.
Gruther zerwał kilka małych owoców. Miały słodki i jednocześnie kwaśny smak.
– Napój był nieco słodszy.
– Dodajemy trochę leśnego miodu.
– To objaw mi ten plan.
– To całkiem proste. Wszystkie kobiety, poza mną i moją matką, są w bezpiecznym miejscu. Mieszkamy około mili za lasem. Krajobraz jest podobny. Wiedzieliśmy, że w końcu przyjdą po nas. Jedyne co by mogło to oddalić to większa wojna. Wojny są zawsze. Ci, co cię wysłali, mają swój plan. Jedyne co im zagraża to Złota horda. Pustynne ludy. Jeżdżą na małych koniach, a ich uzbrojenie to krótkie zakrzywione szable i łuki. Przenoszą się z miejsca na miejsce. Nie mają domów, tylko namioty. Moi ludzie są pozostałością wielkiego narodu. Od setek lat czcili Słońce i Ziemię. Ja zostałam wybrana przez siły przyrody. Oni tak wierzą. Ja myślę inaczej. Ja wiem, że istnieje jeden Bóg. Bo nie może być dwóch. Ci, którym służysz, są dalej od Niego niż mój lud. My żyjemy z ziemią. Mamy naturalne prawa. Mamy miłość. Nie mówię, że wszyscy i zawsze. Są różni ludzie. Czasem trzeba krańcowej sytuacji, żeby wiedzieć, kim się jest. Plan jest taki, że spalimy wszystko i odejdziemy w góry. Wielu z naszych wkrótce odejdzie.
Zrobią to, co zwykli ludzie. Pogodzą swoje wierzenia z życiem. Ty jednak będziesz musiał mieć dowód swojego zwycięstwa. Dlatego ja pojadę z tobą do twoich ziem. Mój ojciec nie obawiał się o nas. On miał na względzie was. Musielibyście mieć pięć razy więcej ludzi, by nas pokonać. To nasza ziemia. Największym naszym atutem jest sama przyroda. Matka natura nas nie zawiodła.
– Chcesz powiedzieć, że gdyby doszło do walki, my byśmy przegrali.
– Moje przepowiednie mnie jeszcze nigdy nie zawiodły, chociaż są zawsze trochę nie do końca dokładne.
– Co masz na myśli?
– Gaja mi powiedziała, że przegracie, ale nie z naszej ręki.
– Jak to rozumieć. Czy wszystko, co wiesz, zawsze się sprawdza?
– Wiem, co chcesz powiedzieć. Po pierwsze musisz zrozumieć, że to, co robię, jest od Boga. Ja czuję. Leczę. Szatan nigdy tego nie czyni. On tylko zwodzi. W jego dziełach jest zawsze kłamstwo, ból i zdrada.
– To niemożliwe!
– Czy Chrystus nie mówił, że po owocach poznamy?
– Wygląda, że znasz pismo lepiej niż nawet wysoko postawieni członkowie kleru.
– Kiedyś przyjdzie taki czas, że będą zabijać za czytanie Słowa. Teraz mało kto czyta. A jeśli to bez zrozumienia. A prawda jest prosta. Dobra matka nie zmusza dziecka do niczego. Kocha i uczy. Tam, gdzie jest władza i złoto nie ma Boga. Czy nigdy tego nie zauważyłeś?
– Czemu zło się rozwija? Czemu ludzie się zabijają?
– Bo zatracili siebie, ale w prawdzie co mogą począć? Tak jak ty. Masz swoich ludzi. Nie możesz zrobić, czego pragniesz, bo uznają cię za zdrajcę. Pamiętaj. To życie jest tylko chwilką, lecz bardzo ważną. Zło kiedyś zostanie ukarane. Jak i dobro nagrodzone.
– Co będzie z wami? Widziałem, że stół jest okrągły, ale twój ojciec miał koronę.
– Jest władcą, ale dobrym. Stół jest okrągły, bo wszyscy mają te samo prawo. Każdy odpowiada za siebie. Gdyby ojciec nie sprawował swojej funkcji dobrze, nie byłby królem. A ja, jeślibym się myliła, zostałabym pozbawiona funkcji i wygnana.
– Ale twoja wiedza nie pochodzi od ciebie. Mówisz, że rozmawiasz z Gają. Widziałaś ją kiedyś?
– Wielokrotnie. Jest piękna. Nikt poza mną jej nie widzi. Czasem mówi do mnie we śnie. A czasem daje mi myśli. Mam do niej zaufanie, bo nigdy mnie nie zawiodła.
– Powiedziałaś, że pojedziesz ze mną. Tam są inni ludzie. Pełni oszustwa. Nie wiem, czy zdołam cię bronić. Jesteś piękna. Wiesz, co mam na myśli.
– Nie obawiaj się, Gaja nie da mnie skrzywdzić.
– Kalijo, czemu zatem tak jest? Pokochaliśmy się w ciągu godziny. I oboje wiemy, że to nie jest pożądanie. Czemu nie jesteśmy dla siebie?
– Ja nie zadaję pytań. Pełnię co jest mi dane. Tak jak ci mówiłam. To, co z nami jest dzieje się dla lepszej sprawy.
– A ja nadal nie wiem i nie rozumiem. Czym jest lepsza sprawa?
– Czasem się wie i co? Ja wiem. Mam większe poznanie, a i tak nie rozumiem.
– Zrobiło się ciemno, w tym lesie z pewnością są wilki. Musimy wracać.
– Ja nie boje się wilków. Wilki to również dzieci Gaji. Ludzie je zabijają, a mimo całej ich natury, wilki są od ludzi lepsze.
– Tak mówisz, bo nie widziałaś ich w akcji. To dzikie bestie. One nie zważają na to, czy ich się boisz, czy nie. Nie zostawiłyby z ciebie całej kości.
Kalija roześmiał się serdecznie.
– Wiele razy byłam sama w lesie. Byłam w wilczym stadzie. Ja może jestem specjalna. Wilki potrafią rozszarpać, ale czasem zajmą się porzuconym dzieckiem. Legenda o powstaniu Rzymu nie jest tylko legendą. Skoro się boisz, wracajmy.
– Nie mam broni. Nie możemy rozpalić ognia. Wierze ci, że byłaś w środku stada. A masz pewność, że równie dobrze mnie by potraktowały?
– Mam, ale wracajmy.
– Coś będę musiał powiedzieć moim? To, co powiedziałaś, wygląda dobrze, ale jak to zrobić. Nie chce walczyć, a nie mogę nie walczyć.
– Nie obawiaj się. Wierz mi. I wierz Gaji. Sam dałeś polecenie Terlachowi.
– Sądzisz, że będzie bunt?
– Teraz już wiem.
– Kiedy się to stanie?
– Zaraz po wschodzie.
– Czy twój ojciec wie. Ile macie ludzi zdolnych do walki?
– Wielu, prawie tylu co was Powiedziałam ci wszystko, ale ty mi nie wierzysz!
– Wierzę, tylko nie rozumiem. Może powinienem pojechać i powstrzymać bunt?
– Nie pojedziesz.
– Jestem dowódcą.
– Czekaja na ciebie. Chcą cię zabić. I zrobią to, jeśli pojedziesz teraz. Chcesz, to jedź.
– A co z Terlachem?
– Związali go. Jeśli pojedziesz, on zginie również.
– O co im chodzi?
– O to, co zawsze. Złoto i kobiety.
– Kto im przewodzi teraz?
– Herdyk.
– Jak znasz jego imię? Ja powiedziałem tylko, że jest jeden z tych ,,złych” .
– Gaja mi powiedziała.
– To dziwne, wierze ci. Jeśli Terlach jest związany, nie zatrąbi.
– Zatrąbi ktoś inny, ale ty i tak nie pojedziesz.
– Jeśli nawet będzie, jak mówisz, jak się wytłumaczę?
– Miej ufność. Jeśli coś będzie inaczej, niż wiem, powiem ci natychmiast, ale jeszcze nigdy się to nie zdarzyło.
Gruther wracał z Kaliją. Te kilka godzin zmieniło jego serce. Poczuł inność życia w tym miejscu. Gdyby nie obowiązki i to, że dowodził setką ludzi, zostałby w tym dziewiczym miejscu. Kiedy byli już blisko osady otoczyło ich kilku uzbrojonych ludzi. Nie byli tak wielcy, jak synowie Mitrusa, ale i tak masywniejsi niż większość z jego ludzi. Sam Gruther był średniego wzrostu. Natura obdarowała go siłą i sprytem. Posiadał szybkość a jego zdolności walki mieczem obrosły w legendę.
– To my – powiedziała Kalija.
– Wybacz umiłowana – odrzekł jeden z ludzi.
Dopiero teraz Gruther sobie coś uświadomił i mało go to nie powaliło.
– Kalijo. Twój ojciec zna mój język, ale ty cały czas rozmawiałaś w swoim języku. Dopiero teraz sobie uświadomiłem, kiedy powiedziałaś do straży, że to my. Jak to się stało, że wszystko rozumiem?
– Nie wiem. Może się nauczyłeś.– Kalija roześmiała się serdecznie.
– Powiedz mi. To przecież niemożliwe!
– Dobrze, powiem ci. Ja mówię w tym samym języku co ojciec i wszyscy. Ty i Terlach słyszeliście swój język. To się już zdarzyło.
– Nie powiesz, że Słowo o tym pisze.
– Dokładnie. Bóg działa, jak chce i kiedy chce. Jak sądzisz, skąd znam jego Słowo?
– Czytałaś?
– Ja nie potrafię czytać i pisać. Przynajmniej w takiej formie jak ty.
– To jak to wiesz? Gaja ci mówi?
– Nie tylko. Czasem On sam.
– Tylko nie mów tego, kiedy pojedziesz ze mną.
– Postaram się.
– Ja nie wiem już sam. Może nie powinniśmy jechać. Przecież mógłbym zginąć. I kto będzie wiedział?
– Ty i reszta co zostanie.
– Czy nie można było tego zmienić?
– Nie wiem, czy to pojmiesz. Kiedy Bóg coś czyni, on robi najlepiej jak może. Człowiek może to czasem zmienić, ale nigdy na tym dobrze nie wychodzi. I tak w końcu jest, jak miało być, tylko jest więcej łez i cierpienia.
Doszli do osady. Bracia czekali przy bramie.
– Runa pokonają złe rzeczy. Czy wiesz o tym, siostro?
– Wiem, ale to nie są złe rzeczy. To jest to, co się stanie.
– Jesteś pewna, że nic ci nie będzie? Ojciec zabrał matkę do tuneli.
– Do tej pory was nie zawiodłam, dlaczego wciąż jesteście pełni obaw?
– Kochamy cię – odrzekł Lubrigan.
– Dobrze, bracie. Rozumiem.
– Czy Gruther zna plan?
– Tak, powiedziałam mu, ale nie w szczegółach.
– To pewne, że jutro będzie ulewa?
– Tak jak tu stoję. Macie nie atakować. Tylko tych, którzy przedrą się przez błoto. Ten na łaciatym koniu nie może zginać. Niech nikt nie waży się strzelać. On ma być mężem Rauli.
– O czym mówisz, Kalijo?! Jaka ulewa? Skąd wiesz, że Rudrik jeździ na łaciatym koniu? To bardzo dobry rycerz. Jest ze mną od początku. Och, pewnie wiesz to, ciężko mi przywyknąć.
Gruther zaczął się obawiać o Kaliję. Nie tu. Działanie Kaliji tu uznawano i szanowano. Na jego ziemi skąd przybył... uznałoby to za kontakty z diabłem. Co do tego miał pewność. Nie wiedział, że Kalija zna większość jego myśli.
– Chodź, musisz wypocząć. Przygotowano ci łoże.
– O jakich podziemiach mówił twój brat?
– Jesteśmy przygotowani lepiej, niż sądziłeś. Tu były kiedyś sakralne podziemia i korytarze. Prowadzą dalej, niż byliśmy. Śpij już. Ja będę opodal. Jeśli będziesz musiał wyjść w nocy, pokażesz to.
Kalija zdjęła srebrny pierścień z żółtym kamieniem.
Zniknęła za kotarą. Gruther chciał pójść za nią, lecz coś go powstrzymało.
Kalijanie mogła zasnąć. Pierwszy raz w życiu czuła zmaganie. Do tej pory bez najmniejszych zastrzeżeń robiła wszystko, co szeptała jej tajemnicza Gaja. Kalija wiedziała dokładnie, kim jest przeznaczona dla Gruthera. W jej ciele odbywała się teraz walka. Powiedziała prawdę Grutherowi, ale miała małą nadzieję, że jego męska natura zwycięży.
Gruther długo rozmyślał o wszystkim, co się dzisiaj wydarzyło. Obawiał się o Terlacha. Jeśli jednak Kalija się myli? Miał do niej zaufanie. Podała mu już tyle dowodów. W końcu zasnął.
Obudził się w środku nocy. Ile mógł spać? Nie miał pojęcia. Równie dobrze mogłaby to chwilka, jak i pół nocy. Niebo było czarne, nie dostrzegał ani gwizd, ani księżyca. Skierował się do łóżka. Już miał na powrót położyć się, kiedy zmienił zdanie. Wszedł przez kotarę. Zobaczył śpiąca twarz Kaliji. Wiedział, że jeśli zatrzyma się, by pomyśleć, nigdy tego nie zrobi. Podszedł do jej łoża. Pochylił ciało i pocałował jej pół otwarte usta.
– Kocham cię, Kalijo – szepnął.
Wrócił bezzwłocznie do swojej sypialni.
Kalija otworzyła oczy. Dotknęła wargi palcami. Teraz miała pewność.
– Może kiedyś znowu się spotkamy, mój umiłowany.
Poczuła, jak łza toczy się jej po policzku. Gaja stała w kącie pokoju.
– To się kiedyś stanie. Będziesz pamiętać. Wszyscy mamy swoje zadania. Ty, ja twój umiłowany. Teraz to jest najlepsza droga, by uratować Deriję.
*
Gruther poczuł dotknięcie na ramieniu. Nad nim stała Kalija.
– Wstawaj Gruther, twoi ludzie atakują.
– Co mam robić.?
– Na razie to, co robisz rano. Przyniosłam ci twoją zbroję i miecz. Kusze i strzały.
Oddaliła się.
Gruther wyszedł z chaty. Wiedział, gdzie jest miejsce na naturalne potrzeby.
Kiedy wrócił, zobaczył wodę do mycia w wielkiej misie. Na stole stał dzban z sokiem, który pił wczoraj. Świeży chleb, ser i owoce. Nie miał pojęcia, jak to wszystko ktoś przyniósł. Sądził, że zrobiła to Kalija. I miał rację. Dopiero teraz zobaczył ciężkie chmury.
,,Może nie powinienem przyjmować gościny"– pomyślał. Natychmiast przyszła konkluzja. Wówczas nic by nie wiedział. Ani o Kaliji, ani o Gaji. Ani innych mądrych i dobrych rzeczy. Nie wiedział, że nie mogło się stać inaczej. Ubrał się w zbroję i wyszedł z chaty. Poznał z oddali, kto dowodzi. Nie widział nikogo ze swoich dobrych żołnierzy. Wyglądało, że jego ludzie robili rozpoznanie. Po chwili zrozumiał. To nie było rozpoznanie. Dostrzegł zapalone pochodnie. Po chwili chmara zapalonych strzał spadła na dachy domostw. Prawie równocześnie zaczął padać mocny deszcz. Następne strzały gasły w powietrzu. Zobaczył grupę. Zbliżali się z krzykiem. Gruther rozglądał się za obrońcami. Albo ich w ogóle nie było, albo byli doskonale ukryci. Cała grupa konnych znajdowała się blisko pięćdziesiąt yardów. Konie zaczęły grzęznąć w błocie.
– Szkoda koni, przemknęło mu przez głowę.
Ci, co jechali dalej, dostrzegli niebezpieczeństwo. Zawracali i próbowali objechać trzęsawisko. Cztery tuziny jazdy zdołało się dostać z innej strony. Tu czekały ich kolejne pułapki. Nagle pojawiły się rozciągnięte liny. Tym razem konie biegły dalej, a sami jeźdźcy spadali na ziemię. Dostrzegł łaciatego konia Rudrika. Dopiero po chwili Gruther zrozumiał, że całe pole wokół domostw jest usiane przeróżnymi pułapkami. Ci, co spadali z koni, wcale się nie podnosili. Musiały być tam ukryte doły. Po małej chwili połowa jego ludzi była wyłączona z walki. W chwile później pojawiła się Kalija.
– Możesz jechać do swoich. Pojadą z tobą moi bracia i jeszcze kilku ludzi. Z tego, co wiem, trzy tuziny twoich zaufanych jest związana w samym obozie. Wśród nich jest Terlach.
– Co z Rudrikiem, widziałem jego konia?
– Żyje. Tur zdołał go uchwycić, tuż przed dzidami.
– Tam są jakieś doły?
– Później ci pokażę. Jest dokładnie, jak powiedziała mi Gaja. Jedźcie. Kiedy oswobodzisz ludzi, przyjedźcie do nas.
Dodaj komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.