Wyspali się i najedli. Wyruszyli w drogę.
Gruther podzielił się myślami z Terlachem. Rozmawiali o bandytach.
– To i tak lepiej niż by je zabrali Turcy, czy mongołowie.
– Los na tej ziemi nie jest lekki. Mężom jest łatwiej – przyznał Terlach.
– To przez grzech w raju – powiedział Gruther.
– Naprawdę tak myślisz, czy tylko tak mówisz? – zapytała Kalija.
– Sam już nie wiem. Jest tyle niesprawiedliwości.
Na horyzoncie pokazała się grupa jezdnych.
– to nie mogą być bandyci. Tamtych było około trzydziestu.
– To Połowcy – wyszeptał Gruther. Jest ich dwie setki. Nieustannie plądrują tutejsze ziemie. Mają szybkie konie. Nie zdołamy uciec.
Szybcy jeźdźcy na małych koniach się zbliżali. Gruther miał rację. Wojownicy mieli wygolone głowy i długie warkocze zaplecione z tyłu. Byli już w odległości mniejszej niż strzał z łuku. Ponieważ wiedzieli, że mają, przed sobą małą grupę, nie marnowali strzał. Ich zakrzywione szable za chwilę dokonają rzezi. I nagle, kiedy wszyscy widzieli już śmierć, stało się coś dziwnego. Jak spod ziemi wyrosła czarna postać pomiędzy wojskiem Gruthera a pięciokrotnie liczniejszymi napastnikami. Połowcy nie zatrzymali się w pędzie. Czarna postać zniknęła w srebrnej chmurze. Po chwili srebrny pył opadł na ziemie. Na ziemi leżały łuki, kołczany i szable. Ani koni, ani ludzi. Ale nie! Ktoś tam był.
Gruther, który miał dobry wzrok, dostrzegł cztery kobiety. Zapłakane podbiegły do żołnierzy. Zanim dotarły, do nich ciemna postać pojawiła się przed Grutherem. Była to kobieta. Rycerz nie zastanawiał się ani chwili kim jest postać. Miała czarne długie włosy, prawie do ziemi. Ciemnobłękitną suknię, przepasaną srebrnym sznurem. Podeszła do Gruthera i Kaliji.
– Uratowałam cię Gruther i jeszcze nieraz to zrobię. Masz szczęście, że jej nie dotknąłeś. Jesteś mój.
Patrzyła na nich swoimi srebrnymi oczami.
– Nie cieszysz się siostro, że mnie widzisz?
– Nie jesteś moją siostrą, demonie – powiedziała cicho Kalija.
Derija puściła jej słowa bez komentarza.
– Tamta wieś była i tak obłożoną klątwą. Oszczędziłam im tortur ze strony świętych ludzi. Wiesz, Gruther, ze kiedy jechałeś do Kaliji, wysłali chłopca, by ich zawiadomił, że jedziecie ich wyciąć. I tak nie mieliście szans. Powiedz swoim ludziom, żeby odesłali dziewczyny z powrotem. Te skośnookie ludziki wycięły w pień bandę, co je porwała ze wsi. Jestem blisko. Jeśli któryś z nich je ruszy, wiesz, co będzie. Derija zaśmiała się upiornie i znikła. Zapłakane dziewczyny dobiegły. Teraz Gruther dostrzegł cztery konie, ocalałe ze zniszczenia.
– Ona nie jest taka zła – powiedział Gruther.
– Jak możesz tak mówić, ma setki ofiar na swoim sumieniu – uniosła się Kalija.
– Ja też mam – burknął Gruther.
– Ale ty nie zabijałeś dzieci!
Młodzieniec znowu zobaczył twarz dziewczynki.
– Nie celowo, ale tak. Obraz tego dziecka chyba mnie nigdy nie opuści.
– Nie wiem, o czym mówisz!
– Lepiej, że nie wiesz.
Gruther nie chciał opóźniać powrotu.
– Który z was nie chce już zabijać w imieniu Chrystusa?
Te słowa były mocne, ale prawdziwe.
Wystąpiło dwóch jego ludzi.
– Nic o tym nie wiem. Odwieźcie je nienaruszone. Możecie, potem zrobić, co chcecie. Możecie zostać we wsi, jeśli was przyjmą.
Żołnierze pomogli dziewczyną wsiąść na konie. Po chwili się oddalili.
Kalija spojrzała na Gruthera z miłością. Po chwili posmutniała. Nie powiedziała jednak słowa.
Przez następne kilka dni jechali bez żadnych niespodzianek. Minęli kilka wiosek, które udzieliły im jadła i schronienia. W połowie czwartego dnia dostrzegli w oddali zabudowania. Dojechali do miasta. Zanim tam dotarli, poczuli zapach. Gruther się przyzwyczaił. Po dłuższych wyprawach jego nozdrza były bardziej wyczulone. Kalija robiła wrażenie, że nic jej nie przeszkadza. Patrzyła na budynki. Szczególnie zainteresował ją kościół. Był wielki. A kiedy dzwon zaczął bić na południe stała zapatrzona.
– Co robi, że to wydaje taki dźwięk?
–To dzwon. Pokażę ci. I tak jedziemy w tym kierunku.
Jeszcze tego samego wieczoru Gruther rozpuścił swoich ludzi. Wiedział, że większość z nich spędzi dwa dni w kilku karczmach. Sam udał się do budynku znajdującego się niedaleko kościoła. Z tego miejsca i od tych ludzi otrzymał rozkazy.
Rozmawiał z dwoma możnymi i jednym przedstawicielem władz kościelnych.
– Musimy rozważyć twoje słowa, Gruther. Do tej pory nie traciłeś ludzi. Pozostań w mieście.
– Potrzebuję żołd dla moich ludzi.
– Otrzymasz go jutro. Dla tych, co żyją. A co to za białogłowa?
Jeden z możnych wyraźnie przyglądał się Kaliji.
– To mieszkanka pogan. Jednak jest wyznawczynią Pana. Ma znajomość Słowa. Przywiozłem ją, bo chciała zaświadczyć swoim słowem, że wszystko, co mówiłem, jest prawdą.
– Musimy rozważyć, to co mówisz. Słowa niewiasty nie mają takiej mocy, co męża, ale weźmiemy to pod uwagę. Czy zechce przysiąc na Pana przed radą? Jak masz na imię, niewiasto?
– Jestem Kalija, panie. Nie muszę przysięgać na Pana, mam go w sercu i duszy.
– To także rozważy rada. Poucz tę niewiastę jak się zwracać do służących Chrystusowi, Gruther. Możecie odejść.
Gruther i Kalija się oddalili.
– Pokażę ci dzwon.
Szli w kierunku wieży kościoła. Gruther rozważał w myślach przebieg rozmowy. Powoli zaczynał rozumieć to, o czym wcześniej nie myślał. On i jemu podobni, byli tylko małymi robaczkami. Czym byli lepsi ci, którzy wydawali mu polecenia. Nie byli lepsi. Jeżeli nie byli równi to byli gorsi. On zabijał, oni wydawali wyroki. Gruther nie znał dokładnie pisma, ale miał w sercu pojęcie o Bogu. Nigdy przedtem nie rozważał o tym. Aż do chwili kiedy poznał Kaliję. Nie pamiętał poprzednich rozmów i w ogóle nie zdawał sobie sprawy, że cos wymazało dużo wiadomości z jego pamięci. Czuł, że dziewczyna jest, lepsza od wszystkiego, co znał. Równolegle zaczął mysleć o demonie. Czarownicy. Deliji. Mimo że już doszło do wymiany słów na jej temat, Gruther nadal miał to samo przekonanie w swoim sercu. Dla niego tajemnicza Delija nie była całkiem zła. Miał dowody. Uratowała jego i jego wojsko. A głównie Kaliję. Gruther nawet nie zastanawiał się nad motywem postępowania tej nad istoty. Bał się rozmyślać nad jej mocą. Co do tego nie miał wątpliwości. To musiała być moc Szatana.
Przypomniał sobie jej słowa. ,,Uratowałam cię i jeszcze uratuję”. I czy faktycznie Delija, była siostrą Kaliji?
Doszli do wieży kościelnej. Gruther zostawił zbroję w pomieszczeniu, w którym zamierzał spędzić noc. Było tam drugie pomieszczenie. Tam miała spać Kalija. W warunkach polowych mogła dla bezpieczeństwa spać koło niego. Tutaj, ze względu na swoją pozycję, wolałby spała obok. Gruther nie był kompletnym głupcem, wiedział, że musi mieć na nią oko. Widział wzrok mężów. A tera doszedł możny. Miał dziesięć razy żołnierzy. I sto razy więcej złota. Alenie otwartej siły obawiał się młodzieniec. Wiedział ,że tu w mieście najgroźniejsze są posunięcia, które nigdy nie są oficjalnie ogłaszane. Pomówienia, plotki. Brudna walka o większe wpływy. Nawet ci na górze, jak choćby możny, nie mogli spać spokojnie. Czyhały na nich większe ryby, gotowe je pożreć bez zmrożenia oka.
Kalija zdawała, się znosić wszelkie różnice, związane z życiem w mieście, bez słowa niezadowolenia. Gruther wysłał chłopca na targ. Dał mu wykaz jadła, które zamierzał zakupić. Nie chciał brać delikatnej Kaliji do szynku.
– Chcesz sama przygotować jadło, czy też wezwać kobietę, znającą się na przyrządzaniu potraw.
– Mogę gotować sama, znam się na tym.
Na zewnątrz domostwa stał piec do gotowania potraw.
– Miasto nie jest dla ciebie, widzę, że się męczysz.
– Czy powiedział słowo, Gruther?
– Nie, ale widzę po twoich oczach. Kiedy zakończą wyjaśniać sprawę, złożę służbę i pojadę z tobą gdzieś. i będziemy mieszkać. Chyba że wolisz wrócić do swoich. Tylko nie bardzo wiem, gdzie są.
– Dobrze, Gruther.
Kalija delikatnie wytarła łzę, ale Gruther tego nie zauważył. Przez cały dzień siedzieli w domu. Gruther wiedział, że miejskie atrakcje nie są dla niej.
Następnego dnia poszedł do swoich zwierzchników po żołd dla swojej drużyny. Wypłacono pieniądze. Gruther podjechał z dwoma strażnikami do szynku, w którym miał spotkać swoich ludzi. Brakowało kilku, więc powiadomił resztę, gdzie przebywa. Do szynku wpadł chłopiec, co zakupił dla nich jedzenie poprzedniego dnia.
– Panie, porwano waszą niewiastę!
– Jak to porwano, zostawiłem czterech ludzi, by ja chronili.
– Zabici.
– Och, było mi jej nie zostawiać! Co pocznę?
Terlach znalazł się przy nim.
– Musimy wypytać w okolicy domostwa. Czterech było wyćwiczonymi w walce ludźmi. To nie zrobili zwykli rabusie.
– Czy widział ja ktoś ważny? – zapytał Terlach.
– Byłem złożyć zeznanie. Widział ją Otton i dwóch zakonników, zaufanych biskupa. Otton nie mógł oderwać oczu od Kaliji.
– Mówiłem ci, że ta cała wyprawa źle się skończy – rzekł Terlach.
– Musimy działać szybko. Jutro ten łotr może ją kazać wywieść. Potrzebuję dziesięciu.
Po chwili jechali do domostw Ottona.
– A jeśli to nie on?
– Któż mógłby. Tylko on wiedział, gdzie przebywam. Poprzednie miejsce splądrowali złodzieje i puścili z dymem.
– Ale Otton ma setkę zbrojnych, jak się przebijemy?
– On nie spodziewa się, że zrobię mu wizytę. Byłem do tej pory ich wiernym sługą.
– Jak jej ta nie będzie, wszyscy będziemy wisieć, albo nas rozsiekają mieczami.
– Zrobiłem błąd, że ja zabrałem. Cały czas nalegała. Bałem się jej też zostawić!
Byli blisko posiadłości Ottona.
– Patrz Gruther, powóz.
Rzeczywiście od posiadłości Ottona jechał powóz. Za nim jechało dwa tuziny żołnierzy.
– Co robimy, Gruther?
– Jedziemy za powozem.
Skierowali konie w kierunku powozu. Gruther przeklinał w duchu, że zostawił Kaliję. Powoli doganiali powóz. Teraz rycerze, eskortujący powóz Ottona zauważyli pogoń. Rozdzielili się. Przy powozie została tylko szóstka. Reszta zatrzymała się na drodze. Byli już blisko granic miasta.
– Jadę z Terlachem, musimy się przebić do powozu.
Jego ludzie wiedzieli co czynić. I ludzie Ottona nie byli żółtodziobami. Otton miał złoto. Dobrał rosłych mężów. Jego zaufani złożeni byli z prawdziwych bandziorów. Tych zawsze miał przy sobie. Gruther nie przypuszczał, że Otton jedzie w powozie.
Uderzyli z dwóch stron, bo pozostała szesnastka utworzyła podwójna linie. Zaczęły świstać strzały. Jeden z jego żołnierzy padł z przebita piersią. Byli już blisko i tamci nie mieli czasu drugi raz strzelać.
Gruther miał przewagę, ponieważ jechali szybko. Rozdzieleni ludzie zaatakowali z obu stron. Natomiast Gruther i Terlach zaatakowali środkiem. Pierwsze uderzenia mieczy zmniejszyło obrońców powozu o dwóch. Gryther ż Przebili się i teraz doganiali powóz. Gruther nie miał czasu patrzeć na ludzi, którzy pozostali z tyłu. Wiedział, że prawdopodobnie zginą. Było teraz dwunastu przeciw siedmiu. Gdyby było, ich po równo, mieli szanse. A tak?
Gruther zaczął się obawiać o Kaliję. Miał pewność, że jest w środku.
Teraz oni wyjęli kusze. Zmniejszyli szóstkę o dwóch. Pozostałej czwórce ciężko było strzelać do tyłu. Musieli podjąć decyzję. Zawrócili konie i stanęli naprzeciw dwójce.
– Przebij się. Ja się nimi zajmę – krzyknął Terlach.
Czwórka obrońców powozu tego się nie spodziewała. Sądzili pewnie, że ich dwoje podejmie z nimi i tak nie równa walkę, a tymczasem powóz oddali się na tyle, że już nie zdołają ich dogonić. Jakie zresztą mieli szanse w ogóle ich pokonać?
Gruther zrozumiał, że teraz z kolei, Terlach odda życie dla niego i Kaliji. Zobaczył kątem oka, że Terlach dobrym uderzeniem powalił jednego na ziemię i ranił drugiego. Otrzymał cios w plecy i ramie. Tego Gruther nie widział. Dochodził powóz. Wyciągnął drugą kuszę i zastrzelił woźnicę. Końcem oka zobaczył dwóch ludzi Ottona, podążających za nim. Zatrzymał powóz i zawrócił swojego wiernego wierzchowca. Zobaczył, że jeden z dwójki mierzy do niego z kuszy. Zrobił unik, ale trochę za późno. Poczuł ostry ból w lewym ramieniu. Skoczył jak ranny żbik na dwójkę.
Ruther był dobrym szermierzem, ale teraz był ranny. Jednak miał przewagę, ponieważ nie miał nic do stracenia. A właściwie miał. Gdyby przegrał, losy Kaliji byłyby przesądzone. Musiał zabić dwójkę, ocalić Kaliję i uciekać z miasta. Wszystko to było aktami desperacji. Zaatakował tych dwóch z taką furią, że wcale się tego nie spodziewali.
– Jesteś i tak trupem, Otton ci tego nie daruje – krzyknął jeden z dwójki.
To wcale nie wzruszyło Gruthera. Uderzył bocznie i prawie przeciął na pół korpus rycerza. Zaraz po uderzeniu zrobił unik. Wiedział, że drugi będzie go atakował. Zamiast zaatakować szarpnął swojego wierzchowca. Jego koń uderzył bokiem drugiego konia, na którym siedział drugi z dwójki. Tamten nie był przygotowany na taki atak. On i jego wierzchowiec przewrócili się na bok. W normalnych warunkach pozostawiłby tamtego na ziemi. Był lekko ranny upadkiem, poza tym jego własny koń przygniótł go częściowo swoim ciężarem. Gruther skoczył z konia i szybkim pchnięciem zabił drugiego z jezdnych. Dostrzegał w oddali czterech jezdnych. Po chwili było ich trzech. Śmiertelnie ranny Terlach strzelił ostatni raz i oddał ducha.
Sytuacja nie była ciekawa. Gruther był ranny i wiedział, że nie podoła trójce. Otworzył drzwi powozu. W środku siedziała Kalija, ale nie sama. Jakiś zakonnik siedział z nią. Trzymał sztylet na falującej piersi Kaliji.
– Zabiję ją, jeśli się ruszysz. Otton ma władzę i wpływy.
– I ty jesteś na jego usługach, zbóju!
Gruther zobaczył jego obuwie. Sułtana była tylko przykrywką. I Kalija nie była bierna. Wykorzystała chwilę i złapała szubrawca za rękę. Zaczęli się szarpać. Ponieważ Kalija siedziała bliżej, Gruther obawiał się użyć miecza, aby nie zranić dziewczyny.
– Wyskakuj – krzyknął.
Kalija próbowała. W końcu jej się udało. Niestety fałszywy zakonnik, skaleczył ją sztyletem, ale niezbyt mocno. W lewe ramie. Teraz nic już nie hamowało Gruthera. Pchnął całą siłą. Przebił tamtego na wylot. Kalija podniosła się z ziemi. Jej lewe ramie krwawiło. Nie to było najgorsze. Trójka z szesnastki otoczyła ich.
– Nie masz szans Gruther. Odprowadzimy cię do Ottona i jutro zawiśniesz. Śmiałeś podnieść rękę na swego pana.
Gruther zobaczył w oddali grupę jezdnych. Prawdopodobnie Otton wysłał posiłki.
– Wybacz, Kalija. Nie powinnaś ze mną jechać.
– Jest dobrze, miły. Jest wszystko dobrze. Gruther usłyszał świst strzał. To nie ludzie Ottona jechali. To następny tuzin jego wiernych druhów. Trzech ostatnich ludzi Ottona padło na murawę.
– Nie mamy czasu, panie. Otton zrobił zasadzki na resztę naszych ludzi. Dobrze, że zdołaliśmy uratować to bóstwo. Musimy uciekać, tylko gdzie.
– Jedźmy. Będziemy uważać. Może nie znajdą nas tak szybko.
Gruther zwrócił oczy na Kaliję.
– Możesz jechać sama?
– Wole z tobą – szepnęła.
– Poczekaj, opatrzę ci ranę.
Urwał kawałek jej rękawa. Podwinęła materiał i oderwał zakrwawiony kawałek.
– Jest ciepło. W najbliższym miejscu kupię ci ubiór, poczekaj, zawiążę ci rękę.
– Widziałam, z ten człowiek miał jakiś flakonik ze sobą. Patrzył przez okno. I zanim przybyłeś, zanurzył w nim sztylet.
Gruther powąchał jej ranę. Przywarł ustami do rany i kilkakrotnie wypluł wyssaną krew.
– Trucizna, prawda?
– Nic ci nie będzie.
Odwrócił oczy. Nie chciał, żeby Kalija widziała jego oczy. To była silna trucizna. Kalija miała nikłe szanse.
Gruther posadził Kaliję przed sobą. Trzymał ją prawą ręką w okolicy pasa, a lewa trzymał uzdę. Ruszyli.
– Gruther, wybacz, ę nie umiałam się bronić. Zabili czterech twoich ludzi.
– Ty mnie prosisz o wybaczenie? To ja powinienem ciebie prosić. Nie powinienem cię zabierać. Nie powinienem cię zostawiać samej.
– Nie trap się. Tak miało być. Inaczej nigdy byś nie pokochał Deriji, a tak będziesz mógł.
Teraz Gruther sobie wszystko przypomniał. To, że ją pokochał. Dwa razy całował, pragnął.
– Ja jej nigdy nie pokocham. Jest zła. Ty jestem pełna miłości...
– Nie trap się, umiłowany. Pójdę do dobrego miejsca, a jeśli nie, spotkamy się może później.
– Nie umieraj. Nigdy nie miałem większego powodu, aby żyć. Kocham cię Kalija!
– I ja ciebie kocham. Obiecaj mi, że nie będziesz rozpaczał. Ja jestem szczęśliwa. Obiecaj mi, że pokochasz Deriję
– Nie mogę ci tego obiecać. Jak możesz mnie o to prosić!
– Wybacz. Nie chcę ci ranić serca.
Kalija omdlała. Gruther czuł jej serce. Miał rozpacz w swoim. Poczuł się taki nieszczęśliwy.
Do tej pory wcale nie myślał o życiu. Wszystko się zmieniło dla niego w momencie, kiedy poznał Kaliję. A teraz ja tracił. Wierzył jej we wszystko, poza jednym. Że nie jest jej przeznaczony. Wiedział, że ją kocha i miał pewność, że ona kocha jego. A to, że się z nią nie kochał, nie miało żadnego znaczenia. To, że jest w tej chwili zbiegiem, również nie miało znaczenia. Tyle ludzi zginęło na darmo. Czy była istniała mała szansa, że Kalija będzie żyła?
– Boże, nie zabieraj mi jej – szepnął.
– Nie proś go o to. To z jego woli wszystko się dzieje.
– Z jego woli jest samo zło? Więc Bóg jest zły.
Dodaj komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.