Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Księżycowa księżniczka cz 6

– Och nie mów tak, umiłowany. On jest miłością. Ty widzisz tylko wycinek, On widzi wszystko.
– Derija, gdzie jesteś! Pozwolisz by twoja siostra odeszła!
Jego rozpaczliwe wołanie nie przyniosło rezultatu, nic się nie stało.
– Ona kłamała. Obiecała mnie bronić. A kiedy jej potrzebuję, nie odpowiada.
Tylko jedna Kalija czuła swoją siostrę. Derija pierwszy raz w swoim życiu, jako demoniczna księżniczka ciemności, poczuła ból. Miała moc, ale nie mogła uratować Kaliji. Jednak postanowiła zniszczyć Ottona. Postanowiła zniszczyć całe ogromne miasto Siedmiogród.
   Role się odwróciły. Poprzednio zniszczyła dobrych ludzi, bo wiedziała, że wysłannicy Rzymu im nie darują, że współpracowali z poganami. Teraz zamierzała zniszczyć całe miasto. Tam było dużo złych ludzi, ale też wielu dobrych. Wyręczyli ją mongołowie. W rok kilka miesięcy potem Siedmiogród zaczęli najeżdżać ludzie stepu. Na przełomie jednego roku całkowicie zniszczyli ostrzami szabel, strzałami a resztę dokonały płomienie ognia.
   Gruther dojechał do zabudowań jakiejś osady.
– Nie będziemy tam wjeżdżać, bo jeśli ci szubrawcy odkryją, że ludzie nam pomogli, zniszczą ich.
Wysłał ludzi po jadło.
Kalija była słaba. Miała gorączkę. Po kilku godzinach poczuła się lepiej. Nadzieja wstąpiła w serce Gruthera.
– Teraz będzie już lepiej. Nie miałem nadziei...
Niestety nadzieje wojownika okazały się płonne.
– Kochanie, zaraz odejdę. Nie chowaj mnie do ziemi. Spal moje ciało w kopcu gałęzi. Teraz wiem, że w końcu się spotkamy. Dopiero w następnym życiu...
– Co ty mówisz, kochana. Będziesz żyła, nie możesz odejść.
– Muszę. Żegnaj umiłowany, pamiętaj, że...
Jej cudne oczy zgasły.
– Nieeee!!! Czemu mi ją zabrałeś! Boże! A ty demonie, gdzie jesteś? Pozwoliłaś zabić swoją siostrę.
Derija stanęła przed Grutherem.
– Nie mam mocy, by ożywiać, czy leczyć, nic nie mogłam zrobić. Widzisz sam, że Bóg jest zły, dlatego mu nie służę. Jeśli chcesz, przyłącz się do mnie.
– Idź precz. Nie pokazuj mi się więcej na oczy. Jesteś zła. Możesz mnie zabić, jeśli chcesz, ale nie chcę cię więcej widzieć.
– Jak sobie chcesz. Nie zabije cię. Tego nie mogę zrobić i nie chcę.
Zniknęła.
Gryther nic nie czuł. Zaczął ciąć gałęzie toporem. Jego kompani mu pomagali. Żaden z nich nie odezwał się słowem... Ułożył ciało Kaliji na stosie. Po chwili płomienie zaczęły lizać drzewo, w końcu ukochane cialo objęły języki ognia...
   Gryther siedział przy popiele i patrzył w dal. Wszystko straciło dla niego sens.
*
   Obudził się zmarznięty. Obok spali jego towarzysze. W okolicy paliły się trzy ogniska. Wszyscy spali. Dostrzegł kilka ślepi w ciemności. Wilki. Nie miał pewności, ile ich było. Z pewnością sporo. Gdyby zaatakowały, nie mieli dużych szans. One jednak nie atakowały. Postały chwilę i odeszły w głąb lasu.
– Przyszły cię pożegnać, kochana – szepnął. Po co mi żyć? Cha! Z tym nie ma kłopotu. Zginiemy wcześniej czy później. Może zobaczę cię po drugiej stronie, Kalijo!
Gruther zapłakał cicho. Do rana nie zmrużył oka. Nie czuł już zimna. Nie czuł nic.
   Pozostawało z nim dwa tuziny ludzi. Wszyscy teraz byli ściganymi. Otton nie miał pojęcia gdzie ich szukać. Chciał mieć Kalije dla siebie. Nie przypuszczał, że tak się stanie. To jego niecny sługa chciał zabrać jeszcze jedno życie. Trucizna miała być pewnością, że jego ofiara umrze. Nie miała być to Kalija, ale tak się stało. Tego nie Gruther nie wiedział. I kiedy siedział tak przy wygasłym ognisku, postanowił wrócić i zabić Ottona. Nie miał nic do całego miasta. Jak mógł wiedzieć, że wkrótce zaczną go niszczyć najazdy mongołów. Teraz siedział i nie chciał żyć. Wszyscy zaczęli się budzić.
– Co uczynimy, panie?
– Nie wiem. Straciłem miłość, straciłem wiernego przyjaciela i wszystkich wiernych mi druhów. Wszystko na marne. Możecie być ze mną, możecie odejść, kiedy zechcecie. Nie mam po co żyć. Będę szukał śmierci, ale najpierw, jeśli mi to będzie dane, zabije Ottona.
– Panie, będziemy z tobą. Najpierw musi zagoić ci się rana. Otton wyśle swoich szpiegów, ale nie będzie nas ścigał. Nie wie, gdzie przebywamy. Będziemy żyć w lesie. Jest wielu takich jak my.
– Teraz jest ciepło, ale w zimie będzie bardzo ciężko.
– Do zimy daleko. Każdy chce żyć, ale nikt nie wie dnia ani godziny.
   Dwóch jego ludzi poszło zapolować. Rozpalili ognisko. W pobliżu mieli leśne jeziorko. Na razie nie musieli obawiać się o jadło czy picie. Pogoda była znośna. Inni nie byli tak przygnębieni, jak Gruther. A on sam nie mógł im teraz powiedzieć, że mogą odejść.
Powoli zapominał o wszystkim. O Mitrusie, osadzie. A nawet o Deriji. Pamiętał tylko, że stracił miłość. Nawet pragnienie zemsty nie było motorem jego życia. Nie chciał żyć, ale też nie mógł się zabić.
   Kilka następnych dni było podobnych. Zmieniali miejsca. Przeważnie znajdowali duże polany w środku lasu. Powstawały one po lokalnym pożarze, wywołanym uderzeniem. Z uwagi na wilki, palili ogniska. Mimo że Kalija się o nich dobrze wyrażała, Gruther nie darzył ich sympatią.
Rana mu się zagoiła, ta w ramieniu. Bo ta, która miał w sercu, trwała.
   Tego dnia wyruszyli skoro świt. Poruszali się brzegiem lasu. Na horyzoncie dostrzegli zabudowania. Ruszyli w tamtym kierunku. Kiedy byli już blisko zobaczyli dym. Ktoś ich uprzedził.
   W tych czasach dezerterzy czy ci, co pozostali żywi, po bitwach, łączyli się w bandy. Jeśli mieli szczęście, dostawali się pod skrzydła innego pana i służyli w jego armii. Zwykłych złodziejaszków, czy nawet zabójców nikt nie ścigał. Bandy napadały bezbronne wsie. Rabowali, gwałcili. Czasem porywali młodych chłopców, ale zwykle zabijali wszystkich, a wieś palili, żeby nie zostawić światków. Właśnie taka banda wpadła w ręce Połowców. Teraz wyglądało, że wieś w oddali jest opanowana przez zgraję.
– Co robimy panie? – zapytał jeden z żołnierzy, Godfried.
– Przelaliśmy wiele krwi, czas czyjąś oszczędzić. Musimy ich uratować.
   Wspięli konie i pognali w kierunku zabudowań. Nie mogli wiedzieć, czy to ogień kończący, czy początkowy. Czasem zbóje podpalali najpierw, aby wykurzyć wystraszonych chłopów z domostw. Tak właśnie się stało tym razem.
Gruther doliczył się dwudziestu bandytów, a więc mieli przewagą. Tamci mogli mieć również dobrą broń, ale jego ludzi byli wyszkoloną armią. Kiedy bandyci zobaczyli, że są atakowani, zaczęli uciekać. Normalnie Gruther by ich nie ścigał, ale teraz był w innej sytuacji. Szubrawcy pewnie mieli nie jeden grzech na sumieniu. Mogli uciec i rozpuścić plotkę o zorganizowanej armii.
– Nie dajcie nikomu uciec.
Ci, co pozostali walczyli zażarcie, ale przecież nie mogli sprostać. Ostatni zginął brodaty olbrzym, pewnie ich dowódca. Upadł przy wejściu do wielkiej stodoły. Gruther rozejrzał się w koło. Dostrzegł ponad tuzin zabitych mężczyzn z osady. Kilka kobiet. Zszedł z konia, by zobaczyć czy herszt bandy nie żyje. Miał przebite płuco, jeszcze dychał, ale jego chwile były policzone. Gruther odwrócił się w kierunku konia, kiedy usłyszał jakiś trzask ze środka stodoły. Zacisnął dłoń na rękojeści miecza.
– Godfried, tam ktoś jest, zabezpiecz tylne wyjście.
   Wszedł powoli do środka. Cisza. Nadsłuchiwał chwilę. Miał zamiar odejść, kiedy znowu usłyszał cichy dźwięk. Tym razem wiedział, skąd pochodzi. Doszedł do małej sterty siana. Delikatnie odgarnął. Ze środka wybiegło wystraszone stworzenie. Gruther był szybki. Złapał to, coś za nogi. Przystawił miecz. To była dziewczyna, ale wyglądała strasznie. Miała potargane włosy, brudna odziana w podarte, stare łachy.
– Nie bój się, nic ci nie zrobię. Jestem dobry, nie bój się.
Gruther zastanowił się, co powiedział. Przecież nigdy nie uważał się za dobrego. Dziewczyna trzymała głowę i wyła. Do stodoły weszło dwóch jego ludzi i dwóch starszych chłopów i jedna kobieta.
– Wielmożny panie. Nie zabijaj jej. To przybłęda. Trochę postradała zmysły.
– Jak się nazywa?
– Drexta, w sumie nie wiele mówi. Ciągle tylko mówi ,,Dextra, ja Dextra, zabić nie”.
– Dawno z wami jest?
– Jakieś dwa tygodnie. Dajemy jej lepsze ubranie, ale znika gdzieś w nocy i wraca umorusana jak diabeł. Jak spokojnie się jej co mówi, to rozumie. Wody przyniesie ze studni, czy drwa do pieca. Tylko je jak wilk. Surowe mięso. Ktoś musiał ją mocno skrzywdzić.
– Nie bój się Dextra, ja przyjaciel. To moi ludzie. Nikt cię nie ukrzywdzi.
Gruther schował miecz do pochwy. Dziewczyna patrzyła na niego z ziemi. Nie podnosząc się z klęczek, złapała nogi Gruthera i patrzyła błagalnie w jego oczy.
– Dextra, nie zabić. Przyjaciel.
– Panie, my biedni chłopi. Bez was już by tu nic nie zostało. Dziesięciu naszych chłopów zabili. Osiem wdów będzie. Prosimy na gościnę. Głodni panowie, rycerze.
Po kilku chwilach weszli do jednej z chat. Pewnie ważniejszego z osady.
– Do kogo należycie?
– My nie wiemy. Jesteśmy tu dwadzieścia lat. Wioska zniszczona była, ale ziemia dobra. Daleko od wszystkich. Trzy rodziny. Teraz kto będzie orał? Oj dola zła, dola zła.
Gruther popatrzył po ludziach.
– Zostać tu chcecie? Potrzebują rąk do pracy. A i przed napaścią obronicie.
– A ty panie?
– Dosyć już dobra zrobiliście dla mnie. Da Bóg, do miasta wrócę. Mam jedno życie odebrać, potem wolny będę. Za trzy dni wyruszę.
– Sam nie dasz rady, Gruther – rzekł Godfried.
– Da bóg, dam. Nie chcę więcej nikogo narażać dla swojej sprawy.
Do chałupy wpadła Dextra i ukucnęła przy nogach Gruthera.
– Czego ona chce? – zdziwił się rycerz.
– Pewnie dobre serce poznała – rzekł Godfried.
– Ja nie jestem lepszy niż inni.
– O, jeśli by tak było, oddaliby za ciebie życie nasi kompani?
– Dextra nie zabić. Przyjaciel – wyszeptała ponownie dziewczyna.
Miała krótkie ledwo za kark czarne włosy. Ładne zielone oczy. Nie była brzydka, tylko ubrudzona smołą i błotem.
– Nie macie jakiegoś czystego okrycia?
–To na nic. Myć się nie chce. Pół dnia czysta, a potem znowu brudna jak czort.
– Widzieliście, kiedy czorta, chłopie?
– Nie, ale tak mówią. Dziękujemy wam dobrzy panowie. Chcecie zostać, zostańcie. Pewnie baby nie widzieliście dawno, a nie wszystkie wdowy stare.
– Co wy chłopie! Jeszcze nie pochowały mężów.
– Nie mówię, zaraz. Ci, co nas napadli, nie czekaliby długo.
Chłop zaczął się śmiać. Takie było życie.
– Chcecie spać na sianie, dobrze. A jak nie, dużo wolnych łoży, zostało.
– Co on tak namawia?
– Nie namawia. Dla nich dobrze i dla was również.
Chłop naprawdę nie żartował. Po chwili do chaty weszło dziesięć zapłakanych wdów. Tylko dwie były w średnim wieku. Osiem nie starszych od Gruthera.
– Przyda się nowa krew. Tu trzy rodziny, mówiłem.
Do wieczora siedzieli i rozmawiali. Dali kilka dobrych butelek wina. Gruther nakazał umiar. Sam nie tknął mocnego trunku.
Dextra siedziała przy jego nogach jak pies. Wybrali dla niego najlepszą chatę na nocleg.
Kiedy szykował się do spania, lekko szalona dziewczyna wcale nie zamierzała go zostawić.
– Dextra, gdzie śpisz?
– Dextra spać gdzie Gruther.
– O, zapamiętałaś moje imię.
– Gruther dobry. Dextra nie zabić. Dextra, przyjaciel.
– Musisz się umyć.
– Dextra się nie myć.
– Jak chcesz spać w komnacie, musisz się umyć.
Gruther wyszedł do drugiej izby.
– Matko? Macie balie z wodą i jakieś konopne szaty?
– Och panie. To kocmołuch. Już jej dawali. Pół dnia nie wytrzyma.
– Zaraz ukropu przygotuje. Dextra przynieś wiadra wody.
Dziewczyna spojrzała na młodzieńca.
– Gruther zostać. Dextra wody przynieść. Umyć Gruther.
– No, no, no. Nie będziesz mnie myć. Sama się umyjesz. Chcesz spać gdzie ja, musisz być czysta.
– Dextra przyjaciel. Dextra umyć się i tak brudna.
– Panie, ona więcej wody wyleje, niż trzeba. Wrzeszczy, jakby jej kto krzywdę robił. Już nie raz my próbowały.
– Dextra, umyjesz się. Dostaniesz czyste szaty. Wtedy będziesz mogła spać w chacie.
– Dextra umyć, Gruther. Dextra umyć siebie. Spać z Gruther. Dextra przyjaciel.
– Co ona plecie? Dextra, ja mąż, ty dziewczyna, będziesz spać w izbie, nie ze mną.
– Dextra spać w nogach Gruther. Dextra przyjaciel.
Dziewczyna pokazała białe zęby.
– Zęby ma piękne – rzekł Gruther.
– Ona piękna, skórę ma jak księżniczka, tylko zaraz się usmaruje. I nikt nie wie gdzie.
– Dextra, księżniczka, ha, ha, ha – zaśmiała się dziewczyna.
Poszła po wodę. Przyniosła dwa wiadra.
Kiedy wielka balia była napełniona wodą, Gruther wskazał na wodę.
– Myj się, Dextra. Ja zaczekam w drugiej izbie.
– Dextra umyć Gruther, potem Dextra.
– Nie, nie. Nie będziesz mnie myć...
– Dextra, przyjaciel. Dextra myć Gruther.
Złapała głowę i zaczęła wyć.
– Co jej matko?
– Ona uparta. To dobra dziewczyna. Musi być, jak chce. Jeśli nie, wyje jak wilk.
– Dobrze, umyjesz mnie, a potem siebie. Tylko nie wyj.
Dziewczyna przestała od razu
– Dextra dobra dziewczyna. Dextra, księżniczka.
Wystawiła zęby i zaczęła się śmiać.
Gruther zdjął buty i rozwiązał szmaty z nóg. Zamierzał rozpiąć kaftan. Dextra znalazła się przy nim. Zaczęła rozpinać mu kaftan.
– Hola, hola. Sam się rozbiorę.
Dextra była innego zdania.
– Dextra dobra dziewczyna. Rozebrać Gruther, potem umyć. Potem Dextra.
Gruther zgodził się. Czuł się jednak dziwnie.
– Jesteś brudna, Dextra. Ubrudzisz mnie.
Całkiem nie wiedział, dlaczego to powiedział, ale to była prawda. Dextra była brudna, jakby wyszła z błota.
Dziewczyna spojrzała na niego. Oderwała rękaw od swojej sukni, zanurzyła w wodzie materiał i zaczeła wycierać twarz i dłonie.
– Dextra nie ubrudzić, Gruther. Gruther dobry, czysty.
Co było czynić. Młodzieniec dał jej zdjąć kaftan i koszulę. Potem dziewczyna chciała mu zdjąć więcej.
– Co ty robisz, Dextra? Chcesz mnie rozebrać?
Dextra popatrzyła na niego uważnie.
– Dextra dobra dziewczyna. Myć Gruther. Dextra, przyjaciel. Gruther nie kochać, Dextra. Dextra rozumieć. Tylko myć Gruther.
– Nie głupia jesteś, wiesz, o co mi chodzi. Ile masz lat?
Dziewczyna wyciągnęła pięć palców.
– Masz więcej niż pięć – zaśmiał się rycerz.
Dextra wzięła jeszcze raz pięć i jeszcze raz i jeszcze raz.
– Chyba umiesz liczyć tylko do pięciu. Masz piętnaście, czy dwadzieścia?
Dziewczyna wciągnęła jeszcze raz pięć palców.
– Dextra ma pięć lat. Dextra dobra dziewczyna, przyjaciel. Dextra, księżniczka.
Pokazała zęby i znowu zaczęła się śmiać.
Gruther został w kalesonach i wszedł do bali. Dextra myła go grubą szmatką.
– Ona spokojna przy was, panie. Coś w was jest dobrego – rzekła starsza kobieta.
W końcu uznała, że Gruther jest czysty. Wzięła czysty kawał lnianej szmaty i wycierała jego ciało.
Gruther pomyślał, że dba o niego jak o króla. Wyszedł z wody. Kiedy tylko wyszedł, Dextra zaczęła zdejmować odzienie. Ku jego zdziwieniu zdjęła wszystko. Miała brudne nogi i twarz i ręce. Reszta ciała miała czystą. Gruther odwrócił oczy.
– Dextra ładna. Czemu Gruther nie patrzy?
– Bo jesteś goła. Nie jesteś dzieckiem.
– Dextra dziecko. Ma pięć lat. Dextra księżniczka.
Gruther wiedział, że znowu wystawiła swoje białe zęby. Kąpała się chwilę. Matka domu podeszła z czystym matriałem do wycierania. Gruther widział to kątem oka.
– Matka nie wycierać, Dextra. Gruther wycierać Dextra. Dextra dobra dziewczyna.
– Chyba was polubiła. Jest taka spokojna jak nigdy.
Kobieta dała materiał Grutherowi. Młodzieniec zaczął ją wycierać.
– Tam masz ubranie, tylko się nie usmol!
– Dextra spać w nogach. Jutro się ubrać. Dextra czysta, ale brudna.
– Nie wiem, co masz na myśli. Pewnie ktoś cię ukrzywdził. Idziemy spać. Tylko wyleje wodę.
Gruther zaczął wylewać wodę z bali. Potem kiedy było już mało wody, wziął całą balię i wylał resztkę na dwór. Popłukał wiadrem ze studni i przyniósł do domu.
– Dziękuję wam matko. Gdzie Dextra?
– Poszła do waszej izby.
– Gdzie wcześniej sypiała?
– W naszej izbie. W kącie.
– Czy ona nie jest... groźna?
– Nikomu nie dała podejść bliżej. Wówczas wyje i trzyma głowę. Nikomu nic nie zrobiła. Dzieci się jej boją, dorośli unikają. Jest u nas od początku. Czasem brała mnie za nogi i klękała. Mówiła, matko.
– Dziękuję za wszystko. Pomożemy wam jutro. Gdzie wasz mąż.
– Ja, wdowa. Mam dwóch synów. Mają żony. Mieszkają obok. Jak byście przybyli później nie miałabym i synów. Mąż zmarł trzy lata temu. Dobry był człowiek. Nie pił dużo. Teraz jest u Pana Jezusa, czeka na mnie.
– Dziękuję matko.

Sapphire77

opublikował opowiadanie w kategorii fantasy i miłosne, użył 2931 słów i 17162 znaków.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.