Ten jedyny, ten najlepszy [cz.2] - Mecz

Ten jedyny, ten najlepszy [cz.2] - MeczNastępnego dnia wstałem po jedenastej. Od razu pomyślałem o nadchodzącym spotkaniu z Lukasem i ogarnęła mnie nieopisana radość i chęć do życia. Wyskoczyłem z wyra, ogarnąłem się i zjadłem pożywne śniadanie. Od niego bowiem zależała moja dyspozycja na meczu. Poinformowałem Luka sms-em, że przyjdę po niego o czternastej. Treść wiadomości była sucha, raczej neutralna, żeby się nie narzucać. Może przesadzam ze wstrzemięźliwością, ale przecież dopiero co się poznaliśmy.  
     Zgarnąłem go spod jego bloku. Miał swoje rzeczy w plecaku, a mi towarzyszyła sportowa torba. W tramwaju tłumaczyłem mu taktykę. Objaśniałem kto w naszej drużynie za co odpowiada i sugerowałem jak grać z chłopakami, w nadziei, że mój kolega z zagranicy zagra chociaż chwilę w podstawowym składzie i że przysłuży się naszej drużynie.
     Dojechaliśmy i zrobiliśmy porządną rozgrzewkę, w trakcie której Maks stwierdził, że jednak nie da rady zagrać, bo odnowiła mu się kontuzja kostki. Co gorsza, gdy już nasz bramkarz, a zarazem kapitan poszedł losować strony, zorientowaliśmy się, że brakuje też Patryka i Maćka. W tej sytuacji brakowało nam ławki rezerwowej, a do gry musieliśmy wprowadzić Lukasa. Był od nas o rok młodszy, poza tym nie imponował warunkami fizycznymi. Był niski, nawet jak na swój wiek i chuderlawy. Po losowaniu zebraliśmy się w kółku na naradę, a Bartek, chłopak (jeszcze) Karoliny zapytał:
   -     Pany, co robimy?
   -     Wojtki na obronie – odpowiedział ze spokojem Nikodem – a ty Bartek zagrasz na szpicy.
     Chciałem zaprotestować, bo wiem ile on akcji psuje, ale stwierdziłem, że nie mamy lepszej alternatywy. Zwróciłem się do Lukasa, mówiąc:
   -     Ty zagrasz na lewym skrzydle.
   -     Ja? - Zapytał zmieszany, bo widocznie nie pasowała mu ta pozycja.
   -     Ja – odpowiedziałem w jego ojczystym języku.
   -     Przypomnij, jak masz na imię – rzucił Wojtek, gdy rozchodziliśmy się na pozycje.
   -     Lukas – odparł z uśmieszkiem.
     Rozpoczęli nasi rywale. Ubrani byli w czerwone koszulki, my zaś w czarne. Zaczęli dość ofensywnie, ale na szczęście udało mi się odebrać im piłkę. Próbowałem zgrać do kogoś z przodu, ale niestety rywale byli dobrze zorganizowani w obronie. Strzeliłem z dystansu, niestety niecelnie.  
     Nasza gra nie wyglądała najlepiej. Można by nawet rzec, że w ogóle nie graliśmy. Po pięciu minutach przegrywaliśmy już 0:2, lecz gdyby nie kunszt i refleks Nikodema oraz odrobina szczęścia, byłoby 0:5. Po kolejnej jego udanej interwencji, broniliśmy się przed rzutem rożnym. Strzelec pierwszego gola wrzucił miękko piłkę w pole karne, a po chwili zaginęła ona gdzieś w gąszczu nóg. Dostrzegłszy ją, ruszyłem do niej, lecz wnet poczułem jak ktoś mnie podciął i upadłem do tyłu, koziołkując, choć zaliczając dość miękkie lądowanie. Zamknąłem oczy, a gdy je otworzyłem, leżałem na Lukasie. Spojrzałem na niego, a on na mnie, a jego uśmiech mimowolnie wywołał banana również na mojej buźce. Z transu wyrwali nas jednak Nikoś i Wojtek, pomagając nam się podnieść i powrócić do gry, bo rywale ruszali już z kontrą. Pokryłem jakiegoś wbiegającego gościa, a Lukas podbiegł do tego, który miał piłkę, a gdy tylko mój niemiecki koleżka znalazł się między nim a piłką, ten upadł, efektownie przetaczając się dwa razy i łapiąc za kostkę, a sędzia odgwizdał faul.
   -     Nawet go nie dotknąłem! - krzyknął Lukas.
   -     Masz upomnienie, dziesiątka – rzekł sędzia zwracając się do niego po numerze zdobiącym za dużą na niego koszulkę, pożyczoną od Bartka – następnym razem dwie minuty kary.
     Lukas dołączył do tworzącego mur Wojtka, mówiąc pod nosem coś w swoim języku, w którym cokolwiek by nie powiedział, brzmiało to złowieszczo, choć zapewne była to jakaś wiązanka. Do sędziego podbił jednak z pretensjami Bartek.
   -     Gdzie faul, no nie widział żeś jak zasymulował? Zanurkował jak Busquets!
     Odsunąłem go, żeby i jemu nie zagroził karą indywidualną. W takich chwilach zastępowałem zawsze na boisku kapitana, który mógł dzięki temu zostać w bramce. Często trzeba było go uspakajać, bo był osobą niezwykle wybuchową i agresywną. Zawsze był pierwszy do bójek i drak, ale poza tym był człowiekiem raczej poczciwym i przyjaznym. Jednak jak się na kogoś uwziął, nie dawał spokoju.
     Krótko rozegrali wolny, przed murem, a po chwili śmignęło koło mnie huknięcie jak z armaty, a Nikodem wypiąstkował piłkę w bok, bo uderzenie było tak potężne, że nie sposób było je wyłapać. Tam jednak odbiła się od kogoś, wracając w pobliże bramki, gdzie ktoś dołożył przypadkiem nogę i było już trzy do jaja.
     Pod koniec pierwszej połowy mogliśmy stracić czwartego, ale udało się Wojtkowi przeciąć podanie, po czym piłka trafiła do mnie. Przyjąłem, ograłem rywala, odwróciłem się w stronę bramki rywala i kopnąłem ją z całej siły do przodu. Tam dopadł do niej Lukas, a ja z podziwem patrzyłem jak prostym strzałem, pakuje ją do bramki i biegnie w naszą stronę. W moją stronę... a ja w jego...  
   -     Fajna piła – powiedział, klepiąc mnie po ramieniu. Cóż... liczyłem chociaż na jakiegoś huga. Stałem jak wryty na środku boiska, czując wciąż odcisk jego dłoni na swej lewej łopatce, podczas gdy reszta zawodników schodziła już z boiska.
   -     Ósemka, chodź – ponaglał mnie arbiter.
     Atmosfera w przerwie była słaba. Bartek był zły na "Podolskiego” za ten niby faul. Wymieniliśmy kilka uwag odnośnie gry rywala i powróciliśmy na boisko. Dołączył do nas Patryk, który zmienił jednego z Wojtków. Nie pomogło, bo wkrótce Nikodem znowu wyciągał piłkę z siatki. Bartkowi puszczały nerwy i dopuścił się dwóch brzydkich fauli. Wojtek go zmienił na moment. Po paru minutach Bartek powrócił na boisko, od razu wbiegając pod bramkę. Lukas wypracował sobie świetną sytuację, przeszedł dwóch rywali, wypatrzył Bartka, a ten pierwszym kontaktem z piłką po powrocie zdobył gola. Nasz napastnik wyraźnie ostudził swoje emocje i chwilę później obaj przeprowadzili znów skutecznie niemal identyczną akcję, podczas gdy ja pilnowałem środka boiska. Brakowało nam jeszcze jednego trafienia do wyrównania.  
     W ostatniej minucie odebrałem piłkę i zbiegłem do środka, podczas gdy nasi strzelcy szukali sobie miejsca z przodu. Przytrzymałem jeszcze chwilę grę w środku, ściągając na siebie jak największą uwagę i podałem miękko do Luka, który przeszedł ostatniego obrońcę i podobnie jak w dwóch poprzednich sytuacjach podał do Bartosza, który i tym razem nie mógł się pomylić. Niestety, w skompletowaniu hat-tricka przeszkodził mu postawny blondyn, wślizgując się w jego stopy. Zebraliśmy się wszyscy wokół naszego kompana, który zwijał się z bólu na murawie i wyrzucał z siebie wszystkie znane mu przekleństwa. Sędzia zarządził rzut karny, a rywala wyrzucił z boiska na te ostatnich kilka sekund. Bartek też opuścił boisko, ale z innych przyczyn. Lukas wziął od bramkarza rywali piłkę, a ja zbliżyłem się do niego bardzo blisko i cichutko zapytałem:
   -     Strzelisz?
   -     Strzelę – odpowiedział, przeszywając mnie swym błękitnym spojrzeniem.
   -     Powodzenia – rzekłem kładąc na chwilę dłoń na jego ramieniu.
     Odsunąłem się, a on stanął do rozbiegu. W myślach widziałem go już jako bohatera tego meczu. Gol i dwie asysty a teraz jeszcze dorzuci karnego. Wyobrażałem sobie jak za chwilę go wyściskam, gdy bramkarz będzie wyjmować piłkę z siatki. Zrobił trzy drobne kroczki w kierunku piłki i kopnął ją lewą stopą w stronę lewego słupka. Niestety, bramkarzowi udało się sparować piłkę na bok, a pierwszym który do niej dobiegł był któryś z rywali i czym prędzej wykopał ją do przodu, przy akompaniamencie końcowego gwizdka.
   -     Nieeee! - krzyknąłem przyklękując nad murawą i chowając twarz w dłoniach. Czułem że zawiodłem siebie i całą drużynę. Czułem że za mało się poświęciłem defensywie, choć przecież zapobiegłem kilku akcjom. Miałem wyrzuty sumienia, że nie strzelałem tego karnego. Nie chodzi o to, że Luk nie umiał strzelać, bo strzelił dobrze. Nie chciałem, żeby czuł się odpowiedzialny za to co się stało. I przede wszystkim żeby inni obwiniali go o porażkę. Było mi go wtedy szkoda. Chciałem go przytulić i pocieszyć po tym karnym, ale sam byłem w stanie wymagającym zwyczajnego huga. Obdarzył mnie nim rywal, ten który wykopał piłkę na koniec meczu, podnosząc mnie i inicjując wymianę koszulek. Poczułem się jak na prawdziwym meczu i to skłoniło mnie do godnego przyjęcia porażki.  
   -     Wszystko przez Podolskiego – powiedział w szatni Bartek, który jeszcze lekko utykał na lewą nogę – no jak można karnego nie strzelić?!
   -     Daj spokój – odparł Wojtek – na pustą to każdy by strzelił. A zresztą jakby on ci nie podał, to byś nie strzelił.
   -     Ty mu nie podałeś, tylko strzeliłeś – i co? I obronił, tak jak karnego.
   -     Dobra, nara – powiedział wychodząc z szatni.
   -     Jesteśmy jak reprezentacja Polski – skomentował Luk – mamy mocny, choć nieskuteczny atak, zero obrony i zajebistego bramkarza.
   -     Dzięki – powiedział Nikoś.  
     Powoli zostawało nas tam coraz mniej. Miałem już wychodzić razem z Nikosiem i Wojtkami, ale nie chciałem zostawiać Luka samego. Chłopaki pożegnali się z nami, a ja poczułem pewien dreszczyk. To mógł być ten moment, na który czekaliśmy od chwili, gdy pierwszy raz ujrzeliśmy się na Placu Solnym. Byliśmy sami. Zastanowiło mnie to, dlaczego się tak guzdrał – może sam chciał sprowokować taką sytuację we dwoje? Nim jednak zebrałem się w sobie by zapytać, on się odezwał:
   -     Nie widziałeś moich skarpetek? Takie białe...
   -     Nie. Pomogę ci szukać.
     Faktycznie, stał kompletnie ubrany, brakowało mu tylko skarpet. Przeszukaliśmy jego plecak i moją torbę i nic.  
   -     No nic, najwyżej wrócisz w tych śmierdzących – zażartowałem – jakoś wytrzymam. Albo najwyżej pojedziesz następnym tramwajem – znów udało mi się sprowadzić na jego twarz uśmiech, rozpromieniający jego buzię, na którą opadały wilgotne jeszcze po natrysku blond włosy.  
   -     Głupek – odparł z bananem na buźce i przeczesał się kilkukrotnie dłonią. Widząc jego nieudolne próby okiełznania bujnego owłosienia głowy, poprawiłem mu grzywkę i zakryłem lewe ucho, po czym dodałem:
   -     Tak lepiej.
     Uśmiechaliśmy się do siebie stojąc w odległości kilkunastu centymetrów od siebie i przez chwilę tkwiliśmy w transie, z którego wyprowadził nas Luk, odsuwając się i wznawiając poszukiwania. Spenetrowaliśmy całe pomieszczenie, co nie było trudne, bo niczego prócz naszych rzeczy tam nie było. Blondynek z grymasem niezadowolenia wkładał zzieleniałe od trawy skarpetki, a ja przed wyjściem postanowiłem wyrzucić jeszcze pustą butelkę. Wtedy dostrzegłem w śmietniku parę bielutkich skarpet. Pomyślałem, że pewnie Bartek postanowił się zemścić. To by było żałosne z jego strony. Wyjąłem je, a Luk podziękował i wyciągnął dłonie w moją stronę. Próbowałem w taki sposób je przekazać, by poczuć miękkość jego dłoni. Uśmiechnął się, po czym klepnął mnie po plecach, mówiąc "dobry mecz, nie przejmuj się”. Wyszliśmy i zamknęliśmy za sobą szatnię, a po chwili zaskoczyła nas jego kuzynka, przytulając nas i mówiąc, że zna już wynik i żebyśmy się nie przejmowali.  
   -     Co tak długo? Myślałam, że już sobie poszliście a ja daremnie czekam! - rzuciła po chwili, domagając się wyjaśnień. My zaś popatrzyliśmy na siebie i wybuchnęliśmy śmiechem, a po chwili dołączyła do nas Karolina. Ja tymczasem wciąż czułem na sobie głębię jego niebieskiego spojrzenia i wilgoć jego włosów, które towarzyszyły mi tego dnia aż do chwili gdy odpłynąłem w łóżku z nadzieją, że przyśni mi się mój nowy "kolega”.

omg

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka, użył 2164 słów i 12086 znaków.

1 komentarz

 
  • PseudoPisarz

    Super! :D  Kategoria chyba nie ta... xD  Czasami mógłbyś odpuścić sobie tego "hug'a" i napisać po polsku   :pp  Czekam na następną część!  Pozdrawiam  :))

    19 sie 2014