Ten cały drifting...

Ten cały drifting...W 1999 roku najlepiej sprzedającym się singlem był Blue (Da Da Bee), który nagrało Eiffel 65. Klubowy przebój, do dziś puszczany w każdym radiu, prowadzącym „mocną noc przebojów”, której nikt nie słucha. W kinach królował Matrix, Toy Story 2 i Gwiezdne Wojny, o których nikt nie chce mówić, a samochodem roku został Ford, od którego nazwy pewien założyciel Paktofoniki wziął swój pseudonim. Również w tym roku się urodziłem, co oznacza, że dzisiaj mogę spokojnie przeszukiwać ogłoszenia sprzedaży samochodów z pełną świadomością, że jeszcze sześć lat temu Nissan Silvia 200sx był w cenie BMW „lepszego, trzeciego sortu”. Co właściwie nas przyciąga do trzydziestoletniego, japońskiego samochodu, którego los praktycznie zawsze kończył się na najbliższym drzewie? Przede wszystkim, to coupe. Coupe z racji swojego wyglądu jest automatycznie lepsze od każdego innego samochodu, bo, przyznajcie się, wolelibyście jeździć Audi TT niż Skodą Fabią, która w gruncie rzeczy jest tym samym samochodem. Posiadanie Coupe jest powodem, dla którego większość ludzi przez cały dzień chowa swoje ręce w kieszeniach, znosząc komentarze na temat ilości pieniędzy, jaką musieli przepłacić za swój samochód, żeby później wysłuchiwać o zaletach kupna Golfa V. Jednak różnica między Golfem V a Coupe jest taka, że posiadacz tego drugiego, pod koniec każdego poniedziałku nie ma myśli samobójczych.
Zatem już wiemy, że Coupe, tudzież posiadanie czegoś takiego jak 200sx czyni nas szczęśliwszymi ludźmi. Drugim powodem, dla którego większość z nas z zachwytem spędza przerwy w szkole i pracy na oglądaniu zdjęć w grafice Google, jest drifting. Czym w ogóle jest drifting?
Kolejną rzeczą, którą dała nam Japonia. W bardzo wielkim skrócie to namierzenie barierki swoim samochodem, po czym kompletne jej ominięcie, przy akompaniamencie krzyku całkowicie zdartych opon. Drifting jest przeciwieństwem do normalnej jazdy, wymagającym dosłownego ślizgania się po drodze lub placu z nadzieją, że za zakrętem nie spotkamy niebiesko-srebrnej Kii, z takimi zabawnymi światełkami na dachu. Dlatego też dużo bezpieczniej jest to robić wtedy, kiedy parkingi puste są od wózków sklepowych i zagubionych w czasie i przestrzeni ludzi, wracających z wyprzedaży. Co ma ten przestarzały i zajeżdżony Nissan do driftingu? To, że ma napęd na tył. Driftować można wszystkim, co ma cztery koła i silnik o większej mocy niż moja zmywarka, która jeździ po kuchni szybciej niż autobusy w Oświęcimiu, a najlepiej się w tym sprawdzają samochody z właśnie tylnym napędem. Tylko co takiego jest w driftingu fajnego? Większość czasu spędzasz, stojąc w środku nocy na poboczu, trzęsąc się z zimna i marząc, żeby był środek lipca… ale tak się nie stanie, ponieważ wtedy opady deszczu nie istnieją, co wiąże się z tym, że zdecydowana większość kierowców będzie wolała stać na parkingu, niż pozbawić się opon i zderzaków w najbardziej efektownym z możliwych stylów. Więc stoisz w środku lutego, prawdopodobnie w deszczu, próbując nie poślizgnąć się na kamieniach i nie potknąć o gałęzie, które w nocy kamuflują się lepiej niż klocki lego w dywanie. Po dziesięciu minutach stania zostajesz oślepiony przez światła samochodu, który tylko przejeżdżał. Po pół godziny masz zapalenie płuc, katar i odmrożone palce. Po godzinie dochodzisz do wniosku, że rano nie odróżnisz swojego odbicia w lustrze od pół-martwego człowieka. Kiedy masz się już zbierać, zza zakrętu wypadnie ten jedyny, który ma w głębokim poważaniu stan swojego samochodu, bo jest za dobry, żeby go nawet zarysować. Pokona dwa następujące po sobie zakręty w takim stylu, w jakim prowadzenie samochodu wydaje się abstrakcją, żeby natychmiast zawrócić i zrobić to samo. Pokonać zakręt w tak efektownym poślizgu, jak to tylko możliwe. Ten mały punkt w jego życiu, który może być jego codziennością, był dla Ciebie powodem, żeby jednak odmrażać sobie palce aż do rana. Tak to wygląda z perspektywy widza. Tak samo jest z oglądaniem rajdów samochodowych. Spędza się pół dnia w polu na obserwowaniu skaczących samochodów, z cichą nadzieją, że dojdzie do jakiegoś spektakularnego wypadku, większość czasu jednak będąc regularnie obsypywanym ziemią i błotem spod kół. Praktykowanie tych czynności… to zupełnie inna zabawa. Mimo wszystko driftować nie powinien ktoś, kogo serce może w każdej chwili powiedzieć „dziękuję”, ani ktoś, kogo nerwy kończą się na oczekiwaniu na prawidłową odpowiedź, podczas oglądania „Milionerów”. Jeżeli masz problem z doświadczaniem czegokolwiek, co jest „epickie”, drifting raczej nie jest dla Ciebie, ponieważ w ułamkach sekund wbije w twoją świadomość szpilkę cudownego szaleństwa, jeżeli wszystko pójdzie dobrze.
Zatem 200sx jest kandydatem do miana samochodu idealne… no właśnie, tutaj zaczyna się jego największa wada, która trapi praktycznie każdy japoński samochód. Nissan wręcz stworzył ten model z myślą o młodych ludziach, którzy chcą po prostu wyjść gdzieś indziej, niż do klubu w sobotni wieczór, podobnie jak Toyota podtrzymywała przy życiu specjalną wersję Corolli, która miała napęd na tył. Te samochody były i są po prostu „fajne”. W obu przypadkach zadziałała popularyzacja driftingu, dzięki czemu ceny tych modeli w ostatnich latach wyeksplorowały do góry szybciej, niż rakieta Saturn V znalazła się w atmosferze. Drifting jednocześnie dał nam możliwość świetnej zabawy, ale i jednocześnie odebrał piękno czterech kół z kraju kwitnącej wiśni. Japońska egzotyka, niezawodny silnik i napęd na tył sprawiły, że Nissany stały się nawet nie obiektem westchnień, ale kultu. Dzisiaj więc ten ideał samochodu możemy jedynie podziwiać u szczęśliwców, którzy mieli dość zaparcia, żeby jednak podziękować ofertom kupna BMW serii trzeciej, żeby żmudnie zbierać pieniądze na samochód, który prawdopodobnie stworzy im jedne z najlepszych wspomnień w życiu. Bo taki jest drifting. Jest sztuką, która wymaga równie wielkiego wkładu od człowieka, co taniec. Opanowany w stopniu, który nam pozwoli na kontrolę nad samochodem, stanie się częścią naszej osobowości. Kto wie? Może nawet właśnie życia.
  Sam Nissan, który nawet w prospektach promocyjnych z lat osiemdziesiątych sunął przez zakręty na granicy przyczepności, jest bardzo przystosowawczy do współczesnych czasów. Wciąż był i jest istotny, ponieważ pomaga zbudować ambicje wszystkim ludziom, którzy od dziecka marzyli o swoim małym świecie, w którym przyczyna nie istnieje, a powodem zawsze jest chęć odrobiny wolności, koniecznie za kierownicą swojego ulubionego samochodu. Co dzisiaj zostało z tego Japońskiego szaleństwa? W gruncie rzeczy, nic. Mazda ze swoją serią RX odeszła w zapomnienie, pozostawiając na placu boju tylko model MX-5. Toyota od sześciu lat produkuje GT86, które zaskakująco dobrze trzyma swoją wartość, a w przyszłym roku ma się pojawić nowa Supra. Mitsubishi… a co to Mitsubishi?  Subaru powoli uśmierca Imprezę. Honda wróciła z nowym NSX-em, którego właściwie nikt nie lubi, a od pół roku produkuje zupełnie nowego Civica Type-R, którego grono fanów jest mniejsze, niż wynosi populacja Madagaskaru. A Nissan? Nissan skupił się na produkowaniu Hatch-backa, którego nazwy nie chce mi się nawet pamiętać. GT-R jest poza jakimkolwiek zasięgiem, a 370Z za chwilę będzie mieć dziesiąte urodziny. Moje pytanie brzmi, dlaczego Japońskie samochody nie mają już wlotów powietrza na masce? Dlaczego nie mają spoilerów, silników, które wkręcają się na obroty szybciej, niż obracają się Włoscy politycy? Dlaczego nie ma już krzykliwych, prostych i tanich sportowych modeli, przeznaczonych tylko do nieskomplikowanej zabawy? Dlaczego nie można tej tradycji dalej podtrzymywać?
     Ferrari kiedyś reklamowało swoje samochody sloganem „Tylko ci, którzy się odważą, naprawdę żyją”. Może faktycznie, czasami powinno się rzucić wszystkimi obowiązkami, które nas trapią z dnia na dzień, żeby po prostu wsiąść za kierownicę i poczuć radość? Zwykłą, najnormalniejszą radość? Może producenci powinni pomyśleć w stylu starej szkoły? Wyprodukować samochód, który niekoniecznie jest praktyczny, ale może nam umilić życie? Skoro autostrady często nazywane są drogami życia, może faktycznie to te dwa lub cztery kółka, są częścią przysłowiowej, ekspresjonistycznej wolności? Której efektem ubocznym często bywa drifting?
Żeby jednak to wszystko było takie piękne, najpierw trzeba kupić samochód… więc wracamy do wertowania ogłoszeń w Internecie.

MozartInAGoKart

opublikował opowiadanie w kategorii felieton, użył 1503 słów i 8902 znaków. Tagi: #drifting #uczucia #samochody #nissan

3 komentarze

 
  • Somebody

    Ten cały drifting to absolutnie wspaniałe przeżycie... Szczególnie z siedzenia pasażera, kiedy łapki nie odmarzają :D Powodzenia w poszukiwaniu 'auta idealnego'

    13 kwi 2018

  • agnes1709

    p.s. Golf 1,6 to moje ulubione auto. Nie wiem, dlaczego mam do nich wielką słabość:D

    13 kwi 2018

  • agnes1709

    Bardzo ładnie:bravo:

    13 kwi 2018