Mikołaj Rabacki znowu nie mógł spać. Był przekonany, że wszystko przez stres; robota wykładowcy nie była tak beztroska, jak się niektórym wydawało. Leżał w pościeli i tępo patrząc w sufit zastanawiał się, o ile procent kolejnego dnia spadnie efektywność jego działań. Od kiedy pamiętał, do normalnego funkcjonowania potrzebował sześciu godzin snu. Minimum. Wiedział już, że kolejny dzień na uczelni będzie nieznośny.
Podczas nocy takich jak ta często rozmyślał o Julii Breicht. Czasem żałował tego, co się stało, innym razem wręcz przeciwnie – miał ochotę na powtórkę. Dziś jednak studentka krążyła w jego głowie w zupełnie innym kontekście. Był ciekawy, co się właściwie z nią dzieje. Wkrótce minie dziewięć miesięcy od tamtego osobliwego „egzaminu”, a po dziewczynie ślad zaginął. Rabacki kilka razy próbował dowiedzieć się, czy przystąpiła do sesji poprawkowej, i czy w ogóle nadal studiuje medycynę. Pole manewru miał jednak ograniczone – ze względu na „RODO”, nawet on, wysoko postawiony doktor medycyny estetycznej, nie miał wglądu w poczynania poszczególnych studentów. A wypytywać o dziewczynę z blizną, ani szukać z nią kontaktu, po prostu nie wypadało.
- Znowu nie możesz spać? – z zamyślenia wyrwała go Anna. Przybrała ten swój czuły ton, którym próbowała zasugerować, że naprawdę się o niego martwi. Choć oboje doskonale wiedzieli, że tak nie jest.
- Nie pomagają nawet proszki. Muszę ponownie wybrać się do Roberta, wiesz, tego mojego znajomego ze specjalizacji. Niech przepisze mi coś mocniejszego – odparł, a potem ucałował swoją żonę. – Śpij, nie przejmuj się mną – dodał, po czym odwzajemnił jej uśmiech.
***
Nie zmrużył oka aż do momentu, w którym odezwał się budzik. Nie wiedział, kto i kiedy ustawił mu na dzwonek „We found love” z repertuaru Rihanny, ale zapewne była to sprawka któregoś z synów. Nie wiedział też, po raz który obiecał sobie w myślach, że musi tę pierdoloną melodyjkę zmienić, bo inaczej w końcu wyląduje przez nią w psychiatryku.
Gdy zwlekał się z łóżka, Anna jeszcze spała. Mogła sobie na to pozwolić; z grafiku jasno wynikało, że to on odprawia dzisiaj dzieciaków do szkoły. Najpierw musiał przygotować im kanapki – Filipowi z szynką i serem, a Kacprowi z serkiem topionym i pomidorem. Sam się sobie dziwił, ale lubił tę robotę. Potem udawał się już na górę i donośnym głosem obwieszczał swoim potomkom, że czas zacząć kolejny dzień.
- Chłopaki, wstajemy! – rzucił jak co dzień, zapalając światło w ich pokoju. – No, dalej! Kanapki już macie na stole – dodał, obserwując, jak jego pociechy wiją się na łóżkach, mrucząc z dezaprobatą.
Pociechy. To słowo idealnie oddaje, czym są dla niego chłopcy, skonstatował. Był przekonany, że gdyby nie oni, już dawno z Anną by się rozeszli. Wiedział jednak dostatecznie dobrze, jak zazwyczaj kończą dzieciaki wychowujące się w rozbitych rodzinach; nie mógłby sobie wybaczyć, gdyby przez fakt, że z żoną nie dogaduje się najlepiej, jego synowie mieli trudniejszy start.
Cała trójka zjadła na śniadanie płatki z mlekiem. Filip tradycyjnie gadał jak najęty; głównie o tym, jaki jego klasa da dzisiaj piłkarski wycisk rówieśnikom z innej szkoły. Kacper odzywał się niewiele, z podziwem wysłuchując opowieści starszego brata. Po posiłku wszyscy się spakowali, a potem wsiedli do Toyoty. Rabacki przynajmniej dwa razy w tygodniu osobiście odwoził synów do szkoły.
- Zaraz po meczu idziemy z chłopakami na pizzę. Dasz mi ze trzy dyszki? – zapytał młody piłkarz, szykując się do wyjścia z samochodu. Kacper był już na zewnątrz.
- Tylko nic nie mów matce. I tak twierdzi, że za bardzo cię rozpieszczam – odrzekł Rabacki, wyciągając z portfela banknoty i wręczając je małolatowi.
Zanim ruszył, zawsze jeszcze przez chwilę obserwował, jak jego pociechy oddalają się w kierunku szkoły. „Cholera, kiedy oni tak wyrośli”, pomyślał. Filip miał dopiero trzynaście lat, a już mierzył sobie metr siedemdziesiąt. Kacper był od niego dwa lata młodszy i sporo niższy, ale i tak górował nad większością rówieśników. Rabacki był zadowolony, że obaj jego potomkowie wdali się w niego, i prawdopodobnie po okresie dojrzewania dorównają mu słusznym wzrostem. Wreszcie wsunął klucz do stacyjki i go przekręcił. Silnik wysłużonej Toyoty znajomo zacharczał.
***
- No dobra. „Etyka w medycynie” i wykłady z „Biochemii” już za mną, pozostała jeszcze tylko „Biologia medyczna” – pomyślał Rabacki, pakując swoją teczkę, w której oprócz niezbędnych pomocy naukowych i wszelkiej maści dokumentów miał teraz specyfik o nazwie „Zolpidem”. Robert twierdził, że środek ten ułożyłby do snu nawet Alfreda Herpina – dziewiętnastowiecznego pisarza, który bardziej niż ze swoich dzieł znany był z tego, że podobno nie spał przez ponad pięćdziesiąt lat. Zobaczymy.
Doktor ruszył wąskim korytarzem uczelnianego budynku, a potem - zgodnie ze swoim zwyczajem - wszedł do sali nawet nie spoglądając na kolejną grupę studentów. I ignorując wydobywające się z kilku gardeł „dzień dobry”.
Stanął przy biurku, a potem zaczął się rozpakowywać, kontemplując, czy „Zolpidem” rozwiąże jego problemy. Wreszcie podniósł wzrok na salę. Grupa studentów była liczna, ale jego źrenice od razu utkwiły tylko w jednej osobie: z końca pomieszczenia niewinnie uśmiechała się do niego Julia Breicht.
Rabacki poczuł, że na jego skroni pojawiła się wąska strużka potu. Przez chwilę nie potrafił zebrać myśli, widok znajomej studentki kompletnie go zaskoczył. Kiedy pierwsza fala stresu minęła, doktor zaczął wyciągać wnioski. Jedyny słuszny wydawał się taki, że panna Breicht znalazła się w jego grupie, bo była zmuszona powtarzać rok.
Mężczyzna wiedział, że spora w tym jego zasługa. No ale skoro ta naiwna dziewczynka kiedykolwiek myślała, że otrzyma zaliczenie z „Biologii medycznej” rozkładając przed nim nogi, to była w grubym błędzie. Przed dziewięcioma miesiącami udowodnił jej to dobitnie. Rabacki zbyt mocno cenił sobie naukę, by rozdawać pozytywne oceny w zamian za przypadkowy seks. Uważał się za typowego racjonalistę, a wiedza stanowiła dla niego najwyższą wartość. Poza tym sądził, że osoby próbujące zaistnieć w branży medycznej przez łóżko, nigdy nie powinny mieć z nią nic wspólnego. W tym zawodzie w grę wchodziło przecież ludzkie życie.
- Szanowni państwo, dziś porozmawiamy sobie na temat mikrobiologii… - zaczął wykład, starając się unikać wzroku Julii Breicht. Już wcześniej zdążył dostrzec, że ubrała się cholernie gustownie – na nogach miała czarną spódniczkę za kolana i sandałowe buty na obcasie w tym samym kolorze. Całość dopełniała biała, dobrze przylegająca do ciała koszula.
Rabacki starał się brzmieć tak naturalnie, jak zwykle. Innymi słowy - protekcjonalnie i buńczucznie. Przychodziło mu to jednak z ogromnym trudem. Nie mógł się skoncentrować na skomplikowanych zagadnieniach z zakresu mikrobiologii, ze świadomością, że z końca sali przygląda mu się studentka, którą kilka miesięcy temu posuwał w swoim gabinecie. Gdy omawiał kwestię wpływu mikroorganizmów na człowieka, w jego głowie malował się obraz Julii Breicht, wpatrującej się w niego błędnym wzrokiem i proszącej, by pieprzył ją jeszcze mocniej. Gdy zaś przeszedł do czynników etiologicznych chorób, odtwarzał obraz studentki z blizną połykającej jego nasienie. Miał obawy, że za chwilę dostanie erekcji.
Długo rozważał, czy powinien rozmówić się z Julią po zajęciach. Ostatecznie doszedł do wniosku, że lepiej będzie nie wracać do tego, co było. Miał tylko nadzieję, że dziewczyna nie była tak głupia, by o wydarzeniach sprzed dziewięciu miesięcy komukolwiek opowiadać.
***
- Dziękuję państwu za spotkanie, do zobaczenia za tydzień – oznajmił na koniec swojej nudnej prelekcji Rabacki. Przy okazji po raz pierwszy od blisko dziewięćdziesięciu minut złapał kontakt wzrokowy z jedyną tutaj tak dobrze znaną sobie studentką. Tym razem z twarzy panny Breicht trudno było cokolwiek wyczytać. Może wreszcie zrozumiała, że nie powinna okazywać swoim kolegom z grupy, że znają się lepiej niż to konieczne.
Słuchacze z wolna zaczęli opuszczać salę o numerze 412. Wszyscy, z wyjątkiem jednej osoby. Julia - w przeciwieństwie do swojego dawnego kochanka - najwyraźniej nie lubiła pozostawiać niedomówień. Odczekała, aż z pomieszczenia wyszedł ostatni student, a potem wbiła w doktora swój wzrok.
- Wspaniale, że pani została, Julio. Właśnie miałem o to panią prosić – skłamał Rabacki, posyłając swojej studentce uprzejmy uśmiech. - Zdaje się, że musimy porozmawiać – dodał, uprzedzając tym stwierdzeniem swoją rozmówczynię.
Na twarzy dziewczyny z blizną ponownie zagościł promienny uśmiech. Studentka podeszła do biurka, a potem zaczęła wodzić po nim palcami. Nie wyglądała na obrażoną za to, jak ją potraktował. Te młode siksy mają kompletnie skrzywiony kręgosłup moralny, pomyślał Rabacki. Na całe szczęście. Przynajmniej dla niego.
- Niestety w zeszłym roku nie udało mi się zaliczyć pańskiego przedmiotu – odparła Julia, wielce skruszona. Może wreszcie zrozumiała, że na medycynie pozytywną ocenę można uzyskać wyłącznie dzięki wiedzy? – Mam nadzieję, że w tym będzie pan ze mnie bardziej zadowolony – dodała, po czym jak gdyby nigdy nic usiadła na biurku wykładowcy, prezentując mu swoje okazałe nogi.
Rabacki był skonsternowany: kurwa, co za laska. Dziewięć miesięcy temu ją posunął, a potem upokorzył, a ta wygląda tak, jakby to nie zrobiło na niej najmniejszego wrażenia. Ba! W dodatku chyba znowu się do niego przystawia.
Doktor obojętnie przeszedł obok Julii, a potem, dotarłszy do drzwi od sali, zamknął je na klucz. Lepiej, żeby nikt tutaj nie wpadł, gdy będzie omawiał ze swoją studentką kłopotliwe kwestie, pomyślał. Breicht się roześmiała.
- Ostatnio zapomniał pan o zamknięciu drzwi. Uczy się pan na błędach – oznajmiła, ciągle rozbawiona. Nadal siedziała na jego biurku, z tą różnicą, że teraz założyła nogę na nogę. I chyba odpięła jeden z guzików swojej koszuli, ale Rabacki nie mógł być tego pewien.
- Mam nadzieję, że nie podzieliła się pani z nikim naszą małą tajemnicą, panno Breicht. Na pewno zdaje sobie pani sprawę, że podobne wyznania mogłyby zaszkodzić nam obojgu – powiedział Rabacki, przybierając formalny ton. Bardziej surowy, niż zamierzał.
- Ma pan na myśli sytuację, w której pozbawił mnie pan ubrania, popchnął na ścianę, a potem zostawił we mnie swoje nasienie? – zapytała Julia, chwaląc się perfekcyjnie białym uśmiechem. – Oczywiście nikt o tym nie wie. Wolałabym, żeby nadal przychodził pan na zajęcia – zeskoczyła z biurka, a potem zbliżyła się do Rabackiego. Gdy dzieliło ich już kilka centymetrów, zaczęła pieczołowicie poprawiać kołnierz jego koszuli.
Jej bezczelność go w dziwny sposób podniecała. Teraz, gdy ponownie patrzył w zielone oczy Julii Breicht, poczuł to samo pożądanie, co przed blisko rokiem. Było w tej dziewczynie coś, co sprawiało, że w jej towarzystwie uginały się pod nim nogi. Nie wiedział, czy chodzi o urodę, czy sposób zachowania. Pewnie jedno i drugie.
- Bardzo mądrze. Zresztą, zapewne ma pani świadomość, że nikt nie dałby wiary pani ckliwym zwierzeniom. W konfrontacji „słowo przeciwko słowu”, zawsze wygrywa ten, kto zajmuje w hierarchii wyższą pozycję. Takie już jest życie. Zaoszczędziła sobie pani kłopotów – dosadnie powiedział Rabacki, z góry patrząc wprost w oczy Julii Breicht. Nadal stali siebie tak blisko, że mogli słyszeć własne oddechy.
- Mam tę świadomość, panie profesorze. Właśnie dlatego chciałam skonsultować, co powinnam zrobić, by w tym roku przejść przez egzamin bez przeszkód – odparła Julia, w znajomy sposób przygryzając wargę. Teraz Rabacki był już pewien, że majstrowała przy swojej koszuli. Rozpięła nie jeden guzik, a dwa.
- Proszę stosować się do moich wskazówek, a z zaliczeniem nie będzie żadnego problemu. W końcu chce pani zostać lekarzem, prawda? – zapytał Rabacki, dostrzegając, że piękna studentka włożyła dziś czarny biustonosz bez ramiączek. Zdaje się, że nazywano go „bardotką”, ale nie dałby za to uciąć głowy.
– Oczywiście musi być też pani dla mnie odpowiednio miła. Potrafi pani? – dopytał, po czym ujął dłoń swojej rozmówczyni, a następnie przesunął ją na swoje krocze. Wiedział już, że jest twarde.
- Och, mogę być naprawdę bardzo miła – westchnęła Julia, zaciskając palce na penisie swojego wykładowcy. Jej oczy były nieodgadnione, ale policzki się uroczo zarumieniły: wyglądała niemal nieśmiało. Rabackiego przeszył dreszcz podniecenia - ten sam, co przed dziewięcioma miesiącami.
- Proszę udowodnić, jaka potrafi być pani miła, Julio – oznajmił doktor, obrzucając swoją podopieczną spojrzeniem nieznoszącym sprzeciwu. Czuł, że dłoń dziewczyny coraz intensywniej masuje jego męskość, a ta pęcznieje. Zwinność delikatnych, długich palców ciemnowłosej studentki, robiła na jego penisie duże wrażenie.
Breicht posłała wykładowcy kolejny uroczy uśmiech, a potem osunęła się na kolana. Szybko dobrała się do rozporka swojego kochanka, a kiedy się z nim uporała, pozbawiła Rabackiego spodni. Wybrzuszenie w bokserkach wydawało się wprawiać ją w jeszcze większą radość. Przemierzyła językiem materiał majtek doktora, a na koniec przygryzła penisa u nasady. Chyba droczenie się stanowiło jeden z jej fetyszy.
- No, dalej! Weź go do ust, Julka. Jest teraz tylko twój – nakazał Rabacki, coraz bardziej się niecierpliwiąc. Jego dłonie mierzwiły czarne włosy dwudziestolatki, zachwycały się tym, jakie są puszyste. Musiała bardzo o nie dbać. Wykładowca wpatrywał się w dziewczynę niczym w dzieło sztuki, jej piękno znowu go zachwycało. Satysfakcję miał tym większą, że Breicht najwyraźniej również bawiła się wyśmienicie. Był niemal gotów pomyśleć, że się za nim stęskniła.
- Chcę, żeby był pan ze mnie zadowolony, panie profesorze – wymruczała, wreszcie ściągając mu bokserki. Nabrzmiały członek stanął przed nią na baczność, a Julia przytuliła do niego policzek. Uśmiech na jej twarzy zastąpiło skupienie. Dziewczyna zaczęła u nasady całować męskość kochanka, a dłońmi delikatnie i leniwie zsuwać z żołędzia napletek. Kiedy jej oczom ukazała się różowa główka żylastego penisa, Breicht mocniej ujęła go w dłoń, po czym otuliła ustami. Jej pomruki się nasiliły.
- Właśnie tak, doskonale. Wsuń go jeszcze głębiej – instruował Rabacki, spazmatycznie wzdychając. Nachylił dłonie ku piersiom kochanki, a następnie zaczął je ściskać przez czarny, kurewsko seksowny stanik bez ramiączek. Prawie już zapomniał, jakie sutki Julii Briecht w trakcie stosunku stają się sterczące.
Ciemnowłosa piękność wcieliła prośbę w życie. Teraz żylasty penis znajdował się w jej gardle głęboko, a ona poruszała głową regularnie, chcąc sprawić kochankowi jak największą przyjemność. Zważając na coraz płytszy oddech Rabackiego, można śmiało wysunąć wniosek, że szło jej nad wyraz dobrze. Breicht, czując na piersiach dłonie kochanka, zaczęła rozpinać kolejne guziki białej koszuli. Aż w końcu całkiem ją z siebie zrzuciła. Obecnie pozostawała tylko w biustonoszu i spódnicy.
- Zerżnij moim penisem swoje gardło, suko – wysyczał Rabacki, uświadamiając sobie, że budzi się w nim spragniony seksu brutal. Chwycił za ciemne włosy Julii i zaczął je szarpać, starając się sterować ruchami jej głowy. Studentka doskonale rozumiała, co powinna zrobić – przyspieszyła, dostosowała się do tempa, które proponował. Jednocześnie jedna z jej dłoni powędrowała w stronę krocza – Breicht była już na tyle wilgotna, że postanowiła jak najszybciej zacząć zaspokajać swoje spragnione dotyku łono. Doktor nie potrafił dostrzec, czy zadowalała się samym masowaniem kobiecości, czy też wsuwała w nią palce – w każdym razie było jej bardzo dobrze.
- Nie sądzisz, że czas, by wypełniło cię coś naprawdę twardego, Julio? – zapytał doktor, patrząc na swoją podopieczną z góry. Nie odpowiedziała od razu: była zajęta sprawdzaniem, jak głęboko jest w stanie zmieścić w gardle jego żylastego penisa. Podczas trzeciej próby zeszła ustami niemal po same jądra. W jej oczach pojawiły się łzy, ale gdy oderwała wargi od członka, uśmiechnęła się z satysfakcją. Ewidentnie była w te klocki lepsza, niż sama sądziła.
- Myślę, że to dobry pomysł, panie profesorze – odparła studentka, a potem splunęła na prącie kochanka. Znowu przytuliła do penisa swoje poliki, a potem zaczęła nim o nie uderzać. Rabacki pomyślał, że wygląda teraz zupełnie jak laska z najbardziej prymitywnych pornusów.
- Od tyłu – rzucił doktor, a studentka posłusznie podniosła się z kolan i oparła o blat biurka. Starała się jak najlepiej wyeksponować przed kochankiem wysportowane pośladki, wiła się niczym wąż, niecierpliwie wzdychając. Mężczyzna doszedł do wniosku, że większą karierę niż w branży medycznej z pewnością zrobiłaby w klubach ze striptizem.
Mikołaj nachylił się ku dziewczynie, a potem zaczął obejmować czułymi pocałunkami jej kark. Nie przestawała pomrukiwać. Wreszcie zerwał z bioder kochanki spódnicę, a zaraz potem to samo zrobił z jej czarnymi, koronkowymi stringami. Julia usłyszała, jak jej bielizna przemierza podłogę, zatrzymując się kilka metrów dalej, gdzieś w okolicach tablicy, na której nadal zapisane były zagadnienia z mikrobiologii.
Zielonooka pozostawała teraz w biustonoszu i sandałowych butach na obcasie. Rabacki schodził pocałunkami niżej, badając nimi każdy milimetr jej pleców. A potem tyłka. Julia wzdychała coraz głębiej, zalotnie poruszała biodrami. Dłonią błądziła w okolicach cipki, która pulsowała jeszcze intensywniej niż dotychczas. Nagle doktor chwycił ją za podbródek, a potem obrócił w swoją stronę i namiętnie pocałował. Wpychał język w nieodkryte dotąd zakamarki jej ust, chyba nawet przez zachłanność przygryzł koniuszek jej języka. Był w innym świecie: liczyło się tylko rozładowanie napięcia, smakowanie swojej kochanki, poznawanie siebie nawzajem kawałek po kawałku.
Wreszcie przesunął biodra do przodu, zanurzając sztywnego penisa w gorącym, spragnionym pieszczot łonie młodej dziewczyny. Julia głośno westchnęła, wydymając usta jak wyciągnięta z jeziora ryba. – Myślę, że zasłużyłam na klapsa, panie profesorze – wydobyła z siebie z trudem, po czym powróciła do artykułowania wyłącznie jęków. Rabacki, niewiele się namyślając, otwartą dłonią skarcił tyłek studentki. I to kilkukrotnie. Pewnie nazajutrz zostaną na nim czerwone ślady, ale niewiele go to teraz interesowało. Ją chyba również – mruczała z wyraźną aprobatą.
- Niech pan się nie waży przestawać… - szepnęła Julia, gdy Rabacki zaczął się zabierać za odpinanie jej biustonosza. Szło mu to tak opornie, jak przed dziewięcioma miesiącami – żona niechętnie udzielała mu w tej kwestii korepetycji. Zwłaszcza ostatnio. Na szczęście Breicht jak zwykle wybawiła go z opresji – sama ściągnęła biustonosz, a potem położyła przed sobą na biurku. Mikołaj zauważył, że gdy chwilę później z jeszcze większym impetem wcisnął w jej wnętrze członka, mocno ścisnęła w obu dłoniach właśnie ściągniętą część garderoby.
Rabacki znowu czuł to nieziemskie pożądanie, co przed kilkoma miesiącami. Trudno było mu porównywać stosunek z młodą dziewczyną do seksu z własną żoną: to dwa zupełnie inne doświadczenia. W posuwaniu Julii Breicht odnajdywał coś dzikiego, mistycznego. Kierowały nim wyłącznie emocje, nad którymi nie potrafił zapanować. Nie było głębszych uczuć – gdy pierdolił studentkę z blizną, uważał się za największego hedonistę na tym padole. Doszedł do wniosku, że właśnie to go najbardziej w tym wszystkim podniecało.
Nagle ktoś chwycił za klamkę. Doktor dopiero teraz uzmysłowił sobie, że za chwilę w sali o numerze 412 według planu odbędą się kolejne zajęcia.
- Halo, jest tam kto? – Rabacki rozpoznał głos profesora Wieszczyka. To jemu po zakończeniu zajęć miał przekazać klucz.
- Za chwilę kończymy – odchrząknął, a potem czym prędzej wysunął członka z wnętrza Julii Breicht.
- Musimy się zbierać – zwrócił się szeptem do swojej kochanki. – Pozwól, że dziś skończę na twojej pupie – dodał, teraz intensywnie pocierając penisa w dłoni.
Dziewczyna wolno pokiwała głową, mocniej wypinając pośladki. Nie zamierzała jednak pozostać niezaspokojona – w oczekiwaniu na spust Rabackiego, wsunęła w siebie dwa palce i zaczęła pierdolić nimi kompletnie przemoczoną cipkę. Wydobywające się z łona dźwięki były cudowne - gdyby tylko była taka możliwość, doktor ustawiłby je sobie w telefonie na budzik. Zamiast pierdolonej Rihanny.
Biała, lepka substancja trafiła na pupę i plecy – Rabacki bardzo się postarał, by żadna z kropel spermy przypadkiem nie odnalazła drogi do łechtaczki studentki. Breicht doszła w tym samym momencie, co doktor. Jeśli rzecz jasna założymy, że wijąc się w kompulsywnych spazmach nie udawała - kobiety to świetne aktorki. Rabacki pomógł jej pozbierać z ziemi ubrania.
- I proszę pamiętać, że postać wirusa, która wydostaje się z właśnie zainfekowanej komórki, a potem zakaża następną, nazywamy wirionem – mówił do Julii doktor, gdy otwierał drzwi od sali. Przed pomieszczeniem czekał profesor Wieszczyk wraz z grupą swoich studentów.
- Dziękuję – odparła dziewczyna, odgarniając z twarzy kosmyk potarganych włosów.
- Najmocniej przepraszam. Studentka prosiła, bym raz jeszcze wytłumaczył jej kilka kwestii – Rabacki zwrócił się teraz do kolegi po fachu. Starał się brzmieć tak pokornie, jak to tylko możliwe.
- W porządku. Kolejnym razem wytłumacz studentce, że takie rzeczy załatwia się na konsultacjach. No i nie zamykaj drzwi na klucz. Straciliśmy pięć minut zajęć – odparł Wieszczyk, a potem szeroko się uśmiechnął. Znali się dwadzieścia lat – dostatecznie długo, by Rabacki wiedział, że jego przyjaciel nawet nie zdążył się zdenerwować. I co najważniejsze, zapewne nie miał żadnych podejrzeń.
Profesor Wieszczyk podał Rabackiemu rękę, a potem wszedł za swoją grupą do sali. Doktor odprowadził go wzrokiem, następnie uważnie się rozejrzał. Na próżno. Julii Breicht już obok nie było.
***
W planie zajęć miała jeszcze dzisiaj dwa wykłady, ale nie zamierzała na nie iść. Była zbyt podekscytowana. Poza tym wiedziała, że czym prędzej wszystko załatwi, tym lepiej. Opuściwszy budynek uczelni niezwłocznie zadzwoniła po taksówkę.
Nie minęło pół godziny, a Julia już była w domu. Jej współlokatorka miała wrócić z pracy dopiero wieczorem, a zatem mogła śmiało przystąpić do działania. Najpierw ściągnęła białą koszulę, a zaraz potem biustonosz. Włożyła na siebie pierwszy wymięty t-shirt, który wpadł jej w ręce, a następnie rozpoczęła „operację”.
Mini kamera szpiegowska była porządnie przyszyta do czarnego stanika bez ramiączek zwanego powszechnie „bardotką”. Julia musiała się nieco namęczyć, by ją z niego wyciągnąć, jednocześnie nie niszcząc delikatnego sprzętu. W końcu się udało. Teraz pozostawało tylko sprawdzić jakość nagrania.
Połączyła mini kamerę z komputerem za pomocą kabla USB, a następnie zgrała zarejestrowane wideo na dysk. Odtworzyła film. Był średniej jakości, ale w zupełności jej wystarczał. Mogła teraz jednym kliknięciem poinformować cały świat, jaką doktor medycyny estetycznej Mikołaj Rabacki jest parszywą świnią. Ale to by było zbyt proste. Jej plany sięgały znacznie dalej.
Nie miała najmniejszego problemu z odnalezieniem adresu mailowego swojego wykładowcy. Wystarczyło wejść na stronę internetową uczelni. Sporządziła krótką wiadomość, a potem dołączyła do niej załącznik. „Wysłano”. Studentka z blizną szeroko się uśmiechnęła.
***
Po drodze z pracy zrobił jeszcze zakupy. Przez cały czas nie mógł przestać myśleć o studentce, którą niedawno ponownie posiadł. To było coś wyjątkowego. Wszedł do domu w świetnym humorze. Na tyle, że pierwszy raz od dawna samodzielnie przygotował dzieciakom późny obiad.
- Ile strzeliłeś? – zapytał Rabacki starszego ze swoich synów.
- Trzy, klasyczny hat-trick. Byłyby cztery, gdyby sędzia niesłusznie nie odgwizdał mi spalonego – odparł z dumą Filip, zajadając się kotletem schabowym.
Jak zwykle był ze swojego syna dumny. Anna, gdy tylko wróci z pracy, na pewno zechce to wszystko jakoś uczcić. Taka już była. Każdy, nawet najmniejszy sukces któregoś z potomków, świętowała z pompą.
- A ty, Kacper? Jakieś sukcesy dzisiaj w szkole? – pan domu poczuł, że wibruje jego komórka. Któż to mógł dobijać się o tej porze, gdy jest już po pracy?
Spojrzał na ekran. Wiadomość przyszła na służbową pocztę. Chwilę ze sobą walczył, ale ostatecznie postanowił ją odczytać.
- Żadnych, oprócz tego, że zjadłem obie obrzydliwe kanapki z serkiem topionym i pomidorem. Boże, kiedy w końcu się nauczysz, że ja wolę chleb z szynką i serem?! Jak zwykle dałeś mi do szkoły śniadanie Filipa – oznajmił młodszy z synów.
- A mi śniadanie Kacpra – pożalił się zdobywca trzech bramek w turnieju międzyszkolnym.
Ale Rabacki już nie słuchał. Jego twarz zbladła, zrobiło mu się niedobrze. Wiedział, że na sen nie pomoże mu nawet cała paczka tabletek specyfiku, który podobno byłby w stanie posłać w objęcia Morfeusza samego Alfreda Herpina.
3 komentarze
Kocurek70
Brawo, brawo, brawo. Może doczekamy się wreszcie douczonych, kompetentnych doktorów.
Meme
Po jakiemu to: "na nogach miała czarną spódniczkę"?
Lula
A juz myślałam że tylko pan doktor taki niegrzeczny a jednak uczeń przebił mistrza 😂 kolejna część pewnie będzie zajebista jak nie lepsza 😙