Na pokuszenie: Matka

Na pokuszenie: MatkaZadzwonił w dniu osiemnastych urodzin mojego syna.

Syna, który nigdy nie miał się urodzić. Tak mówili wszyscy lekarze.

Pamiętam tamten dzień jak przez mgłę - październikowe popołudnie, szpitalne światło odbijające się w wypolerowanym linoleum. Dwadzieścia osiem lat, pięć lat po ślubie, pełna marzeń o dużej rodzinie. I te słowa, wypowiedziane głosem, w którym współczucie mieszało się z rutyną: "Pierwotna niewydolność jajników. Przedwczesna menopauza."

Nie docierało do mnie znaczenie tych terminów. Siedziałam w gabinecie, wpatrując się w dyplomy na ścianie, jakby od liczby certyfikatów zależała prawdziwość diagnozy. Karol ściskał moją dłoń. Jego palce były ciepłe, moje - lodowate.

"Może adopcja?" - podsuwali życzliwi. Jakby to było takie proste. Jakby wystarczyło wypełnić formularz, odstać swoje w kolejce i dostać dziecko jak nowy dowód osobisty. A potem znajomi z roku zaczęli rodzić. Najpierw Kinga - bliźniaki. Potem Aśka - córeczka. Na każdym baby shower uśmiechałam się dzielnie, gratulowałam, pomagałam wybierać wyprawki. A w domu rozbijałam talerze.

Karol był cudowny. Nigdy słowem nie wspomniał o rozwodzie, chociaż jego matka przy każdej okazji przypominała o "przedłużeniu rodu". Chronił mnie przed światem, ale nie mógł uchronić przed samotnością nieprzespanych nocy. Przed pustką dziecięcego pokoju, w którym zamiast łóżeczka stało moje biurko.

Zaczęłam unikać rodzinnych spotkań. Świąt. Imienin. Chrzcin. "Ania źle się czuje", tłumaczył Karol. "Ania musi zostać w pracy". "Ania pojechała do sanatorium". W rzeczywistości siedziałam w domu, scrollując internet w poszukiwaniu cudownych terapii. Może dieta? Może akupunktura? Może jakieś eksperymentalne leczenie w Szwajcarii?

Aż pewnego dnia, w kolejce po kawę, usłyszałam za sobą znajomy głos. Magda z liceum - ta, o której mówili, że nie dożyje matury. Zanik mięśni postępował u niej tak szybko, że w ostatniej klasie prawie nie wstawała z wózka.  

A teraz stała przede mną. Prosta jak struna, w szpilkach i dopasowanej garsonce.

— Niemożliwe — wyszeptałam, zapominając o wszystkich zasadach dobrego wychowania

Wybrałyśmy stolik w rogu kawiarni, z dala od innych gości. Magda poruszała się z taką lekkością, jakby nigdy nie spędziła ani dnia na wózku. Obserwowałam, jak pewnym ruchem odsuwa krzesło, jak zgrabnie zakłada nogę na nogę. Perfekcyjny makijaż, idealnie ułożone włosy - nic z tej chorowitej dziewczyny, którą pamiętałam z liceum.

—Wyglądasz... świetnie — wydusiłam w końcu, mieszając kawę. Łyżeczka stukała o porcelanę głośniej niż powinna.

— Ale jak? To znaczy... przepraszam, nie powinnam...

— Pytać? - dokończyła z tym samym dziwnym uśmiechem. — Każdy pyta. I każdemu odpowiadam to samo - to długa historia. Tyle że tobie... tobie chyba powinnam powiedzieć prawdę.

Zamarłam z łyżeczką w pół gestu.

— Pamiętasz ostatni rok liceum? - zaczęła cicho. — Ten szpital na Banacha? Lekarze dawali mi najwyżej kilka miesięcy. Rodzice już planowali pogrzeb, wiesz? A potem... potem pojawił się on.

— On?

— Mężczyzna w kapeluszu. Fedorze. Wszedł do sali jak do siebie. Środek nocy, żadnej pielęgniarki w pobliżu. Powinnam się bać, krzyczeć... A ja czułam tylko spokój.

Magda urwała, wpatrując się w przestrzeń. Jej palce bezwiednie kreśliły wzory na powierzchni stołu.

— Powiedział, że może spełnić każde moje życzenie. Że wystarczy przyjąć wyzwanie. Myślałam, że to jakiś wariat albo że mam halucynacje od leków. Kiedy wychodził, zostawił wizytówkę na szafce. Kremową. Elegancką. Z samym numerem telefonu.

— I... zadzwoniłaś?

— Nie od razu. Czekałam tydzień. Patrzyłam, jak moje mięśnie coraz bardziej odmawiają posłuszeństwa. Jak rodzice płaczą w korytarzu, gdy myślą, że śpię. W końcu... w końcu sięgnęłam po telefon.

— Co się stało?

— Obudziłam się następnego dnia. Zdrowa. Jakby choroba była tylko złym snem.

Milczałyśmy długą chwilę. Za oknem przechodnie spieszyli się w swoich codziennych sprawach.

— Magda...- zawahałam się. - A czego... czego zażądał w zamian?

Jej twarz się zmieniła. Przez moment zobaczyłam w jej oczach cień... czegoś. Strachu? Bólu?

— To moja prywatna sprawa - odpowiedziała cicho, ale stanowczo. — I uwierz mi, lepiej żebyś nie wiedziała.

Powinnam odpuścić. Podziękować za kawę, pożegnać się, wrócić do swojego życia. Do pustego pokoju dziecięcego. Do kolejnych nieprzespanych nocy.

— Czy... - głos uwiązł mi w gardle. — Czy masz może wciąż ten numer?

Magda sięgnęła do torebki. Kremowa wizytówka błysnęła w jej dłoni.

— Weź — położyła ją na stole. — Mi już nie będzie potrzebna.

W jej głosie usłyszałam coś, co powinno mnie ostrzec. Coś, co powinno kazać mi wstać i wyjść. Zamiast tego moje palce same sięgnęły po wizytówkę.

Wizytówka leżała na nocnym stoliku przez tydzień. Brałam ją do ręki, odkładałam, znów brałam. W świetle dnia historia Magdy wydawała się absurdalna. Szukałam w internecie informacji o jej chorobie - może był jakiś przełom w leczeniu? Nowy lek? Eksperymentalna terapia?

Nic nie znalazłam.

W końcu, którejś bezsennej nocy, wystukałam numer. Telefon odebrał od razu, jakby czekał na moje połączenie. przedstawiłam się.  

— Dostałam pański numer od Magdy.

— Ah, Magdalena... — Jego głos brzmiał ciepło, kojąco. — Tak, pamiętam. Spotkajmy się jutro w parku Południowym. Koło fontanny.

Nie zapytał o godzinę. Nie ustaliliśmy szczegółów. Po prostu się rozłączył. A ja wiedziałam, że tam będzie.

Siedział na ławce, gdy przyszłam — dokładnie taki, jak opisywała Magda. Fedora, doskonale skrojony płaszcz, srebrna rączka parasola. Dżentelmen z innej epoki. Wstał, gdy się zbliżyłam.

— Witam panią, Anno.

Jego uścisk dłoni był pewny i ciepły. Gestem wskazał miejsce obok siebie.

— Proszę opowiedzieć swoją historię.

I opowiedziałam. O diagnozach, o latach prób i porażek, o pustym pokoju dziecięcym. Słuchał w milczeniu, od czasu do czasu przytakując. Jego obecność sprawiała, że słowa płynęły same - bez wstydu, bez zażenowania.

— Więc pani największym życzeniem... — zaczął, gdy skończyłam.

— Jest urodzić dziecko — dokończyłam. — Najbardziej na świecie.

Skinął głową, jakby od początku znał odpowiedź.

— Magda wspominała o jakimś... wyzwaniu — Zawahałam się. — O cenie.
Uśmiechnął się łagodnie.

— O to proszę się nie martwić. Zgłoszę się po zapłatę w odpowiednim czasie.

Powinnam dopytać. Nalegać. Zamiast tego siedziałam, wpatrując się w fontannę.

— Zatem pozostaje jedno pytanie — Jego głos wyrwał mnie z zamyślenia. — Czy przyjmuje pani wyzwanie?

Wyciągnął dłoń. Elegancką, zadbaną. Na serdecznym palcu połyskiwał sygnet z czarnym kamieniem.

— Przyjmuję — Mój głos zabrzmiał pewniej niż się spodziewałam.

Uścisk był krótki, ale stanowczy. Jakby przypieczętował niewidzialny kontrakt.

— Proszę zrobić test ciążowy za miesiąc — powiedział, wstając. — Do widzenia, pani Anno.

Patrzyłam, jak odchodzi parkową aleją. Jego sylwetka powoli rozpływała się w jesiennej mgle, aż w końcu zniknął, jakby nigdy go tam nie było.

Test ciążowy zrobiłam w pracy. W biurowej łazience, drżącymi rękami rozrywając opakowanie. Dwie kreski pojawiły się niemal natychmiast.

Ginekolog patrzył na wyniki badań z niedowierzaniem. Przekładał kartki, marszczył brwi, znów sprawdzał.

— To niemożliwe — wymamrotał w końcu. — Przy pani diagnozie... Z medycznego punktu widzenia... — Urwał, kręcąc głową.

Uśmiechałam się tylko. Wiedziałam, że to nie ma nic wspólnego z medycyną.
Karolowi nie powiedziałam prawdy. Nie uwierzyłby. Sam lekarz nazwał to cudem, więc... może tak było lepiej. "Czasem natura płata nam figle", powiedział mąż, przytulając mnie. "Widocznie los chciał nam wynagrodzić te wszystkie lata."

Rafał urodził się w słoneczny majowy poranek. Gdy położyli mi go na piersi, gdy po raz pierwszy poczułam jego ciepło, jego zapach... Zrozumiałam, że każda sekunda czekania była tego warta. Daliśmy mu imi po moim ojcu — Rafał. Mały cud.

Patrzyłam jak rośnie. Pierwsze kroki, pierwsze słowa, pierwsze własnoręcznie narysowane bazgroły, które z dumą wieszaliśmy na lodówce. Każdy dzień przynosił nowe odkrycia, nowe radości. W jego uśmiechu widziałam wszystko, o czym marzyłam przez te lata niepłodności.

Czasem, gdy tulił się do mnie przed snem, gdy czytałam mu bajki albo pomagałam w lekcjach, zastanawiałam się nad ceną. Magda ostrzegała. Coś w jej głosie, w jej oczach... Ale patrząc na Rafała, na jego niewinną twarz, na ten dołeczek w policzku, który miał po Karolu... Wiedziałam, że zapłacę każdą cenę. Że przyjmę każde wyzwanie.

Mijały lata. Z małego chłopca wyrósł nastolatek. Wysoki, przystojny, mądry. Mój syn.  
Nieznajomy się nie odzywał. Z każdym rokiem coraz rzadziej myślałam o tamtym spotkaniu w parku. O kremowej wizytówce. O obietnicy zapłaty.

Aż do dnia osiemnastych urodzin Rafała.

Tego dnia wszystko było gotowe na wielkie świętowanie. Napoje w lodówce, przekąski na stołach, tort upieczony. Karol właśnie pomagał synowi rozstawiać głośniki, gdy zadzwonił mój telefon. Nieznany numer.

—Słucham?

— Dzień dobry, pani Anno. — Ten głos. Po osiemnastu latach wciąż brzmiał tak samo. Elegancki. Kulturalny. Lodowaty dreszcz przebiegł mi po plecach.

— Wspaniały dom państwo wybudowali — kontynuował swobodnie. — Te wysokie okna, ogród... A Rafał wyrósł na przystojnego młodzieńca. Chce studiować prawo prawda?

Gardło miałam ściśnięte. Skąd wiedział? Jak długo nas obserwował?

— Czego pan chce? — wydusiłam w końcu.

— Och, przejdźmy może na ty, Anno. W końcu znamy się tyle lat. Powiedz, czy Rafał ma dziewczynę?

— Proszę... — głos mi drżał. — Proszę przejść do rzeczy.

W słuchawce zapadła cisza. Długa. Przerażająca.

— Dobrze więc. — Jego ton zmienił się, stał się... inny. — Chcę, żebyś pocałowała swojego syna.

Świat zawirował.

— Ale nie tak, jak matka całuje dziecko — ciągnął spokojnie. — Chcę, żebyś go pocałowała jak kobieta całuje mężczyznę. Z pasją. Z pożądaniem.  

Telefon palił mnie w dłoń jak rozżarzony węgiel.

— Chyba... chyba się przesłyszałam...

— Dobrze słyszałaś, Anno. To moje wyzwanie. Masz czas do jutra, do północy.

— Ty... ty cholerny zboczeńcu! — Słowa same wyrwały mi się z gardła. — Ty pieprzony degeneracie! Jak śmiesz...

— Do jutra, Anno — przerwał łagodnie i się rozłączył.

Stałam pośrodku kuchni, trzęsąc się na całym ciele. Żołądek podchodził mi do gardła.

— Mamo? — Głos Rafała wyrwał mnie z otępienia. Stał w drzwiach razem z Karolem. — Wszystko okej? Z kim rozmawiałaś?

Patrzyłam na jego twarz. Na te same dołeczki w policzkach, które kiedyś całowałam na dobranoc. Na te same oczy, w których przez osiemnaście lat widziałam tylko czystą, synowską miłość.

Na samą myśl o tym, czego zażądał ten potwór, poczułam mdłości.

***

Gdy przyjaciele Rafała zaczęli się schodzić, wymknęliśmy się z Karolem do kina. "Niech młodzi mają trochę swobody", powiedział mąż, całując mnie w policzek. Gdyby wiedział, jak bardzo potrzebowałam wtedy uciec z domu...

Nie pamiętam fabuły filmu. Siedziałam w ciemnej sali, mechanicznie wkładając do ust popcorn, a przed oczami wciąż miałam wyświetlony numer telefonu. Karol w pewnym momencie złapał mnie za rękę - chyba był jakiś straszny moment. Nawet nie drgnęłam.
Następny dzień w pracy ciągnął się w nieskończoność. Każde spojrzenie na zegarek przypominało mi, że czas ucieka. Co się stanie, gdy odmówię? Bo przecież nie mogłam... nie, nawet nie chciałam o tym myśleć.

Wreszcie wróciłam do domu. Z każdą minutą coraz częściej zerkałam na zegar w kuchni. Jego tykanie wypełniało przestrzeń jak wyrok.

— Mamo? — Rafał stanął w drzwiach. Wysoki, szczupły. Kiedy przestał być moim małym chłopcem? — Wszystko okej? Dziwnie się zachowujesz.

Podszedł, objął mnie. Jego zapach - dezodorant zmieszany z czymś młodym, męskim - sprawił, że zadrżałam. Odsunęłam się może odrobinę zbyt szybko. Na policzkach poczułam zdradliwe ciepło.

Nie miał pojęcia. Nie wiedział, że jest przedmiotem jakiejś chorej umowy. Stał tak blisko, a między nami rozciągała się przepaść wypełniona moim wstydem. Moim... Nie, nie mogłam nazwać tego uczucia.

— Idź już spać, kochanie — wymamrotałam, unikając jego spojrzenia.

Noc dłużyła się jak całe życie. Leżałam w ciemności, nasłuchując oddechu Karola. Wskazówki zegara pełzły niemożliwie wolno. 23:58... 23:59...

Północ.

Telefon milczał. Cisza w domu była tak głęboka, że słyszałam bicie własnego serca. Czekałam. Na dzwonek. Na jakiś znak. Na karę.
Nic się nie wydarzyło.
Gdy w końcu zasnęłam, świtało.

***

— Pani syn zasłabł na lekcji matematyki — głos szkolnej sekretarki brzmiał rzeczowo. — Karetka właśnie jedzie do szpitala.

Nie pamiętam drogi. Czerwone światła, klaksony, przekleństwa innych kierowców. Dotarłam na izbę przyjęć zdyszana, z torebką przekrzywioną na ramieniu.

— To nic poważnego — lekarz przeglądał wyniki. — Wszystkie parametry w normie. Czy syn chorował wcześniej na serce?

Pokręciłam głową. Rafał nigdy nie chorował. Nawet w przedszkolu, gdy wszyscy po kolei łapali ospę, on przechodził ją tak lekko, że nawet nie dostał gorączki.

— To pewnie stres. Matura się zbliża... — Lekarz zamknął kartę. — Może warto zrobić dodatkowe badania, tak na wszelki wypadek?

Wracaliśmy do domu w milczeniu. Zerkałam na Rafała kątem oka. Był blady, pod oczami miał cienie. W radiu leciała jakaś spokojna melodia.

Przypadek? Ostrzeżenie?

Pamiętałam inny październikowy dzień. Gabinet ginekologa, diagnozę, która miała przekreślić moje marzenia o macierzyństwie. A potem... potem pojawił się on. I dokonał niemożliwego.

Jeśli potrafił stworzyć życie...

— Mamo, przestań się martwić. — Głos Rafała wyrwał mnie z zamyślenia. — Naprawdę lepiej się czuję.

Wymusiłam uśmiech. Był taki przystojny w tym świetle - ostre rysy twarzy złagodzone popołudniowym słońcem. Usta miał pełne, wyraźnie zarysowane. Ciekawe, czy już się z kimś całował? Pierwsza dziewczyna, pierwszy pocałunek...

Gwałtownie odwróciłam wzrok. O czym ja, do cholery, myślę? To mój syn. Mój mały chłopiec.

Tylko że nie był już mały. I to przerażało mnie najbardziej.

Kolejny incydent wydarzył się następnego dnia. Przygotowywałam właśnie obiad, gdy usłyszałam trzaśnięcie drzwi i głos Rafała:

— Mamo? Tato?

Coś w jego tonie sprawiło, że natychmiast wybiegłam z kuchni. Karol również wyszedł z gabinetu.

Rafał stał w przedpokoju - blady jak ściana, ubranie mokre i zabłocone. Dłonie mu drżały, gdy próbował rozpiąć kurtkę.

— Boże, co się stało? — podbiegłam do niego.

— Prawie... — przełknął ślinę. — Prawie przejechał mnie samochód.

Poczułam, jak podłoga usuwa mi się spod nóg.

— Przechodziłem przez pasy, na zielonym. Rozglądałem się, przysięgam! — Słowa wyrzucał z siebie gorączkowo. — I nagle... jakby znikąd... Czarny SUV. Cofnąłem się w ostatniej chwili, wpadłem w kałużę. Czułem podmuch powietrza, gdy mnie mijał.

Karol objął syna, prowadząc go do salonu.

— Najważniejsze, że nic ci nie jest. Trzeba to zgłosić na policję, zanotowałeś numery?

Ale ja już nie słuchałam ich rozmowy. W uszach szumiało mi od jednej myśli - w ciągu dwóch dni mój syn dwa razy otarł się o śmierć.

To nie był przypadek.

To było ostrzeżenie.

Gdy zostałam sama, drżącymi palcami wystukałam numer. Jeden sygnał. Drugi. "Abonent jest czasowo niedostępny..."

Spróbowałam jeszcze raz. I jeszcze. Za każdym razem ta sama automatyczna odpowiedź. Rzuciłam telefonem o kanapę, zaciskając pięści. Ten sukinsyn bawił się nami jak marionetkami. A ja nie mogłam nic zrobić.

Nic, poza...

Nie. Nie mogłam nawet o tym myśleć.

***

Wieczorem leżałam w łóżku, wpatrując się w sufit. Światło z ulicznej latarni rzucało na ścianę migotliwe cienie. Karol przysunął się bliżej, jego dłoń powędrowała po moim udzie, usta odnalazły szyję.

— Nie teraz — szepnęłam. — Rafał jeszcze nie śpi.

Kłamstwo. Tak naprawdę nie mogłam przestać myśleć o tym, co się wydarzyło. Co przyniesie jutro? Jakie będzie kolejne ostrzeżenie?

— Będziemy cicho — wymruczał mi do ucha Karol, wsuwając dłoń pod koszulę nocną.

Jego dotyk był znajomy, bezpieczny. Ciepłe palce kreśliły na skórze kojące wzory. Westchnęłam mimowolnie, gdy zaczął całować mój kark, ramiona. Po dwudziestu latach małżeństwa wciąż wiedział, jak sprawić mi przyjemność.

Odwróciłam się do niego. Jego usta odnalazły moje - miękkie, spragnione. Zamknęłam oczy.

I wtedy to się stało.

Przez zamknięte powieki zobaczyłam inną twarz. Młodszą. Z dołeczkami w policzkach.

Nie. Nie, nie, nie...

Próbowałam odpędzić tę myśl, wyrzucić ją z głowy. Zamiast tego poczułam, jak między udami rozlewa się zdradliwe ciepło. Moje ciało zdradzało mnie, reagując na wyobrażenia, które napełniały mnie wstydem. Zażenowaniem.

I czymś jeszcze. Czymś, czego nie potrafiłam nazwać. Czymś, co sprawiało, że moje serce biło szybciej, a oddech stawał się płytszy.

Usta Karola błądziły po mojej szyi, dłonie pewnie sunęły po ciele. Znał mnie tak dobrze – każde wrażliwe miejsce, każdy punkt, który budził we mnie żądzę.  Poddałam się jego pieszczotom, rozpaczliwie próbując skupić myśli tylko na nim.

Materiał koszuli nocnej zsunął się z ramion. Poczułam, jak jego usta schodzą niżej, znacząc moją rozgrzaną skórę wilgotnym śladem pocałunków. Moje ciało reagowało na każdą pieszczotę – byłam już mokra, spragniona.  

Jego palce wsunęły się między moje wargi sromowe, drażniąc, rozgrzewając. Jęknęłam , gdy poczułam jego twardą męskość tuż przy moim wejściu. Nacisnął delikatnie i powoli zaczął wsuwać się we mnie, cal po calu, rozciągając mnie przyjemnym uciskiem. Z każdym pchnięciem fala gorąca rozlewała się po moim ciele, podniecenie narastało, pulsowało między udami. Chwyciłam go za pośladki, wbijając paznokcie w jego skórę, przyciągając go bliżej, pragnąc poczuć go jeszcze głębiej, jeszcze mocniej w sobie.

- Mocniej  - wyszeptałam, wbijając palce w jego ramiona. - Proszę, pieprz mnie mocniej, mocniej…

Jego ruchy stały się bardziej zdecydowane. Moje biodra same wychodziły naprzeciw jego pchnięciom, ale… To nie było to. Mimo namiętności w jego ruchach, mimo znajomego rytmu, nie dawało mi to tej rozkoszy co zwykle. Czułam narastającą frustrację. Moje ciało pragnęło czegoś innego.  

Zamknęłam oczy, gryząc wargę, aż do krwi. Tylko Karol. Myśl tylko o Karolu.  
Z moich ust wyrwał się jęk – nie wiedziałam, czy z przyjemności, czy z desperacji. Byłam tak blisko, tak bardzo blisko… ale nie mogłam przekroczyć tej granicy. Nie z tymi obrazami pod powiekami.  

Nagle poczułam, jak jego ciało sztywnieje. Krótkie westchnienie – i to był koniec.

— Przepraszam, kochanie — mruknął, całując mnie w policzek, jego oddech wciąż był przyspieszony. - Nie wiem, co się stało… To chyba nie jest mój dzień.

Leżałam w ciemności, czując pulsowanie między udami, a głęboko we mnie ciepło jego nasienia. Niezaspokojone pragnienie mieszało się ze wstydem i obrzydzeniem do samej siebie. Moje ciało wciąż było rozgrzane, spragnione spełnienia, którego nie powinnam była pragnąć.

Karol zasnął niemal natychmiast. Jego miarowy oddech wypełnił sypialnię, podczas gdy ja wciąż czułam gorąco między udami. Wilgoć spływała po wewnętrznej stronie ud, przypominając o niespełnionym pożądaniu. Musiałam się obmyć, ochłonąć.

Nogi drżały mi lekko, gdy wstawałam z łóżka. Czułam się dziwnie - rozpalona i zawstydzona jednocześnie. W lustrze dostrzegłam swoje odbicie - potargane włosy, zarumienione policzki, sztywne sutki odznaczające się pod cienką koszulą nocną. Wyglądałam jak kobieta w środku aktu miłosnego, nie jak matka idąca do łazienki.
W półmroku korytarza niemal zderzyłam się z Rafałem. Nasze ciała znalazły się tak blisko, że poczułam ciepło bijące od jego skóry. Zapach szamponu zmieszany z młodzieńczym, męskim aromatem sprawił, że zadrżałam mimowolnie. Był wyższy ode mnie - musiałam zadrzeć głowę, by spojrzeć mu w oczy. Przez cienki materiał mojej koszuli nocnej czułam każdy cal jego ciała.

— Przepraszam, mamo — uśmiechnął się przepraszająco.

Patrzyłam na jego twarz. Na te usta, tak podobne do Karola, gdy był młody. Serce zatrzymało mi się w piersi.

Teraz albo nigdy.

Boże, wybacz.

Przysunęłam się bliżej. Chciałam zrobić to szybko, mechanicznie - spełnić żądanie i zapomnieć. Ale jego słowa dźwięczały mi w głowie: "Jak kobieta całuje mężczyznę. Z pasją. Z pożądaniem."

Moje wargi odnalazły jego. Delikatnie, niepewnie wsunęłam język między jego usta, czując ich młodzieńczą miękkość. Przez moment stał nieruchomo, zaskoczony - jego ciało napięte jak struna. A potem... potem jego ciało zareagowało. Odpowiedział na pocałunek, początkowo nieśmiało, potem coraz pewniej. Jego język splótł się z moim w powolnym, zmysłowym tańcu.

Czas przestał istnieć. Świat skurczył się do tego jednego punktu w przestrzeni, gdzie nasze usta się złączyły. Czułam tylko ciepło jego ciała, jego przyspieszony oddech mieszający się z moim. Jego dłonie, wcześniej bezwładnie opuszczone, teraz niepewnie spoczęły na moich biodrach. Ten niewinny dotyk sprawił, że przeszył mnie dreszcz podniecenia.

Moje ciało działało wbrew rozsądkowi - biodra same przysunęły się bliżej, ocierając się o jego bawełniane spodenki. Jego młodzieńcza twardość sprawiła, że zakręciło mi się w głowie. Pod cienkim materiałem koszuli nocnej rysował się każdy cal jego umięśnionego torsu. Moje nabrzmiałe sutki ocierały się o jego koszulkę, wysyłając fale przyjemności wzdłuż kręgosłupa, aż do pulsującego gorąca między udami.

W końcu się odsunęłam. W jego oczach widziałam szok, niedowierzanie. To mogło zniszczyć wszystko – osiemnaście lat miłości, zaufania, bliskości.

— Przepraszam — wyszeptałam gorączkowo. — Byłam… byłam zaspana. Pomyliłam cię z tatą.

Uciekłam do sypialni, zatrzaskując za sobą drzwi. Osunęłam się po nich na podłogę, czując jak moje ciało drży – z podniecenia? Ze strachu? Ze wstydu?

A może ze wszystkiego naraz?

***

Przez cały dzień unikałam syna. Gdy wrócił ze szkoły, siedziałam w sypialni, udając migrenę. Nie miałam odwagi spojrzeć mu w twarz. Byłam pewna, że nie kupił mojego kłamstwa o pomyłce. Co sobie pomyślał? Że jego matka to wynaturzona nimfomanka, gotowa całować własne dziecko?

Próbowałam się usprawiedliwić - zrobiłam to ze strachu. Te dwa ostrzeżenia... Nie miałam wyboru. Musiałam go chronić.

W końcu, gdy dom wypełniła wieczorna cisza, wybrałam numer. Tym razem odebrał.

— Zrobiłam to, o co prosiłeś — wycedziłam przez zaciśnięte zęby. — Daj nam teraz spokój.

— Miałaś dokładnie wyznaczony czas — jego głos był łagodny, niemal ojcowski. — Nie dotrzymałaś umowy.

— Człowieku, wczoraj całowałam się z własnym synem! — wybuchnęłam. — Włożyłam mu język w usta! Nie jestem ci już nic winna!

— Umowa to umowa — odpowiedział spokojnie. — Do widzenia, Anno.

— Nie! Czekaj! — strach ścisnął mi gardło. — Proszę... daj mi nowe wyzwanie.

Cisza w słuchawce zdawała się trwać wieczność.

— Tym razem stawka jest wyższa — odezwał się w końcu. — Najwyższa.

— Nie rozumiem...

— Rozumiesz. Doskonale rozumiesz.

Poczułam, jak kolana się pode mną uginają. Nie... nie mógł żądać... nie tego...

— Nie mogę — wyszeptałam. — Nie z własnym dzieckiem... już ten pocałunek to było...

— Masz czas do soboty. Do północy — przerwał mi łagodnie. — Twój mąż będzie wtedy w delegacji.

— Skąd...?

— Kolejnej szansy nie będzie. Ani ostrzeżeń.

Rozłączył się.

Stałam z telefonem przy uchu, nie mogąc się poruszyć. Nogi się pode mną ugięły - osunęłam się po ścianie na podłogę. Było mi niedobrze. Kręciło mi się w głowie. A najgorsze było to, że na samą myśl o jego żądaniu poczułam wilgoć między udami. Nienawidziłam siebie za to.

Co się ze mną działo? Jaka matka... jaka normalna matka w ogóle dopuszcza do siebie takie myśli?

Siedziałam tak w ciemności, trzęsąc się. Ze strachu? Z podniecenia? Sama już nie wiedziałam.

***

Do weekendu zostały trzy dni. Siedemdziesiąt dwie godziny. Cztery tysiące trzysta dwadzieścia minut. Każda z nich ciążyła mi jak kamień na piersi. Czułam się jak skazaniec odliczający czas do egzekucji, bezsilnie obserwujący przesuwające się wskazówki zegara. Nie wyobrażałam sobie, by spełnić to niewyobrażalne żądanie - matka uprawiająca seks z własnym synem to najcięższy z grzechów, przekroczenie ostatecznego tabu. Sama myśl o tym sprawiała, że robiło mi się niedobrze. A jednak...

Unikałam Rafała jak mogłam. Wymykałam się z pokoju, gdy tylko słyszałam jego kroki na schodach. Jadłam o innych porach. Udawałam, że pracuję, gdy próbował zajrzeć do mojego pokoju. Ten pocałunek wciąż nie dawał mi spokoju - prześladował mnie w snach, powracał za każdym razem, gdy zamykałam oczy. Każde przypadkowe spotkanie w domu sprawiało, że robiło mi się gorąco, a serce zaczynało walić jak oszalałe. Nie mogłam na niego patrzeć - a jednocześnie nie mogłam przestać. W końcu jednak musiało dojść do konfrontacji. Zostaliśmy sami w kuchni, gdy Karol pojechał na zakupy, a powietrze między nami zgęstniało od niewypowiedzianych słów.

— Mamo, wszystko w porządku? — jego głos był pełen troski. — Ostatnio zachowujesz się jakoś... dziwnie.

— Wszystko dobrze, kochanie — wymusiłam uśmiech.

Przez chwilę milczał, jakby zbierając myśli.

— A to co się stało... wtedy wieczorem... — zaczął niepewnie. — Naprawdę pomyliłaś mnie z tatą?

Poczułam, jak płoną mi policzki.

— Tak, przepraszam — wyszeptałam, unikając jego wzroku. — Byłam zaspana i... — głos mi się załamał. — Proszę, nie mów nic tacie. Zapomnijmy o tym, dobrze?

Kiwnął głową i wyszedł. A ja opadłam ciężko na kanapę.  

Nie mogłam tego zrobić. Nie z własnym synem. Nie potrafiłabym...  

A jednak sama myśl o tamtym pocałunku sprawiała, że robiłam się mokra. O Boże, co się ze mną działo?

***

Siedziałam przed laptopem, wpatrując się w migający kursor. Czułam się jak w potrzasku. Jeśli nie spełnię jego żądań, stracę syna - widziałam już, do czego jest zdolny. A jeśli to zrobię... jeśli się z nim prześpię... stracę go w inny sposób. Na zawsze. Żaden syn nie wybaczy matce czegoś takiego.

Musi być jakieś wyjście. Jakiś sposób...

I wtedy mnie olśniło. Magda! Od niej wszystko się zaczęło - to ona pierwsza spotkała tego człowieka, ona dała mi wizytówkę. Musi wiedzieć więcej. Może znaleźć jakiś sposób, by się z tego wyplątać.

Drżącymi palcami wpisałam jej imię w wyszukiwarkę Facebooka. Jest! Magdalena Stefańczuk-Lipska, to na pewno ona - te same ciemne oczy, ten sam uśmiech. Ale ostatni post sprzed trzech lat. Zdjęcie profilowe jeszcze starsze. Jakby... zniknęła z sieci.

"Madziu” – napisałam w wiadomości. „Musimy się spotkać. To bardzo ważne. Chodzi o tego człowieka w kapeluszu.”

Wysłałam i zamarłam. Czy odpowie? Czy w ogóle zagląda jeszcze na to konto?

Odpowiedź przyszła następnego dnia, w piątek. Krótka, niepokojąca w swojej prostocie:

„Wiedziałam, że w końcu napiszesz. Cafe Magia, dziś o 15:00.”

[centre]***[/centre]

Siedziała przy stoliku pod oknem. Osiemnaście lat zrobiło swoje, ale w inny sposób niż się spodziewałam. Jej twarz nabrała dojrzałego piękna - rysy wyostrzyły się, w kącikach oczu pojawiły się delikatne zmarszczki od śmiechu. Po chorobie, która kiedyś przykuła ją do wózka, nie pozostał nawet ślad. Gdy wstała, by mnie przywitać, poruszała się z naturalną lekkością, jakby nigdy nie spędziła ani dnia na wózku. To było fascynujące i przerażające zarazem - patrzeć jak ktoś, kto miał umrzeć przed maturą, promienieje zdrowiem i energią.

Zamówiłyśmy kawę. Magda bawiła się łyżeczką, wpatrując się w wirującą piankę.

— Kim on jest? — zapytałam w końcu. — Jakim cudem sprawił, że twoja choroba zniknęła? A ja zaszłam w ciążę? I skąd, do cholery, wie o nas wszystko?

Uniosła wzrok znad filiżanki. W jej oczach zobaczyłam coś dziwnego - mieszaninę rozbawienia i... współczucia?

— Jeszcze się nie domyśliłaś? — zapytała cicho.

Poczułam, jak po plecach przebiega mi zimny dreszcz. W głębi duszy znałam odpowiedź. Tylko jedna istota mogła żądać od matki czegoś tak potwornego. Tylko diabeł mógłby próbować zmusić matkę, by przespała się z własnym synem.
Magda dopiła kawę, odstawiła filiżankę.

— Jakie dostałaś wyzwanie?

Zawahałam się. Jak ubrać w słowa coś tak potwornego?

— Najpierw... najpierw kazał mi go pocałować — wyszeptałam, wpatrując się w blat stolika.

— Kogo?

— Rafała. Mojego syna — głos mi się załamał. — Nie tak jak matka całuje dziecko. Miał to być... prawdziwy pocałunek.

Magda milczała, czekając na ciąg dalszy.

— Nie zrobiłam tego. To znaczy... nie od razu. Ale potem Rafał zemdlał w szkole. A następnego dnia prawie wpadł pod samochód. Więc... — przełknęłam ślinę. — Więc go pocałowałam. Z języczkiem. Jak kochanka.

— Czyli wykonałaś wyzwanie. Czym się martwisz?

Zacisnęłam palce na filiżance.

— Bo zrobiłam to za późno. Dał mi czas do północy, a ja... — urwałam. — I teraz mam nowe wyzwanie.

Magda wstrzymała oddech. Czekała.

Milczałam długo, zbyt długo. W kawiarni grała jakaś muzyka, kelnerka stukała obcasami o podłogę, życie toczyło się normalnie. A ja miałam wypowiedzieć na głos coś tak potwornego.

— Zażądał... — głos mi się załamał. — Zażądał, żebym przespała się z Rafałem. Dał mi czas do jutra. Do północy.  

Magda pobladła.

— Zamierzasz to zrobić?

— Jezu, nie! Z własnym dzieckiem? Za kogo ty mnie masz? — wybuchnęłam.

Przez chwilę między nami panowała wymowna cisza.  

— Musi być jakiś sposób — odparłam w końcu, głos mi drżał. — Może ksiądz? Egzorcysta?

Magda pokręciła głową. — Szczerze wątpię, by jakiś klecha mógł coś zdziałać. O ile w ogóle by ci uwierzył.

— Znajdę sposób — powiedziałam twardo. — Ale nie ulegnę. Nie zrobię tego.

— A jeśli tego nie da się zatrzymać?

Milczałam. W głowie pojawiły się nieproszone obrazy - ja i Rafał, sami w domu, jego młode ciało przy moim... Boże, to się może stać już jutro. Kończył mi się czas.  
Wstałyśmy do wyjścia. I wtedy coś sobie przypomniałam.

— Magda? A jakie ty dostałaś wyzwanie?

Zawahała się, bawiąc się paskiem torebki.

— Miałam cię znaleźć — powiedziała cicho. — Opowiedzieć o uzdrowieniu. I dać ci jego wizytówkę.

Poczułam, jak krew odpływa mi z twarzy. To nie był przypadek. On mnie obserwował. Zaplanował wszystko lata temu, jeszcze zanim Rafał przyszedł na świat.
Wziął sobie mnie na cel. Od samego początku.

***

Sobota. Ten dzień miał nadejść tak czy inaczej. Stałam w kuchni, przygotowując Karolowi kanapki na drogę, gdy usłyszałam jak schodzi po schodach ze spakowaną walizką. Służbowy wyjazd, zupełnie rutynowy. A jednak tym razem wszystko było inne.

— No to jadę — mąż pocałował mnie w policzek. — Wrócę jutro wieczorem.

— Szerokiej drogi, tato! — Rafał przybił ojcu piątkę.

Stałam w drzwiach, machając na pożegnanie. Gdy samochód zniknął za zakrętem, a drzwi się zamknęły, poczułam jak nogi się pode mną uginają. To się działo naprawdę. Zostaliśmy sami.

— Mamo, wszystko okej? — Rafał spojrzał na mnie z troską.

— Tak, tak — wykrztusiłam. — Idę... idę popracować.

Zamknęłam się w gabinecie, próbując uspokoić oddech. To niepojęte - przez osiemnaście lat marzyłam o każdej chwili spędzonej z synem, a teraz modliłam się, by trzymał się jak najdalej ode mnie. Wmawiałam sobie, że nieznajomy nie odważy się spełnić swoich gróźb. Że to wszystko to jakaś chora gra. Że do niczego nie dojdzie.
Reszta dnia upłynęła mi na unikaniu syna. Wymyślałam zajęcia, które trzymały mnie z dala od domu. Zakupy. Poczta. Fryzjer. Właściwie miałam nadzieję, że Rafał wyjdzie wieczorem ze znajomymi - w końcu to sobota. Że nie wystawi mnie na tę przerażającą pokusę.

Po południu wzięłam długi prysznic. Woda spływała po moim ciele, a ja zastanawiałam się, czy to zmyje ze mnie ten grzech. Namydliłam dokładnie nogi, wydepilowałam je powoli, metodycznie - jakby ta rutynowa czynność mogła odwlec to, co miało nastąpić. Potem przyszła kolej na miejsca intymne. Moje palce drżały, gdy usuwałam każdy włosek, robiąc się przy tym dziwnie wilgotna. Nienawidziłam swojego ciała za te reakcje.
Stojąc przed szafą w samym ręczniku, zawahałam się. Sięgnęłam po koronkowy komplet bielizny - czarny, kupiony na ostatnią rocznicę ślubu. Materiał był miękki, zmysłowy. Założyłam go powoli, świadoma każdego ruchu. Koronkowy biustonosz idealnie podkreślał piersi, a majteczki... Boże, co ja wyprawiam?

Tak na wszelki wypadek - tłumaczyłam sobie, wygładzając materiał na biodrach. Chociaż wciąż powtarzałam w myślach jak mantrę - do niczego nie dojdzie, do niczego nie dojdzie...

***

Dziewiętnasta. Do północy zostało pięć godzin. Każde tyknięcie zegara odbijało się echem w mojej głowie, każda minuta przybliżała mnie do momentu, którego się bałam. I... pragnęłam? Nie, nie mogłam nawet dopuścić do siebie tej myśli.

Rafał został w domu. Nie umówił się ze znajomymi, nie miał żadnych planów. Poczułam jednocześnie ulgę i żal - jakby część mnie liczyła na to, że los sam rozwiąże ten dylemat. A może... może gdyby coś miało się wydarzyć (ale nie wydarzy się, nie wydarzy!), lepiej żebyśmy oboje mieli... ograniczoną świadomość?

Otworzyłam barek. Czerwone wino, rocznik 2018. Tak na wszelki wypadek - kolejny z serii kłamstw, którymi karmiłam własne sumienie.

— Rafał? — zawołałam, a mój głos zabrzmiał dziwnie ochryple. — Możesz zejść na dół?

Pojawił się w salonie, wysoki, młody, pachnący świeżością. Mój syn. Mój mały chłopiec, który stał się mężczyzną.

— Napijesz się ze mną wina? — Nie mogłam uwierzyć, że te słowa wyszły z moich ust. Proponuję alkohol własnemu dziecku. Ale to i tak najmniejszy grzech, jaki mogę dziś popełnić, dodałam gorzko w myślach.

— Serio? — jego twarz rozjaśnił uśmiech. — Nigdy nie piłem wina, ale... mogę spróbować.

Rozlałam trunek do kryształowych kieliszków. Moje palce drżały tak bardzo, że omal nie rozlałam wina.

— Obejrzymy razem film? — spytałam, siadając na kanapie.

Kiwnął głową i usiadł obok. Tak blisko. Czułam ciepło jego ciała, zapach jego dezodorantu zmieszany z czymś młodym, męskim. Jego udo przypadkowo otarło się o moje i poczułam, jak przeszywa mnie dreszcz. Zacisnęłam palce na kieliszku, próbując skupić się na ekranie telewizora. Nie myśl o tym. Nie myśl o jego bliskości. O tym, jak bardzo przypomina swojego ojca w jego wieku. O tym, jak bardzo chciałabym...

Nie. Przestań.

Ale zegar tykał nieubłaganie, a każda minuta przybliżała mnie do wyboru, którego nie chciałam dokonać.
Wypiłam wino niemal jednym haustem. Alkohol rozgrzewał mi gardło, rozluźniał napięte mięśnie.

— No, dopijaj — zachęciłam Rafała. — Jak smakuje?

Posłusznie opróżnił kieliszek. Dolałam nam obu, starając się nie myśleć o tym, że upijam własne dziecko.

Film leciał w tle, ale nie rejestrowałam żadnej sceny. Zegar wskazywał dwudziestą. Cztery godziny. Spojrzałam na Rafała - policzki już mu się zaróżowiły od alkoholu.  

— A powiedz... — zaczęłam niby od niechcenia (ale to nic takiego, przekonywałam siebie). — W szkole jakaś dziewczyna ci się podoba?

— Nie, teraz jakoś nie — wzruszył ramionami.

— A wcześniej?

— No była jedna... w drugiej klasie.

— I co? — drążyłam, czując jak wino dodaje mi odwagi. — Zaprosiłeś ją na randkę?

— Mamo... — przewrócił oczami.

— No co? Nie mogę wiedzieć takich rzeczy? — Roześmiałam się nerwowo. — A... miałeś już jakieś doświadczenia? Z koleżankami?

Rafał spojrzał na mnie niepewnie.

— Chodzi ci o... seks?

Przytaknęłam, czując jak płoną mi policzki i... nie tylko policzki. Przestań, skarciłam się w myślach. Przestań natychmiast.

— Nie, nie miałem jeszcze dziewczyny. Tak na serio — zawahał się. — A całowałem się pierwszy raz...

Urwał, czerwieniąc się jeszcze bardziej. Nie musiał kończyć. Oboje wiedzieliśmy kiedy i z kim był jego pierwszy pocałunek.

Szybko dopiłam kolejną lampkę. Trzęsącymi się rękami nalałam następną.
Starałam się skupić na filmie, udając że nie czuję jego obecności obok. Sączyłam wino, pozwalając by alkohol otępiał moje zmysły. A potem... potem na ekranie pojawiła się ta scena.

Nagość. Jęki. Splecione w miłosnym uścisku ciała.

Poczułam, jak na policzki wypływa mi rumieniec. Rafał poruszył się niespokojnie - jego oddech stał się płytszy, urywany. Mimo woli zerknęłam w jego stronę. Na jasnych spodenkach rysowało się wyraźne wybrzuszenie.

Odstawił pustą lampkę, zaczął się podnosić.

— Ja... może pójdę po coś do jedzenia — wymamrotał.

— Zostań — moja dłoń sama spoczęła na jego kolanie. Czy mój głos zawsze brzmiał tak... ochryple?

Nie cofnęłam ręki. Czułam pod palcami ciepło jego skóry przez cienki materiał. Sekundy przeciągały się w nieskończoność, a ja wciąż trzymałam dłoń na jego nodze. Dłużej niż powinna matka. O wiele dłużej.

Para na ekranie wciąż się kochała. Ich jęki wypełniały salon, a ja czułam jak między udami rozlewa się zdradliwa wilgoć. Moje ciało drżało z powstrzymywanego pożądania - wystarczyłby jeden ruch. Jedno przysunięcie się. Mogłabym złapać jego twarz w dłonie, przyciągnąć do siebie, znów poczuć smak jego ust...

Nie.

Z nadludzkim wysiłkiem cofnęłam rękę. Rafał siedział nieruchomo, uparcie wpatrując się w podłogę, podczas gdy z telewizora wciąż dobiegały westchnienia i jęki rozkoszy.

***

Film się skończył. Zegar na ścianie pokazywał dwudziestą drugą - dwie godziny do północy. Dwie puste butelki wina stały na stoliku jak niemi świadkowie tego wieczoru.  

Rafał podniósł się chwiejnie z kanapy. Alkohol uderzył mu do głowy - nigdy wcześniej nie pił. Przynajmniej według mojej wiedzy.  

— Chyba pójdę już spać — wymamrotał, ruszając w stronę drzwi.

Poczułam wilgoć między udami. Moje ciało błagało o jego dotyk.

— Rafał... — wyrwało mi się.

Odwrócił się, spojrzał na mnie tymi swoimi niewinnymi oczami. A ja stałam przed wyborem, którego nie powinnam była nawet rozważać.

Nie mogłam już dłużej zaprzeczać - byłam złamana. Nieznajomy zaraził mnie tymi brudnymi myślami, których powinnam się brzydzić, ale nie potrafiłam. Seks z własnym synem... To, co jeszcze niedawno wydawało mi się potworne, teraz podniecało mnie w sposób, którego nie potrafiłam kontrolować.

Jego młode, sprężyste ciało, ten niewinny uśmiech, sposób w jaki pachniał... Wszystko to sprawiało, że robiłam się mokra. Wyobrażałam sobie jak go dotykam, jak uczę czułości, jak pokazuję mu wszystkie tajemnice kobiecego ciała. Kto powinien rozdziewiczyć syna, jak nie własna matka? Która kobieta może dać młodemu mężczyźnie tyle miłości? Zawsze byłam przy nim, od pierwszego oddechu. Teraz też mogłabym...

Boże, jak bardzo byłam zepsuta. Jak głęboko sięgnęła ta trucizna.

Rafał wciąż czekał. Jego młode ciało rysowało się w półmroku jak pokusa.

— Dobranoc — wyszeptałam, wypuszczając powietrze z płuc.

Podjęłam decyzję. Nie zrobię tego.

Niech Bóg ma nas w swojej opiece.

***

Zostałam sama w salonie. Otworzyłam kolejną butelkę wina, wlewając w siebie kieliszek za kieliszkiem. Chciałam się upić do nieprzytomności, zasnąć, zapomnieć. Ale zegar na ścianie nie zatrzymywał się, każda minuta przybliżała mnie do północy.

Przypomniałam sobie ten telefon ze szkoły. Drogę do szpitala, kiedy serce waliło mi jak oszalałe. Ten strach o syna, tę bezgraniczną matczyną miłość. Tyle lat na niego czekałam. Tyle łez wylałam, zanim cud się zdarzył. A teraz miałabym go stracić?

Drżącymi palcami wybrałam numer. Musiałam spróbować jeszcze raz. Mogłabym zrobić wszystko inne. Wszystko! Nawet... oddać się kilku mężczyznom na raz jak ta panna młoda, o której czytałam ostatnio post na Facebooku. Wolałam zdradzić męża z obcymi facetami niż własnym synem.

— Proszę — wyszeptałam do głuchej słuchawki. — Zmień to wyzwanie.
Cisza. Rozłączyłam się, wybrałam numer ponownie. I jeszcze raz. I jeszcze.

Zegar wybił wpół do dwunastej.

Telefon zadzwonił, a ja podskoczyłam. Spojrzałam na ekran z nadzieją, że to ON, ale dzwonił Karol.

— Kochanie — jego głos brzmiał pogodnie. — Odwołali jutrzejszą konferencję, więc wracam do domu. Będę za godzinę.

— Dobrze... dobrze, tylko jedź ostrożnie — wydusiłam i rozłączyłam się.

Spojrzałam na zegar.  

Godzina do powrotu męża.  

Pół godziny do północy.  

Wstałam z kanapy, błagając wszystkich świętych o przebaczenie.  

Nogi się pode mną uginały, gdy chwiejnym krokiem ruszyłam w stronę schodów.

[centre]***[/centre]

Stanęłam w drzwiach jego pokoju. Serce waliło mi tak głośno, że bałam się, że go obudzi. Rafał leżał na wznak, częściowo odkryty. Bez koszulki. Światło z ulicznej latarni wpadające przez okno rysowało cienie na jego młodym ciele.

Każdy krok w stronę łóżka wydawał się wiecznością. Usiadłam na brzegu, wstrzymując oddech. Przez chwilę patrzyłam na jego twarz - tak niewinną we śnie, tak podobną do Karola w jego wieku. Moje spojrzenie powoli zsunęło się niżej.

Drżącymi palcami odsunęłam kołdrę. Spał tylko w bokserkach. Poczułam, jak między udami rozlewa mi się gorąco, a majtki robią się jeszcze bardziej wilgotne. To się działo naprawdę. Za chwilę mogłabym... Gdyby nie wino krążące w żyłach, nigdy bym się nie odważyła.

Wyciągnęłam rękę. Musnęłam opuszkami palców jego ramię, czując pod nimi twardość młodych mięśni. Przesunęłam dłoń na klatkę piersiową, delikatnie, ledwie dotykając skóry. Mój oddech przyspieszył, współgrając z tykaniem zegara odmierzającego czas do północy.

Boże, co ja wyprawiam...

Moja dłoń powoli przesuwała się w dół jego brzucha, zatrzymując się tuż nad gumką bokserek. Drżała. A może to ja cała drżałam?  

Jeszcze mogłam się cofnąć. Jeszcze mogłam wstać i wyjść, udawać że to wszystko było tylko złym snem. Ale moje ciało... moje zdradliwe ciało krzyczało o więcej. Byłam tak mokra, tak cholernie podniecona. Wystarczyłoby przesunąć dłoń jeszcze niżej, wsunąć palce pod materiał...

Nie, nie mogę. To mój syn. Mój mały chłopiec.

Ale nie był już mały. Był młodym mężczyzną, którego męskość rysowała się wyraźnie pod cienkim materiałem bokserek.  

Zamknęłam oczy. W głowie mi wirowało - od wina, od pożądania, od obrzydzenia do samej siebie. Co za matka... co za matka rozważa coś takiego? A jednak moje palce same błądziły coraz bliżej jego krocza, jakby miały własną wolę.

Zegar tykał. Czas uciekał. A ja balansowałam na krawędzi największego grzechu, rozrywana między matczyną miłością a żądzą, której nie powinnam czuć.
Drżącymi palcami odsunęłam materiał bokserek. Wstrzymałam oddech. Jego penis spoczywał miękko, lekko uniesiony, ukryty pod fałdą ciemnych włosów łonowych. Mimo spoczynku czuć było jego potencjalną twardość, obiecujący rozmiar. Nie mogłam uwierzyć, że to robię, że przekraczam tę ostateczną granicę.

Sam widok jego męskości sprawił, że moja cipka zaczęła pulsować z pożądania. Czułam jak moje soki spływają po udach, jak łechtaczka nabrzmiewa pod majtkami. Własne dziecko budziło we mnie tak plugawe, tak wyuzdane pragnienia.

To był moment ostatecznego upadku - i świadomość tego paradoksalnie jeszcze bardziej mnie podniecała. Byłam zdeprawowana, zepsuta do szpiku kości. I w tej chwili… w tej chwili mi się to podobało.

Położyłam drżące palce na jego skórze. Tak delikatnie, jakbym dotykała świętości - choć to, co robiłam, było najgorszym bluźnierstwem. Powoli, z perwersyjnym namaszczeniem przesunęłam opuszki wzdłuż całej długości jego penisa, od nasady aż po gładką główkę. Czułam pod palcami aksamitną skórę, delikatne wybrzuszenia żył. Jego męskość reagowała na mój dotyk - twardniała, rosła, budziła się do życia pod palcami własnej matki.

Rafał poruszył się przez sen, z jego ust wyrwało się ciche mruknięcie. Zamarłam, ale nie przestałam. Nie mogłam już przestać. Zamknęłam oczy i zacisnęłam palce na jego kutasie, delektując się jego narastającą twardością, gorącem bijącym od nabrzmiałego członka. To było złe, to było chore - własna matka masturbująca syna.

Byłam zgubiona. I pierwszy raz od dawna czułam, że jestem dokładnie tam, gdzie powinnam być - z penisem mojego dziecka w dłoni.

Moje palce pieściły go coraz śmielej, ale wciąż nie osiągnął pełnej erekcji. A czas uciekał - za chwilę północ, niedługo potem wróci Karol. Spoglądałam nerwowo na zegar, czując jak narasta we mnie panika.

"Ty pieprzona dziwko", pomyślałam o sobie. "Ty wynaturzona suko". A jednak... te określenia tylko podsycały moje podniecenie. Byłam potworem - matką, która zaraz weźmie do ust kutasa własnego syna...

Pochyliłam się nad jego biodrami. Moje serce waliło jak oszalałe, cipka pulsowała żądzą, oddech stał się płytki, urywany. Powoli rozchyliłam usta, wysuwając język. Gdy dotknęłam nim wilgotnej główki jego penisa, przez całe moje ciało przeszedł dreszcz pierwotnej, zakazanej rozkoszy.

To było złe.  

To było obrzydliwe.  

To było... cudowne.

Przestałam już walczyć sama ze sobą. Przestałam udawać, że tego nie chcę.

Dotarła do punktu bez powrotu. Dotąd tylko Karol... tylko jego... A teraz przyjmowałam w usta własnego syna. Ta myśl sprawiła, że zakręciło mi się w głowie. Byłam tak mokra, że czułam jak wilgoć spływa mi po udach.

Każdy ruch moich warg był kolejnym gwoździem do trumny mojej matczynej niewinności. Ale nie mogłam przestać - z każdą sekundą pragnęłam więcej, mocniej, głębiej. To było jak narkotyk - wiedziałam, że mnie niszczy, ale chciałam jeszcze.
Poczułam, jak jego ciało się napina. Usłyszałam zmianę w oddechu. Rafał się budził.
Powinnam przestać. Powinnam uciec. Zamiast tego przyspieszyłam ruchy, obejmując go ustami mocniej, czując jak jego członek twardnieje i pęcznieje między moimi wargami. Językiem zataczałam kółka wokół jego główki, potem wzdłuż nabrzmiałego trzonu. Ssąc go delikatnie, czułam pulsowanie gorącej krwi tuż pod skórą. Z każdym pociągnięciem przyjemny ból mieszał się z rosnącą ekscytacją. Byłam zdeprawowana. Byłam potworem. I kochałam to uczucie.

— Mamo, co... co ty robisz?

Drgnęłam, słysząc jego zaspany głos. Rafał się przebudził. Uniosłam głowę i nasze spojrzenia się spotkały. W jego oczach widziałam szok, niedowierzanie. Mój syn patrzył na własną matkę z jego penisem w jej ustach, swoją rodzicielkę przemienioną w żądną rozkoszy dewiantkę.  

Przerwałam na moment, ale moje dłonie wciąż błądziły po jego młodym ciele. Pieściłam jego jądra, masowałam twardego kutasa, który jeszcze przed chwilą wypełniał moje usta. Byłam jak dzikie zwierzę - żadnych zahamowań, żadnych granic. Tylko czysta żądza.

— Ciii, kochanie — wyszeptałam zachrypniętym z pożądania głosem. — Pozwól mamie się tobą zająć. Sprawić ci przyjemność.  

Znów wzięłam go do ust, tym razem głębiej, prawie do gardła. Delektowałam się jego młodzieńczą twardością, smakiem pierwszych kropli ejakulatu. Poruszałam głową coraz szybciej, ssąc mocno, językiem drażniąc wrażliwą główkę. Czułam jak jego biodra same unoszą się ku moim ustom, jak jego kutas pulsuje coraz mocniej. Musiałam być ostrożna, nie mogłam pozwolić by doszedł zbyt szybko.

Z mlaszczącym odgłosem wyciągnęłam go z buzi. Odsunęłam się, wstając z gracją, której nie spodziewałabym się po tylu kieliszkach wina. Drżącymi palcami chwyciłam brzeg koszulki. Każdy ruch był przemyślany, powolny - jak w jakimś perwersyjnym stripteasie dla własnego syna. To nie było jak z Karolem - to było coś zupełnie innego. Święte i grzeszne zarazem.

Materiał zsunął się po moim ciele, odsłaniając czarną koronkę stanika. Ciało, które nosiło go przez dziewięć miesięcy, które go urodziło i wykarmiło, teraz odsłaniało się przed nim w zupełnie innym kontekście. Czułam na sobie jego wzrok - chłonął każdy szczegół, każdy centymetr odsłanianej skóry.

Spodenki opadły na podłogę. Stałam przed nim tylko w komplecie czarnej bielizny, którą założyłam... czy naprawdę dopiero dziś wieczorem? Wydawało się, że minęła wieczność. W jego oczach widziałam mieszaninę pożądania i niedowierzania. Moje własne dziecko patrzyło na mnie jak na kobietę, jak na obiekt pożądania. Ta myśl sprawiła, że przeszył mnie dreszcz rozkoszy, a wilgoć między udami stała się jeszcze bardziej intensywna.

— Mama cię wszystkiego nauczy, synku — wyszeptałam z czułością. — Odpręż się.
Te same piersi, którymi go karmiłam osiemnaście lat temu... To ciało, które go nosiło... Teraz miało dać mu inny rodzaj przyjemności. Czułam się jak kapłanka jakiegoś zakazanego kultu, kiedy wspięłam się na niego.

To był moment ostatecznej transgresji - matka i syn mieli stać się kochankami.
Siadłam okrakiem na Rafale. Nasze ciała drżały w oczekiwaniu, piersi unosiły się i opadały w rytm przyspieszonego oddechu. Chwyciłam jego twardego kutasa, obejmując go całą dłonią - był gorący, pulsujący, większy niż się spodziewałam. Pod palcami czułam każdą żyłkę, jedwabistą gładkość nabrzmiałej główki.

Powoli nakierowałam go w stronę mojej ociekającej cipki. Masowałam nim rozpalone wargi sromowe, drażniłam łechtaczkę jego główką, rozsmarowując po niej swoje soki. Wiedziałam, że za moment przyjmę w siebie własnego syna - ta myśl sprawiała, że byłam mokra jak nigdy w życiu.

Jego głośny oddech tylko potęgował moje podniecenie. Wiedziałam, że jestem wyrodną matką, że przekraczam ostateczne tabu. Z każdym milimetrem, którym się na niego nasuwałam, czułam jak moja cipka rozciąga się wokół jego grubego kutasa. I kochałam to uczucie.

Gdy w końcu wypełnił mnie całą, z gardła wyrwał mi się zwierzęcy jęk - na wpół rozkoszy, na wpół ostatecznego upadku. Jego twardość rozpychała mnie od środka, a każdy centymetr jego długości pulsował we mnie gorącem. Zaczęłam się poruszać, powoli unosząc biodra, celebrując każdy ruch. Nie mogłam uwierzyć, że naprawdę to robię - że nadziewam się na męskość własnego syna, że pozwalam mu pieprzyć swoją matkę.

Poruszałam się coraz szybciej, czując jak ociera się o moje punkty rozkoszy. Zaciskałam na nim mięśnie pochwy, pragnąc poczuć go jeszcze mocniej, głębiej. Chłonęłam każdy szczegół - jego młode, jędrne ciało pode mną, mięśnie napięte pod moimi dłońmi, jego męski zapach zmieszany z wonią naszego kazirodczego seksu. Nasze przyspieszone oddechy mieszały się ze sobą, a jęki stawały się coraz głośniejsze i bardziej bezwstydne.
Spojrzałam mu w oczy. W moim wzroku mieszała się bezwarunkowa matczyna miłość z czystym, zwierzęcym pożądaniem. Uśmiechnęłam się do niego - czule jak matka, zmysłowo jak kochanka. W tej chwili byłam jednym i drugim, przekraczając wszelkie granice tego, co dozwolone.

To był najwspanialszy grzech w moim życiu.

Jego nieśmiały dotyk tylko potęgował moje podniecenie. Z moich ust płynęły słowa zachwytu, słowa których matka nigdy nie powinna kierować do syna.

— Jesteś taki cudowny, kochanie — szeptałam między jękami. — Taki idealny...taki twardy.  

Nie kontrolowałam już niczego - ani słów, ani ciała, ani umysłu. Całkowicie się zatracałam. Pochyliłam się nad nim, łącząc nasze usta w namiętnym pocałunku. Wsunęłam język między jego wargi, smakując własne dziecko jak stęskniona kochanka. Nasze języki splatały się w lubieżnym tańcu, ślina mieszała się ze śliną. Nie było już granic, nie było tabu. Byliśmy jak Adam i Ewa poznający zakazany owoc - świadomi grzechu i chcący więcej.

Poczułam jak wysuwa się ze mnie i delikatnie kładzie na plecach. Moje własne dziecko przejmowało kontrolę, a ja poddawałam się temu z lubieżną rozkoszą. Rozchyliłam bezwstydnie nogi, w geście ostatecznego poddania, odsłaniając pulsującą wilgocią szparkę. Moja cipka była czerwona, spuchnięta i ociekająca sokami - gotowa przyjąć syna po raz kolejny.

W jego oczach widziałam pożądanie, gdy patrzył na swoją matkę rozłożoną przed nim niczym wyuzdana ladacznica. Drżał, jego oddech był urywany, a kutas sterczał twardo, gotowy do kolejnego kazirodczego aktu. Chwycił swojego penisa i próbował we mnie wejść, ale jego ruchy były niepewne. Główka jego członka kilkukrotnie ześlizgnęła się po moich mokrych wargach.

Wyczułam jego niepewność, młodzieńczy stres. Moje serce wypełniała czuła miłość matki, zmieszana z dzikim pożądaniem wyuzdanej samicy. W tej chwili byłam i matką, i kochanką - uczyłam go pierwszych kroków w świecie rozkoszy, tak jak kiedyś uczyłam go pierwszych kroków w życiu.

— Pomogę ci kochanie.

Sięgnęłam między nas i chwyciłam jego twardego kutasa. Był gorący, pulsujący żądzą, grubsze żyły wybrzuszały się pod moimi palcami. Nakierowałam nabrzmiałą główkę prosto na wejście do mojej cipki, rozsmarowując po niej moje soki. A potem, z głębokim westchnieniem rozkoszy, zaprosiłam go do środka. Jęknęłam głośno jak dziwka, gdy mój syn zanurzył się we mnie po same jądra. Zacisnęłam nogi na jego biodrach, chcąc poczuć go jak najgłębiej.

— Dalej, śmiało, kochaj się ze mną — wyszeptałam, oddając mu kontrolę.  

Rafał zaczął się poruszać, najpierw niepewnie, potem coraz śmielej. Z każdym pchnięciem jego ruchy stawały się bardziej zachłanne. Położył się na mnie, przygważdżając mnie do łóżka swoim młodym ciałem. Jego biodra pracowały jak tłok, wbijając kutasa coraz głębiej w moją mokrą cipkę. Nasze usta połączyły się w dzikim, kazirodczym pocałunku.

Całowaliśmy się jak para wygłodniałych zwierząt - matka i syn zlani potem, połączeni w najbardziej plugawym akcie. Nasze języki walczyły ze sobą, ślina mieszała się ze śliną, a ciała ocierały się w szaleńczym rytmie. W tym pocałunku nie było już nic matczynego - tylko czysta, zwierzęca żądza.

Jego biodra przyspieszyły jeszcze bardziej. Wbijał się we mnie jak oszalały, rozrywając moją cipkę swoim młodym, twardym ciałem. Każde pchnięcie było jak uderzenie pioruna, rozlewające się po moim ciele falą nieprzyzwoitej rozkoszy. Czułam jak jego jądra uderzają o moje pośladki, jak jego penis pulsuje coraz mocniej w moim wnętrzu.
A potem... potem usłyszałam jego przeciągły jęk. Poczułam jak jego żołądź drga we mnie spazmatycznie, tryskając głęboko gorącym nasieniem. Fala za falą jego spermy wypełniała moją macicę, mieszając się z moimi sokami. Ta świadomość - że własny syn spuszcza się we mnie - była tak perwersyjna, że prawie doprowadziła mnie do szaleństwa.

— Przepraszam mamo... — wyszeptał, czerwieniąc się. — Nie chciałem tak szybko...

— Ciii... — pogłaskałam jego zarumieniony policzek. W tym geście była cała moja matczyna czułość, która teraz nabrała zupełnie nowego, perwersyjnego znaczenia. — Było cudownie, kochanie. Tak powinno być za pierwszym razem.

— Zostań we mnie — wyszeptałam, gdy poczułam że chce się poruszyć. Chciałam przedłużyć ten moment, zatrzymać go w sobie, celebrować to świętokradcze połączenie.
Nasze usta znów się odnalazły. W tym pocałunku była cała nasza historia - matki i syna, którzy stali się kochankami. Zatracałam się w jego ramionach, w jego młodzieńczym cieple. Ta chwila należała tylko do nas - zawieszona między miłością a grzechem, między czułością a pożądaniem.

Byliśmy jednością. W sposób, w jaki matka i syn nigdy nie powinni być.

Czas przestał istnieć. Leżeliśmy spleceni w półmroku jego pokoju, zatopieni w czułościach i pieszczotach. Moje ciało płonęło z pożądania - nigdy wcześniej nie czułam takiego głodu, takiej potrzeby bliskości. Każdy jego dotyk, każdy pocałunek rozpalał mnie na nowo. Jego młode ciało, jego zapach, smak jego ust - wszystko to sprawiało, że moja cipka pulsowała z niezaspokojonego pragnienia.

Gdy poczułam jak jego męskość znów twardnieje we mnie, uśmiechnęłam się z czułością i perwersyjną dumą. Przyciągnęłam jego twarz do swojej, całując go głęboko, namiętnie. Nasze języki splatały się w lubieżnym tańcu.

— Pieprz mnie, kochanie — wyszeptałam między pocałunkami. — Mocniej... dłużej...
Jego młode ciało poruszało się we mnie z niewyobrażalną energią. Każde pchnięcie wyrywało z mojego gardła krzyk rozkoszy, które odbijały się echem od ścian sypialni. Nigdy wcześniej nie doświadczyłam czegoś takiego - tak intensywnego, tak szalonego. Nawet z Karolem, przez te wszystkie lata małżeństwa...

— Tak! — jęczałam, wijąc się pod nim. — Dokładnie tak! Jeszcze mocniej!
Czułam jak oddaje mi całego siebie, jak pragnie mnie zaspokoić. Mój syn, mój kochanek... Jego pot kapał na moją rozpaloną skórę, nasze ciała klaskały o siebie w szalonym rytmie.

— Szybciej, synku — błagałam bezwstydnie. — Pieprz mnie tak jak chcesz. Mama jest cała twoja!

A on, jakby te plugawe słowa dodały mu sił, przyspieszył jeszcze bardziej. Wchodził we mnie bez wytchnienia, bez tchu, jak młody ogier pokrywający klacz. Przestaliśmy być matką i synem - byliśmy dwojgiem dzikich zwierząt, zatraconych w pierwotnym akcie.
Byłam na krawędzi, czułam jak rozkosz narasta z każdym jego ruchem. Jeszcze tylko chwila, jeszcze kilka pchnięć... Jego młode ciało wchodziło we mnie coraz głębiej, coraz mocniej, moja cipka pulsowała wokół jego twardej męskości, byłam tak blisko...
A wtedy usłyszeliśmy trzask drzwi na dole. Karol wrócił.

Rzeczywistość uderzyła we mnie jak grom - kompletnie straciłam poczucie czasu. Musiało być już dawno po północy. Rafał znieruchomiał we mnie, spanikowany, ale ja... ja byłam w jakimś szaleńczym transie. Moje ciało krzyczało o więcej, błagało o spełnienie. Nie mogłam, nie chciałam przestać.

— Nie przerywaj skarbie — wyszeptałam gorączkowo, zaciskając uda na jego biodrach. — Proszę... jeszcze chwila... mama jest już tak blisko...

Moje błagania podziałały. Zaczął się znów poruszać, szybko i mocno, jakby też był na granicy szaleństwa. Nasze połączone ciała, nasze stłumione jęki, skrzypienie łóżka - wszystko mieszało się z odgłosami kroków na dole.

Po czole Rafała spływały krople potu, jego młode ciało pracowało w szaleńczym tempie. Przygryzłam własną dłoń, tłumiąc sprośne jęki, które same cisnęły mi się na usta. Każde pchnięcie jego twardej męskości wypełniało mnie rozkoszą tak intensywną, że ledwo zachowywałam przytomność umysłu. Nasze soki mieszały się ze sobą, tworząc obsceniczne, mlaskające dźwięki przy każdym ruchu.

Skrzypnięcie schodów. Jeden krok. Drugi.

Rafał złapał moje nogi, przyciągając mnie mocniej do siebie. Wychodziłam mu naprzeciw, poruszając biodrami w szalonym rytmie - byłam jak w gorączce, jak w transie. Czułam jak jego jądra uderzają o moje pośladki przy każdym głębokim pchnięciu. Nasze ciała, mokre od potu, złączone w tym zakazanym akcie... Pomagałam mu w szaleńczym rytmie, unosząc biodra, wypinając pośladki, nabijając się na jego męskość jak w jakimś dzikim amoku. Nasze ruchy stawały się coraz bardziej kompulsywne, niekontrolowane - jak zwierzęta w rui, zatracone w pierwotnym instynkcie. Doznania były tak intensywne, że świat wirował mi przed oczami.

Kolejny krok na schodach. I następny.

A my nie potrafiliśmy przestać - zamiast tego przyspieszyliśmy jeszcze bardziej, jakby to niebezpieczeństwo tylko podsycało naszą żądzę. Strach mieszał się z dzikim podnieceniem, tworząc mieszankę tak wybuchową, że czułam jak tracę nad sobą kontrolę. Moja cipka zaciskała się wokół jego penisa, jakby chciała wyssać z niego każdą kroplę. To było szaleństwo - najbardziej perwersyjne, najbardziej intensywne doznanie w moim życiu.

W tej samej chwili poczułam jak jego ciało sztywnieje, a moja cipka eksploduje rozkoszą. Przycisnęłam dłoń do swoich ust, drugą zasłaniając usta Rafała, gdy jego nasienie znów wystrzeliwało głęboko we mnie. Ten moment wydawał się trwać wieczność - połączeni w zakazanej rozkoszy, dławiący nasze wspólne jęki.

— Ania, jesteś? — głos Karola przebił się przez mgłę orgazmu.
Rafał powoli się ze mnie wysunął. W świetle księżyca widziałam jak nasze połączone soki spływają po jego opadającej męskości - obsceniczny dowód naszego grzechu.
— Ania? — głos był już tuż za drzwiami.

Pospiesznie wtuliłam się w bok syna, naciągając na siebie kołdrę aż po szyję. Moje ciało wciąż drżało po orgazmie, cipka pulsowała, wypełniona jego nasieniem. Czułam jak nasze zmieszane soki spływają mi po udach. Serce waliło mi jak oszalałe, gdy usłyszałam przekręcaną klamkę. Skuliłam się przy jego boku, ukryta pod kołdrą, wdychając zapach naszego seksu unoszący się w powietrzu.

Rafał leżał na wznak, z nagim torsem na wierzchu, oddychając miarowo. Zaczął cicho pochrapywać - tak przekonująco, że przez moment zastanowiłam się, czy naprawdę nie zasnął po naszym szaleństwie.  

W ciemności pokoju Karol był tylko ciemną sylwetką w drzwiach. Nie mógł zobaczyć naszych zaczerwienionych twarzy, splątanych ciał, śladów naszej zakazanej namiętności. Nie mógł wiedzieć, że przed chwilą jego żona oddawała się ich wspólnemu synowi.
Drzwi zamknęły się z cichym kliknięciem.

Wsłuchiwałam się w przyspieszony oddech Rafała, wciąż ukryta pod kołdrą. Podniecenie nie ustępowało - jakby moje ciało od teraz istniało tylko po to, by oddawać się własnemu synowi. Jego męski, intensywny zapach mieszał się z wonią naszego seksu, sprawiając że znów robiłam się wilgotna.

Z lubieżną żądzą przysunęłam twarz do jego powoli opadającej męskości. Zaczęłam zlizywać nasze połączone soki - ostateczny dowód mojego upadku, znak całkowitego oddania. Smak naszej wspólnej rozkoszy przyprawiał mnie o zawrót głowy. Byłam jego. Całkowicie. Bezpowrotnie.

Oszołomiona własnym wyuzdaniem, tym co w sobie odkryłam, w końcu wysunęłam się spod kołdry. Moje drżące nogi ledwo utrzymywały mnie w pionie, gdy po cichu zbierałam porozrzucane ubrania.

Nachyliłam się nad nim ostatni raz, całując go głęboko w usta.

— Kocham cię — wyszeptałam, wkładając w te słowa zupełnie nowe znaczenie.
Od tamtej nocy minęło pół roku. Wykonałam wyzwanie i nie straciłam syna - wręcz przeciwnie, zyskałam go na nowo, w sposób o jakim nigdy nie śmiłam marzyć. Zostaliśmy kochankami.

Każda delegacja Karola była dla nas świętem. Spędzaliśmy razem upojne noce, odkrywając kolejne odcienie naszej zakazanej miłości. Początkowy wstyd, wyrzuty sumienia... To wszystko rozpłynęło się jak mgła w promieniach słońca. Zakochałam się w nim - nie jak matka w synu, ale jak kobieta w mężczyźnie. A on pokochał mnie w sposób, w jaki syn nigdy nie powinien kochać matki.

Pielęgnowaliśmy nasz sekret jak najcenniejszy skarb. Ukradkowe spojrzenia przy rodzinnym stole, przypadkowe muśnięcia dłoni, wspólne sekrety... Karol niczego nie podejrzewał. Jak mógłby? Która matka...

A jednak. Każdej nocy, gdy mój mąż zasypiał, myślałam tylko o tym, kiedy znów będę mogła poczuć w sobie naszego syna. Stałam się niewolnicą tej perwersyjnej namiętności - i uwielbiałam każdą sekundę tego zniewolenia.

Nieznajomy więcej się nie odezwał. Nie musiał. Jego wyzwanie nie było karą - było darem, który odmienił nasze życie na zawsze.

EPILOG

Na początku nie chciałem w to wierzyć. Przecież nie Anka, nie moja żona. Ale z każdym tygodniem nabierałem pewności - ona kogoś ma. Czułem jak się ode mnie oddala. Coraz częściej bolała ją głowa, była zmęczona, nie miała ochoty na seks.

Dwa tygodnie temu znalazłem w koszu na pranie jej bieliznę. Czarne majtki, te które zawsze tak lubiłem. Na materiale zobaczyłem zaschnięte ślady - białawe plamy męskiego nasienia, przemieszane z jej charakterystycznym zapachem. Wiem jak pachnie sperma. Wiem też jak pachnie moja żona, gdy jest podniecona.

Wtedy dotarła do mnie prawda - Anka mnie zdradza. Nie rozumiałem dlaczego. Co zrobiłem nie tak? Przecież do tej pory byliśmy szczęśliwi, kochaliśmy się, pasowaliśmy do siebie. Mieliśmy wszystko - dom, syna, stabilne życie.

Teraz siedzę w samochodzie zaparkowanym nieopodal naszego domu. Anka myśli, że jestem w delegacji - pierwszy raz w życiu ją okłamałem. Ale muszę wiedzieć. Jestem pewien, że w sobotni wieczór wybierze się do kochanka. Do domu by go nie zaprosiła, nie przy Rafale.

Siedzę w samochodzie i obserwuję dom. Mijają kolejne minuty, potem godziny. Jest już prawie dwudziesta druga, a Anka wciąż nie wychodzi. Światło w salonie świeci się przytłumionym blaskiem.

I wtedy uderza mnie myśl - przecież dziś sobota. Rafał pewnie wyszedł ze znajomymi, jak większość młodych. A jeśli ona jest sama w domu... Może wcale nie wychodzi do kochanka. Może to on przychodzi do niej.

Ta myśl sprawia, że krew zaczyna szumieć mi w uszach. Przez dłuższą chwilę walczę sam ze sobą. Siedzieć dalej w aucie czy... Patrzę na telefon - mogę zadzwonić, sprawdzić czy jest sama. Ale wtedy się wyda, że nie jestem w delegacji.

W końcu otwieram drzwi samochodu. Nogi same niosą mnie w stronę domu. Muszę wiedzieć. Staję pod drzwiami werandy, nasłuchując. Serce wali mi tak głośno, że mam wrażenie, jakby mogło zagłuszyć każdy inny dźwięk. W końcu powoli naciskam klamkę, otwierając drzwi milimetr po milimetrze.

Wślizguję się do środka jak złodziej we własnym domu. I wtedy to słyszę - głośne jęki Anki dobiegające z naszej sypialni na piętrze. Czuję się, jakby ktoś wylał mi na głowę kubeł lodowatej wody, a potem podpalił wszystkie nerwy w ciele.

Jeden krok. Drugi. Ściągam buty, choć palce drżą mi tak bardzo, że ledwo mogę rozwiązać sznurówki. W głowie mi huczy - moja żona, w naszej sypialni, w naszym łóżku...

Jej krzyki stają się coraz głośniejsze, bardziej zwierzęce. Nigdy nie słyszałem, żeby tak krzyczała ze mną. Jakby ktoś wydobywał z niej jakąś pierwotną, dziką istotę. Dźwięki, które wydaje, nie przypominają już ludzkiego głosu - to wycie samicy w rui, zawodzenie banshee, jęki sukuba.

Delikatnie uchylam drzwi. To, co widzę, sprawia, że świat zatrzymuje się w miejscu. Mój umysł odmawia przyjęcia tego obrazu do świadomości - to musi być jakiś koszmarny sen, jakaś halucynacja. Czuję się, jakby ktoś wyrwał mi duszę z ciała, zostawiając pustą skorupę niezdolną do ruchu czy myślenia.

Moja żona klęczy na naszym małżeńskim łóżku, wypięta jak ostatnia dziwka. A za nią... za nią stoi nasz syn. Widok jest tak nieprawdopodobny, tak wypaczony, że przez moment zastanawiam się, czy nie oszalałem. Ale nie - to dzieje się naprawdę. Rafał bierze swoją własną matkę w najbardziej perwersyjny, upokarzający sposób, wchodząc w nią tam, gdzie żona nigdy mi nie pozwoliła. A ona przyjmuje go z dziką rozkoszą, jakiej nigdy nie okazywała podczas seksu ze mną. Jej ciało drży przy każdym pchnięciu, pot lśni na nagiej skórze, piersi kołyszą się w rytm ich zwierzęcych ruchów.

— Tak, synku... głębiej... — jęczy zachrypniętym głosem, wyginając się jeszcze mocniej. — Rozerwij mnie... zrób ze mną co chcesz... Jestem tylko twoja...

Stoję jak sparaliżowany. Nie mogę się poruszyć, nie mogę odwrócić wzroku od tego bluźnierczego spektaklu. To, co widzę, wypala się w mojej pamięci jak rozżarzone żelazo - ich splecione w kazirodczym akcie ciała, jej wyraz dzikiej ekstazy, jego młodzieńcza energia...

— Daj mi to, kochanie — jęczy Anka zachrypniętym głosem. — Nakarm mamusię.  

Odwraca się do niego twarzą, otwiera usta, przyjmuje jego męskość między wargi, zlizując ich wspólne soki. Widzę jak ciało mojego syna napina się, jak jego biodra drgają, gdy wystrzeliwuje potężnymi falami prosto w otwarte, spragnione usta własnej matki, mojej żony. Gęste, białe krople pokrywają jej twarz, spływają po brodzie, a ona jęczy w ekstazie, łapiąc je językiem, jakby to był najcenniejszy nektar. Ich wynaturzona relacja przekroczyła wszelkie granice perwersji - matka i syn oddają się sobie bez jakichkolwiek zahamowań.

Wycofuję się powoli korytarzem. Za plecami słyszę ich śmiech - intymny, współwinny. Jakby dzielili najsłodszy sekret świata. Nie czuję już nic. Jakbym patrzył na własne ciało z zewnątrz, jakby moja dusza właśnie opuściła tę skorupę.

Moje kroki prowadzą mnie do gabinetu. Ruchy mam mechaniczne, jakby sterował nimi ktoś inny. Jakaś mroczna, obca siła. Otwieram drzwi szafy, za którymi ukryty jest sejf.

Z sypialni znów dobiegają jęki Anki. Jest nienasycona. Wciskam kod na klawiaturze - urodziny Rafała, co za ironia - i otwieram metalowe drzwiczki.

Broń leży tam, gdzie zawsze. Smith & Wesson, model 629, kaliber .44 Magnum. Kupiłem go trzy lata temu, gdy dostałem pozwolenie. Nigdy nie sądziłem...

Rewolwer jest ciężki w dłoni. Z pudełka z amunicją wysypuję trzy naboje. Tyle wystarczy. Jeden po jednym wsuwam je do bębna.

KONIEC.

OD AUTORA: Dzięki za przeczytanie! Jeśli podoba Ci się moja twórczość zapraszam na mój profil.

4 komentarze

 
  • Użytkownik Slavik1975

    Świetne

    4 dni temu

  • Użytkownik TakiJeden

    Świetne opowiadanie, jak zresztą wszystkie pozostałe Twojego autorstwa.
    Pomysł, fabuła, styl, język, staranność...na najwyższym poziomie. Szczere gratulacje.
    A tak na marginesie.
    To opowiadanie jest oczywistą fantazją i fikcją, ale...
    Czy nie jest tak w naszym realnym życiu, że bardzo często za osiągnięty sukces przychodzi nam zapłacić wysoką cenę?

    4 dni temu

  • Użytkownik barfly

    @TakiJeden  Nic nie jest za darmo, zawsze jest jakaś cena, którą trzeba zapłacić, czy to będzie stracony czas, zdrowie, relacje z bliskimi, albo różne wyrzeczenia. Ten temat mocniej eksploruję w moim innym opowiadaniu, gdzie motywem przewodnim jest sława i kariera oraz cena jaką trzeba za nie zapłacić. Miało wejść do serii "Na pokuszenie", ale w trakcie zmieniła mi się koncepcja i powstała historia luźno inspirowana "white parties" w willach Puff Diddiego i teoriami spiskowymi o okultystycznych rytuałach wśród największych gwiazd Hollywood, które dbają o swój nieskalizetny wizerunek a gdy świat nie patrzy...no właśnie. Pytanie czy to sukces ich zdeprawował czy droga jaką przeszli i cena jaką zapłacili w myśl zasady "po trupach do celu"?
    Dzięki za komentarz i miłe słowa!

    4 dni temu

  • Użytkownik Goscd

    Super się czyta

    5 dni temu

  • Użytkownik Kigu

    Trzeba przyznac,ze pieknie budujesz akcje.Brak bledow,brak niejasnosci,te rzeczy kwalifikuja do najwyzszej oceny.Mimo kontrowersyjnego tematu jest swietny opis erotyki,to juz nie pierwsza Twoja praca.
    Bardzo dobrze sie czyta,trzyma w napieciu.
    Super.

    6 dni temu

  • Użytkownik barfly

    @Kigu Dzięki za konstruktywny i budujący komentarz! Chcę żeby moje teksty trzymały w napięciu i dobrze się czytały, więc super, że tak właśnie odbierasz to opowiadanie. Pozdrawiam.

    6 dni temu

  • Użytkownik Kigu

    @barfly No coz,moge stwietdzic,ze ostatni raz czytalem taki dramat juz dawno,tytul:,,Ewa w Nowym Yorku".Ten serial skonczyl sie bardziej tragicznie,ale niestety,jak w Twoim opowiadaniu,zwyciezylo zlo.

    5 dni temu

  • Użytkownik Kigu

    @Kigu Opowiadanie ,, Ewa w Nowyn Yorku"czytalem kilka lat temu,jest pewnie w archiwum lol24.Tylko dla ludzi o mocnych nerwach.

    5 dni temu