Leżałyśmy tak często, ale dzisiaj było inaczej. Może dlatego, że minęły dwa lata bez ucieczek. Bez „to nie ma sensu”, bez zostawiania drzwi uchylonych na wszelki wypadek.
Wcześniej... bywało różnie. Sześć lat minęło od tamtego pierwszego razu, cichego, niepewnego, który zapoczątkował nasz skryty związek, ukrywany przed moimi rodzicami i całym światem. Od tamtej chwili zaczęłyśmy żyć pomiędzy spotkaniami a rozstaniami, pragnieniem a rozsądkiem, światłem a cieniem. Przez te lata nie trwałyśmy przy sobie nieprzerwanie. Raz ona znikała, raz ja. Czasem cichutko, czasem z hukiem w obawie przed zburzeniem czegoś kruchego. Raz z żalem, innym razem z gniewem. Potem, po tygodniach lub miesiącach, powracałyśmy, jak fale do brzegu. Zawsze z tym samym pytaniem w oczach, które nie potrzebowało słów: czy jeszcze możemy?
Joanna próbowała być rozsądna. Udawała, że rozum wie lepiej niż serce. Mówiła, że musi mnie zostawić „dla mojego dobra”. A ja? Ja próbowałam dorosnąć do niej. Za szybko, za bardzo. Popełniłam milion błędów, a jednak ona... zawsze wracała, albo pozwalała mi wrócić.
Byłyśmy trudne, niekiedy męczące, ale prawdziwe i może dlatego teraz, kiedy jej ciało wtulone było w moje, nagie, ciepłe i znajome, czułam wreszcie, że to nie sen, lecz jestem dokładnie tam, gdzie powinnam być, że ona nie jest już tylko wspomnieniem nauczycielki, która kiedyś skradła mi rozsądek, ale kobietą, którą kocham. Teraz miałam 22 lata, licencjat za sobą i przyszłość przed sobą razem z ukochaną.
Jej powieki drgnęły, westchnęła cicho, przesunęła się odrobinę, a potem otworzyła oczy. Te same ciemne oczy, które kiedyś tak mnie onieśmielały, a teraz koiły.
– Już nie śpisz? – mruknęła sennie, chrapliwym głosem, który przyprawiał mnie o dreszcz.
– Nie chciałam cię budzić. – Uśmiechnęłam się, gładząc ją po ramieniu. – Wyglądałaś... spokojnie. Joanna przeciągnęła się leniwie, nieśpiesznie, jak kot. Jej pierś uniosła się lekko, odsłaniając linię obojczyka. Nachyliłam się i musnęłam ją ustami, ledwie dotyk, jak oddech.
– Nadal mnie tak patrzysz, jakbyś miała szesnaście lat – powiedziała cicho.
– Bo nadal się w tobie zakochuję. Codziennie od nowa. Jej dłoń powędrowała do mojej talii. Przysunęła się bliżej, oplatając mnie nogą, jakby nie chciała już nigdy puścić.
– Pamiętasz, jak kiedyś mówiłaś, że to tylko zauroczenie? – spytałam.
– Pamiętam. I jak bardzo się myliłam.
Milczałyśmy przez chwilę. W tej ciszy nie było pustki, tylko obecność. Przesunęłam dłonią po jej biodrze, potem po krzywiźnie pleców. Czułam każdy fragment jej skóry, jak mapę, którą zna się na pamięć, ale i tak z przyjemnością odkrywa się na nowo. Joanna zamknęła oczy. Pozwoliła mi prowadzić. Nie trzeba było słów. Nie było gwałtowności, tylko ciepło, zaufanie i coś więcej niż pragnienie. Pocałowałam ją powoli, na policzku, w kąciku ust, przy linii żuchwy. Odpowiedziała miękkim dotykiem dłoni na moich plecach. A świat zniknął. Zostałyśmy tylko my. Nagość bez wstydu. Bliskość bez wątpliwości. Oddechy zsynchronizowane.
Jej oddech musnął moją szyję, ciepły i senny, a jednak uważny. Czułam, jak jej palce przesuwają się powoli po moich plecach, jakby nie szukały niczego konkretnego, tylko chciały zapamiętać mnie od nowa.
Nasze ciała znały się już dobrze, ale tego poranka nie było w tym gestach niczego powtarzalnego. Każdy dotyk był wyborem, nie rutyną. Każde muśnięcie, jak oddech między słowami, których nie trzeba wypowiadać.
Jej dłoń zatrzymała się w zagłębieniu moich pleców. Leżałyśmy bokiem, splecione, jakbyśmy pasowały do siebie nie tylko kształtem, ale i wspomnieniem. Przesunęłam nosem po jej policzku, potem dotknęłam ustami kącika jej oka. Westchnęła cicho, miękko, jakby coś w niej właśnie się rozpuszczało.
– Myślałam kiedyś, że uczucie się wypala – wyszeptała.
– Bo tak bywa – odpowiedziałam, nie odsuwając się nawet o centymetr. – Ale może nie to.
Przyciągnęła mnie bliżej. Jej pierś przywarła do mojej, brzuch do brzucha. Nie było między nami nic prócz skóry i zaufania.
Czasami pragnienie potrafi krzyczeć, ale to było jak modlitwa. Cicha, spokojna, święta w swojej zwykłości.
Pocałowała mnie długo, powoli, bez pośpiechu. Jej wargi były ciepłe, znajome, ale dziś inaczej smakowały, jak obietnica, nie tylko wspomnienie.
Przesunęłam dłonią wzdłuż jej biodra, nie śpiesząc się. Czułam napięcie mięśni, lekkie drżenie nie z chłodu, ale z tej delikatnej niepewności, którą niesie bliskość, kiedy naprawdę się na nią czekało.
– Kinga… – westchnęła cicho, jakby to imię wypowiadała pierwszy raz, a nie setny.
– Jestem – odpowiedziałam, wtulona w nią, obecna do ostatniego drżenia rzęs.
I wtedy naprawdę byłam. Bez przeszłości. Bez lęku. Bez cienia, który kiedyś padał między nami.
Tylko my. Miękka biel pościeli, zmieszane oddechy i czułość, ta najprostsza, najtrudniejsza ze wszystkich – która nie musi nic udowadniać.
Odsłoniłam nas z kołdry, jakby ten gest miał znaczenie większe niż tylko fizyczne, jakbyśmy zdejmowały nie tylko ciepło nocy, ale także resztki ostrożności.
Światło poranka otulało nasze ciała, miękko, jakby samo chciało być częścią tej chwili. Pocałunki stawały się głębsze, bardziej głodne, ale nie traciły nic ze swojej czułości. Ich rytm narastał, jak fala, która wie, dokąd zmierza, ale wciąż się jeszcze bawi brzegiem.
Jej dłoń sunęła po moim boku, jakby chciała mnie rozśmieszyć i rozgrzać jednocześnie. Gdy jej palce przypadkiem natrafiły na moje żebra, zaśmiałam się cicho, a ona spojrzała na mnie z udawaną powagą.
– Myślisz, że ujdzie ci to na sucho? – szepnęła, muskając moje ucho oddechem.
– Nigdy mi nie uchodzi, ale i tak próbuję – odparłam, łapiąc ją za rękę i prowadząc z powrotem w kierunku, którego domagała się moja skóra.
Jej uśmiech był półironią, półpragnieniem. Znałyśmy już ten taniec trochę śmiechu, trochę szeptów, drżenie zamiast pośpiechu. Ciała ocierały się o siebie, niecierpliwe, ale jednocześnie czułe jakby chciały się nie tylko dotykać, ale zapamiętać każdą krzywiznę, każdy niuans.
Nasze biodra poruszały się powoli, w rytmie, który znały tylko one. Palce splatały się między prześcieradłem a ciałem, usta wędrowały od ramienia do obojczyka, a potem znów wracały tam, gdzie wszystko się zaczęło do pocałunków, które smakowały teraz jak zapowiedź lata.
– Nadal masz ten pieprzyk na biodrze – szepnęła, całując go z uśmiechem.
– A ty nadal udajesz, że go dopiero odkrywasz – odpowiedziałam, łapiąc ją za podbródek i zatrzymując spojrzenie. – Ale niech będzie. Dla ciebie mogę być tajemnicą bez końca.
Zaniosła się krótkim śmiechem tym, który kochałam najbardziej, tym niekontrolowanym, czystym, który kruszył wszelkie mury.
I wtedy świat się zsunął do tej jednej chwili, gdzie wszystko było miękkie, ciepłe, mokre od oddechów i wilgotne od pragnienia. Nie było potrzeby przyspieszać. Wszystko było już dokładnie takie, jakie miało być.
Nie poszłyśmy za daleko, a może właśnie tak daleko, jak tylko można, bez przekraczania granic czułości.
Między pocałunkiem a uśmiechem, między gestem a westchnieniem, kochałyśmy się nie tylko ciałem, ale tą wspólną historią, która zbudowała nas z ran, powrotów i poranków jak ten.
Jej pierś była ciepła pod moją dłonią, miękka i znajoma, ale jakby dzisiaj odkrywana od nowa. Gładziłam ją opuszkami, zataczając leniwe kręgi, które stawały się coraz bardziej świadome. Joanna przymknęła oczy i uniosła się lekko, dając mi więcej przestrzeni albo może przyzwolenie.
Skóra pod moimi ustami smakowała snem i słońcem. Całowałam ją powoli, bez pośpiechu, jakby każda chwila miała trwać nieco dłużej niż poprzednia. Westchnęła cicho, a ja poczułam, jak jej dłoń wędrowała w dół, najpierw po moim brzuchu, potem niżej, z uważnością, jaką ma tylko ktoś, kto zna mapę twojego ciała i wciąż chce ją studiować.
Zadrżałam, ale nie z zaskoczenia raczej z tego szczególnego rodzaju wzruszenia, które przychodzi, gdy ktoś dotyka cię nie tylko fizycznie, ale tak, jakby w każdej sekundzie mówił: „tu jesteś bezpieczna”.
Oddychałyśmy głębiej. Ciała powoli przestawały być dwoma coraz bardziej splatały się w jedno, w ruchu, w rytmie, w oddechu.
Joanna położyła się na mnie z czułą stanowczością, obejmując mnie ramieniem, jej udo przesunęło się między moimi nogami, a potem jakby to wszystko było naturalne jak świt. Wtuliła się we mnie głębiej. Nasze usta znów się odnalazły, ale tym razem inaczej. Głębiej, namiętniej, łapczywie, jakbyśmy obie zapomniały, że świat może mieć jakiekolwiek granice poza tą jedną przestrzenią: tu, my.
Języki spotkały się w tańcu, który znały i którego pragnęły jednocześnie. Czas się zatarł. Myśli zniknęły. Została tylko fala, która unosiła nas coraz wyżej spokojna, ale nieubłagana.
Objęłam ją nogami, powoli, mocno, z tym instynktem, który mówi więcej niż słowa. Chciałam, by była blisko. Cała. Nie tylko ciałem, ale i oddechem, tym głębokim drżeniem, które znamy tylko wtedy, gdy naprawdę się kogoś kocha.
Nie mówiłyśmy nic. Nie było potrzeby.
Tylko pocałunki, raz miękkie, raz zachłanne. Tylko ciała ciepłe, zsynchronizowane. Tylko my nie przeszłość, nie przyszłość, tylko ten jeden, jasny poranek, który pachniał jak dom.
Joanna nie śpieszyła się. Jej usta, jak natchniony pędzel, muskały moją skórę z czułością, której nie da się pomylić z żadną inną. Każdy pocałunek był jak zapisany znak – delikatny, ale trwały. Spod mojej szyi zsunęła się niżej, powoli, jakby każdy fragment mojego ciała był miejscem wartym zatrzymania się na dłużej.
Oddychałam głębiej, ciszej. Czułam, jak moje wnętrze odpowiada na jej dotyk jeszcze zanim do niego docierała. Każdy gest Joanny był jak rozmowa bez słów przejmująco czuła, spokojna, a jednak pełna skrywanego ognia.
Zatrzymała się przy moich piersiach, jakby znalazła schronienie. Pocałunki zmieniły się w muśnięcia języka ledwie wyczuwalne, a jednak palące. Jej usta tańczyły wokół moich sutków, raz łagodnie, raz bardziej zdecydowanie, aż całe moje ciało zdawało się oddychać tylko dla niej. Zadrżała, nie z zimna, ale z tego napięcia, które narastało powoli, jak rosa w porannej trawie ciche, a nieuniknione.
Joanna uniosła wzrok, a jej oczy ciemne, zamglone, skupione spotkały się z moimi. Były w nich pytanie i pewność zarazem. Nie potrzebowałam słów, by odpowiedzieć. Moje dłonie wplotły się w jej włosy, nie zatrzymując jej, tylko towarzysząc. Jakbyśmy razem tworzyły melodię, w której nie ma fałszu.
Powróciła do moich ust, smakując je na nowo, głęboko i z rozkosznym głodem. Nasze języki znów się splotły, jakby rozpoznawały siebie nawzajem z zachłannością, ale też rytmem, który znałyśmy tylko my dwie. To był pocałunek, w którym mieścił się cały świat wspomnienia, obietnice, tęsknota i spełnienie.
Potem bez słowa, bez zapowiedzi rozpoczęła swój powolny marsz w dół, jakby każdy centymetr mojej skóry był świętem, które trzeba uczcić. Jej oddech był coraz niżej, a moje ciało otwierało się jak pąk nieśpiesznie, ale z nieodpartą siłą.
Każdy jej ruch był jak oddech sztuki wyważony, nasycony, cierpliwy. Nie było w tym pośpiechu, tylko pasja, która zna swoją wartość. Jej dłoń przesunęła się wzdłuż mojego biodra, aż zatrzymała się tam, gdzie od dawna czekałam na nią świadomie, otwarcie.
I wtedy świat, który był złożony z szeptów i pocałunków, skupił się w jednym punkcie nie z krzykiem, a z czułością. Jakby nic poza nami nie istniało. Jakby czas zawiesił się w tkliwej symfonii naszych oddechów.
Jej usta na mojej kobiecości były jednocześnie delikatne jak piórko i namiętne jak ogień, który nie parzy tylko rozgrzewa do głębi. Joanna pieściła mnie z tą samą uważnością, z jaką dotyka się czegoś świętego z oddaniem i pasją, jakby w każdej chwili chciała powiedzieć: „znam cię, chcę cię, kocham cię:.
Jej język poruszał się z wyczuciem, wyznaczając rytm, który z każdą chwilą coraz mocniej osadzał się we mnie. Ciało unosiło mi się do niej, miękko, instynktownie, jakby samo wiedziało, że pragnie być bliżej, bardziej, jeszcze. Każdy dotyk rozlewał się we mnie falą powolną, narastającą, nieuchronną.
Z moich ust wydobywały się ciche, urywane oddechy już nie do końca moje, bo prowadzone przez nią. Gdy spływała językiem w dół, zamykałam oczy, by poczuć wszystko głębiej, a potem otwierałam je znów, by jej nie stracić z pola widzenia. Joanna nie spuszczała ze mnie wzroku. Ten kontakt intensywny, miękki i pewny siebie był jak lina, która trzymała mnie przy niej, gdy wszystko inne zaczynało się rozpuszczać.
Moje ręce błądziły raz zapierałam się o poduszki za głową, próbując złapać oddech, innym razem wplatałam palce w jej włosy, układałam je na jej głowie z czułością, która nie potrzebowała słów. Chciałam, by wiedziała, że jestem tu całkowicie z nią, dla niej.
Ona odpowiadała pocałunkami i językiem z moją kobiecością, który raz był miękki i niespieszny, a raz bardziej stanowczy, jakby znał każdą odpowiedź, zanim ją wypowiem. Czasem, nie przerywając rytmu, sięgała dłonią do moich piersi, ściskała je delikatnie, pieściła opuszkami, a ja czułam, że tonę w tym wszystkim: w niej, w sobie, w tym, co między nami.
To był taniec. Nieśpieszny, przejmujący, zsynchronizowany jak oddechy w ciszy.
I wtedy przyszła fala, nie gwałtowna, nie dzika, raczej jak zorzowe światło, które spływa z nieba: ciche, nieuchronne, rozświetlające wszystko wewnątrz.
Zamknęłam oczy. I pozwoliłam się unosić.
– Teraz ja... – wyszeptałam, niemal bezgłośnie, z uśmiechem, który był jednocześnie prośbą i obietnicą.
Joanna uniosła głowę znad mojego ciała, a jej spojrzenie było roziskrzone zaskoczone, a jednocześnie pełne zaufania. Kiedy skinęłam lekko głową, delikatnym gestem wskazując na siebie, zrozumiała. W jej oczach pojawił się cień rozbawienia, ale też coś więcej czuła zgoda, jakby mówiła: „tak, kochana. Tak bardzo chcę”.
Bez słowa obróciła się, z tą swoją kocią gracją, i po chwili poczułam ciężar jej ciała na sobie lekki, znajomy, czuły. Jej uda otulały mnie jak skrzydła, a ja objęłam je ramionami, przyciągając bliżej. Joanna, wtulona we mnie odwrócona, znów zanurzyła się we mnie, ale teraz równocześnie i ja mogłam zasmakować jej, dotykać, poznawać, odpowiadać ciałem na każde jej westchnienie.
Byłyśmy teraz jak dwie fale, które spotkały się dokładnie w tym samym momencie, z tą samą siłą.
Jej zapach był mi znany zmysłowy, kobiecy, czysty i działał na mnie niemal hipnotycznie. Gdy zbliżyłam usta do jej kobiecości, poczułam, jak całe moje wnętrze drży z napięcia i ekscytacji. Moje pocałunki były delikatne, rozważne, próbujące jak dotyk ustami wiatru po tafli jeziora. Jej ciało odpowiedziało natychmiast cichym westchnieniem, napięciem mięśni, pulsującym rytmem.
Obie oddychałyśmy urywanym rytmem, już nie wiadomo która była początkiem, a która odpowiedzią. Nasze języki każde we wrażliwym miejscu tańczyły z równą precyzją, z pasją, która nie musiała być gwałtowna, by być silna. Czułam, jak jej biodra lekko drżą, jak przyciąga się do mnie, a ja, w tym samym czasie, rozkładałam się przed nią, otwarta i gotowa nie tylko na rozkosz, ale na dzielenie się nią.
W tym odwróconym splocie ciał było coś niemal duchowego, jakbyśmy znały nie tylko swoje mapy, ale też potrafiły czytać wzajemnie myśli. Czas przestał płynąć. Byłyśmy zawieszone w oralnych pieszczotach swoich doliny rozkoszy , we wdechach, w rytmie języków, które raz przyspieszały, raz zwalniały, prowadząc nas przez subtelne crescendo.
Potem przyszło to, co nieuniknione. Fala ciepła, miękka, rozlewająca się, zsynchronizowana jak echo. Drżałyśmy razem, nie wiadomo która pierwsza, która mocniej i może właśnie w tym było piękno, to, że byłyśmy jednocześnie.
Nie było pośpiechu. Nasze języki wciąż tańczyły cicho, miękko, jakby znały się od zawsze. Bez słów, a jednak wszystko było powiedziane. W moim ciele nie było już przestrzeni na nic innego tylko na nią, na jej smak, na rytm naszych oddechów, które wzajemnie się splatały, przyspieszały i zwalniały, jakbyśmy w jednej chwili dzieliły ten sam puls.
Czułam, jak jej ciało nad moim napina się i faluje, ale nie gwałtownie. To była ta piękna, cierpliwa przyjemność, która wspina się po mnie jak świt po cichych wzgórzach. Nie krzykliwa tylko głęboka, rozciągnięta w czasie, świadoma. Czułam ją całą od warg po biodra, z każdą drobną zmianą w jej oddechu, z każdym delikatnym drżeniem ud.
Zamknęłam oczy. Chciałam czuć bardziej. Każde jej przesunięcie, każdy pocałunek i ten niespieszny, czuły język czasem jak piórko, czasem jak ogień. Kiedy zanurzała się we mnie, odnajdywała mnie tam, gdzie ukrywałam najczulsze miejsca. Szukałam jej, z tą samą czułością. Z tą samą precyzją. Przesuwałam się po niej z uwagą, z miłością, z łaknieniem. I widziałam, czułam, jak moje ruchy odbijają się w niej – jak lekkie drżenie w udach, jak ciche westchnienie, jak to, że pochyla się głębiej, że poddaje się temu, co jej daję.
Nasze dłonie też się nie gubiły. Ślizgały się po udach, po plecach, po bokach żeber, jakby prowadziły wzajemnie nasze oddechy. Nie próbowałyśmy niczego wymuszać, tylko nawzajem się otwierałyśmy. Budowałyśmy ten rytm razem jedna przez drugą. Kiedy przyspieszałam, czułam, jak ona odpowiada, czasem nawet przejmuje inicjatywę, zaskakuje mnie, sprawia, że moje biodra unoszą się wyżej, że palce zadrgają mocniej w jej włosach i wtedy ja nie mogłam być obojętna. Odpowiadałam językiem, jeszcze czulej, jeszcze bardziej świadomie, jakbyśmy nawzajem się wciągały w ten krąg bez początku i bez końca.
W pewnym momencie wyrwał mi się cichy jęk nieplanowany, niekontrolowany, ale niosący w sobie wszystko. Zatrzymała się na ułamek sekundy, jakby chciała upewnić się, że to nie za dużo, ale ja chciałam więcej i ona to poczuła w moim drgnięciu, w palcach na jej karku. Zanurzyła się więc głębiej, powolniej, pewniej w moją kobiecość. Jej język zataczał kręgi tak precyzyjne, tak rozważne, że świat zaczął się we mnie kurczyć do oddechu, do jednego drżącego punktu, do niej.
Otwierałam się przed nią jak na dnie oceanu wolno, miękko, bez lęku. Z wiarą, że zna każdą moją odpowiedź, zanim zadam pytanie. Czułam się widziana. Czułam się kochana. Nie miało znaczenia, kto prowadzi, bo każda z nas prowadziła i każda była prowadzona.
To było jak oddychanie wzajemne, wspólne, potrzebne i choć drżenie rosło we mnie coraz bardziej, choć napięcie stawało się nieznośnie piękne, to nadal było w tym coś łagodnego, jakbyśmy obie wiedziały, że szczyt nie musi być eksplozją, że największa ekstaza przychodzi wtedy, gdy nie szukasz jej siłą, tylko się na nią otwierasz. Cicho całym sobą.
Chwila zatrzymania była jak westchnienie po długim biegu miękka, gorąca, konieczna. Joasia powoli opadła z powrotem na łóżko, a jej ciało, jeszcze drżące, ułożyło się obok mojego, ale nie oddaliła się. Pochyliła się ku mnie, nasze czoła niemal się zetknęły. Oczy miała rozświetlone, jakby jeszcze trwała gdzieś tam, w zawieszeniu między światami. Pocałowała mnie, nieśpiesznie, wilgotno, z czułością, która miała smak wspomnienia tego, co właśnie się wydarzyło i zapowiedź tego, co jeszcze mogło się zdarzyć.
Objęłam ją za kark, przyciągając bliżej. W tym uścisku było wszystko podziękowanie, zaufanie, pragnienie. Nasze usta odnalazły się znowu, jakby przez chwilę zgubiły rytm tylko po to, by teraz zatańczyć na nowo, jeszcze piękniej, a potem był ten moment rozedrgany, trochę chaotyczny, trochę rozkosznie nieuporządkowany, gdy nasze dłonie zaczęły znowu wędrować po ramionach, po szyi. Po piersiach. Głodne, ale nie zachłanne. Czułe.
Jej palce musnęły mój sutek, jakby go znały od lat, a moje przylgnęły do krzywizny jej talii, do delikatnej skóry pod piersią, która zawsze reagowała najdrobniejszym muśnięciem, a potem, jakby jednym wspólnym ruchem, Joasia położyła się znów na mnie. Czułam każdy centymetr jej nagiego ciała ciężar, ciepło, aksamit napiętej skóry. Ocierałyśmy się o siebie w rytmie, który znały tylko nasze zmysły.
Zaczęłyśmy znowu całować się długo, głęboko, z głodem, który wcale się nie zmniejszył tylko zmienił odcień. Teraz był bardziej świadomy. Spokojniejszy, ale bardziej intensywny. Języki splatały się w tańcu znów tym cichym, wolnym, hipnotycznym. Czas przestał istnieć. Liczyły się tylko jej usta, które znały mój smak, i mój język, który znał jej oddech.
Nasze ciała poruszały się jak dwie rzeki łączące się w jedną delikatnie, a jednocześnie nieodwołalnie. Dłonie błądziły, już nie z pożądaniem, ale z potrzebą bliskości przytulenia, pogłaskania, zapamiętania faktury skóry. Czułam, jak Joasia wtula się we mnie coraz mocniej, jak wtapiamy się w siebie bez słów. Nasycone, ale nienasycone. Spełnione i nadal spragnione, ale już nie ciała. Tylko siebie nawzajem.
W tej chwili ciszy i ciepła byłam tylko jej, a ona moja. Nic więcej nie było potrzebne.
Zmieniłyśmy pozycję bez słów, po prostu tak, jakby nasze ciała znały już ten ruch, zapamiętały go z innego życia. Leżałyśmy teraz bokiem, splecione, twarzami do siebie. Czoło Joasi muskało moje, a nasze uda stykały się w miękkim napięciu. Ręce przesuwały się leniwie od ramion po plecy, od bioder po szyję. Ciepło skóry wydawało się jeszcze głębsze w tym uścisku, tak jakbyśmy przekazywały sobie nawzajem puls własnego serca.
Całowałyśmy się wolno, miękko. Usta spotykały się i rozstawały, zostawiając po sobie ciepłe ślady. Każdy pocałunek był jak osobne wyznanie. Oddechy plątały się, czasem przerywane śmiechem tym cichym, niskim, który wypływa z głębokiego szczęścia, a między pocałunkami padały słowa szeptem, prawie nieśmiało, jakbyśmy bały się spłoszyć to, co między nami właśnie tak pięknie dojrzewało.
– Jaka jesteś piękna… – wymruczałam w kąciku jej ust, muskając ich linię opuszkami palców.
Odpowiedziała tylko czułym uśmiechem i pocałunkiem w szyję, który sprawił, że aż zamknęłam oczy. Potem szepnęła:
– Cieszę się, że jesteś ze mną… że jesteś… tu.
Każde słowo owijało się wokół mnie jak jedwabna wstęga. Czułam, jak coś we mnie mięknie, otwiera się jeszcze bardziej. Moja dłoń przesunęła się po jej plecach, gładząc łuk kręgosłupa, aż do biodra, a jej palce zsunęły się na moją pierś lekko, z uwagą, jakby chciała potwierdzić, że naprawdę mnie ma. Że to nie sen.
Między słowami były westchnienia krótkie, ciche, rozedrgane. Zaczynałyśmy znów igrać ze sobą, ale tym razem łagodniej, z tym błogim lenistwem, które przychodzi po spełnieniu, a które wcale nie gasi pragnienia, tylko czyni je głębszym.
Nasze ciała znów zaczęły się ocierać nie z pośpiechem, lecz z miękką natarczywością. Dotyk prowadził dotyk, oddech odpowiadał oddechowi. To był taniec dwóch dusz, które już się znały, ale ciągle chciały poznawać się bardziej.
– Kocham cię – powiedziała Joasia cicho, prawie szeptem, jakby mówiła to pierwszy raz, choć wiedziałam, że już mówiła.
Spojrzałam w jej oczy i poczułam, że cały świat mieści się w tym spojrzeniu. Odpowiedziałam bez wahania:
– Ja ciebie też. Do głębi.
I całowałyśmy się dalej, aż nasze dłonie znów zatoczyły krąg, prowadząc nas ku sobie nawzajem – powoli, z czułością, z pragnieniem, które nie wypalało, tylko ogrzewało.
Delikatnym ruchem przewróciłam Joasię na plecy. Jej ciało ułożyło się miękko, z całkowitym zaufaniem, a spojrzenie jeszcze przymglone mówiło mi wszystko, co potrzebowałam wiedzieć. Nachyliłam się, całując ją raz jeszcze, krótko, z uśmiechem, jakby na pożegnanie – ale tylko na chwilę.
Zaczęłam powoli schodzić ustami w dół przez jej szyję, obojczyki, mostek. Każdy pocałunek był zapowiedzią kolejnego, a jej skóra wrażliwa, ciepła, lekko drżąca odpowiadała bez słów. Palcami musnęłam jej udo, a drugą dłonią ujęłam stopę. Przytuliłam ją do policzka na moment, jakby była czymś kruchym i drogocennym, po czym uniosłam ją lekko i przyłożyłam usta do jej wierzchu.
Całowałam ją powoli, niespiesznie, z mieszaniną czułości i pasji. Z początku miękko opuszkami ust, jakby tylko badając fakturę skóry, a potem odważniej, pozwalając sobie na odrobinę ognia w spojrzeniu. Moje oczy spotkały się z jej patrzyła na mnie z niedowierzaniem i zachwytem. Ten wzrok zapłonął mi w piersi.
Językiem zatoczyłam mały krąg na jej kostce, potem pozwoliłam sobie na dłuższy pocałunek, tuż przy delikatnym zgięciu. Jej oddech przyspieszył, a uda lekko się napięły wyczuwałam w jej ciele każdą emocję. Cała była muzyką, której uczyłam się dotykiem.
Nie chodziło o to, by się spieszyć, chciałam, by każdy centymetr jej ciała poczuł, że jest kochany, że jest smakowany tak, jak się smakować powinno z czułością, z szacunkiem, z pragnieniem, które nie bierze, ale obdarowuje.
Cofnęłam się powoli wzrokiem wędrując po jej ciele, już z wyraźnym zamiarem dalszej podróży, ale wiedziałam, że wszystko musi mieć swój rytm. A ten właśnie rytm wyznaczało nie tylko pragnienie, ale i miłość.
Nie było już powrotu. W jej spojrzeniu, w rozchyleniu ust, w lekkim napięciu mięśni wszystko mówiło: „tak, jestem twoja”. Z sercem pełnym czułości, postanowiłam odpowiedzieć nie słowami, lecz gestami.
Zsunęłam się niżej, coraz niżej, moje pocałunki stały się lżejsze, jakby szeptały coś do skóry. Przeciągnęłam ustami przez wewnętrzną stronę jej ud tam, gdzie pulsowała najczulsza cisza i wtedy poczułam jej dłoń, która bez słowa przesunęła się po moich włosach, jakby chciała mnie zachęcić, poprowadzić dalej. Uśmiechnęłam się lekko, ukryta między jej nogami, i pozwoliłam sobie zatopić się w niej całą sobą.
Mój język odnalazł ją bezbłędnie jakby prowadziło mnie wspólne napięcie, jakbyśmy obie wiedziały, gdzie zaczyna się muzyka. Z początku tylko muskałam, jakby smakując pierwszy akord tej symfonii. Potem odważniej, pewniej nadając rytm, który czułam w jej biodrach, w drobnych drżeniach jej brzucha. Była jak rozchylony kwiat, jak coś pomiędzy tajemnicą a ekstazą i chciałam, by czuła się w tej chwili piękna, bezpieczna, wybrana.
Delikatnie uniosłam dłoń, zbliżając ją do jej ust. Palce, wilgotne od jej ciepła, przylgnęły do miękkich warg Asi. Otworzyła je bez wahania, jakby znała ten gest, jakby rozumiała, że to też jest pocałunek, tylko inny, głębszy. Objęła moje palce ustami i zaczęła ssać je powoli, rytmicznie, jakby odbijała w tym ruchu to, co czuła niżej od mojego języka.
Zadrżałam. To było więcej niż zmysłowość. Było w tym coś niemal mistycznego, jakby nasze ciała prowadziły między sobą dialog poza słowami, poza czasem. Każdy mój ruch spotykał się z odpowiedzią jej ciała delikatnym uniesieniem, westchnieniem, napięciem, które płynnie przechodziło w odprężenie. Jak fala i odpływ, jak taniec.
Nie spieszyłam się. Czułam, jak jej oddech staje się płytszy, szybszy, ale wciąż uważny. Jakbyśmy obie pilnowały, by nie zgubić się w tym ogniu tylko wspólnie płonąć, krok po kroku, gest po geście.
Jej język obejmował moje palce tak, jak ja obejmowałam ją z pasją i miękkością jednocześnie i wtedy zrozumiałam, że nic nie jest w tej chwili poza nami. Ani czas, ani świat, ani słowa, tylko ten splot ciał, pragnień, czułości.
Joasia drżała jeszcze w miękkich spazmach spełnienia, jej ciało było rozluźnione, a jednocześnie wciąż pulsujące od środka. Wtuliłam się w nią, nie chcąc zostawić ani centymetra bez dotyku, bez ciepła. Nasze usta odnalazły się znów łapczywie, zachłannie, jakby nasycenie jeszcze nie przyszło, jakby to właśnie teraz po wszystkim ogień rozżarzył się na nowo, jaśniej i bardziej pierwotnie.
Pocałunki były głębokie, wilgotne, nasze języki splatały się z pasją, w rytmie, który dyktowały oddechy i potrzeba bycia blisko. Poczułam, jak nasze ciała znów zaczynają się poruszać powoli, lecz coraz pewniej, jakby instynkt sam układał nas w splot, w którym kobiecości zetknęły się najpierw przypadkiem, a potem już świadomie, celowo.
Było w tym coś dzikiego, a jednak czułego. Przyciskałam się do niej biodrami, pozwalając, by rytm płynął naturalnie, niepowstrzymanie jak fala, która raz po raz uderza o brzeg z coraz większą siłą. Jej uda obejmowały mnie, przyjmując każdy ruch, każdą falę mojego ciała. Czułam, jak Joasia oddycha coraz szybciej, jak unosi się do mnie, jakby nasze wnętrza się wołały, rozumiały bez słów.
Nasze piersi ocierały się o siebie, sutki napięte, wrażliwe, jakby każdy dotyk był iskrą. Łóżko delikatnie skrzypiało pod nami, ale dźwięk ten nie przeszkadzał był tylko kolejnym potwierdzeniem, że wszystko się dzieje naprawdę, że jesteśmy tu. Razem. Rozpalone, drżące, prawdziwe.
Joasia oplatała mnie ramionami, raz przyciągając za plecy, raz zacieśniając uchwyt na moich biodrach, jakby chciała mnie zatrzymać w sobie na zawsze. A ja pochylałam się ku niej z każdym ruchem, z każdym pocałunkiem, nadawałam rytm, czując, jak nasze ciała spotykają się tam, gdzie wszystko jest nagie i szczere.
Jęki stawały się intensywniejsze, nie głośne, ale głębokie, wypowiadane oddechem, splecione z pocałunkami. Nasze biodra same znajdowały wspólny takt przyspieszający, pełen pasji, ale nie gwałtowny. Czuły. Cały świat zawęził się do jednego rytmu, jednego uścisku, jednego oddechu.
Byłyśmy jednością. Prawdziwą nie tylko fizycznie, ale w tym wszystkim, co niewidzialne: w pragnieniu, oddaniu, czułości. Każdy kolejny ruch był wyznaniem, każda reakcja odpowiedzią.
Leżałam wtulona w Joasię, czując jeszcze pod palcami jej drżenie to powolne, miękkie, które przychodzi po burzy, a jednocześnie zapowiada, że to jeszcze nie koniec. Pocałunki, które wymieniałyśmy, miały w sobie coś łapczywego, choć czułego. Nie były już tylko wyrazem namiętności były podziękowaniem, potwierdzeniem, wyznaniem. Całowałam ją raz po raz, zachłannie, jakbym bała się, że mogę zapomnieć smak jej ust. Ale nie mogłam. Nie chciałam.
Nasze ciała wciąż ocierały się o siebie nagie, wilgotne, czułe. Czułam jej kobiecość przy mojej, rozgrzaną, pulsującą. Jedno przesunięcie bioder, jeden drobny ruch i obie westchnęłyśmy głębiej. To nie był przypadek. To była potrzeba. Nasze oddechy znów stawały się krótsze, płytsze, głosy z cichych pomruków przeradzały się w jęki. Wpiłam się w jej usta, nie przestając poruszać się rytmicznie. Leżałam na niej, całym ciałem, prowadząc ruch coraz bardziej zdecydowany, coraz bardziej intensywny.
Czułam, jak jej palce oplatają mnie mocno, to za plecy, to po pośladkach, jakby chciała być jeszcze bliżej, głębiej. Jakbyśmy mogły się w siebie wtulić nie tylko skórą, ale i duszą, a ja też tego chciałam. Każdą komórką ciała czułam, że jesteśmy jednością, że wszystko, co było przedtem, prowadziło do tej właśnie chwili.
Nasze ciała znały już ten rytm, łóżko skrzypiało, powietrze między nami było ciężkie, gęste od nasycenia. Ale to nie była tylko namiętność. To było coś więcej. Gdy znowu poczułam, jak jej ciało zaczyna drżeć, jak oddycha szybciej, jak mięśnie się napinają, nie przyspieszyłam. Prowadziłam nas dokładnie tam, gdzie obie chciałyśmy być. Kiedy dotarłyśmy, niemal jednocześnie, wiedziałam, że nie chodziło o szczyt. Chodziło o podróż, że przeszłyśmy ją razem.
Zsunęłam się lekko, wtuliłam w nią, zmęczona, ale pełna, spełniona. Całowałam jej szyję, skroń, ramię. A ona tuliła mnie do siebie, delikatnie, jakby bała się, że mogłabym zniknąć. Wtedy szepnęła:
— Jesteś wszystkim…Moim skarbem najcenniejszym…
Nie odpowiedziałam słowami. Tylko westchnęłam cicho i uśmiechnęłam się, bo czułam dokładnie to samo i wiedziałam, że to jeszcze nie koniec, że ten ogień w nas nie zgasł. On tylko przycupnął między pocałunkami, czekając, aż znowu go rozpalimy.
Zsunęłam się z jej ramion powoli, jakby nie chciałam utracić ani jednego z tych ciepłych punktów styku między nami. Patrzyła na mnie z dołu z tym spojrzeniem, które znałam już tak dobrze, a które za każdym razem rozpalało mnie na nowo. Czułam, jak drży pod moimi dłońmi z oczekiwaniem, gotowością, pragnieniem, które wypełniało powietrze między nami.
Płynnie przysunęłam się do niej, niemal bezszelestnie, i pozwoliłam ciału znaleźć miejsce nad nią, nad jej ustami, które już wiedziały, czego szukają. To było jak taniec, powolny i pewny. Gdy poczułam dotyk jej języka, przez moje wnętrze przeszła fala ciepła, która rozlała się od bioder aż po kark.
Zamknęłam oczy, skupiając się tylko na tym, co działo się tam u samego źródła mojej wrażliwości, gdzie Joasia pieściła mnie z niezwykłą uwagą. Jej język był miękki, ciepły, a zarazem precyzyjny jak muśnięcie pędzla po jedwabiu. Raz poruszała się ostrożnie, jakby badając, czy dobrze pamięta mój rytm, a chwilę później śmielej, z pasją, która rozbrzmiewała we mnie niczym dźwięk, którego nie sposób było już uciszyć.
Oddychałam głębiej, czasem nieregularnie, nie mogąc powstrzymać cichego westchnienia. Czułam się bezpieczna, wystawiona na światło i jednocześnie ukryta w jej objęciach jak tajemnica, której nie trzeba już ukrywać.
Jej ręce trwały na moich udach, delikatne, lecz stanowcze prowadziły mnie, ale nie wymuszały, a ja pozwalałam sobie na to uniesienie, na to, by być tylko ciałem, tylko oddechem, tylko doznaniem. Czasem otwierałam oczy, by spojrzeć w jej twarz między falą, a falą i widziałam tam skupienie, czułość, oddanie.
To nie był tylko akt, to był dar, który dawała mi bez słów, a ja przyjmowałam go z całą sobą, pozwalając, by jej język zatapiał się we mnie znów i znów, aż granice między pragnieniem a spełnieniem zaczęły się zacierać.
Nie potrafiłam już utrzymać dźwięków w sobie, jęki wypływały ze mnie, cicho, urywanie, jakby moje ciało mówiło własnym głosem. Jej język... był jak ogień i aksamit naraz. Próbowałam pozostać w tej chwili, nie zgubić się w niej za szybko, ale każda sekunda, każdy ruch Joasi przyciągał mnie coraz bliżej granicy.
A jednak coś we mnie pragnęło nie tylko brać, ale i dawać. Znalazłam jej biodro za sobą, sięgnęłam dłonią, bez zastanowienia, z głębokiego instynktu. Odnalazłam ją miękką, gorącą, pulsującą. Zanurzyłam palce z czułością, a ona odpowiedziała natychmiast westchnieniem, lekkim napięciem całego ciała, drżeniem, które czułam, choć nie widziałam.
Byłyśmy teraz splecione podwójnym rytmem. Ja z jej smakiem, ciepłem i drżącą rozkoszą na ustach, ona z moją dłonią w sobie, z moim ramieniem opartym na jej udzie, z naszymi ciałami poruszającymi się w harmonii, która nie potrzebowała słów.
Oddychałyśmy coraz szybciej, czasem synchronicznie, czasem osobno, jakby każda z nas zbliżała się do brzegu własną drogą, a jednak razem. Czułam jej ruchy, jej napięcia, jej zaciskające się palce na moim udzie. Sama też nie mogłam już powstrzymać napierającej fali. Była coraz bliżej, ciepła, intensywna, nie do zatrzymania.
Potem przyszła kulminacja, która przeszła przez mnie jak rozbłysk światła, spazm ciała i duszy, wybuch i uspokojenie jednocześnie. Chwilę później poczułam, że Joasia również przekracza swoją granicę z dźwiękiem, którego nie da się pomylić z niczym innym, z ruchem bioder, z przywierającym do mojej dłoni ciepłem.
Byłyśmy jednością. Drżałyśmy razem. Oddychałyśmy razem. A świat w tamtej chwili skurczył się do dwóch ciał splecionych ze sobą – i tego, co między nimi już nie wymagało żadnego wyjaśnienia.
Jeszcze drżałyśmy… nasze ciała, myśli, oddechy wszystko w nas wibrowało, jakby nie potrafiło się jeszcze zatrzymać. Śmiałyśmy się szeptem, łapczywie całując, tarzając się po zmiętej pościeli, jakbyśmy były dwoma zjawami, które nie chcą zniknąć w poranku. Palce błądziły po skórze, przypadkowe muśnięcia znów podsycały ogień, który przecież dopiero co wygasł.
Aż przyszła ta chwila jakbyśmy obie wiedziały, bez słowa, że to jeszcze nie koniec. Odnalazłyśmy się znów. Nasze biodra, nasze ciała, nasze kobiecości, splecione w cichym, gorącym zrozumieniu. Moje uda wsunęły się między jej, jej biodra uniosły się ku moim i nagle wszystko stało się oczywiste.
Byłyśmy jak złączone płomienie, ocierające się, ślizgające w rytmie, który narastał sam z siebie. Czułam jej ciepło, napięcie, każdy ruch odbijał się echem w moim wnętrzu. Zbliżyłyśmy się jeszcze bardziej, tak blisko, że już nie wiedziałam, gdzie kończy się ona, a zaczynam ja. Nasze ciała śpiewały wspólną melodię jękami, przyspieszonym oddechem, niespokojnym biciem serc.
Joasia obejmowała mnie mocno raz ramieniem wokół pleców, raz dłonią przytrzymując moje biodra, jakby chciała mnie nie tylko mieć przy sobie, ale całkowicie zatrzymać w tym momencie. Nasze usta wciąż się odnajdywały wilgotne, łapczywe, drżące. Całowałyśmy się zachłannie, zanurzone w tym ostatnim, dzikim tańcu.
Ruchy stawały się coraz intensywniejsze, aż niemal bezwiednie wpadłyśmy w ten sam rytm, w którym nie było już miejsca na myśli tylko na odczuwanie. Czułam, jak szczyt znów nadchodzi, nie jak fala, ale jak błyskawica krótka, ostra, rozpalająca nas jednocześnie.
Potem przyszło zatrzymanie. Zastygłyśmy wtulone, ciężko oddychające, z policzkami przyklejonymi do siebie. Moje dłonie sunęły po jej plecach, jej palce kreśliły coś na moich udach , może słowa, może tylko wspomnienia z tej nocy. Całowałam ją delikatnie, w kącik ust, w skroń, w szyję jakby chciałam powiedzieć: „jestem tu… i zostanę”.
Joasia przytuliła się do mnie, tak zwyczajnie, bez pożądania z czułością, która była głębsza niż każda namiętność. Byłyśmy zmęczone, rozgrzane, otulone sobą. Milczenie, które zapanowało, nie było puste było pełne wszystkiego, co właśnie między nami się wydarzyło.
Joasia opadła na mnie z cichym westchnieniem, jakby całe jej ciało szukało schronienia w moim. Otuliłam ją ramionami, a nasze usta znów się odnalazły, tym razem bez łapczywości, bez ognia. Tylko czułość. Miękka, długa, uspokajająca… Całowałyśmy się powoli, jakby czas nie miał już żadnego znaczenia, jakby te pocałunki były naszym sposobem na zasypianie.
Delikatnie wsunęłam palce w jej włosy i zaczęłam bawić się kosmykami tak bezwiednie, z czułością, której nie musiałam już ukrywać. Czułam, jak jej policzek wtula się w moją szyję, jak oddycha miarowo, a z jej ust wymykają się słowa, półsłowa, szepty…
– Jesteś piękna…
Uśmiechnęłam się, czując, jak drży mi serce. Nachyliłam się i musnęłam jej usta, potem policzek, powiekę.
– Ty też jesteś piękna… najpiękniejsza. Kocham cię…
– Ja Ciebie też, tak mocno…Dobrze, że jesteś… - odpowiadała głaskając mój policzek i szyję – Pamiętasz tamten pierwszy wieczór na konsultacjach? – szepnęła. – Bałam się, że nigdy więcej nie poczuję się tak blisko kogoś…
– A ja… że cię stracę – przyznałam. – Ale wróciłaś. Zawsze wracałaś.
– Bo nigdzie indziej nie umiałam być sobą – wyszeptała, tuląc się mocniej.
Odpowiadałam tym samym, równie miękko, wplatając wyznania między pocałunki, między oddechy, między muśnięcia dłoni. Byłyśmy tak blisko, że nie potrzebowałyśmy już niczego więcej.
Przylgnęła do mnie, a ja wtuliłam twarz w jej włosy. Pachniała sobą. Pachniała spokojem. Jeszcze chwila szeptów, przerywanych przeciągłym westchnieniem lub cichym śmiechem. Jeszcze jeden gest, jeszcze jedno "dobranoc" bez słów.
Zasnęłyśmy na moment, splecione, z nagimi ciałami otulonymi tylko sobą zmęczone, spełnione, bezpieczne.
Poranek miał przyjść dopiero za chwilę.
4 komentarze
ichtiolog
Cztery błędy ortograficzne wtytule
BrutuS
Nieczęsto trafiam na erotykę pisaną z taką uważnością i dojrzałością. Tu nie chodzi o pożądanie dla samego pożądania, ale o intymność, która ma głębię i sens. Bez zbędnych fajerwerków, za to z rytmem, który płynie z ciała i z emocji. Prawdziwe, czułe, świadome. Dobrze napisane
iskra957
@BrutuS Dziękuję, staram się rozwijać swój styl
gosiak89
tej kontynuacji się nie spodziewałam, ale cudownie przeczytać coś po takim przeskoku czasu. teraz musisz napisać kolejną część
cudownie namalowane słowem opowiadanie 
iskra957
@gosiak89 A miałam w planie pomysł na kontynuację tej części, ale nie miałam pomysłu, aż nagle coś przeskoczyło, ale długo to trwało
iskra957
@gosiak89 Tej części też nie planowałam, lecz dla Ciebie

abigail
iskra957
@abigail
Rozumiem, że się podobało? 
abigail
@iskra957 dobrze rozumujesz
iskra957
@abigail