Kilka chwil, myśli, słowem opisane, "wyrwane obrazki z betonu"

Stali na parkingu między osiedlowymi, policyjnymi blokami.

Łachu, Krzylu i Śledziu. Trzech chłopaków przed trzydziestką, którzy mieli już nie jedno na sumieniu, a nie jedno pisało się jeszcze w ich szarpanym przez diabła życiorysie.

Siedzieli w rozklekotanym lanosie Krzycha, Łachu dzwonił, łączył się raz, co raz ze swojego nowego telefonu z klapką, który zajebał dla naiwnego jegomościa który wziął go kilka dni wcześniej na stopa - nie odbiera jebany.. może śpi - sapał i zastanawiał się co chwila.. - kurwa wreszcie odebrał.. eeelloo zią, tu przyjaciel z zachodu, taa, wiesz zią, to co lubię najbardziej, całą gruchę. Wolę dać więcej za mniej, tylko żeby to była śmierć, wiesz co jest? Dobra pokombinuj. Ok, podjedziemy pod Sam. - Kurwa jebany pedał, jak da takie gówno jak ostatnio, to go pierdole, - niecierpliwił się Krzychu. - zajebałem dwójkę na raz i nic, jakaś tam faza, kilka godzin i schodzi, jak tu zostać narkomanem w tym pierdolonym kraju.. - hahaha zaśmieli się oboje, złym, przesiąknietym podnieceniem i pożądaniem śmiechem, czując już smak tego po co przyjechali.. - Śledziu się nie odzywał, myślał tylko o jednym, a właściwie kilku rzeczach, najtańszym hotelu, szampanie, waleniu w klame, nowo poznanej kurewce i ruchaniu jej przez całą noc..

Tak nasi chłopcy, którzy nie byli przecież źli, mieli dobre, acz zabarwione na czarno przez życie serca, szukali miłości.

- Jedź tutaj w lewo, nie chcesz chyba stać na tych pierdolonych światłach dziesięć minut - warknął Śledziu, którego ciśnienie przybierało formę dzikiego zwierzęcia, które musi zaspokoić głód za wszelką cenę, znikała moralność, zasady, wszelkie blokady.. Z drugiej strony, paradoksalnie, w tych krótkich chwilach, zaraz przed, Śledziu czuł dziwny spokój, znikały potrzeby, pragnienia, marzenia i ambicje, był spokojny. Wyobrażał sobie, że jego wnętrze wypełnia czarny demon, a on gra tylko w filmie, tak naprawdę to wcale nie jest on i może wszystko, naprawdę wszystko. Czuł się jak bóg. Uśmiechał się do swoich myśli. - Dawaj, dawaj kurwa, jedziesz jak na rowerze! - poganiał.

Łachu znał Krzysia od podstawówki, chłopak zawsze był jakiś inny - myślał sobie Łachu, który tak naprawdę nazywał się Marek i wcale nie był dumny ze swojej ksywki. Coś było z nim nie tak już od najmłodszych lat, oczy diabła, tak mówiły o nim kobiety z jego miasteczka, może to one go napiętnowały, może było to coś zupełnie innego, kto wie.. Jego rodzice mieli pieniądze, nie mieli za to na nic czasu, tym bardziej, że byli zamknięci w butelce, jeśli wiecie o czym mówię.. Stworzyli za to dla Krzysia piękną świetlicę, zdawali się nie zauważać, że z sejfu od czasu do czasu ginie kilka stówek..

Były to lata dziewięćdziesiąte, niby wszystko już było, ale mało kto to miał. Krzysiu miał wszystko, ale zdawało się, że nie miało to dla niego żadnej wartości.. Koledzy w ogóle go nie rozumieli, często widzieli go palącego haszysz z butli na przystanku szkolnego autobusu, kiedy oni nie znali nawet smaku papierosa. Kiedy pojawiał się na wuefie, to tylko po to żeby z dziwnym błyskiem w oczach wyjąć z kieszeni snickersa i rzucić go na środek boiska, patrzył jak dzieciaki się o niego biją i śmiał się.. Co miał wtedy w głowie młody Krzyś? Kto wie.. Szlajał się bóg wie z kim i bóg wie gdzie. Może to go zmieniło? Może to było coś zupełnie innego..

Lata mijały, chłopaki zamiast grać w piłkę, odwiedzali w sezonie obczajone wcześniej domki letniskowe, które wynajmowali turyści. Z pełnym profesjonalizmem podchodzili do takiego domku otoczonego przez morze ludzi. -Kaśka, otwieraj!- Krzyczał przeważnie Marek.. - Jak nie otworzysz, to wybiję szybę - krzyczał jeszcze głośniej, po czym ją wybijał.. Chłopaki wchodzili do środka, zabierali aparaty, telefony, portfele, czasami wyjmowali z lodówki co było do picia, siadali jeszcze na werandzie i pili co lepsze trunki. Nikt nigdy im nie przeszkadzał, chociaż po sąsiedzku byli ludzie. Obcy.. Sprawa rodzinna.. Chłopcy się uśmiechali..

Krzysiek siedział w więzieniu. Siedział siedem lat. Nie za tysiące spraw, tysiące kradzieży, tysiące krzywd które wyrządził światu. Przez przypadek. Była jakaś burda przed dyskoteką. Chłopak schylił się po kamień i rzucił nim z całej siły w skurwiela, który mu podpadł. Trafił jego dziewczynę w tył głowy.. Nie będzie już chodziła do końca życia.. Nie to, żeby Krzysiu się przejął.. Na sali sądowej, już wtedy był łysy i nieźle zbudowany, typowy skin, powiedziałby ktoś na ulicy, ofiary bały się zeznawać. Sędzina wyprowadzona z równowagi prawie krzyczała, czy jesteście państwo zastraszeni przez tego człowieka!? Wskazywała na chłopaka, który tylko stał i głupio się uśmiechał. Jednak cudów nie ma. Krzyś dostał bilet. Dzień w dzień spędzał kilka godzin na siłowni, rzucał żeliwem jak szalony, czasami po trzy godziny pod rząd, zostawał nawet kiedy kończyła się jego zmiana - wypierdalaj już stąd - słyszał co jakiś czas, nie przejmował się jednak. Poprzysiągł zemstę.

Jechali teraz, chłopcy szukający miłości.

Krzyś nie był tak do końca zły, nie potrafił na przykład patrzeć na cierpienie zwierzątek, zawsze kiedy znalazł na przykład małego kotka, dawał mu jeść i pić, takiego chuja co skrzywdziłby takie niewinne zwierzątko, mógłby zabić na miejscu. Teraz popijał colę i marzył. Koledzy również uważali go za mordercę, bali się go, szanowali, nie bez przyczyny, był jak uśpiona bomba atomowa, która kiedyś wybuchnie, nie wiadomo tylko kiedy.. Siedział w samochodzie bez koszulki, cały w bliznach, 45 w bicepsie, potężna klata, krata na brzuchu, coś co wyniósł jeszcze z odsiadki.. Może już dawno zwariował? Potrafił przebiec pięćdziesiąt kilometrów po plaży, z ogniem w każdym mięśniu, kiedy wracał do domu leciały mu po twarzy łzy, a matka pytała się, czemu płacze.. - Kiedyś nadejdzie czas.. Wszystko skończę - lubił opowiadać. - Wejdę do chaty tych kurew, najlepiej z siekierą, raz jebniesz w łeb i po sprawie, tylko trzeba uważać, żeby się nie zaklinowała, wszystkich, małe dzieci, o tak! - pokazywał charakterystyczny ruch, opowiadał i rzeczywiście, miał wtedy oczy diabła - łby i dłonie do beczki z benzyną, mięso wpierdolę, kości młotkiem pokruszę i rozrzucę po polu - hahaha śmiał się i nie był to wesoły śmiech..

Koledzy wiedzieli, że nie są to słowa tak do końca rzucane na wiatr. Pamiętali jeszcze ostatni weekend, kiedy Krzychu poleciał po bandzie. Pięć gram koksu i kwas. Skakał po dachach samochodów przed klubem, a ochroniarze płacili tysiąc temu kto go złapie.. Nikt się jakoś do tego nie kwapił..  

Rodzina okaleczonej dziewczyny również nie pozostawała dłużna, chodziły słuchy, że wynajęli jakiegoś karatekę, żeby połamał Krzycha. Tak naprawdę byli bezsilni, bywały dni, gdzie Krzychu chodził krok w krok za bratem dziewczyny, niszczył mu psychikę, bił, poniżał, torturował na sposoby, które tylko przyszły mu do głowy i które zapamiętał z opowieści kiedy siedział. Kiedy nie było w pobliżu Krzysia, chłopak czasami częstował się papierosem, trzymał go w trzęsącej się dłoni i mówił, że już nie może, nie daje rady.. Jedna z tysiąca historii w życiorysie naszego bohatera..

Byli już niedaleko, kiedy Marek zagaił - Ty, patrz, to nie jest typ, jak mu tam kurwa, Wezyr? Ten co wyjebał wtedy dla twojego braciaka? - Kurwa to on! - ożywił się Śledziu. - Stawaj kurwa! - Lanos stanął z piskiem opon. Krzysiu nie dawał ponieść się emocjom, oceniał. Wezyr, którego znali tylko z widzenia, nie miał u nich żadnej reputacji. Zwykły skurwiały ogr, który chyba był na cyklu, bo jego spuchnięta retencją gęba wyglądał jak księżyc. Wydawał się poznawać lanosa i siedzących w nim jegomościów, był rozluźniony, nawet lekko się uśmiechał. Odpowiedział na spojrzenie i wtedy Krzysiek poczuł coś znajomego, jakieś nieme zaproszenie, jakby patrzył w lustro. - oczy diabła.- Też lekko się uśmie-

luzifer444

opublikował opowiadanie w kategorii kryminał, użył 1470 słów i 8271 znaków.

Dodaj komentarz