Dark Years of my life 10

Ciągle nie mogła się z tym pogodzić. To nie ma sensu. Dlaczego ktoś, kogo kochamy, wkładamy do dziury pełnej błota? Zimnej, pełnej robactwa? To nie może się tak kończyć, po tym wszystkim, czym była. Radość nie ma argumentów, smutek ma ich mnóstwo. Skutkiem tego właśnie jest tak okropny i tak trudno nam się z niego wyleczyć. [...]

Biegła przed siebie, nie oglądając się za to, co mijała, nie zatrzymując się. To była jedyna szansa i nie mogła jej zmarnować. Zawroty głowy powstrzymały jej podróż a ona staneła, by złapać oddech ale tylko na chwile. Dlaczego? Obawa przed ponownym spotkaniem Ryan'a motywowała ją do ucieczki. Sama myśl o nim przyprawiała ją o wymioty. Nogi powoli zaczeły odmawiać jej posłuszeństwa. Nerwowo obróciła się wokoło próbując, odkryć gdzie tak dokładnie się znajduje. Panika wzieła góre. Nie znała tego miejsca. Jedyne co widziała to krajobraz jakiejś wsi. Spojrzała w lewo. Drzewa, drzewa i jeszcze raz drzwa.  
Głowę Skierowała w prawo, zastanawiając się co dalej. Jej nadzieje upadała z każdą minutą. Mimo iż, była silna obawiała się tego, co może zastać potem. Była pewna kłopotów. Po drugiej stronie widać było kilka krzaczków, na których rosły owoce, których w życie nie próbowała. Podeszła bliżej. Zapach malin unosił się w powietrzu, jednak, to nie były maliny, więc co to było? Tego nie wiedziała. Dziewczyna zrobiła kilka nie pewnych kroków, oglądając je, jednak wciąż ni mogła do końca stwierdzić co to jest. Jednak jedno było pewne. Ich zapach był piękny i potrafił zahipnotyzować. Wieś miała coś w sobie, że potrafiła zatrzymywać czas. Po prostu coś niesamowitego!

Alice nagle wróciła do rzeczywistości. Ona ogląda krzaki a oni pewne byli ją blisko jej. Nie miała ani minuty do stracenia. Szybko wytarła pobrudzone od nieznajomych owoców ręcę o zniszczone jeansowe spodnie. Ostrożnie odeszła do krzaczka, upewniając się, że jest sama.
Wróciła na ścieżke. Nadal było pusto. Ani jednej żywej duszy. Ruszyła przed siebie. Szła wolno i nie pewnie. Przypominało, to wojne. Na wojnie w każdej chwili mogli cię rozstrzelać. W jej przypadku pobić i zgwałcić. To nie była ciekawa perspektywa. Szła i szła, mijając kolejne drzewa. Mogłaby przysiąc, że już je widziała. Może to tylko przypadek lub zmęczenie robiło swoje. Kto to mógł wiedzieć ?

-Nie dobrze-jękneła, gdy usłyszała burczenie w brzuchu. Nieznane owoce zrobiły swoje.  
Narobiły jej ogromnego apetytu i obudziły zabity w niej głód.-Akurat teraz-jękneła, gdy zorientowała się, że doszła do przystanku autobusowego.

Autobusy tutaj? To nie mogła być prawda. Rozejrzała się w około. Znajdowała się w zupełnie innym miejscu. Na początku była wydeptana piaskowa ścieżka. Nie było ani jednego budynku, tym bardziej ludzi. Tu była brukowa. Staneła na przystanku autobusowym, czekając na jakikolwiek autobus. Nie wiedziała gdzie jechać ani co zrobić...poza jednym. Musiała uciec. Po raz kolejny w nieznane. W miejce, gdzie możesz spodziewać się wszystkiego. Jej celem było spaść, by mogła powstać. O ile to już nie nastąpiło!

Autobus podjechał, jednak nie miał żadnego oznakowania, wiec nie mógł być to autobus, jeżdzący po mieście. Dziewczyna westchneła cieżko, modląc się o szczeście.Ono kiedyś musiało ją znaleźć, prawda? Wsiadła do autobusu a tuż za nią starszy pan, z laską. Miał siwe włosy, okulary na nosie i biały sweter, który ani trochę nie pasował do jego "kościelnych spodni". No cóż skoro nie miał gustu musiał mieć lepszy charakter. Raz kozia śmierć jak to mówią!  
Zajeła swoje miejsce na siedzeniu pasażera. Jej palce wystukiwały nieznany rytm o szybę autobusu. Oczy zwrocone były w szybę, gdzie widoki wsi mijały niczym życie. Ciałem wciąż była w pojeżdzie, jednak jej dusza, myśli wypełnione były widokiem przyjaciółki. Cailtyn, to jej najlepsza przyjaciółka ale...w tamtym momencie musiała być gotowa na wszystko. Ryan i Arthur czegoś od niej chcieli. Tylko czego? Tego się musiała dowiedzieć na własną rękę! [...]

-Proszę pani, proszę pani! Niech pani wstaje!-krzyczał starszy mężczyzna nad uchem brunetki. -Pora wysiadać. Autobus zawraca spowotem. Chce pani robić pętle?-spytał, uśmiechąjac się szeroko, ukazując przy tym idealnie białe zęby.  
Brunetka zbadała go wzrokiem. Był blondynem o niebieskich oczach, jednak prawdopodobnie farbowany. Do złudzenia przypominał "lekarza", który pracował u Arthura. Przerażona dziewczyna szybko wstała, poprawiła bluzę i wyszła. Autobus odjechał, jednak blondyn obserwował ją dalej przez szybę.

-O co do cholery chodzi?-pomyślała, idąc po raz kolejny przed siebie, gdy minęła napis "Detroit".  
Stare miasto, nowe wspomienia ale czy stare życie ? Znowu w domu. Alice uśmiechneła się na widok tego napisu, jednak zdawała sobie sprawę z tego, że do domu wrócić nie może. Do Caitlyn też nie. Wyczuwała kłopoty. To był dopiero ich początek.Przez chwile była poszukiwaczką. Szu­kający szczęścia jest jak pi­jak, który nie może tra­fić do do­mu, ale wie, że ma dom. Tak było i w jej przypadku, gdy nagle wpadła na genialny pomysł [...]

EdD

opublikowała opowiadanie w kategorii dramat, użyła 984 słów i 5344 znaków.

Dodaj komentarz