,, Nieodparty rozum" cz 1

Nieodparty rozum
Zanim zaczniecie czytać, chciałabym, abyście nie zniechęcali się już na samym początku opowiadania. Prawdopodobnie będą tylko trzy części, gdyż opowiadanie jest ukończone, lecz wciąż w zeszycie. Pisałam je całe dwa dni, więc proszę, doceńcie, choć trud i dojdźcie do końca.
Jak to mówią, czym jest seks bez orgazmu?

Cz.1
W bujanym fotelu siedzi oparta o przeszłość wspomnienia. Nie za wiele do niej dociera, choć dałabym głowę, że słyszy wszystko. Raz na jakiś czas jej wątła powieka drgnie, niczym uskok motyla z pączka róży, by po chwili opaść znów, jak mgła przed deszczowym dniem.
Nie mogę dokładnie powiedzieć, co robi, choć w dłoniach usilnie trzyma jakąś książkę. Kiedy ktoś chce ją jej odebrać, przyciąga ją niczym magnes metal i trzyma tak długo przy piersi, póki ktoś jej nie puści. I w tym przypływie adrenaliny, unosi skrawki rzęs i sinymi oczami mocno wytrzeszczonymi, patrzy wprost przed siebie.
- Moje- wymawia niczym mantrę, więc nikt nie zamierza jej tego odbierać.
- Pora spać- mówię.- Można książkę bezpiecznie odłożyć na szafkę. Nikt jej ci nie zabierze- mówię, chyba od pół roku i od pół roku wiem, że i tak mi jej nie odda.  
- Moje- mówi i zaciska dłonie ze wszystkich sił.
- Już dobrze, spokojnie. W takim razie, tak jak wczoraj, pomogę ci się położyć, dobrze?
- Moje- odpowiada i unosi podbródek do góry, co oznacza, że jest gotowa współpracować. Stoję, więc bokiem i łapię ją pod pachy, a ona podnosi się z fotela i grzecznie robi krok do przodu, po czym opada na swe łóżko.
- Moje- mówi i ściskając już mocno podniszczoną okładkę książki, przyciska ją do piersi i pozwala okryć się kocem.
Znam Krysię od roku i mogłabym powiedzieć, że nikt nie zna momentu, ani chwili, w której ktoś mógł jej tą książkę podarować. A i ona nie ułatwia nam tego. Pytana o cokolwiek zawsze odpowiada to samo.
Moje.
I nikomu nie pozwala tej książki dotknąć. Niczym skarb najświętszy, spowity aureolą niedostępności, jest dla niej najcenniejsza. Cenniejsza od jedzenia i picia. Cenniejsza od kąpieli i leków. Cenniejsza, od jej własnego życia.
Nie mija kilka minut, a Krysia smacznie śpi. Uśmiech zadowolenia na jej twarzy, wynagradza milczące zachowanie w dzień.
- Dobranoc Krysiu.
Dobranoc, odpowiadam sobie w duchu za nią. Bo gdyby ktoś mnie usłyszał, uznałby mnie za nie mniej obłąkaną od niej.
- Niech ci się przyśnią najwspanialsze chwile radości- mówię na głos i wychodzę z jej pokoju.
Krysia ma już osiemdziesiąt pięć lat. Pięć lat żyje w ośrodku dla osób starszych z problemami. Podobno nie ma już rodziny, ani przyjaciół, choć nie znam dokładnie powodu jej samotności. Jest jedną z dziesięciu podopiecznych, których już nikt nie odwiedza. Może, dlatego właśnie sprawa tej książki jest tak niewiarygodna. No i gdybym, choć mogła dojrzeć jakieś dane autora, to wiedziałabym, dlaczego tak bardzo ją chowa przed innymi.
Po południowej drzemce, gdy wchodzę do pokoju Krysi, ona już nie śpi. Poznaję to, po mocno zaciśniętych powiekach, które sugerują, że śniło jej się coś niedobrego. Nogi ma podkurczone pod siebie, jakby broniła się przed napastnikiem.
- Dzień dobry Krysiu- mówię i pokrzepiająco kładę jej dłoń na ramieniu. Jedynie mruczy w odpowiedzi, ale przestała zaciskać powieki. Nawet na moment je lekko podniosła, by po chwili ponownie mogły opaść.
- Skąd masz tą książkę?- Pytam niespodziewanie na głos, choć miałam zapytać ją w myślach.
- Moje- odpowiada, jednym okiem podglądając na moją reakcję.
- Ja wiem, że jest ona twoja. Przynajmniej mogłabyś mi ujawnić tytuł. Przecież ci jej nie zabiorę.
- Moja- odpowiada i znów kurczowo przyciska do piersi.
- No cóż- wzdycham.- To, może, choć wstaniesz i coś zjesz? Mam zupę mleczną.
Ostentacyjnie unosi brodę do góry, więc mam pozwolenie na przesiadkę. Unoszę ją za ramiona do góry. Krysia pomaga mi resztkami sił i za moment znów siedzi w bujanym fotelu. Zanim jednak przyniosę jej jedzenie, z lekką nutką nerwów poprawiam jej pościel. I ze zdziwieniem odkrywam na pościeli długopis.
- A to, co? Ty coś pisałaś?- Pytam zdziwiona, bo nigdy nie widziałam, aby cokolwiek robiła sama, a co dopiero, aby sama miała coś pisać.
Krysia nie odpowiada. Narzuciła już delikatny rytm biegunom, które uchylają się w przód i w tył.
- No tak, wybacz. Pewnie wypadł z kieszeni szefowej. Boże, ale za mnie idiotka. Przez chwilę sądziłam, że…- nie kończę, bo tym mogłabym ją urazić. Choć nie wiem, czy jej rozum pozostał na tym samym miejscu. Ale nie zamierzam jej oceniać. W końcu pomarszczone ciało nie dopadło tylko jej. I ja będę kiedyś stara.
Nie wiem, ale za każdym razem, gdy przychodzę do Krysi, coś mi nie daje spokoju. Niby wszystko jest w porządku, choć, może to ja jestem przewrażliwiona. Nieraz nawet mam wrażenie, że zauważam tajemniczy uśmiech Krysi. Albo minę, jakby szła z czymś w zaparte, lub była pogniewana. Tylko, czy to czasem nie są zwykłe cielesne tiki? Ot, skurcz mięśnia w niekontrolowanych obszarach ciała.
Ale zdarza mi się też, że ją sprawdzam.
Zagaduję ją o jej wcześniejsze życie, o rodzinę i przyjaciół. Staram się mówić o przeróżnych rzeczach, czy też zawodach, aby spostrzec, czy na którąś z tych rzeczy nie zareaguje inaczej. No i raz wydawało mi się, że nieco pobladła, gdy wspominałam coś o lesie, ale teraz, już nie jestem tego taka pewna.
Żyję w przeświadczeniu, że moja podopieczna, jest całkiem schorowana i nie zawsze musi wszystko rozumieć.
Tylko, czy ona uważa tak samo?
- Zostawić ci długopis?- Pytam, tak dla pewności.
- Moje- odpowiada, co dołuje mnie na tyle, że wychodzę. Przynoszę jej jedzenie i zostawiam na stoliku, zaraz obok niej. Maleńki ruch powieką przeświadcza mnie, że usłyszała hałas odbicia się czegoś od stolika.
Ale, to wszystko.
Dzień mija i jak każdego dnia, podobnie dręczy mnie ta książka. Postanowiłam, że pogadam o tym z szefową. Wyczekałam moment, gdy tylko cztery ściany zostały jej towarzyszkami. Pukając w wyklejone drzwi przeróżnymi plakatami o ludziach starszych, weszłam do środka.
- Chodzi o książkę, tak?- Zapytała, widząc zdziwienie na mojej twarzy.
- Tak, ale skąd…
- Jeszcze tylko Ty o to nie pytałaś. I powiem ci to samo, co innym. To tej osoby własność.
- Ale skąd…
- Nie pytaj. Chyba nikt tego nie wie. Przynajmniej ma coś swojego. Nie zawracaj teraz sobie nią głowy.
- Ale mnie ciekawi…
- Nie.
Popatrzyła na mnie tak wymownie, że odechciało mi się dalszych pytań. To było tak, jakby z bardzo wysokiej góry zrzucić kamień. Niby wiesz, że spadł, ale bez odgłosu. No i bardzo zdenerwowało mnie to, że nie dawała mi dokończyć zdania. Jakbym sama była chora psychicznie, albo miała naście latek. W ogóle nie liczyła się z moim zdaniem. Zresztą, kogo ja oszukiwałam. Pracowałam tu dopiero od roku. Szacunek zdobywało się po przepracowaniu trzech lat. A do tego czasu, większość rezygnowała czasem już po tygodniu.
Ale, o co chodziło z tą książką? To jakaś pamiątka z młodości? Prezent? Ale, od kogo i kiedy? A może…  
Może to był jej pamiętnik!
Co człowiek pilnuje, jak oka w głowie?
Pamiętnika!
Że też wcześniej na to nie wpadłam. Może niepotrzebnie trudziłam się w domysłach. Skoro nikt nie zwracał na to uwagi, najwyraźniej nie było to nic ważnego. Może nawet ta książka, czy też pamiętnik, była całkiem pusty? Może przypadkiem pozostawiono tam długopis? A może ona sama umiała więcej, niż okazywała?
Następnego dnia mieliśmy już kolejny pogrzeb. Podczas okropnych upałów, u nas było to do przewidzenia. Niby istniał zakaz wychodzenia w upały na dwór, bo tutaj było o wiele chłodniej, ale czy zawsze słuchali? Nie zawsze to, co do nas było bezpieczne, do nich było logiczne.
Anna Maria Wojciech Teresa była dla nas wyjątkową podopieczną. Miała chorobę czterobiegunową, gdzie potrafiła się zmieniać, nie do poznania. Żałowałam tylko, że nie potrafiłam oddzielić, kiedy była wtedy sobą.
Raz była śpiewaczką operową, raz fortepianistką, innym razem starą babcią z wiejską gwarą, a i czasem nawet mężczyzną, który znęcał się nad starsza panią. A sama kobieta Anna Maria Wojciech Teresa była pięćdziesięcioletnia osobą, a przynajmniej tak nam się wydawało. Gdy do nas przyszła, około trzech lat temu, była bez żadnych dokumentów. Podobno dali nawet jej zdjęcie do gazety, jednak nikt się nie zgłosił.
Gdy była Anną, wciąż śpiewała nam operowe piosenki. Nieraz nie szło wytrzymać, tak strasznie piszczała. Sądziła, że śpiewa dla ogromnej publiczności. Kłaniała się nisko w dziewczęcym geście, jakby miała nie więcej niż piętnaście lat. Łapała dłońmi krańce granatowej spódnicy, którą wtedy wkładała i kłaniała się nisko. Zawsze splatała sobie dwa warkoczyki i chichotała pytana o swój śpiew, z którego była niezmiernie dumna.
Osobiście nie lubiłam, gdy była Marią, zadufaną w sobie fortepianistką, która patrzyła na nas z góry, mówiąc nieco angielskim akcentem. Grała nawet ładnie, choć tylko wymyślone przez siebie utwory. Chyba nigdy nie zagrała jeszcze tego samego utworu dwa razy.
Jako Wojciech, strasznie ubliżała Teresie. Wciąż opowiadała, jaka to Teresa jest zgorzkniała i że nie potrafi gotować. Mówiła wtedy jak mężczyzna i nawet chodziła jak mężczyzna. Brała sobie wtedy włosy w koński ogon, bardzo niski i podpierała się pod boki. Wiecznie wypominała, że Teresę należy ukarać, bo nie jest dobrą babą. Nawet szukała jej po pokoju, jakby faktycznie wierzyła, że ją tu znajdzie, choć i ona, to była tą karconą Teresą.
Jako Teresa zachowywała się jak schorowana babinka z wiejską gwarą, która co rusz, to miła nowe siniaki od Wojtka. Bała się go i nieraz zamiast na łóżku, spała pod łóżkiem. Przepraszała nas, co rusz za wszystko i pomagała jak mogła we wszystkim, chadzając mocno pochylona z chustą na głowie.
Kim byłą naprawdę? Tego, chyba nie wie nikt. Boję się jednak, czy aby Wojtek nie maczał w tym palców. Brzmi to bezsensownie, jednak osoby chore często raniły się same, wmawiając, że to inna osobowość im to zrobiła. A u pani Anny Marii Wojtka Teresy wykryto, że przedawkowała tabletki. Być może połknęła je, jako Teresa, sądząc, że jest tak bardzo chora, że musi się leczyć. Bądź Wojtek wepchnął jej je na siłę, bo sam nie brał żadnych leków, tylko chował je do poszewki poduszki. Albo i Anna, będąc jak ostatnio w depresji, łyknęła całą dzienną dawkę leków przeciwbólowych, bo wciąż bolała ją głowa. Ewentualnie, jako Maria, czując się zdradzona przez Wojciecha, w którym się podkochiwała, była na tyle dumna i wrażliwa jednocześnie, że specjalnie mogła przedawkować.
W każdym razie już jej, a tym samym ich, nie było.
W dzień pogrzebu, informujemy o tym wszystkich podopiecznych, aby mogli przygotować się do ceremonii pogrzebowej. Dajemy im chwilę na pożegnanie, choć na sam pogrzeb nie jadą. Byłby to dla nich zbyt wielki stres. Jedynie Krysia karze się wtedy ubierać na czarno. Choć, może powinnam powiedzieć to inaczej. W dzień pogrzebu Krysia robi się bardzo sztywna i za nic nie da się jej ubrać w jakikolwiek inny kolor niż czerń. W inne dni, nie robi żadnych problemów. Robiła mi tak dwa razy, zanim zrozumiałam, o co jej chodziło.
Gdy wyprowadzam inne osoby na główny hol, ktoś inny przywozi na wózku Krysię. Z wywalonymi na szerz oczami zauważam, że Krysia nie ma książki! Euforia od środka mnie niemal rozsadza, gdy wymiguję się od dalszych obowiązków i znikam w pokoju Krysi.  
Łatwiej by było spytać się Ewy, tej, która ją tu przywiozła, o tę książkę, ale nie chciałam, aby uważała mnie za wścibską. Każdy ma prawo mieć swoje tajemnice…

Ewelina31

opublikowała opowiadanie w kategorii thriller, użyła 2236 słów i 12109 znaków.

3 komentarze

 
  • elninio1972

    :) zobaczymy co przyniesie ciąg dalszy :*

    24 cze 2018

  • Ewelina31

    @elninio1972 dziękuję za komentarz i odwiedziny  :)

    25 cze 2018

  • agnes1709

    Babka z rozdwojeniem jaźni - BEZBŁĘDNY WĄTEK!!!:yahoo: Kiedy dwójka? Jestem BARDZO ciekawa, co dalej! P.s.Teraz żałuję, że nie wykorzystałam podobnej choroby  w Ukojeniu, ale zawsze można napisać inną wersję:P BUŹKA I RUCHY TAM:kiss:

    23 cze 2018

  • Obca

    @agnes1709 ok postaram się przepisać jak najszybciej :)

    23 cze 2018

  • AnonimS

    Ciekawe . Pozdrawiam

    22 cze 2018

  • Ewelina31

    @AnonimS Dziękuję za poświęcony czas ;-)

    23 cze 2018