– Do jasnej, i co teraz? I jak polecimy? Olaboga, taka długa droga, ołly sziet, oł noł… – lamentował grubas, łażąc w kółko i tarmosząc się za włosy.
– To może…? – wtrącił Rudolfino.
– Co?
– To może skuterem? – wydukał.
– Pojebało cię? Jak ja zapakuję prezenty, nie wiesz przypadkiem? Poza tym muszę ich przecież zabrać, jakbym się zaprezentował bez reniferów? I jeszcze musimy do tego cholernego sklepu, a tam na pewno kolejki.
– Przecież zawsze chodziliśmy po zamknięciu – stwierdził renifer.
– Ale ostatnio dostałem ochrzan od Mroza, więc wolę nie ryzykować. Dobra, idziemy, pomyślimy po drodze.
„Przybieżeli do butelki we czterech. Odbieżeli od butelki na czterech…” – darło się towarzystwo, machając kieliszkami niczym nawigator na lotnisku.
– CISZAAA! – wydarł się Mikołaj.
Zamilkli, skierowawszy wzrok na szefa.
– Odstawiać alkohol i za mną. Czas ruszać – nakazał.
– Ruuszaćć? Gdzieee? – wymamlał Rozpore… Amorek (wybaczcie, chyba naprawdę coś mam z tym tematem).
– JAZDA! I bez dyskusji, bo tym razem naprawdę premii nie będzie. Czyżbyś zapomniał, ile czasu stałeś ostatnio w Urzędzie Pracy? Już! – wydarł się boss, wściekły niesubordynacją i samowolką podopiecznych.
– Dobra, idzieeemyyy – Amorek skinął głową na towarzyszy i niemrawo ruszył za Mikołajem.
Pozostali wzdychając i przewracając oczami z niezadowoleniem posłusznie udali się za nim.
– I co teraz? Nie ma pyłu – rzekł boss. – A toż co?! – nagle wytrzeszczył oczy, widząc, że ekipa władowała się na „martwe” sanie i czeka na… cholera wie, co. – A wy co?! – krzyknął pretensjonalnie.
– Nie mamy sił – wymamlał Amorek, uśmiechając się złośliwie.
– Wyłazić, ale już i brać się do roboty! – wrzasnął grubas, który zaczął coraz bardziej wątpić w przyszłość swoją, świąt, prezentów, podróży...
– Spadaj – zakrzyknęły chórem renifery, chichocząc i lekceważąco machając racicami.
– Musimy sami – wtrącił Rudolfino i nie czekając na reakcję bossa, zaczął odziewać uprząż.
– Zdurniałeś?! – Mikołaj wywalił oczy.
– Widzisz inną opcję?
– Zapamiętam to! – prychnął facet, strzelając w zwierzaki palcem i zarzucił uzdę na szyję…
– Uch… och… ech… kurwa, już nie mam siły – wysapał szef, brnąc w zaspach, ocierając pot z czoła i odrywając zamarznięte pod nosem gluty.
– Spoko, damy radę, Biedronka już niedaleko – odparł Rudolfino, biorąc ciężkie, zmęczone wdechy.
– Od jutra dieta, spaśli się niemiłosiernie. Sama zielenina, jak na rogatych przystało, a nie tylko pieczyste, tłuczone ziemniaczki i słodkie bułeczki. Dość tego!
– „Szczęśliwiej drogi już czas…” – śpiewali ironicznie kompletnie naćpani pasażerowie, machając pejczem nad głowami zmęczonej dwójki.
– Nie zwracaj uwagi, jutro się policzymy – burknął Rudolfino i klnąc pod nosem, szarpnął saniami.
Mikołaj tylko prychnął.
4 komentarze
Duygu
Ciężka droga do tej biedronki i... trzeźwości
agnes1709
@Duygu A w biedronce piwo mają... tanio
angie
"Odstawić alkohol"? Tego się nie da czytać!! Powinni zakazywać takich tekstów!! Potem z nerwów człowiek spać nie może, jak sobie wyobrazi taką sytuację w realu!
agnes1709
@angie Bezczelny typ, no
Somebody
Nieźle się narobiło
agnes1709
@Somebody
AnonimS
No widzisz. Dobre słowo i tekst się pojawił jak królik z kapelusza prestidigitatora. Pozdrawiam 😀
agnes1709
@AnonimS Oj tam, był już wcześniej, niedokończony: D Ale i tak dzięki
AnonimS
@agnes1709 ty chyba zachęty potrzebujesz
agnes1709
@AnonimS Owszem