Kolonia karna

Klapa ładowni w burcie otworzyła się. W wraz z innymi wyszedł prosto w spiekotę oślepiającego słońca. Zaduch ładowni zastąpiła piekielna wilgotność powietrza, jaka występuje jedynie równikowych deszczowych lasach tropikalnych.

Nie zdążył się nawet rozejrzeć. Zagoniona sprawnie przez strażników, setka więźniów uformowała kolumnę i skierowała się w stronę stojących nieopodal autobusów. Gdy przyszła jego kolej, posłusznie wspiął się po schodkach autobusu i zajął miejsce. Zapełnione autobusy, kolumną ruszyły, leżącą na północnym skraju Kourou drogą, prowadzącą wprost do dwupasmowej asfaltówki zwanej Route de l'Espace. Dawniej droga skazańców wysłanych z Francji do piekła – kolonii karnej w Gujanie – dziś prowadziła do, odległego od miasta o 16 kilometrów, Gujańskiego Centrum Kosmicznego. Ale dla niego jej przeznaczenie było dokładnie takie samo, jak dla tamtych, choć nie musiał pokonywać jej pieszo. Zrezygnowany i zatopiony we własnych myślach, nawet nie spoglądał na przesuwający się za szybą tropikalny krajobraz. Pomimo tego, że powinien, albowiem długo nie zobaczy żadnej roślinności, której zielenią mógłby nasycić oczy... Ze stalowej skrzyni, jaką była ładownia statku, trafił do kolejnej - autobusu. A ten z kolei, za najdalej kilkanaście minut, dowiezie go do miejsca, w którym wpakują go w kolejną skrzynię... Tym razem na znacznie dłużej niż na tydzień. A potem? Już na miejscu? Potem zieleń roślinności pewnie także będzie rarytasem.  

Ciekawe, jak tam będzie... W młodości czytał trochę literatury awanturniczej. Natknął się więc też na opisy więzień w koloniach karnych, w tym takich, jak na Devil's Island i w innych częściach Gujany Francuskiej.

Czy jest tam tak gorąco, jak w tym piekle? Czy może wręcz przeciwnie – tamto piekło jest lodowate? Czy czeka go ciężka, katorżnicza praca? Zapewne lekka i bezpieczna nie będzie, choć nie miał pojęcia o warunkach środowiskowych, w jakich przyjdzie mu spędzić resztę życia. Czy w ogóle będzie miała ona sens? Tu, w Gujanie, więźniowie karczowali dżunglę pod dwie drogi: "Route Zero" i "Kilometre 42". "Droga Zero" nazwana tak została, bo nie prowadziła donikąd. "Kilometre 42" wzięła swą nazwę od swej długości – 42 kilometry wydartego dżungli pasa ziemi, z którego nie było żadnego pożytku, bo droga nigdy nie osiągnęła żadnego celu. Obydwie zresztą nigdy nie miały osiągnąć żadnej destynacji. To była po prostu forma katorżniczej – jednej z najcięższych i najniebezpieczniejszych, jakie kiedykolwiek na świecie wykonywano – pracy, będącej karą za popełnione przestępstwa. I tylko to było celem. A skoro o karze już mowa... Jaki będzie tam system kar? Przecież jakoś trzeba utrzymać w ryzach te tysiące skazane na dożywocie w kolonii karnej. Oni nie mieli nic do stracenia. Więc co im mogą wlepić? Drugie dożywocie?  

Czy będą karać izolatkami? Takimi jak sławetne "tygrysie klatki"? Być może... Stare metody może i były prymitywne, ale nadal były skuteczne. Czy będą w nich – jak z kolei robiono to w gujańskich więzieniach – używać czegoś w rodzaju dybów przymocowanych na stałe do pryczy i unieruchamiających jedną nogę, przez co nie tylko ucieczka, ale choćby zmiana pozycji, nie była możliwa? Nie dało się tego wykluczyć.  

Ucieczka... Nawet nie ma co o tym myśleć. Wtedy, z gujańskich więzień – a przecież były one na Ziemi, a nie na obcej planecie – była niemal niemożliwa. Bardzo nielicznym się udawało, ale z tego tylko drobny procent był w stanie przeżyć i dotrzeć do cywilizacji. Nie tyle problem stanowiły same mury, co nieprzebyta i skrajnie nieprzyjazna człowiekowi dżungla, ewentualnie równie groźny, choć, w porównaniu z lasem tropikalnym, mający ograniczony repertuar metod na zabijanie, ocean. W latach 30-tych XX wieku, grupa więźniów dokonała próby ucieczki. Ich skradziona łódź rozbiła się u wybrzeży dzisiejszego Surinamu. Zanim ich znaleziono i wydano władzom francuskim, z głodu zamordowali i zjedli jednego z nich. Nie była to zresztą jedyna forma więziennego kanibalizmu, jaką w tej kolonii karnej znano. Inną było to, że więźniów nie chowano w grobach w ziemi. Martwych skazańców wywożono łodzią w jedno i to samo miejsce pomiędzy leżącymi u wybrzeży Gujany wyspami Royale oraz Île Saint-Joseph. Tam po prostu rzucano na pożarcie, przyzwyczajonym już do łatwego żeru w tej okolicy, rekinom. A od czasu do czasu zabijano rekina, którym z kolei karmiono pozostałych przy życiu więźniów. W ten sposób, w swoistym, makabrycznym, łańcuchu pokarmowym, tkanka rekina, której budulcem byli, stawała się ich pożywieniem. Nic nie miało prawa się zmarnować. A w przyrodzie nic nie ginie...

A może będą karać po prostu śmiercią, choć formalnie od tego rodzaju kar dawno przecież całkowicie odstąpiono... A jeśli będą? W każdym razie chyba nie śmiercią poprzez metodę stosowaną w dawnej gujańskiej kolonii – przez zgilotynowanie? Mawiają, że człowiek, po takim ścięciu, przez kilkadziesiąt sekund – dopóki mózg nie obumrze z utraty krwi i tlenu –  jest w pełni świadomy tego, co z nim zrobiono. Że czuje, i że głowa nieraz widzi odciętą resztę, co stanowi dla niego wręcz makabryczną torturę. Podobno nawet przeprowadzono jakieś badania na ścinanych skazańcach, z którymi łączyło się medium, opisujące cały ten horror, jaki skazany przechodzi przed i po zgilotynowaniu... W koloniach karnych Gujany Francuskiej był kiedyś taki facet, który bardzo gorliwie zgłaszał się do wykonywania wyroków śmierci przy użyciu gilotyny... Co ciekawe, sam był więźniem i nieznana jest jego motywacja. Tym, bardziej, że przez to był najbardziej znienawidzonym przez pozostałych skazańców więźniem w historii tutejszych przybytków z piekła rodem. Wiadomo jedynie, że musiał mieć z tego jakąś chorą, sadystyczną satysfakcję. Nawet gdy prowadził więźnia na miejsce stracenia, znęcał się nad nim w każdy możliwy sposób po drodze. Pewnego dnia porwano go i zawleczono w głąb dżungli. Tam przywiązano go do drzewa w pobliżu mrowiska, wysmarowano miodem i pozostawiono pod skwarem tropikalnego słońca na powolną śmierć zadaną przez zjadające go po kawałku mrówki...

Autobus podjechał do bramy Centrum Kosmicznego. Po jej otwarciu, wjechał na parking. Skazani mogli wysiąść, a po ponownym uformowaniu kolumny, skierować się w stronę widocznego z daleka wielkiego modułu. I tu jednak dało się zauważyć pewne podobieństwo do dawno minionych czasów. Podobnie jak w czasach zsyłek do gujańskiej kolonii karnej, kolumna musiała przejść drogą odprowadzana przez tłumek gapiów – turystów zwiedzających ośrodek lotów kosmicznych oraz jego pracowników. Tak samo dawni więźniowie tej francuskiej kolonii karnej, pilnowani przez senegalskie oddziały, dwa razy w roku maszerowali dawniej ulicami Saint-Marten-de-Re z więzienia, do którego zwieziono ich z całego kraju, do portu, odprowadzani wzrokiem przez tłumy mieszkańców miasta.  

Czekały go miesiące w zamknięciu w kompozytowym kontenerze, o powierzchni 300 metrów kwadratowych wraz ze 150 innymi "zapuszkowanymi". Historia się powtarza... Tak jak w czasach, które minęły na długo przed ustanowieniem przez Francję kolonii karnej w Gujanie, czasach tzw. Pierwszej Floty, wiozącej brytyjskich skazańców do kolonii karnej w Australii, tak i dziś obowiązywała w modułach transportowych ta sama jednostka przestrzeni życiowej: dwóch trumien. Co prawda, w odróżnieniu od więźniów z tamtej epoki, w przyzwoicie klimatyzowanym i wentylowanym pomieszczeniu przynajmniej nie było takiego zaduchu, jak na ówczesnych drewnianych statkach, ślimaczym tempem płynących przez tropiki ze szczelnie zamkniętymi ładowaniami pełnymi martwych i żywych ludzi. Brudnych, zawszonych, toczonych żywcem przez pleniące się robactwo i zmuszonych do wegetacji wśród własnych odchodów... Moduły były dość czyste, regularnie myte, wraz z "żywym inwentarzem" w nim się znajdującym, wodą z detergentem pochodzącą z umieszczonego w suficie systemu natrysku, a odchody trafiały piętro niżej – pod podłogę celi, w której mocz i kał były magazynowane. Podobnie jak zmarli podczas podróży więźniowie. Nic nie miało prawa się zmarnować. Wodę odzyskiwano ze zgromadzonej w ten sposób uryny. Reszta także była przydatna, bo tam, dokąd ich wysyłano, ziemia uprawna była na wagę złota. Pozostawało mu mieć nadzieję, że umrze dopiero na miejscu, a nie tutaj, w tym mobilnym pudle. Inaczej wyląduje w tej części pod podłogą, wśród tych wszystkich gówien. Pomimo sytuacji, w jakiej się znajdował, oraz tego, że przecież po śmierci będzie mu już wszystko jedno, mierziła go sama myśl takiego końca. A o to było tym łatwiej wśród zgrai nie mających niczego do stracenia wyrokowców, zgromadzonych w jednym zatłoczonym miejscu, w którym przez długi czas działać będą sobie na nerwy, dodatkowo sfrustrowani beznadziejnością sytuacji i kumulującymi się potrzebami seksualnymi. Dawniej ten problem rozwiązywano wiązaniem w specjalne dyby, które przy każdym poruszeniu skrępowanego w ten sposób człowieka, groziły mu połamaniem kończyn. Obecnie problem starano się rozwiązać bardziej "humanitarnie" – chemią aplikowaną wraz z wodą i pożywieniem. Ale zawsze mogło się zdarzyć tak, że to nie poskutkuje.

Po rampie do modułu weszła ostatnia czwórka i jego wrota zamknęły się za nimi. Chwilę potem, moduł zaczął być odholowywany na wyznaczone miejsce.  

Zakończyło się odliczanie i huk silników rakiety nośnej zwrócił uwagę przebywających w pobliskiej restauracji turystów. Nie przerywając posiłku, przez wielkie panoramiczne okna, mogli się przyjrzeć startowi rakiety, wynoszącej na orbitę moduł więzienny, który, po jej osiągnięciu, jak jemu podobne, dołączony zostanie do statku przewożącego więźniów do kolonii karnej. Zapewne tak samo ktoś kiedyś mógł obserwować statki wypływające z zachodnioeuropejskich portów i wiozące ludzi do kolonii karnych w Gujanie, Australii czy Wietnamie. Im bardziej wszystko się zmienia, tym bardziej zostaje takie samo...

_____________________________________________
"Jeśli bagne, [francuskie określenie dawnych więzień w Gujanie Francuskiej – przyp.] które znałem, już nie istnieje, z całą pewnością istnieje gdzieś indziej. Niesprawiedliwość i okrucieństwa, które widziałem, są powtarzane w tym momencie w więzieniach wszędzie. Jest ważnym, by to zrozumieć, ponieważ więzienie jest więzieniem, obojętne czy zlokalizowane jest w Saint Laurent albo w Paryżu, na Diabelskiej Wyspie czy w jakimkolwiek innym miejscu na świecie" - Rene Belbenoit, były więzień we francuskiej kolonii karnej w Gujanie Francuskiej, jeden z nielicznych, któremu udało się stamtąd uciec.

MEM

opublikowała opowiadanie w kategorii science fiction i inne, użyła 1895 słów i 11211 znaków. Tagi: #kolonia #Gujana #więzienie #s-f

2 komentarze

 
  • kaszmir

    Witam  
    Ciekawe rozmyślania skazanego i poszukiwanie drugiego wyjścia z tej matni. Takie więzienia powinny być dla zwyrodnialców, może wtedy by nie gwałcili małych dzieci.  
    Jednak ktoś uciekł mimo takiej ochrony i całej logistyki.
    Dobrze prowadzona narracja i znajomość tematu. Brawo dla Autora

    Jestem na tak, pozdrawiam

    3 gru 2018

  • MEM

    @kaszmir Dzięki. :)

    3 gru 2018

  • AnonimS

    Bardzo ciekawa narracja. Autentyczności dodaje jej nawiązanie do historii tej kolonii. Zestaw na tak. Pozdrawiam serdecznie

    3 gru 2018

  • MEM

    @AnonimS No właśnie pomysł przyszedł mi po obejrzeniu filmu dokumentalnego o tej francuskiej kolonii karnej w gujanie (Youtube: "Devil's Island : Colonies of the Condemned" ) i przypomnieniu sobie, że tam dzisiaj jest Centrum Kosmiczne. Dlatego zamiast opisać samą historię tego miejsca w formie felietonu, pomyślałam o takim opowiadaniu, w którym pomimo że czasy się zmieniły, metody kar zostały takie same. I zresztą, niestety, wiele wskazuje, że zostały i w przyszłości także będą takie same, bo dziś mamy np. Guantanamo.

    3 gru 2018

  • AnonimS

    @MEM jeśli piszesz o Gujanie to zobacz co się dzieje we Francji.  A politycy UE nawet słówka nie piszą mimo że tam giną ludzie.  Czyli podwójne standardy.

    3 gru 2018

  • MEM

    @AnonimS Podwójne standardy to niestety powszechna norma na tym świecie.

    3 gru 2018