Materiał znajduje się w poczekalni. Prosimy o łapkę i komentarz.

Zwiedzanie Jednej z Planet Niezwykłości

Opowiadanie dozwolone od lat 15

gatunek: surrealizm/fantastyka/przygoda/akcja

"Zwiedzanie Jednej z Planet Niezwykłości"

Duże miasto nad nadmorską zatoką, zabytkowa starówka. Przez cały czas trwał ciepły i słoneczny środek lipcowego dnia. Lata 1989-1999.

W niezwykłym wszechświecie, w którym działa się akcja tej historii, każdy człowiek mógł być w takim wieku, w jakim chciał być. Znaczna większość osób miała po dwadzieścia dwa do sześćdziesięciu czterech lat.

Po chodniku szedł dwudziestosiedmioletni kowboj. Był ubrany w kapelusz, koszulę, kamizelkę, dżinsy i buty, oraz uzbrojony w dwa rewolwery. Nad jego głową przefrunęło stadko stokrotek i patisonów. Nagle z jednego z budynków wyjechał pociąg parowy, obracając posiadłość w gruz oraz zatrzymując się kilkanaście metrów przed idącym mężczyzną, który wówczas zatrzymał się.

— O, a co to? Pociąg znikąd? — spytał zaskoczony człowiek.

Drzwi wagonu otworzyły się, a wtedy z pojazdu wyskoczył dwunożny ćwierkający jaszczur wielkości kanapy, posiadający długi ogon, wielką paszczę, kilkadziesiąt zębów wielkości orzechów pistacjowych oraz w kształcie bananów i kilkanaście szponów przypominających sierpy. Chciał podrapać i pogryźć kowboja, więc ten oddał w jego kierunku siedem strzałów z rewolwerów. Wówczas dziwny i straszny stwór rozpadł się na około trzydzieści kawałków, które następnie zamieniły się w warzywa i owoce posiadające nóżki kuropatw, po czym rozbiegły się one po całej okolicy.

— Ale straszny smok! — skomentował żartobliwie kowboj, po czym poszedł w kierunku przedmieść.

Na miejscu zastał dwudziestu trzech hipisów. Jedni tańczyli w kręgu, a inni grali na instrumentach i śpiewali wesołe piosenki. Zmienił się w jednego z nich. W jego ręce wpadła gitara, która spadła z właśnie przelatującej nad jego głową tęczowej chmury, otoczonej zielono-żółto-pomarańczową poświatą. Zaczął grać utwór w stylu mieszanym country i pop. Reszta hipisów zaczęła tańczyć w rytmie jego muzyki. Z kolorowego obłoku spadł deszcz motyli i kwiatów. Niektóre z małych wielobarwnych zwierząt i roślin wylądowały na głowach ludzi. Mężczyzna nagle przestał grać, a wtedy instrument zamienił się w bańki mydlane, które następnie uniosły się na wysokość kilku metrów i rozpłynęły się w powietrzu.

— Idę w jedno miejsce — oświadczył muzykalny hipis.
— Dokąd idziesz? — spytali pozostali.
— Do innego świata — odpowiedział.
— Dlaczego?
— Nagrać i wypromować nowy utwór, który stanie się przebojem i pozostanie klasykiem.

I poszedł. Wskoczył na duży kamień, potem na jeszcze większy, następnie przeskoczył przez piękny, zabytkowy, kilkudziesięcioletni ceglany mur, a wtedy wpadł do wielkiej rury, wystającej z trawnika otoczonego kwitnącymi krzewami, obleganymi przez brzęczące trzmiele i szerszenie wielkości owocu awokado.

Rozrywkowy i wyluzowany człowiek jechał na plecach przez wnętrze długiego oraz przestronnego tunelu, mieniące się różnymi odcieniami koloru złotego, srebrnego i bursztynowego. W pewnym momencie hipis wypadł z sufitu na brązowo-pomarańczowo-beżową, kamienną podłogę. Spostrzegł, że znalazł się w tajemniczym podziemnym mieszkaniu o ciemnożółtych, drewnianych ścianach. Pod jedną ze ścian stały trzy fotele. Jeden był zielony, drugi brązowy, a trzeci szary. Gdy je zauważył, zmieniły się one w trzy roześmiane i tańczące zwierzęta: aligatora, hipopotama i mamuta.

— O! Jakie śmieszne tańczące zwierzaki! Ha ha ha! — zaśmiał się hipis.
— Jestem aligator, co ciągle kłapie paszczą, co ty na to? — przedstawił się i spytał aligator.
— A ja hipopotam, który może oblecieć cały świat, kręcąc ogonem — dodał hipopotam.
— Tymczasem ja to mamut, który wytwarza kratery tupotem swych nóg, a także przemierza morza i oceany, machając uszami jak marabut skrzydłami, albo delfin płetwami — powiedział mamut.
— Nie wiem, czy to sen, czy efekt mojej wyobraźni, ale to wszystko jest jak jakiś latający cyrk na kółkach, z którego wylewają się wodospady niezłej rozrywki i dobrego poczucia humoru — stwierdził zaskoczony i rozbawiony człowiek.

Hipis zmienił się w plażowicza, ubranego w jasnozieloną przewiewną koszulkę na guziki oraz w beżowe spodenki sięgające mu do kolan. Tymczasem w dużym parku w centrum miasta, wyrosła zielono-brązowa góra, której szczytem był otwór, a z niego wyskoczyły trzy buty wielkie jak busy. Wylądowały one na centralnym placu miasta. Z jednego z nich wyszedł mężczyzna, który wcześniej spotkał bardzo niecodzienne zwierzęta w podziemiach.

Buty najpierw zatańczyły w kręgu, potem podreptały po ulicach obsadzonych palmami o długich liściach, następnie wzbiły się w powietrze, ponad biało-beżowo-zielono-żółtą metropolię, a wtedy każdy z nich powoli poszybował w inną stronę, po czym zniknął za koronami potężnych drzew liściastych i wysokich palm. Plażowicz również pozwolił sobie odbić się od podłoża oraz wznieść się na wyżyny. Odbył długą podróż, frunąc nad kontynentem. W ten sposób, przemieścił się na odległość liczącą kilka tysięcy kilometrów.

— Fruwanie jest świetne! Nie ma to jak wylądować sobie od czasu do czasu na drzewie, albo na dachu! — zaśpiewał do lecących obok niego pawi, ważek i majestatycznych oraz posiadających olśniewające skrzydła istot wyglądających podobnie do ludzi, ale lepiej od nich, doskonalej i idealniej.

Wylądował na pustyni, różnorodnej krajobrazowo i niepozornej, bo skrywającej zaskakująco dużo ciekawych miejsc, takich jak miasteczka pełne dziwnych i tajemniczych zakątków, jaskiń, łuków skalnych, a także kamiennych kręgów. Plażowicz ponownie zmienił się w hipisa. Wędrując po pustyni, mijał wraki pojazdów i opuszczone budynki, a kilkadziesiąt centymetrów nad jego głową latały motyle, chrząszcze i szarańczaki.

— Yeeeaaah! Ale odlotowo się czuję! Zupełnie jakbym przeniósł się w czasoprzestrzeni na pogranicze nieba i ziemi! Bajeczny relaks i wspaniała zabawa! Yeeeaaah! — mówił wielce uradowany hipis.

Podczas wędrówki, natknął się on na jaskinię, wysoką na kilkadziesiąt metrów, a szeroką na trzysta kilkadziesiąt metrów. Nieopodal rosło kilkanaście palm, a pośród nich powiewały trzciny i inne wysokie rośliny zielne, wśród nich także takie które właśnie kwitły. Za formacją skalną zastał otoczone niską, miękką oraz zieloną roślinnością bardzo płytkie jezioro o niezwykle przejrzystej wodzie. Wskoczył, popływał, zanurkował, sięgnął dna od którego następnie się odbił. Wypłynął na powierzchnię i wyszedł na ląd. Wzbił się w powietrze. Niebawem wylądował na wyposażonej w skrzydła awionetki oraz śmigła helikoptera chmurze, przelatującej właśnie nad okolicą i zmierzającej w kierunku żyznej niziny koloru oliwkowego, ciągnącej się wzdłuż brzegu oceanu. Tymczasem nad pustynne jezioro przyszło dwadzieścia ryb, a nad zbiornikiem wodnym przefrunęło osiem słoni, dwa nosorożce, hipopotam i cztery antylopy gnu.

— Chmuro, dokąd lecisz? — spytał hipis.
— Na koniec legendarnej drogi, wiodącej przez historyczny kontynent i wpadającej do oceanu, który jest złoty z powodu koloru nieba, pomarańczowego przez większość dnia i roku — odpowiedziała chmura.

Obłok, na którym podróżował człowiek, doleciał do żyznych i porośniętych sadami, ogrodami oraz polami uprawnymi wybrzeży, gdzie kończył się ogromny kontynent, a zaczynał gigantyczny ocean. Wtedy chmura wpadła do niekończącej się wody i zniknęła pośród wysokich fal, na niebie pojawiło się siedem zielonych tęcz, a hipis wylądował w koronie potężnego drzewa, na którym rosły liście, kwiaty i owoce kilkudziesięciu różnych gatunków roślin. Przed jego nosem przeszedł zielono-niebieski kameleon z fioletowo-różowymi skrzydłami i srebrno-granatową płetwą ogonową, a wtedy hipis przemienił się w kowboja.

Kilka owoców spadło z drzewa na łąkę, a człowiek wraz z nimi. Wstał i rozejrzał się po okolicy. Znajdował się ma obrzeżach typowo turystycznego i imprezowego miasta średniej wielkości, leżącego przy długiej i szerokiej plaży o ciemnożółtym piasku. W płytkiej przybrzeżnej wodzie pływały zebry i wielbłądy z płetwami samogłowów, kłami narwali oraz ogonami żarłaczy tygrysich.

— Bardzo piękne miasto. Idealne na odpoczynek, imprezowanie i wspominanie starych dobrych czasów, kiedy na plażach oraz parkingach było znacznie więcej wolnego miejsca, oraz otwartych przestrzeni w miasteczkach i na wioskach. Ciekawe, czy ta historia okaże się hitem, czy kitem? — mówił bujający w obłokach kowboj do autora tej opowiastki, jak i do wszystkich osób, które właśnie czytają ten tekst.

Spacerował po łące, ukrywając się przed gorączką promieni słonecznych w cieniu grzybów i kwiatów wielkości drzew, kiedy nagle dostrzegł, że z daleka, od strony horyzontu nadciągały dziwnie wyglądające stworzenia, łamiące drzewa i przewracające domy. Wybiegł im naprzeciw. Okazało się, że to jeden wielki napad hordy przeróżnych wrogo nastawionych istot nieznanego pochodzenia, najprawdopodobniej zmodyfikowanych genetycznie w wyniku zanieczyszczeń środowiska, a wyglądających jak stwory z utworów fantastyczno-naukowych, fantasy i horrorów.

— Łooo! — zawołał kowboj na ich widok.

Stwory nadbiegły i nadleciały, oraz zaczęły niszczyć wszystko co się dało, a co na ich drodze się znajdowało. Mężczyzna wyciągnął swoje dwa rewolwery, biegał, skakał i ukrywał się za różnymi przedmiotami, aby uniknąć śmierci lub kalectwa z łap paskudnych i niszczycielskich bestii, których było aż kilkadziesiąt. Strzelał, przez większość czasu biegnąc. Na przemian używał w danym momencie jednego ze swoich dwóch rewolwerów, albo dwóch na raz. Chodził po ścianach, skakał na wysokość kilkudziesięciu metrów, fruwał nad głowami drapieżników i pasożytów chcących go opleść swoimi mackami, bezlitośnie pozbawić życia i zjeść. Ale on, po kilkudziesięciu minutach zmagań, w końcu jakimś cudem pokonał je wszystkie. Był bardzo zmęczony tą ciężką walką. Natychmiast po skończonej bitwie wylądował na porośniętej niską trawą ziemi, a przed nim znajdowała się spora górka z ustrzelonych przez niego upiornych najeźdźców. Wkrótce, sterta usypana z powstrzymanych koszmarnych niegodziwców zamieniła się w wielkie stado mew oraz sępów, które wzbiły się w powietrze i pofrunęły w różne strony tajemniczego globu. Mewy poszybowały na północ, a sępy w rozpoczęły migrację w kierunku wschodnim.

— Nooo! — wykrzyknął kowboj, po czym skoczył bardzo wysoko i przykleił się do żółto-pomarańczowo-fioletowej chmury, która następnie pofrunęła nad sam środek plaży.

Człowiek odkleił się od obłoku oraz zeskoczył na piasek. Zamienił się w plażowicza. Wczuł się w lokalną kulturę, słuchając muzyki r'n'b, funk, rap, latynoskiej i reggae, a także tańcząc w pomarańczowym świetle zachodzącego słońca, w towarzystwie kilkudziesięciu innych imprezujących osób, mających po dwadzieścia dwa do sześćdziesięciu czterech lat.

Nad klifami, znajdującymi się jeden i pół kilometra dalej, przefrunęło stado kalmarów, małży oraz dżdżownic. W pobliskiej lagunie, relaksującej kąpieli zażywały aksolotle i żółwie, będąc otulone wodorostami oraz glonami.  

Tymczasem w dużych zamkach z piasku mieszkały kraby, homary i krewetki. Na każdy jeden budynek przypadało kilkadziesiąt stworków morskich. Wyfruwały one prawie codziennie na spacery po niebie, najczęściej o wschodach oraz zachodach słońca, bo w nocy zwykle słuchały muzyki, oglądały filmy, seriale i teledyski oraz tańczyły, a w środku dnia spały, śniąc o wspaniałych wakacjach na dalekich, egzotycznych, tropikalnych wyspach i półwyspach.

Z płytkiej przybrzeżnej wody wyrósł, możliwy do zauważenia ale bezbarwny, prowadzący do innego świata portal w kształcie pionowo ustawionego prostokąta. Plażowicz przeszedł przez niego, po czym zniknął, a wtedy obiekt zamienił się w wodę w ilości wynoszącej trzydzieści pięć pełnych wiader i rozlał się na piasek, z którego wkrótce wyskoczyły dwie złote rybki i zatańczyły w stylu rock and roll.

Z łąki leżącej nieco dalej w głąb lądu przyfrunęły cztery trzmiele przypominające wielkością gile albo kosy. Nałożyły one rybom na głowy po jednym wianuszku z zielono-żółto-pomarańczowej czterolistnej koniczyny, po czym wylądowały na piasku oraz pobiegły w stronę pobliskich traw plażowych, gdzie następnie wypiły kawę w towarzystwie ryjówki i herbatę podczas rozmowy z badylarką. Stały się kwiatami oraz liśćmi ozdobnych roślin ogrodowych, przyklejając się do drewnianych, jasnobrązowych ścian wewnątrz podziemnego tunelu.

Koniec.

Dodaj komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto