DOOM-Piekło na ziemi Część 1

Eksperymenty mają to do siebie że większość z nich to katastrofy. Tak też było tym razem. To właśnie myślał kiedy zaczęły otaczać go demony. Nie miał amunicji w strzelbie, karabinie nawet jego nóż już był złamany. Walczył już trzeci dzień bez przerwy. Widział wiele. Dalej przed oczami miał widok kiedy to gigantyczny szkielet uzbrojony w podwójną wyrzutnię rakiet rozrywał na pół małe dziecko. Tego tak łatwo się nie zapomni. Jednak nie przyswajał do siebie tej myśli. Raz po razie wyprowadzał ciosy. Udało mu się nawet uderzyć tak że urwał jakiemuś impowi głowę. Tak nazywał te demony. Były bodajże drugie od dołu w hierarchii szatańskich pomiotów. Nie różniły się zbytnio od zombie z wyjątkiem tego że potrafiły rzucać ogniem. Miał już jednak odbezpieczać granat żeby nie zginąć przez rozszarpanie jednak wpadł na pomysł. Ledwo wyrywając się z oblegających go zombie otworzył jeden z pojemników wbudowanych w skafander. Był to kawałek kamienia podobnego do obsydianu. Niepokojącą rzeczą było to że nie wiedział jak może zadziałać. Rzucił go na ziemię. Nic się nie stało. Zdziwiony niepowodzeniem nie poddawał się. Złapał jednego impa i przerwał go w pół. Wnętrzności upadły na kamień który zaczął się świecić coraz jaśniej. Przeczuł co się stanie. Złapał kilka zombie i runął na ziemię przykrywając się nimi. Nastąpił wielki wybuch zmiatający wszystkich napastników. Po ustaniu hałasu podobnego do inkantacji szatańskiej modlitwy uznał ze to dobry moment by wstać. Widok był dość nietypowy. Po tym wybuchu ucierpiały jedynie demony i szyby w blokach. Otrzepał swój pancerz i poszedł szukać broni. Sądził że zabiło to wszystkie demony. Znalazł karabin laserowy przy jednym z posterunków. Nikt kto posiadał wiedzę obsługi tej broni nie mógł z niej skorzystać, bo przeważnie nieszczęśnicy z tego posterunku nie mieli już żadnych kończyn. Więc technicznie to nie była kradzież. Jednak szczęścia nie chodzą parami i problemy cały czas narastały. Mimo że znalazł kolejną broń do jego kolekcji faktem było to że była ona prawie rozładowana. Obliczył że wystarczy na pięćdziesiąt strzałów. Nie napawało go to nadzieją. Przeważnie ten karabin nie cieszył się możliwościami obalającymi ale były wyjątki. Próbował nawiązać kontakt z kimkolwiek. Jednak komunikator był głuchy. Zero odzewu. Nie było sygnału nawet w tak dalece oddalonych placówkach jak na przykład w Polsce lub Australii. Sytuacja robiła się coraz gorsza. Stał na skrzyżowaniu skąd mógł zostać zalany piekielnymi zastępami. To jednak się nie stało. Stało się coś gorszego. Zauważył że samochód z ulicy dalej dosłownie przeleciał przez całą jej długość. Zaraz za nim poleciał następny. Tym razem leciał odrobinkę wyżej i odbił się od ściany jednego z budynków. Miał już się chować za blokiem jednak przeznaczenie dopadło go pierwsze. Ogromny siedmio metrowy gigant przypominający bardziej połączenie buldoga i godzili. Wszystko kwitowały wielkie rogi. Spojrzał mu na rękę. Zamiast całego przedramienia było wielkie działo. Po tym jak zauważył go ryknął przeraźliwie. Czuć można było rozgrzewającą się plazmę uchodzącą z gigantycznej armaty która kierowała się w jego stronę. Pierwszą myślą była ucieczka ale na to już było za późno. Przecież już wiedział że nie ma nic do stracenia. Co prawda nie zabili mu królika ani nawet siostry. Faktem było to że po prostu mu nie zależało. Wymierzył swój karabin. Próbował mierzyć się wzrokiem z demonem jednak mu za bardzo to nie wychodziło. Głównym powodem tego niepowodzenia była usterka w jego hełmie. Motoryka zacięła się w taki sposób że nie mógł zadrzeć głowy do góry. Wystrzelił raz. Demon dosłownie się rozerwał w jednym wielkim wybuchu. Spojrzał na swój karabin. Wiedział że akurat TE karabiny potrafią raz na pięć przypadków mieć kopa ale nie spodziewał się takich rezultatów. Palec impa blokujący jeden z mechanizmów wypadł. Mógł spojrzeć do góry. Widział myśliwiec który był sprawcą tego nieporozumienia. Oznaczało to dwie rzeczy: karabiny laserowe dalej są do kitu oraz to że jednak demony nie podbiły jeszcze ziemi. Jego ekscytacja kawalerią nie trwała długo. Słyszał już trzask komunikatora jakby pilot chciał coś powiedzieć do niego. Nie usłyszał o co chodziło. Lecący samolot dosłownie rozerwało. Szczątki wleciały w budynek obok. Najwidoczniej huk tego co miało mu pomóc zdecydowanie sprawiło więcej problemów. Kolejna fala demonów zmierzała właśnie w jego stronę. Wstukał w auto-mapę najbliższą zbrojownię i ruszył w jej stronę modląc się by jednak nie wpaść na takiego wesołka jak wcześniej. A to wszystko zaczęło się trzy dni temu…….

BlackBazyl

opublikował opowiadanie w kategorii science fiction, użył 865 słów i 4925 znaków.

Dodaj komentarz