Z opowieści starego elfa. Zakończenie i epilog.

Nie wiadomo co działo się z młodym elfem podczas szkolenia. Jedni mówili, że polował na nieumarłych przeszukując katakumby, inni, że w lesie zwariował do reszty i zagubił się w we własnym obłędzie. Byli też tacy co powiadali, że uczył się u samych bogów by ochraniać ludzkość. Historia Sintharisa znalazła zaszczytne miejsce w twórczości bardów. Nucono o nim pieśni i wygłaszano poezje. Po karczmach snuto opowieści o jego wielkich czynach, często je urozmaicając o harpie i wiwerny. Powiadano, że potrafił zabić trola jednym palcem, zaś same wilkołaki uznały w nim swego pana. Prawda jest znana nielicznym elfom które przekazują ją z pokolenia na pokolenie. Sintharis ujrzał jeszcze Eriene po ośmiu siewach, dwa tygodnie przed rocznicą zniszczenia Derranu...  

     Poranek był wyjątkowo ponury. Ciemne chmury nadchodziły z północy obwieszczając deszcze. Nad ziemią unosiła się mgła. Powietrze było rześkie ale chłodne, wiatr starał się dostać do chatki Erieny przeciskając się przez okna i nieszczelne ściany sycząc i gwiżdżąc.  
     Elfka czekała na Elandora, elfa podróżnika który często przechodził tymi lasami. Czasem przynosił chleb a to czasem mięsa nadźwigał. Eriene radowało towarzystwo innego elfa, szczególnie od czasu kiedy driada zabrała Sintharisa. Elandor niegdyś był zwiadowcą, często tropił smoka by sprawdzać gdzie tereny są teraz niebezpieczne.  
     Eriena ubrała się w białą, koronkową suknię obszytą złotymi nićmi. Dostała ją w prezencie od elfiego podróżnika dobre dwa siewy temu, chociaż poniekąd straciła rachubę co do czasu. Nowym wyznacznikiem stało się lato.  
     W chacie rozległo się pukanie. Do drzwi kołatał Elandor. Elfka otworzyła drzwi z uśmiechem przeznaczonym tylko dla niego. Podróżnik odwzajemnił uśmiech i zdjął plecak z ramienia.  
- Mam trochę dziczyzna Erieno.  
- A ja już uszykowałam ci zupy korzennej i trochę jagód na deser.  
     Elandor zaśmiał się gardłowo i zdjął skórzany płaszcz. Blond włosy opadały na skórzaną kamizelkę a jego błękitne oczy rozpromieniły pochmurny dzień Erieny. Razem zasiedli przy drewnianym stole i zabrali się za jedzenie zupy.  
     Kiedy spożywali strawy usłyszeli krakanie. Oboje spojrzeli na szeroko otwarte okno.  
- Nie zamykasz okna? Taka pogoda nie sprzyja zdrowiu, łatwo o chorobę.  
- Zamykam, nie wiem czemu jest otwarte.  
     Elandor wstał by zamknąć okno i w tym samym momencie wleciał przez nie kruk lądując na stole i łykając z talerza elfa spory kawałek korzenia. Podróżnik instynktownie uderzył grzbietem otwartej dłoni w ptaka który poleciał prosto na ścianę. Rozległ się huk uderzenia kiedy kruk wylądował na podłodze. Oboje rozdziawili usta.  
     Na deskach siedział Sintharis który masował dłonią brzuch cicho pojękując. W powietrzu opadały czarne, krucze pióra. Druid ubrany był w zieloną szatę pokrytą liśćmi i jastrzębimi piórami które także zdobiły jego naramienniki. Pod szyją zapiętą miał brązową, skórzaną pelerynę. Obok niego leżał owinięty bluszczem kostur z pnia dębu zakończony błękitną kulą wypełnioną wodą. Nie przypominał już dziecka które zniknęło wśród drzew osiem lat temu. Twarz jeszcze bardziej się wyostrzyła, zaś dłuższe teraz włosy opadały na grzbiet pleców w swym tradycyjnym srebrnym odcieniu. Pejsy miał związane w warkocze. Oczy lśniły jasnym brązem, przypominając dwa magiczne bursztyny.  
- Nie musiałeś mnie uderzać... - wyjąkał Sintharis. - Nie mogłem się opanować kiedy zobaczyłem zupę korzeniową. Przez osiem lat jadłem miód, jeżyny i przygryzałem to czarną czkawką, cholernie gorzką rośliną...  
- Sintharis! Nie do wiary! - Eriena doskoczyła do druida jak gepard i przytuliła z całych sił. - Tak bardzo tęskniłam... - z oczu popłynęły łzy.  
- Ja też tęskniłem, ale błagam Cię, daj chociaż korzonka...  
     Elfka mgnieniu oka zabrała ze stołu talerz i wepchnęła w ręce druida.  
- Nie wiem czy mnie widać i czy to ważne, ale jestem Elandor...  
     Sintharis podniósł oczy znad glinianego talerza i obrzucił wzrokiem podróżnika wciągając ustami korzeń.  
- Ważne, ważne... - powiedział żując strawę druid. - Jesteś partnerem Eireny?
     Twarz Erieny i Elandora oblał rumieniec.  
- Nie! - zaprzeczyli jednogłośnie.  
- A szkoda. - ciągnął druid – Ładnie razem wyglądacie.  
     Sintharis przechylił talerz i dopił resztę zupy.  
- Wiecie może gdzie ostatnio był smok?
- Na północy. Prowadził armię jaszczuroludzi na krasnoludów. To jedyne istoty które poddały się bez walki. - wyjaśnił Elandor.  
- Cóż, więc przede mną daleka droga.  
- Co?! - krzyknęła Eriena. - Chcesz walczyć z Czarnym?
- No właśnie nie za bardzo, ale prawdopodobnie on będzie chciał, więc mnie odszuka.  
     Eriena i Elandor popatrzyli na siebie ze zdumieniem.  
- Ale spokojnie, mam plan. Ano jest trochę ryzykowny, ale nie mam wyjścia.  
     Sintharis wstał i powoli obrócił się do okna. Zapatrzony w dal zaczął rozmyślać.  
- Powiesz nam chociaż jaki to plan.  
     Druid popatrzył na nich swoim jastrzębim wzrokiem z poważną miną.  
- Nie mogę. Jeżeli zasieje choć cień wątpliwości, jeżeli chociaż cząstka mnie uzna ten plan za szaleństwo, to się nie powiedzie. A tak na trzeźwy rozum, to jest istne szaleństwo. Jednak muszę wierzyć we własne siły, nie ma innej drogi.  
     Eriena dopiero teraz zauważyła, że o skórzany pas zaczepiona jest mała saszetka podróżna, jaką niegdyś miał jej dziadek.  
- Nie możesz odejść... - wyjąkała elfka. - Nie zniosę myśli, że i ty odejdziesz z tego świata...  
- Nie odejdę. - przerwał jej druid. Na twarzy miał pewny siebie uśmiech. - Potem wrócę i odbuduje Derran. Nimfy opowiadały mi się co się stało. Elfy potrzebują domu, potrzebują swojego miejsca. Nie jesteśmy koczownikami a już tym bardziej pustelnikami. - Sintharis rozpostarł ramiona. - Muszę lecieć, jeżeli moje zamierzenia mają się spełnić, muszę udać się na północny wschód, do Arangardu.  
     Sintharis uderzył kosturem o podłogę i przemienił się w kruka, po czym trzepocząc skrzydłami wyleciał przez okno i wzbił się w niebo. Zatoczył koło nad starą chatką i odleciał spełnić swoje przeznaczenie.  

     Druid wylądował na drodze prowadzącej do siedziby zmarłego króla Welryka. Kamienna ścieżka wędrowała po wzniesieniu czasem zamieniając się w marmurowe, popękane już schody. Kamienne domy były w podobnym stanie. Porozkładane ciała i szkielety nie zostały pochowane po ataku smoka. Elf przybrał normalną postać.  
     Sintharis spojrzał w niebo. Zaczęło padać, na co zanosiło się już od dłuższego czasu. Z oddali dobiegały grzmoty a później błyski. Elf ruszył w stronę zamku oglądając kamienne ruiny niegdyś majestatycznej twierdzy.  
     Drzwi do sali tronowej były wyłamane. Na tronie siedział szkielet w poszarpanym płaszczu i zardzewiałej zbroi. Na głowie miał złotą, obsadzaną klejnotami koronę.  
- Król Welryk. - pomyślał Sintharis. - Nawet po śmierci budzi podziw.  
     Stanął przy parapecie na który położył saszetkę z miksturami. Okno wychodziło na północ, stamtąd miała nadlecieć bestia. To dobre miejsce na początek.  
     Wyciągnął pierwszą miksturę w srebrnej probówce. Ta mikstura zamieni ciało w kamień. Obok niej położył kolejną, w pomarańczowej fiolce. Ta zwiększy zwinność i szybkość. Potrzebował ich na początku walki. Ostatnią, białą fiolkę schował za pas. Ta będzie na koniec.  
     Druid zamknął oczy i skupił w sobie energię. Temu się smok nie oprze. W powietrzu rozległ się bezdźwięczny grom spotęgowany grzmotem i błyskawicami na niebie. Ulewa wydawała się jedynym dźwiękiem przerywanym przez burzę.  
     Na początek probówka. Elf wyciągnął dębowy korek i wypił zawartość. Skóra natychmiast przybrała szarej barwy i w ciągu kilku następnych chwil zamieniła druida w kamień. Ociężały i powolny wypił zawartość pomarańczowej fiolki. Ciało wydawało się lekkie i zwinne.  
     Na smoka nie czekał długo. Na horyzoncie spostrzegł skrzydlaty cień zbliżający się w zawrotnym tempie.  
- Obym miał rację... - wyszeptał i wypił zawartość białej fiolki.  
     Smok zbliżał się nieubłaganie. Na cieniu druid najpierw spostrzegł złote ślepia, później łuski a na końcu pozostałe kontury bestii. Smok wylądował na ruinach budynku który niegdyś mógł być ratuszem.  
- Taak, o taaak! To jest moc której pragnę! - złowieszczy głos smoka niczym echo rozległ się po ruinach miasta. - Widzę, że nie próżnowałeś elfie, zwiększyłeś moc poza moje wyobrażenia.  
     Elf wyskoczył przez okno lądując prosto przed pyskiem smoka.  
- Co z tobą? Hahahaha! Myślisz, że tanie sztuczki z zamianą w kamień Cię obronią?!
     Sintharis nie odpowiedział. Zamachnął się ręką z kosturem i wbił go bestii pod łuski na gadzim pysku.  
- To ledwie swędzenie. Pora byś wypełnił swoje przeznaczenie!
     Smok wyciągnął błyskawicznie szyję i zatrzasnął zębisku w miejscu w którym stał Sintharis. Elf jak pantera zeskoczył na drogę i ruszył na południe, w kierunku lasów. Gad nie tracił czasu, zionął ogniem w kierunku druida stapiając powoli pancerz sił natury. Podczas biegu mikstura przestała działać i skóra wróciła do normalnego stanu.  
- Nie... To za wcześnie... - szeptał pod nosem elf.  
     Ale bestia zbliżała się o wiele szybciej niż przewidywał to Sintharis. Zebrał w sobie moc i złączył ją z działaniem mikstury z białej fiolki. Dłonie się rozciągnęły zamieniając w skrzydła pokryte białymi piórami. Twarz nabrała kształtów ptaka zaś nogi zmieniły się w złote szpony. W jednym momencie szybował już nad płomieniami bestii w postaci białego jastrzębia. Leciał nad lasy, jednak smok był coraz bliżej. Nie miał szans w starciu na szybkość z potężnymi skrzydłami gada.  
     W pewnym momencie ponownie zmienił się w elfa i runął na w trawę. Z ziemi wysunęły się ogromne pnącza które pochwyciły bestie i cisnęły nią o grunt.  
Jeszcze się nie nauczyłeś śmiertelniku? Twoja magia nic mi nie zrobi!
     Bestia napięła mięśnie i z całych sił odbiła się od ziemi, jednak ku jej zdziwieniu ani drgnęła. Ponowiła próbę, to samo.  
- Jakim... cudem... - wyjąkał smok.  
     Sintharis podniósł się powoli, ledwo łapał oddech, ale wkrótce się ustatkował. Podszedł do bestii.  
- "Ni magia, ni klinga mu krzywdy nie zrobi”, powiadali. – wyjaśniał druid – "Nie ma sposobu by bestie pokonać. ” Też tak myślałem, jednak znalazłem sposób. Dowiedziałem się, że czarne smoki to bestie splugawione przez nienasycone żądze do magii. Nigdy nie widziano smoków, gdyż te dawno wyginęły. Niestety, Ty przetrwałeś ponieważ twoi pobratymcy skazali cię na więzienia w pieczarze za pustynią Allenhell. Trwałeś, kiedy inni z twego gatunku umierali. Same czerwone smoki opuściły swój świat zmarłych by powiadomić mnie o twej historii. Jednak to nie wystarczyło, rosłeś w potęgę uodparniając się na oręż i magię wchłaniając ją. Niegdyś zdołano Cię uwięzić, ale nie zabić...  
- Nie wysilaj się swoją paplaniną śmiertelniku! I tak się uwolnię...  
- Nie zrobisz tego. Przez naukę w lasach nauczyłem się najważniejszej rzeczy, która sprawia, że życie nieprzerwanie trwa w naszym świecie. To równowaga. Nie uderzyłem w ciebie ani orężem, ani czarem, po prostu zmieniłem przepływ magii. Pnącza wypełniłem anty magią...  
- Łżesz! Poczułbym...  
- Nie mogłeś tego poczuć. W momencie kiedy wbiłem kostur już zmienił się przepływ magii...  
- Skąd wiedziałeś, że tak się stanie, że nie poczuję...  
- Nie wiedziałem. To były domysły i czyny pełne ryzyka. Zmusiłem Cię, byś ścigał mnie nad same lasy aby mieć pewność, że pełen pychy nie zrobisz uniku przed pnączami. - Elf odkaszlnął i podniósł głowę ku niebu. - Znikniesz Czarny... Nie zginiesz, nie odejdziesz do swoich braci. Po prostu znikniesz, wraz ze swoją duszą, strawiony przez magię...  

     I tak się stało. Bestia zniknęła nie zostawiając po sobie żadnych śladów istnienia. Ci co przetrwali, wrócili do domostw by odbudować swoje królestwa. Elfy zebrały się w lasach by planować nową siedzibę. Pamiętam jak podczas obrad pojawiła się Eriena i poinformowała nas o nowym domu i opowiedziała całą historię druida.  
     Po walce Sintharis wyruszył na zachód, do ruin Derranu. Stanął na środku polany i przelał w nią całą swoją moc życiową. Powstała wokół niego rozpadlina która wypełniła się wodą, a w miejscu w którym stał, zaczęło wyrastać drzewo. Był to dąb, trwały i potężny z którym scalił się sam druid. Wokół niego powstały wyspy, twarde i mocne jak skały lite z północy. A drzewo rosło i rosło aż widać je było nawet z Arangardu.  
     Elfy zamieszkały na wyspach budując domy, warsztaty, piekarnie i targowiska oraz karczmy i łącząc wyspy mostami. W nocy pojawiały się ogniki nad wodą i w koronie drzewa. Liście nigdy nie opadały, nigdy nie usychały, niezależnie od pogody. Dębu nie niszczył ani mróz, ani susza. Stał tak w centrum jeziora niczym ojciec lasu. A w krainach wszystkich ras pobudowano pomniki z marmuru przedstawiające elfa z sową na ramieniu i panterą u boku.  
     I rozchodziły się wieści urozmaicające tą opowieść po karczmach i tawernach. Żałuję tylko, że nie spotkałem już ukochanej mego serca, która przekazała mi ową historię. Słyszałem, że wróciła do swojej chatki w lesie, ale nie miałem już sił jej szukać. Od dawna nie podróżowałem... Ciepło wspominam spotkanie w jej chatce, kiedy to na własne oczy widziałem bohatera, który życie swe przelał dla naszego dobra.  
     A co do pozostałych ras? Kiedy ktoś spyta elfów: "Co to jest za drzewo?” odpowiadamy zawsze:
     "To jest serce nasze i duma nasza. To jest bowiem Filar Życia. ”

Vasamir

opublikował opowiadanie w kategorii przygoda, użył 2483 słów i 14016 znaków.

2 komentarze

 
  • Użytkownik Vasamir

    I wiele innych.

    9 gru 2012

  • Użytkownik Morosov

    Tak, to napewno TES.

    9 gru 2012