Tymi słowami zakończyłem ten temat. Potem rozmawialiśmy jeszcze troche. Opowiedziałem jej o sytuacji w domu, o Ance, mamie... Ale nie o Szymonie, ten temat zamknąłem na długiej przerwie. Zamierzam udawać że dla mnie nie istnieje, szybko kończyć jakiekolwiek rozmowy z nim i nie wracać myślami do tego czegoś co ludzie nazywają „zauroczeniem”. Właśnie wylądowałem przez to u psychologa!
Staram sie nie przejmować tym co o mnie mówią. Ale tamtego dnia byłem naprawde wkurzony. Idąc korytarzem na przerwie, znów usłyszałem jakieś szepty. I nie obchodziło mnie wtedy jak głupio wyglądam. Zatrzymałem się i obejrzałem na drwiące ze mnie obce dziewczyny. Były chyba młodsze ode mnie. Rzuciłem im srogie, pełne gniewu spojrzenie. Udały że gadają o czym innym a ja odszedłem stamtąd, mając ochote być 6 stóp pod ziemią. Ten dzień był fatalny.
Mając w swojej głowie różne dziwne myśli, poplątane schematy przyszłości i moich relacji z Szymonem, wróciłem na lekcję. Konkretnie, udałem się do piwnic, gdzie znajdowały sie szatnie.
W końcu, mamy teraz wf.
Jednak, nie przekroczyłem progu damskiej przebieralni. Nigdy tego nie robie będąc pewnym, że w środku jest co najmniej jedna osoba.
Spóźniam sie... ale wszyscy już do tego przywykli.
Gdy pewna blondynka opuszcza szatnie, stoję ukryty za rogiem i nasłuchuje. W pomieszczeniu jest pusto.
Szybko niczym cień wnikam do środka i zmieniam ubranie. Wparowuje na salę gimnastyczną i starając sie nie zwracać uwagi, dołączam do trwającej właśnie rozgrzewki.
Po zakończonej lekcji, zlay potem, w przemoczonej koszulce, pomagam nauczycielce odzianej w dres sprzątać.Zbieram piłki do kosza po całej Sali i odnoszę do zapełnionego sprzętem pokoju.
Mijają minuty, ja ociągam się. Gdy już kwadrans dzieli mnie od skończonego wf-u, przebieram się w szatni. Sam.
Nienawidzę rozbierać się przy dziewczynach. Będąc chłopakiem w damskim ciele, trudno jest powstrzymać tą nienawiść do samego siebie, gdy jesteś traktowany jak osoba którą nie jesteś.
Opuszczam szkołę, szybko zmierzając do autobusu.
Gdy jestem już w domu, mija godzina 16. Jest piątek, Anka szykuje się w swoim pokoju na nadchodzącego grilla.
Znowu wychodzi. Wygląda że kolejna piątkowa noc upłynie mi pod znakiem słuchania muzyki i samotnych rozmyślań.
Wchodzę, czując zapach jej perfum.
Ma na sobie leginsy, kwiaciastą tunikę, szykowny naszyjnik i balerinki. Właśnie używa prostownicy do włosów, gdy zauważa mnie. Jest wyraźnie zainteresowana sprawozdaniem z dzisiejszego dnia.
- I jak było? – pyta z ekscytacją. Szkoda że mój nastrój nie jest choć odrobinę zbliżony do jej.
- Eee... Nie za bardzo – Mruczę, ściągając z siebie jej ciuchy.
- Jak? Nie zauważył? – Siostra wydaje sie zdziwiona.
- Zauważył ale nie zaaprobował, krótko mówiąc – Przyłapałem sie na tym że stoję w samej bieliźnie na środku jej pokoju.
- Świrnięty, czy co... – Mruczy śpiewnie Anka i odwraca wzrok od prostowanego właśnie pasemka długich blond włosów – W poniedziałek sie lepiej odstawisz, zaufaj mi.
- Nie, kończe z tym – powiedziałem, nie dając jej satysfakcji. Widziałem błysk w jej oku i chęć pomocy. Jednak, nie potrzebuje w swoim życiu miłości i chłopaków.
Dostrzegła tą niechęć na mojej twarzy i odłożyła prostownicę, podchodząc do mnie.
- Ale dlaczego?
- Nie wchodzi sie dwa razy do tej samej rzeki czy coś... – palnąłem, odrywając spojrzenie od niej.
- Daj mu jeszcze jedną szanse. Może miał zły dzień?
Moja siostra najwyraźniej myślała że mi sie uda i za wszelką cene chciała mojego pseudo-szczęścia. Imponowało mi to, jej zamiary były nawet miłe. Jednak, mam swoje zasady. Być sobą, to mój priorytet.
- Nie, to raczej nie to. I koniec z nim, zapomniałam nawet jak ma na imie...
Ubrałem się w luźne ubrania znalezione w mojej szafie i w końcu, odetchnąłem z ulgą. Jestem sobą, widze w lustrze swoje oblicze a nie jakiejś udawanej dziewczyny.
Usiadłem przy biurku, zapatrzony w pustą kartkę i leżący obok niej olówek. Anka wyszła, żegnając sie krótko.
Gdy opuściła dom, zostałem sam na sam ze swoimi myślami. Ręka sama chwycila ołówek i napisała na papierze potok słów, wypowiadanych w głowie.
Tak oto, początek tekstu był wodospadem nienawiści wobec uczuć. Refren był apostrofą do Szymona, niecenzurlaną nieco. Całość stała sie więc moją terapią która wymazała wszystkie negatywne emocje uzbierane podczas dzisiejszej męki.
Jednak, po kilku minutach, nudzony uderzałem końcówką ołówka o blat. Nuciłem w głowie zapisaną piosenkę.
Wyrzuciłem zmiętą kartkę do śmietnika, dochodząc do wniosku że to jednak nic nie warty bełkot.
- Nie będe sie przez niego zadręczać – pomyślałem, wstając i wychodząc na podwórko.
Dlaczego wszystkie pozornie dobre zmiany w moim życiu kończą niedokonane lub niszczące mnie psychicznie?
- Wygląda na to że już zawsze będe odludkiem... – myślałem, siadając na huśtawce pod domem.
- Cześć, coś taka nie w sosie? – Nagle, słyszę znajomy głos. Podnoszę spuszczony dotychczas wzrok i widzę stojącego nade mną chłopaka.
Norbert, jest ode mnie nieco młodszy. Jego rodzice przyjaźnią sie z Anką, tak więc ja znam tego dzieciaka odkąd sie urodził. Widziałem go jako gówniarzyka w śpiochach a teraz stoi obok mnie z paczką chipsów i kaszkietem na głowie.
Zmierzyłem go wzrokiem, przygryzając wargę.
- Nie gadaj, wali mi sie wszystko – poinformowałem przyjaciela. Nie będe mu tłumaczyć o co chodzi, zaraz zacznie sie naśmiewać że jego przyjaciółka sie zakochała.
- Hmm, nieciekawie... – Potwierdził, nawet nie wiedząc co sie stało – Idziemy sie przejść? Albo na rowery?
- Jasne, czemu nie... – Przytakuję po chwili zastanawienia. Co innego mam dzisiaj do roboty?
- Rowery? Czy co? – spytał przyjaźnie chłopiec, układając usta w uśmiech.
Nie odpowiedziałem, tylko zniknąłem na swoim podwórku. Wróciłem po chwili, jadąc na moim granatowym bmxie z czerwonymi oponami. Miał z tyłu pegi na które wskoczył Norbert.
- Gdzie jedziemy? – zapytałem, gdy już pędziliśmy po prostej, leśnej drodze. Kumpel trzymał mnie mocno za ramiona.
- Na skarpe – stwierdził, chichocząc gdy rower podskakiwał na dołkach.
Właśnie tak zwykle spędzamy czas. Na rowerach albo chodząc po okolicy. Tak naprawde, ten dzieciak to mój jedyny przyjaciel.
Zaśmiałem się, gdy przez drogę opowiadał mi historię która spotkała go w szkole. Ja jednak, nie zwierzyłem mu sie z moich przeżyć. Chyba jest jeszcze na to za mały.
Niebo przenikające między drzewami, miało ciemno granatowy odcień. Zbliżał się zmierzch, my jednak zostaliśmy wychowani przez tą okolice i każdy jej skrawek to nasz dom, nasza bezpieczna przystań.
Dotarliśmy nad Zalew. Stanąłem na skarpie, mieszczącej się dość wysoko nad plażą. Był z tego miejsca wspaniały widok na miasto. Ja i Norbert nazywaliśmy to miejsce naszą bazą.
Często tam sie spotykaliśmy. Jest tam wiele drzew które już zwiedziliśmy od korzeni po korony i wiele krzaków w których już siedzieliśmy do późnych godzin nocnych a rodzice prawie umierali gdy wracaliśmy po północy.
- Jak zwykle pięknie – rzekłem, rzucając rower. Chłopak zaczął sie uśmiechać, gdy wodził wzrokiem po horyzoncie. Bardzo powoli. Podążyłem w jego ślady i tak zleciała chwila, którą przemilczeliśmy, kontemplując rozświetlone już gdzieniegdzie miasto.
Postanowiłem, że pójdziemy na dół, na zasypany piaskiem brzeg.
Prowadziłem rower po stromym zboczu, kierując się skręcającą w prawo dróżką w dół. Śmialiśmy się i gadaliśmy, idąc tak przez kilka minut.
Gdy nasze buty zetknęły się z piaskiem, poczuliśmy chłód. Bił od wody, która przybliżała i oddalała się raz za razem.
- Chodź do wody – Norbert pociągnął mnie za ręke, chichocząc. Jak zwykle miał głupie pomysły.
Ta głupawka przeszła na mnie. Biegłem z nim pod ręke, zimna woda oblewała nasze gołe stopy i żaden z nas nie myślał o tym że rodzice nie wiedzą gdzie sie podziewamy. W końcu, zapomnieliśmy ich poinformować.
Zmęczeni i zdyszani, przystanęliśmy. Poziom wody dosięgnął naszych kolan. Staliśmy i łapaliśmy oddech by zaraz wrócić na miejsce gdzie zostawiłem rower.
- Ty...to jesteś... wariat – Przyznałem, między jednym a drugim wdechem.
- Nie dziękuj, ha ha... – Kumpel klepnął mnie w ramię i odwrócił się, zmierzając drogą powrotną na brzeg.
Resztki wody pluskały w moim trampkach, gdy wyszedłem już na piaszczysty brzeg. Słońce już zaszło, ostatnie promyki pożegnaliśmy jakieś 10 minut temu jeszcze po kolana w Zalewie.
- Wracamy?! – spytałem kolegę, który szedł przodem.
- Wypadałoby... – odrzekł, zatrzymując sie przy moim rowerze.
Już w ciszy, wysączeni z emocji, pokonywaliśmy dobrze znane ścieżki pośrodku lasu. Nie martwiłem sie co powiedzą rodzice, jestem starszy od Norberta. Na niego jednak mama może nakrzyczeć.
- To co... do kiedyś. Dzwoń jak będziesz mieć czas – Pożegnał się i zniknął za drewnianą furtką na jego podwórko.
Stałem tam, czekając aż światło u niego w kuchni nie błyśnie przez okno. Gdy wiedziałem że jest w środku, sam wróciłem do domu.
Dodaj komentarz