A N D Y

Tak... Tworze go. Już mam go w głowie i lubię go, najbardziej. Czuję jego perfumy i ból po przybiciu mocnej piątki. Widzę te jego sportowe i zawsze markowe ciuszki. Ten jego dziecinny, ale jak piękny uśmiech. Czuję też jego obecność, którą za niedługo nas zaszczyci. Poznam go z moim psem, z którym - coś tak czuję, że będzie się często bawił - i nawet z rodzicami, no bo będzie siedział na moim krześle przy biurku i skubał słonecznik. To Andy. Mój Andy - najlepszy przyjaciel, jak brat. W sumie to brat, ale nie z tej samej matki i ojca...
Andy jest młodszy ode mnie tylko o rok, ale jest typem samotnika - to dziwne co mówię, ponieważ piszę o moim najlepszym przyjacielu, z którym będę przebywała dużo czasu, a to samotnik?! A jednak, bo gdy ja jestem zajęta, on - idzie potańczyć. Ma paru kolegów, którzy także lubią tańczyć, ale niestety paru, ale gdy oni nie mogą i ja - idzie sam. Gdy jest ładna pogoda tańczy - lub też oboje tańczymy - na tyłach parku, gdzie nie ma ludzi. Ale co innego, gdy nie ma dobrej pogody. Mamy salę, gdzie nasz wspólny kolega trenuje karate. Pożycza nam salę na dwie godziny, a my w tym czasie szalejemy w tańcu. Andy jest w tym najlepszy, a ja się tylko od niego uczę. Jest nietypowym młodym mężczyzną. Potrafi pocieszyć w każdej godzinie, minucie i sekundzie, prawie się nie odzywając. Ze smutnych łez może sprawić, że będą ci ciekły ze śmiechu, radości. Nie wyobrażam sobie także życia bez niego. To by było ciężkie życie. Każdy młody, dorosły człowiek powinien sobie jakoś radzić w życiu - to normalne - ale ja bym nie umiała bez niego. Nie chodzi o pieniądze czy inne materialne rzeczy. Tu chodzi o jego osobę. Kto jeszcze nie zna mojego najlepszego przyjaciela - niech żałuję, ale mam też szczęście, ponieważ nikogo tak nie polubi jak mnie - sam mi to powiedział co było wielkim osiągnięciem, a Andy nie często mówi i o swoich prawdziwych i szczerych uczuciach. Powiedział dokładnie - "Wiedz Malutka, że ja naprawdę nikogo na tym świecie nie polubię tak jak Ciebie." Malutka - to śmieszne jak tak do mnie mówi, ponieważ jest niższy o 3 cm, ale taki tytuł mam u niego nadany.  
Muszę jeszcze coś powiedzieć ważnego o naszej przyjaźni. Najpierw był znajomym - wieki temu, naprawdę - potem kolegą, przyjacielem, najlepszym przyjacielem i tytuł "najlepszy przyjaciel" dzieli się jeszcze na "brat". A więc to opisze... Poznaliśmy, gdy miałam bodajże 14 lat. Dużo rozmawialiśmy i powoli nabieraliśmy do siebie zaufania. Najlepsze jest to, że nigdy - bynajmniej ja - nie myślałam o Andym jako o chłopaku - ani oczywiście dziewczynie - tylko jak o bratniej duszy. Tak to jedynie mogę nazwać. Nie próbowałam go poderwać, ani na siłę zbliżyć do siebie. Samo przyszło i samo pójdzie - niestety. Ale wróćmy do etapów naszego spotkania na tym świecie. Gdy zaczęliśmy wychodzić razem na dwór - prawie codziennie - uznaliśmy się przyjaciółmi. Gdy było zimno chodziliśmy do mnie lub do jego domu i robiliśmy to co zawsze - gadaliśmy, wygłupialiśmy się i tańczyliśmy... Tak było w kółko, aż zaczęliśmy rozmawiać o skrytych pragnieniach, marzeniach i obawach. Rozmawialiśmy już dokładnie o wszystkim o chłopakach, dziewczynach i pierwiastkach. Takie były kryteria. Nagadaliśmy się za całe życie. Ciekawe czy limit się kiedyś wyczerpuje? Tak to się zaczęło i skończyło - znaczy ehee, zostało - na "braterstwie", chociaż myślę, że powinnam to zaczynać nazywać "rodzeństwem"...  
Teraz najgorszy scenariusz naszej najlepszej przygody życia... Trudno mi o tym wspominać, ale o kimś takim jak Andy trzeba mówić, dużo i dużo. Ja miałam 19, a Andy 18 lat. Byliśmy sobie na sali - tańczyliśmy i ja byłam nie wyspana. Zrezygnowałam i stwierdziłam wrócić do domu. Wróciłam i oglądałam telewizję, jakieś durne seriale - odpoczynek. Andy jeszcze tańczył, bo on nie mógł nie tańczyć, albo tańczyć godzinę na dzień - on musiał więcej, dużo więcej. I tak leciał czas, może nawet 2 godziny tak zleciały - ja przed telewizorem, a Andy na sali. Dostałam telefon z numeru zastrzeżonego. Odebrałam, porozmawiałam i dopiero dotarł do mnie ten impuls informacji. Andy leży w szpitalu i nic więcej nie wiem. Tak strasznie się o niego bałam. Zadzwoniłam tylko do rodziców moich, że wychodzę z domu i przekazałam im ćwierć tej ćwierci co ja wiedziałam i próbowałam się dodzwonić do rodziców mojego przyjaciela na domowy, ale nie odbierali - nie mieli komórek. Jechałam szybko, na czerwonym świetle na pomarańczowym i na zielonym także. Zaschło mi w gardle, a oczy były bardzo mokre, ale jeszcze nie ciekły mi łzy. Dotarłam do szpitala. Spytałam się grzecznie, opanowując emocje gdzie leży mój kochany - znaczy przyjaciel - Andy. Pielęgniarki coś poszeptały do siebie i powiedziała - sala numer 29. Jego ulubiona cyfra, bo ja mam urodziny 29 lipca... Był czasami taki jakby romantyczny - mówiąc o romantyzmie przyjaźni. W mojej głowie zbierały się mnóstwo naszych wspomnień, bo myślałam, że on... Nie mogłam dojść do tej sali, bo wchodziłam co chwilę do łazienki, aby opłukać twarz. Nie chciałam iść przez szpital taka rozmazana i rozpłakana. 28, 29 - weszłam. To co zobaczyłam, to było gorsze od postrzelenia w sam środek czoła. Taki ból - na całym ciele. Szybko usiadłam na krześle stojącym obok jakiejś komody czy innego drewna. Nie myślałam o niczym tylko - patrzyłam na jego rękę. Bezwładną. Leżała i... tylko tyle. Zaczęłam tak mocno płakać, że nic nie widziałam na oczy, ale widziałam w mojej głowie ten widok. Tylko to... Andy leżał cały sparaliżowany. Miał maseczkę pomagającą mu oddychać i leżał. Gdy tylko troszkę się uspokoiłam chwyciłam za tą rękę - prawą i próbowałam coś powiedzieć. Jeszcze chwilę musiałam poczekać aż się uspokoję i wtedy chwyciłam jego rękę, w którą zawsze przybijam piątki. Wszedł lekarz, a ja jeszcze nie mogłam się odezwać. Powiedział to najgorsze - "Andy jest sparaliżowany od szyi w dół i ma uszkodzone organy wewnętrzne." Przytuliłam się do niego, a on delikatnie się uśmiechnął. Płakałam, zmoczyłam mu pościel, a on tylko po cichu szeptał - "Ciii, spokojnie...". Lekarz wyszedł, a ja usiadłam na te cholerne krzesło i siedziałam próbując wypowiedzieć to ważne pytanie. Udało się - "Co się stało, Andy!" Andy z niebywałą trudnością przełknął slinę i mi odpowiedział z także niebywałym spokojem i opanowaniem. Był tak słaby... Powiedział - "To on... Byłem na sali i tak ćwiczyłem nasz... układ, że zbiłem to duże lustro, a gdy... on wszedł popchnął mnie i upadłem na cos ostrego i wbiło mi się to w brzuch, a gdy odskoczyłem upadłem głową na szafę i... złamałem kark. Przepraszam Cię, Malutka". Zaczęły mi cieknąć łzy, ale mówiłam, rozmawiałam z nim - "Za co?! Właściciel sali, ten z karate?! To nie może być tak, ty musisz...". Nie dokończyłam, zaczęłam płakać, a Andy jak zwykle mnie pocieszał, ale nie miał co próbować - z tego nie można wyjść z uśmiechem...
Andy zmarł... Andy zmarł po 2 tygodniach spędzonych w szpitalu. Jego uszkodzone narządy nie wytrzymały przy takich ilościach leków. Byłam przy jego śmierci... Widziałam jak umiera, jak mnie zostawia... Powiedział, że kocha mnie, że jestem jego siostrzyczką - Malutką... Ja pocałowałam go w policzek i czoło i... przybiłam mu ostatnią piątkę. Zakryli go kołdrą. Jego rodzice dziękowali mi, ale nie wiem za co. Ja wyszłam i... poszłam tańczyć. Na cześć mojego kochanego przyjaciela, który już nigdy ze mną nie zatańczy... Nigdy nie przybije piątki, nie poczuje jego perfum i tego bólu po przybiciu tej słynnej piątki... Na jego cześć poszłam tańczyć - w swoim pokoju, zamknięta. Tańczyłam nasz układ - nasz! Tańczyłam jakby on tam był, ale go nie było... Tańczyłam tyle, że prawie nie zemdlałam ze zmęczenia, ale mnie to nie obchodziło. Ja to robiłam dla niego. Jednak po pewnym czasie poszłam się napić i zjeść kanapkę. Z dżemem truskawkowym - taki jak lubiliśmy. Na pogrzebie byłam z rodzicami. Byli jego rodzice i paru znajomych. Tylko znajomych, ja też nie polubię nikogo tak jak jego. Jego kochałam, to był mój brat - taki od serca. Byłam blada, schudłam, miałam osłabioną odporność - tak mówili rodzice, ale mnie obchodził tylko on, tylko! Przesiadywałam przy jego nagrobku całe dnie. Jadłam tam kanapki z dżemem, tańczyłam i malowałam. Rozmawiałam z nim, a on mi odpowiadał. Ja go znam...

Etchie

opublikowała opowiadanie w kategorii przygoda, użyła 1687 słów i 8842 znaków.

2 komentarze

 
  • karolcia

    az plakac sie chce mnie rowniez to poruszyło

    27 sty 2012

  • pisarka

    poruszyło mnie to opowiadanie,które jest przejrzyste,proste,ale w tym tkwi jego piękno

    7 gru 2011