„Błogosławiony spokój jej zielonych traw, czerwonych pni, srebrnych czubów sosen, szanownych granic lasów, polan międzyleśnych, gdzie niezapomniane wzruszenia ogarniają na widok chodzących w czerwonym zachodzie Słońca saren” – autor nieznany.
Z pierwszym krzykiem wszczepiono jej nowe życie, a zabrano inne. Odleciała na chwilę na tamtą stronę, by powrócić z kleszczy bezdechu. Była jak ćma ślepa i bezbronna, a w zaciśniętych piąstkach chowała istnienie.
Ona szeptała, że niewinność często przyciąga zło. Po raz pierwszy wykąpała w czarcim żebrze* jej maleńkie ciało.
Odtąd biegła niczym sarna pod opieką łani. Głaskała jej starcze ręce do ostatniego ciepła. A kiedy z wiosennym wybudzeniem pejzaż wewnętrzny zastygał na chwilę, by eksplodować piorunem kulistym; wiedziała, że musi biec już sama.
Tuż przed śmiercią przekazała jej moc szeptania, modlitwy mówione na wdechu, prawosławny czar zaśpiewu w języku cerkiewno-słowiańskim. Moc modlitwy;
– Tych modlitw, które ja znam, nikt znać nie może – mówiła po raz ostatni.
Lecz nie chciała tak żyć. Przebiegła na inną stronę tęczy.
Drżała, kiedy błysk srebrnej stali zabierał światło. Stawiała z gałązek krzyże swoim oprawcom. Czasem była uległa poprzez strach, układała się bez szeptu niezgody. Czasem buntowała się na brak tchu i pęcherzy na stopach. Czasem została tak odległa w biegu, że biegła w miejscu. Jej rozdroża pachniały wiatrem i były zapłakane deszczem. Kochała grzmotliwe burze razem z zygzakami gniewu. Nie umiała zaistnieć w tamtych kolorach, nie potrafiła trwać w zaistnieniu.
Przybiegła do miejsca, gdzie początek był końcem.
Stała w sadzie przy rajskiej jabłoni, jakby na nią czekała. Drobna w kolorowej chuście, zarzuconej na ramiona. Platynowe włosy splecione w warkocz okalały jak wianek jej skronie. Z twarzy szkliły się mądre oczy, które patrzyły na sarnę.
— Jesteś, wróciłaś — mówiła. — Nie uciekniesz od przeznaczenia. Po tej stronie tęcza jest jednakowa dla wszystkich, po tamtej dla wybranych — zaśpiewała cudnie. — Kto tam był, ten zawsze wraca. Posiadasz dziedziczny dar przepowiadania przyszłości, który przeszedł ze mnie na ciebie. Zanim odejdziesz, musisz odnaleźć sarnę, wtedy staniesz się łanią. Z pomocą sił bożych, starodawnych obrzędów, modlitw i białej magii będziesz odczyniać uroki, odrzucać przekleństwa, zdejmować strach, leczyć z wszelkich używek i odganiać stres i depresje.
Po czym rozpłynęła się jak we mgle.
Zgrzyt nieoliwionego od lat zamka i skrzypienie drzwi otworzyły ciszę jej wiosny. Otworzyły zapomnianą stronę tęczy.
Spowalniała oddech, by nie obudzić zamkniętych spojrzeń przeszłości. Syciła się zapachem rozchodnikowych wianków rozwieszonych w sieni. Jeszcze nie umarły wonie wplecione przez babcine palce. Stąpała po śladach minionego wieku. Owinięta pajęczyną czasu okrutnie zaniedbała wspomnienia. Zabolało ją niepamiętanie. Szepty, wszędzie słyszała szepty. Były wpisane w ściany tego miejsca.
„Ty pójdziesz górą, ty pójdziesz górą, a ja doliną... ty zakwitniesz różą, a ja kaliną”.
Powróciła, by odnaleźć łanie oczy. Odnaleźć to, czego nie znalazła po tamtej stronie. Odnaleźć swoją sarnę.
Wszystko pozostało takie samo. Taboret z drabinką połączonych nóg i siedzisko obite biało-niebieską kratką i stół okryty taką samą ceratą. Nad blatem kuchennym wisiał wianuszek zaczerniałych grzybów. Gałęzie osiny odganiającej złe duchy, makówki i wiechcie ziół pod pułapem śniły na wybudzenie. Garnek z odpryskiem emalii czekał na dotyk ciepła wydzielający się z grudek czarnego złota. Popielnik też głodny był popiółu, który wiosną użyźniał trawy i zioła, a zimą rozsypywany po ścieżkach jak prochy zmarłych, po to, żeby sarna nie upadła. Szeptała przy tym nieustannie.
Stary aluminiowy kubek stał nienaruszony zębem czasu. Tylko kula z ciemnego wosku inna... dotknęła, była twarda jak piłka do kręgli.
Szyszki kukułczego zegara wisiały w bezruchu, a rzeźbione drzwiczki nie wypuszczały kukania. Czas się zatrzymał na siedemnastej dziesięć i czekał, by zacząć kulisty bieg.
Znowu zaśpiewy. Otworzyła kolejne drzwi, gdzie w rogu pokoju nad łóżkiem wisiał obraz Matki Boskiej. Jedyny święty obraz, jaki znajdował się w domu. Dla niej Matka była ikoną.
Klęcząca łania jak w sennych odmętach szeptała; Przyzywam Boga w Trójcy Jedynego, Ducha Świętego, Czystą Bogurodzicę, Michała Archanioła... Wzywam do pomocy! Choroby i zło wyrzucam z tego ciała! Niech idzie tam, gdzie kuraki nie pieją, gdzie ludzie nie chodzą, gdzie się nie modlą, gdzie słońce nie zachodzi, gdzie ptaki nie dolatują, gdzie noc nie mija, a dzień nie nadchodzi...
Przysiadła na posłaniu. Jej ciało powoli zsunęło się na kolorowy pled. W embrionalnej pozie usnęła.
We śnie widziała sarny.
Trzy.
Poruszały się wdzięcznymi ruchami, ich postawione uszy strzygły uważnie. Cud niepokoju, uwagi napiętej i bolesnej. Płochliwość na smukłych nogach.
Nazajutrz biały dym z komina domku pod lasem, zwiastował powrót sarny.
Przypisy za wikipedią:
*Czarcie żebro – zwane także ostrożeniem warzywnym bądź carskim zielem, to roślina z gatunku astrowatych. Rośnie w Europie i Azji. W Polsce występuje na terenach nizinnych i w niskich górach. W medycynie ludowej i słowiańskiej głęboko wierzono (i wierzy się do dzisiaj), że czarcie żebro odpędza od nas złe uroki.
1 komentarz
AnonimS
Wg mnie to jest opowiadanie o szeptunce, wiedzącej lub zielarce. Jak zwał to zwał. Ważne jest uchwycenie kontekstu. Z reguły są to.prości ludzie o niespotykanej wiedzy
. Wykorzystujacy to cp.matla natura stworxyła. Często jest to wiedza przekazywana z pokolenia na pokolenie. Zestaw na tak. Pozdrawiam
kaszmir
@AnonimS Dobrze rozpracowałeś tekst. W komentarzu wyżej napisałam, że spotkałam się z tego rodzaju profesją. Chociaż jestem daleka od takich praktyk, jednak bardzo mnie zaabsorbowały opowieści i samo obcowanie w takiej chacie.
Miłego dnia.
AnonimS
@kaszmir ja też się spotkałem . I okazało się ze ta starsza pani zielarka ma olbrzymią wiedzę w tym diagnostyczną. Bezbłędnie określała komu może pomóc a kogo naleźy przewieść do szpitala. Pelen szacunek.