Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!

Wiolonczela miłości cz 1

Przedmowa

Opowiadanie jest o miłości. O miłości dwóch młodych kobiet. Nie jest to klasyczny erotyk, jaki zna ten portal. Starałem się o subtelne przedstawienie uczuć. Nie jestem kobietą. Zanim napisałem, chciałem prosić córkę znajomego, która właśnie wzięła ślub z drugą kobietą o informacje, lecz do spotkania nie doszło. Opowiadanie publikowałem poprzednio na lolu, chyba w 2018. Wówczas nazwałem je ,,Zmaganie” Czemu Zmaganie? Ponieważ obie bohaterki nie są typowymi lesbijkami lub nawet nie do końca wierzą, że preferują kobiety. Ot los sprawił, że się spotkały i powolutku się zaczęły przekonywać, że są dla siebie wybranymi duszami, lecz uwarunkowanie kulturowe, moralne i dogmaty wiary stwarzają, że niejako zmagają się z tym, co niewątpliwie jest miłością. Obecnie opowiadanie nazwałem ,,Wiolonczela miłości” Dlaczego? Bo jedna z bohaterek Sarah Longridge jest młodą wschodzącą gwiazdą wiolonczeli. Opowiadanie ma maleńkie elementy fantasy. Ci, co przeczytają, z pewnością je dostrzegą. Oczywiście ktoś może stwierdzić, że to całkowita fantasja, lecz ja miałem już tyle ponad naturalnych doświadczeń, że uznaję iż przedstawiona praca ma tylko trochę z fantasy. Uwielbiam muzykę, miałem czas, że umiłowałem szczególnie muzykę klasyczną. Lubię smak malin, uwielbiam patrzeć na zachody słońca, ale najbardziej mój duch rezonuje na muzykę, a wśród instrumentów dźwięk wiolonczeli wywołuje u mnie drżenie w środku i czasem ciarki lub gęsią skórkę. Jestem wrażliwy, ale czasem i brutalny, kiedy słyszę niektóre partie na wiolonczelę, jestem tylko muzyką. Trudno mi określić, co czuję, słuchając tego instrumentu.  
   Lubię pisać o miłości, w zasadzie każde moje opowiadanie jest o tym. Przeważnie pisze również o Ojcu wszystkiego. Nie mogę zrozumieć, że są ludzie, którzy nie wierzą, bo jak sami mówią, nie widzą dowodów istnienia Stwórcy. Ja widzę je wszędzie, kiedy jestem na łonie natury. Wszędzie.  
   Nie oczekujcie seksu, w tym opowiadaniu go nie ma. Erotyzm? Jak najbardziej. Erotyzm jest czymś pięknym. Nie jestem mistrzem pióra i nie potrafię przedstawić erotyzmu, jak bym pragnął. Sam uważam kobietę za lepszą cześć ludzkiego rodu. Ten utwór literacki dedykuję kobietom, które preferują kobiety. Chodzi mi o aspekt uczuciowy, jaki mają między sobą.  
                                               Wiolonczela miłości by Alex Aragon.
                                                               Sarah
                                                    Dwadzieścia lat temu.
– Już widać główkę. Jeszcze jeden raz.
Linda zrobiła jeszcze jeden wdech. Ból spowodował, że nic inne nie miało znaczenia. W tym stanie nie pamiętała, że sama nie chciała znieczulenia. Lekarz nie widział potrzeby nacięcia. Ostatni wysiłek i krzyk Lindy zrównał się z pierwszym krzykiem Sarah. Po chwili Linda miała śliczne maleństwo na swojej piersi. Wszystkie negatywne odczucia rozprysnęły się jak mydlane bańki. Młoda matka tuliła swoje trzecie dziecko. Miała już dwóch chłopców. Pięcioletniego Josha i trzyletniego Clarka. W tej ciąży, od kilku miesięcy wiedziała, że to dziewczynka. Z łzami szczęścia całowała córeczkę.
– Witaj na Ziemi, kochanie – szepnęła wzruszona.
Następnego dnia była już u siebie wraz z dzieciątkiem. Swoich pierwszych synów urodziła w domu. Tym razem sama zdecydowała się na szpital. Kochała swoje dzieci i dawała im dużo miłości. Kobieta była szczęśliwą żoną i matką. Jej mąż, Samuel pochodził z bogatej rodziny z tradycjami prowadzenia bussinesu. Rodzice Lindy też nie byli ubodzy, ale ich majątek nie mógł się równać z bogactwem rodziny Sama. Linda pracowała do szóstego miesiąca ciąży z Joshem. Potem została w domu. W wolnych chwilach pomiędzy gotowaniem i prowadzeniem domu malowała. Miała w tym kierunku zdolności. Poza portretami lubiła malować naturę. Czuła się dobrze zarówno w akwareli, oleju jak i węglu. Lubiła pastele, szczególnie odcienie różu i fioletu. Linda miała wrażliwą duszę. Czytała czasem książki. Swoje życie prywatne i intymne z Samem określała bardzo pozytywnie. Nie myślała o tym, ale czuła się szczęśliwa. Samuel posiadał zdolności organizatorskie i sprawdzał się doskonale. w tym co robił.
Linda kochała dzieci, ale wraz z Samem zdecydowali, że Sarah będzie ich ostatnim dzieckiem.
Kryzys gospodarczy tylko w małym stopniu osłabił finanse Samuela Longridga. Zniszczenie dwóch wież w Nowym Yorku wstrząsnęło jego rodziną. Nie do końca wierzył w oficjalną teorię. Sam nie był głupi. Miał oczy i uszy, ale to w co wierzył w swoim sercu, zachował dla siebie. Był bussinesmanem i nie mógł pozwolić sobie na pewne rzeczy. Poza prowadzeniem wielkiej kompanni miał dom i rodzinę. I to również miało dla niego wielkie znaczenie. Sarah rosła. Bracia traktowali ją dobrze. Czuła się jak piskle w gnieździe. Uczyła się dobrze. Kiedy dzieci dorastały, Sam już wiedział, że Josh nie będzie prowadził po nim interesu. Jego najstarszy syn bardzo chciał być chirurgiem. Był przodującym studentem wydziału. Clark studiował ekonomię. Sam wiedział, że jego młodszy syn doskonale sprosta w prowadzeniu majątku. A Sarah? Prawdopodobnie po matce odziedziczyła zdolności artystyczne. Kiedy Linda to zauważyła zaczęła wspomagać uzdolnienia córki. Przełom nastąpił, kiedy Sarah skończyła osiem lat. Zakochała się w wiolonczeli. Urzekł ją dźwięk tego pięknego instrumentu. W drugim roku nauki próbowała też skrzypiec, ale ostatecznie zdecydowała się na cello. W wieku dziewiętnastu lat miała już kilka koncertów. Potrafiła zagrać na basie, gitarze, fortepianie, skrzypcach i altówce. Miała wielu przyjaciół. Wielu.
Najbliższa jej sercu była Linda, chociaż i z ojcem miała dobrą relację. Bracia kochali ją, a ona ich. Jednak z nikim nie była tak blisko, jak z matką. I to właśnie Linda pierwsza to zauważyła. Zabrało jej rok, by delikatnie zapytać o to córkę
.

                                                           Teraz


– Masz jakąś sympatię?
– Mam wielu przyjaciół – odrzekła wcale nie urażona.
– Wiem, ale...
– Nie mamo, nie miałam jeszcze chłopaka.
– Masz wiele koleżanek, chyba więcej niż kolegów...
– Nie interesują mnie dziewczyny, jeśli ci o to chodzi.
– Ależ, nie kochanie, nie to miałam na myśli...
– Dokładnie to miałaś, mamusiu.
Linda milczała chwilkę.
– Tak, to prawda. Wybacz. Chciałam ci tylko powiedzieć, że twoje szczęście ma dla mnie największe znaczenie.
– Czuję się dobrze z tym jak jest. Może jeszcze nie spotkałam tego wybranego.
– Jesteś taka zajęta, wciąż ćwiczysz.
– Nie jestem najlepsza, ale myślę, że idzie mi dobrze.
– Och, wiesz, że możesz zrobić w tym karierę! Chociaż już teraz jesteś sławna.
– Nie chodzi o to. Gram, bo sprawia mi to radość. Nie jestem zainteresowana robić tego dla kariery.
   Linda popatrzyła na Sarah. Piękna, czarnowłosa. O długich nogach i zgrabnej figurze. Jej matka wiedziała, że kilka magazynów mody chciało zrobić z jej córką sesję zdjęć. Bez efektu.
Młoda brunetka była zdolna, ale również pracowita. Przeważnie grała sześć godzin dziennie, ale zdarzało się, że ćwiczyła osiem.
– Sądzę, że za dużo pracujesz – rzekł Sam w czasie kolacji.
Przeważnie jedli w piątkę tylko w czasie weekendu, ale zdarzało się sporadycznie, że cała trójka dzieci miała czas na rodzinne spotkanie i w środku tygodnia.
– Mam koncert w Seattle, zawsze przed koncertem więcej ćwiczę.
– To w przyszły wtorek, jak dam radę to przylecę – rzekł Samuel.
– Będzie mi miło. Mam nadzieję, że nie wypadnie ci jakieś ważne spotkanie.
– Jedziesz na dwa dni?
– Nie mamusiu, chcę zostać kilka dni. Chcę zobaczyć tę wystawę w Vancouver.
– Och, też bym chciała, ale mam kilka ważnych spraw.
– Zostanę do piątku. Firma Sonny chce nagrać ze mną kilka utworów, a może całą płytę. Obiecali mi wspaniały instrument. Jeszcze nigdy nie grałam na Stradivarius, ale to nic pewnego. Jeśli nie, pewne jest Gennaro Galiano.
– Drogie? – zapytał Clark.
– Około 250 tysięcy.
– Och, to dużo pieniędzy.
– Nie chodzi o to, ma podobny ciepły dźwięk jak Bonjure, Stradivarius, ale prawdopodobnie nie będę miała okazji grać na tym cacku.
– Stradivarius pewnie kosztuje ponad milion.
– Ponad sześć – odrzekła Sarah, dopijając kawę.
– Może ci dadzą zagrać, jesteś w pierwszej dwudziestce na świecie.
– Może. Ale to tylko unikalny, chociaż piękny instrument.
– Tylko? To, co dla ciebie ma znaczenie? – zapytał Sam.
– Pewnie się zdziwisz! Miłość. A tego nie można kupić za żadne pieniądze.
– Och kochanie, jesteś piękna, uzdolniona i wiem, że masz dobre serce. Z pewnością masz powodzenie...
– Nie chcę o tym mówić, tato.
Sarah wstała i poszła do swojego pokoju. Miała swoje studio gdzie czasem spała i często ćwiczyła, ale wciąż mieszkała z nimi.
– Czy powiedziałem coś niewłaściwego?
– Może nie, ale to pewnie jej czuły punkt – szepnęła Linda.
Po chwili usłyszeli ,,Łabędź” Camille Saint-Seans.
– Sądzicie, że powinienem do niej pójść?
– Nie, tato. To nie jest najlepszy pomysł. Może nie powinienem tego mówić. Sarah jest najbardziej delikatną duszą, jaką znam. Musi dostać klejnot, bo tylko taki ktoś ją doceni – rzekł Clark.
Nostalgia u Sarah trwała krótko, bo po chwili usłyszeli muzykę jazzową.
   Ostatecznie Clark i Linda odwieźli ją na lotnisko. Po sprawdzeniu papierów weszła do sali odlotów. Usiadła na fotelu. Patrzyła na ściany i wykładzinę na podłodze. Zaczęła obserwować ludzi.
,,Czy naprawdę jestem szczęśliwa? Pewnie nie do końca, inaczej nie myślałabym o tym" - pomyślała.
Potem zaczęła myśleć o koncercie. Opanowała jedno. Niezależnie od nastroju, kilka minut przed koncertem potrafiła się całkowicie zrelaksować. Nauczyła się tego od swojego pierwszego nauczyciela. Przekazał jej wiedzę, że najlepszy artysta potrafi stopić się z instrumentem. Sarah myślała czasem o genialnej wiolonczelistce, której choroba przerwała karierę. Po dziesięciu latach nieznana choroba zmusiła ją do zakończenia publicznych koncertów. Ostatecznie rozpoznano stwardnienie rozsiane.
Z Salem, w którym mieszkała Sara, nie było daleko do Seattle. Lot zajął tylko godzinę. Brunetka miała grać w sali Benoraya Hall.
To nowoczesna sala miała bardzo dobre nagłośnienie. Przy jej budowie, jeśli chodziło o akustykę wykorzystano nowe technologie wspomagające uzyskanie dobrego dźwięku.
Z lotniska wzięła taksówkę i po trzech kwadransach weszła do hotelowego pokoju. Seattle wyglądało dużo bardziej nowocześnie niż jej rodzinne Salem. Firma ojca znajdowała się w Portland, a jego biuro w Salem. Czasami jechał do Portland samochodem, niekiedy leciał helikopterem.
Młoda dziewczyna od młodych lat przyzwyczaiła się do podróży. Tak naprawdę, wielką karierę, zaczęła w wieku siedemnastu lat. Miała już wówczas ustaloną markę. Ponieważ grała świetnie, wszystko ustawiono by się nadal rozwijała. Miała indywidualny program nauczania. Aż trudno uwierzyć, że nawet w szkole miała świetne wyniki. Uczyła się również taekwondo. Nie chciała uszkodzić dłoni, wobec tego wybrała wschodnią sztukę walki, która preferowała większe wykorzystanie nóg niż rąk.
   Młoda wiolonczelistka miała dar rozmowy. Coś w niej było, że zawierała znajomości bardzo szybko. Ale ponieważ miała mało prywatnego czasu, ograniczało się to przeważnie do wymian listów elektronicznych. Kochała muzykę i podporządkowała swoje prywatne życie do ćwiczeń i koncertów.
Podeszła do okna. Budynki, miasto.
Miała sny jak każdy człowiek. Ale nigdy nie śniła miast. Zawsze zieleń, lasy, morze. Czyżby jej dusza pragnęła właśnie tego?
Nie zabrała swojego instrumentu. Zmiana ciśnienia powodowała rozstrojenie. Poza tym miała grać i nagrywać na jednym z najlepszych instrumentów. Od jutra miała ćwiczyć dwa dni. Potem koncert i nagrania. W piątek rano zaplanowała polecieć do Vancouver na wystawę malarstwa. Wieczorem miała samolot powrotny do Salem.
Lot nie trwał długo. Z lotniska dojechala do hotelu. Rozpakowała się szybko. Zastanowiła się gdzie zjeść obiad. Zdecydowała się na hotelową restaurację.
Weszła do sali. Prawie pusto, z wyjątkiem kilku gości.
– Co dla pani? – zapytał kelner.
– Proszę sałatkę i hinduski zestaw. Poproszę dodadkową porcję chapati.
Już w wieku dziewięciu lat zrezygnowała z mięsa. Chociaż i wcześniej nie przepadała za burgerami, stekami i innymi potrawami mięsnymi. Przez następny rok jadła ryby. W końcu i z nich zrezygnowała. Linda gotowała dla niej osobno. Matka jadła ryby, natomiast cała męska reszta jej rodziny preferowała soczyste steki. Na początku ojciec próbował ją przekonać, ale zrezygnował po kilku tygodniach. Brunetka była bardzo łagodna, ale stanowcza. Prawie nigdy nie zmieniała zdania. Musiał być ku temu naprawdę bardzo solidny argument.
   Po kilku minutach kelner przyniósł ryż z lekko pikantnym sosem. Jarzyny, odmiana fasoli. Na deser zamówiła czekoladowy mus i mango shake.
Właśnie kończyła deser, kiedy dostrzegła kątem oka młodego mężczyznę, który podszedł do stolika
– Przepraszam bardzo, czy pani nazywa się Sarah Longridge?
– Tak, to ja. Czy my się znamy?
– Och nie. Nazywam się Randy Oxing, jestem pani fanem i wielbicielem. Specjalnie przyjechałem na pani koncert, aż z Nowego Yorku. Bardzo przepraszam, jeśli przeszkadzam. Jeśli można, chciałbym poprosić autograf.
Randy wyjął dysk z kilkoma utworami, jakie Sarah nagrała rok temu. Dziewczyna napisała tam swoje imię i nazwisko. Randy uśmiechnął się i wziął delikatnie płytę. Prawdopodobnie przypadkowo dotknął jej palców. Sarah poczuła elektryczny szok. Szarpnęła odruchowo ręką.
– Bardzo przepraszam, proszę wybaczyć. Nie zrobiłem tego celowo.
Mężczyzna mógł mieć około trzydziestu lat. Przystojny. Sądząc po ubiorze, dobrze sytuowany. Dziewczyna wiedziała, że jest dobrym obserwatorem. Umiała dostrzec detale. Włoskie buty, złoty zegarek firmy Rolex, dobry markowy garnitur.
– Nic się nie stało, nie sądzę, żeby chciał mnie pan dotknąć.
– Jeszcze raz najmocniej przepraszam.
Zamierzał odejść.
– Mieszka pan w tym hotelu, mniemam.
Brunetka nie pamiętała, by kiedykolwiek tak zareagowała. Randy się zatrzymał.
– Tak, przyjechałem wczoraj. Mieszkam na czwartym piętrze.
– Proszę nie mówić numeru pokoju. I tak nie przyjdę.
Randy delikatnie się zarumienił.
,,Co się dzieje? Dlaczego zachowuję się jakbym go chciała poderwać! I to w sposób dość prostacki".
– Mieszkam w 413. Mówię na wypadek, jakby pani zmieniła zdanie.
– Teraz ja przepraszam. Naprawdę nie wiem czemu tak powiedziałam. Raczej nie jestem towarzyska, nawiązuje znajomości lecz głównie na internecie. A już na pewno nie jestem TAKA.
– Byłbym zdziwiony, trochę czytałem o pani, Sarah. Młoda, zdolna, piękna i samotna.
– Zapomniał pan dodać, bogata.
– Mój ojciec prowadzi interesy z pani ojcem.
– Och, więc pan jest synem Jamesa Oxinga.
– Tak, to ja.
– Proszę usiąść panie Randy, chyba że się pan śpieszy.
– Bardzo dziękuję. Prawdę mówiąc, jestem oczarowany. Widziałem ze zdjęć, że jest pani piękna i czytałem, że bardzo miła, ale naprawdę jestem lekko w szoku. Nawet chciałem prosić ojca o możliwość widzenia pani w celu zdobycia autografu, ale szczęście mi dziś dopisało.
– Proszę mi mówić Sarah. Mam dopiero dwadzieścia lat i wciąż jestem młodą dziewczyną.
– Dziękuję Sarah. Planowałem zwiedzić miasto. Jutro, w imieniu ojca, mam przeprowadzić kilka rozmów businessowych. Dzisiaj jestem zupełnie wolny. A i proszę mówić mi, Randy.
– Jesteś sam, czy z żoną?
– Och, nie mam żony.
– Pamiętam, że coś czytałam o zaręczynach. Nie jestem w zasadzie zainteresowana życiem wyższych sfer, ale coś pamiętam.
– Przykro mówić, Jessica zerwała. Później na zimno przemyślałem wszystko. To była chyba dobra decyzja.
– Przykro mi.
– Dziękuję. Może nie byliśmy dla siebie.
Powiedział to i trochę posmutniał.
– Prawdę mówiąc i ja tak myślę. Jeśli żyć z kimś, to z tą wybraną, a może przeznaczoną duszą.
– Tak dokładnie czuję, ale to musi działać na obie strony – powiedział trochę smutno.- Jestem człowiekiem interesu, ale mam również serce. Prawdę mówiąc, ojciec ma czasem zastrzeżenia co do moich decyzji.
– Masz rodzeństwo, Randy?
– Nie, jestem jedynakiem. Po śmierci mamy, ojciec pozostał wdowcem. Chociaż wiele kobiet próbowało.
– Pewnie z powodu fortuny.
– Nie tylko, James nie jest złym człowiekiem. Myślę, że nadal kocha Ruth, może, kiedy się pogodzi, że odeszła i zwiąże się z kimś. Ma dopiero 53 lata i trzyma się nieźle.
– Niektórzy ludzie są jak łabędzie. Mają partnera na życie.
– Przepraszam za śmiałość. Może pozwolisz Sarah zaprosić się na wspólne zwiedzanie miasta.
– To betonowa dżungla. Pewnie zostaje jakaś inna restauracja. Nie lubię klubów.
– Planuję pojechać po twoim koncercie do Vancouver na wystawę malarstwa.
– To zaczyna być interesujące. Ja po koncercie i nagraniach też mam zamiar tam lecieć.
– Och doprawdy. To wygląda na zrządzenie losu.
– Może na przypadek.
– Wiesz Sarah, nie bardzo wierzę w przypadki.
– Prawdę mówiąc, ja również. A ponieważ już powiedziałam kilka głupstw, to powiem jedną prawdę. Nigdy nie byłam w klubie. Więc nie wiem na pewno czy nie lubię.
– Ja, prawdę mówiąc, nie przepadam za klubami, ale chętnie ci dotrzymam towarzystwa, gdziekolwiek będziesz chciała pójść.
– Tylko jeśli naprawdę nie będę się tam dobrze czuła, wyjdziemy, dobrze?
– Oczywiście.
– Jutro i pojutrze cały dzień ćwiczę. Jak będę miała szczęście, będę grała na oryginalnym Stradivarius.
– Czasami szczęściu można pomóc.
Randy uśmiechnął się subtelnie.
– Co masz na myśli?
– Miałem nie mówić, ale skoro pytasz. Ojciec dał kilkanaście tysięcy w tej sprawie. Prawdę mówiąc, poprosiłem.
– Chcesz powiedzieć, że będę grała na Bonjure?
– Tak, wiem to.
Sarah pocałowała policzek Randy.
– Och teraz to ja przepraszam. Jestem czasami impulsywna.
– Nie powiem, że się gniewam – powiedział Randy.
– To gdzie mnie zapraszasz?
– Znam jeden klub. Grają tam dobry jazz.
– Och myślałam, że miałeś na myśli disco.
– Jest dopiero druga, do wieczora jest jeszcze dużo czasu.
– OK, tylko nie piję. W ogóle nie piję, a szczególnie przed koncertem.
– To znaczy jeszcze nie piłaś alkoholu, nigdy?

Sapphire77

opublikował opowiadanie w kategorii miłość i erotyczne, użył 3194 słów i 18905 znaków, zaktualizował 23 maj o 8:21.

Dodaj komentarz