– Raz, może pięć lat temu. To był jakiś francuski szampan. Chyba z żółtą nalepką.
– To mógł być Veuve Clicquot lub Moet & Chandon.
– Pamiętam czarną butelkę.
–To piłaś pewnie Czarną damę.
– Nie piłam, tylko umoczyłam usta, było niezłe.
– Z winami musującymi jest to, że czasem różnica ceny jest dziesięciokrotna, a smak prawie taki sam.
– Dobrze, Randy. Możemy spotkać się za trzydzieści minut na dole, przy windach.
– Będę.
Poszli razem do wind. Randy wysiadł z Sarah i odprowadził ją do drzwi jej pokoju.
Sarah zamknęła drzwi. Dopiero ochłonęła.
– Chyba zwariowałam. Owszem miły i przystojny. Czemu to zrobiłam?
Czyżby to ten wybrany, pomyślała. Nie mogła wiedzieć, że Randy myślał prawie podobnie.
Od czasu zerwania zaręczyn dwa lata temu, prawie przestał się kontaktować ze znajomymi. Pomagał ojcu. Prawdę mówiąc, stał się samotnikiem. Próby zmiany tej sytuacji powodowały odwrotny skutek. W zeszłym roku dowiedział się, że Jessy wyszła za mąż. Poznała swojego przyszłego męża, w pracy. Randy miał nadzieję, że to wybrany. Czuł, że Jessica pozostanie gdzieś w zakamarku jego serca już na zawsze.
Nie myślał o tym teraz. Od momentu, kiedy przypadkowo dotknął dłoni tej pięknej dziewczyny, czuł się dziwnie. Inaczej niż do tej pory.
Kiedy Sarah zjechała na dół, Randy już czekał. Następne miłe zaskoczenie. Miał w ręku czerwoną różę.
– To dla ciebie.
– Dziękuję, teraz będę musiała pojechać na górę, bo kwiatek nie zniesie dobrze naszej wyprawy.
– Przepraszam, sądziłem, że lepiej będzie, jeśli ci ją dam teraz, niż potem.
– Randy, nie musisz mnie przepraszać. Chyba że rzeczywiście będziesz miał powód. Chodź, zawiozę ją do pokoju i pojedziemy.
Pojechali windą. Weszli. Randy stał na zewnątrz.
– Wejdź, to potrwa chwilkę.
Poszła do lodówki, wylała trochę wody z butelki i włożyła różę.
– Jeszcze raz dziękuję.
Położyła dłonie na jego policzkach i chciała go znowu pocałować w policzek. Przez ułamek chwili dostrzegła jego oczy. Zanim się zastanowiła, położyła usta na jego. Randy był zaskoczony. Nie zrobił nic. Sarah nadal trzymała swoje wargi na jego. Mężczyzna w końcu odwzajemnił jej pocałunek. Sarah poczuła zawrót głowy. Poczuła jego język. Całowali się pewnie z minutę. Czuła rozkoszne dreszcze i prądy w całym ciele. Miała prawie pewność, że to on przerwał. Patrzyła mu prosto w oczy.
– Nigdy się jeszcze nie całowałam, ale nie zrobiłam tego, bo chciałam wiedzieć, jak to jest. Chciałam.
– Lepiej chodźmy – szepnął Randy.
–Tak, masz rację. Zupełnie nie wiem, czemu się tak zachowuję. Proszę cię, pamiętaj, że nie chciałabym z tobą spać. W razie czego pamiętaj o tym.
Randy nic nie odpowiedział. Miał całkowitą pewność, że Sarah nie robi tego z innych, niż właściwe powody. To, co powiedziała, utwierdziło go w przekonaniu, że nic nie wie o kobietach, lub szczególnie o niej.
Jechali windą bez słów. Dopiero w taksówce Sarah zaczęła rozmowę.
– Mam nadzieję, że się nie gniewasz?
– Nie Sarah, trudno byłoby się gniewać za taki cudowny pocałunek.
– Och myślałam, że jestem kompletną nogą.
Przez ułamek chwili przypomniał sobie płomienną, jasnoskórą Jessy. Przez równie krótką chwilę poczuł coś nieodgadnionego w swoim sercu, ale trwało to bardzo krótko. Natomiast Sarah rozważała jego słowa. Już wiedziała, jak smakuje pocałunek. Miała pewność, że zrobiła to nie z powodów czysto fizycznych. Im bardziej zastanawiała się nad tym, mniej rozumiała siebie. I w końcu doszło do niej, co powiedziała. Poczuła lekki szok. Jak mogła coś takiego powiedzieć! W odróżnieniu od Randy nie zamierzała go przepraszać.
– To tutaj – pokazał na mały klub.
Weszli. Kilkanaście stolików i mały parkiet do tańca. Prawdopodobnie ludzie przychodzili później. Doliczyli się około tuzina słuchaczy. Typowe trio. Fortepian, kontrabas i trąbka. Grali nieźle.
– Musimy coś zamówić – powiedział Randy.
– Nie jestem głodna, ale możemy wziąć jakąś sałatkę.
– Dobrze, Sarah.
Po chwili podeszła młoda dziewczyna.
– Dwie sałatki Cezara.
– Czy podać coś do picia?
– Macie jakiś dobry szampan? – zapytała Sarah.
Znowu nie rozumiał, dlaczego zapytała o alkohol.
– Najlepszy jest Krug, ale jest bardzo drogi.
– Możemy zamówić tylko dwa kieliszki, Sarah jutro gra na Stradivariusie, więc musi być w dobrej kondycji. Mogę zapłacić za całą butelkę.
– Jeśli to nie kłopot, zapytam właściciela.
Podeszła do pianisty. Po chwili wróciła.
– Nie ma sprawy, może pan zamówić dwa kieliszki.
Zniknęła. Sarah patrzyła na wystrój.
– W takich miejscach grają czasem prawdziwe talenty – szepnęła.
–Tak, tutaj zapraszają czasem prawdziwe gwiazdy.
Dziewczyna przyniosła sałatki i dwa kieliszki.
– Mówiłaś, że nie możesz pić.
– Wygląda na to, że kolejno łamię wszystkie zasady. Nie wiem, czy wypiję, ale jeśli tak, to nie pozwól mi więcej.
– Dobrze, to już druga rzecz, o której mam pamiętać.
Sara znowu przypomniała sobie swoje odważne, acz nie na miejscu, słowa.
–To za nasze spotkanie.
Sarah podniosła kieliszek do ust. Szampan był zimny. Bąbelki delikatnie szczypały w język.
– Dobry, dziękuję.
– Nie dostaniesz więcej – powiedział miło Randy.
– Wiem, tylko cię sprawdzam.
– Wiesz co, Sarah, jesteś niesamowita. Całkiem inaczej sobie ciebie wyobrażałem.
– W dobrym czy złym znaczeniu?
– Oczywiście w pozytywnym. Nie powiedziałbym tego, gdyby było inaczej.
Do ich stolika podszedł pianista.
– A więc wzrok mnie nie zawiódł. Kelnerka powiedziała mi o waszym zamówieniu. Chciałem zobaczyć czy to prawda z tym Stradyvariusem, ale teraz wiem. Zechce pani dla nas coś zagrać. Z pani strony internetowej, wiem, że gra pani na basie.
– Pani Longridge, jest trochę zmęczona – zaczął Randy.
– Dobrze, nie ma zbyt wielu słuchaczy, więc nie mam tremy.
– W piątek będzie więcej – rzekł właściciel.
– Nie jestem tak dobra na kontrabasie – szepnęła.
Randy został sam przy stoliku.
– Proszę państwa. Mamy przyjemność przedstawić Sarah Longridge, znakomita amerykańska i światowa wiolonczelistka.
– Dziękuję. Proszę mi wybaczyć, jeśli zafałszuję. Ostatnio grałam na basie dwa lata temu.
Sarah chwilę stroiła instrument.
– Co mam zagrać? – zapytał pianista.
– Co pan lubi, dostosuję się.
Zaczęli grać. Randy w ułamku chwili zobaczył, że Sarah się zmieniła. W jednej chwili stała się muzykiem. I to najlepszej klasy. Zamiast jednego zagrała trzy utwory. Wróciła do stolika, odprowadzona przez właściciela.
– I jak wypadłam?
– Świetnie ci poszło.
– Jesteś miły.
– Nie, to prawda. Zapytaj kogoś innego.
– Chciałam zapytać tylko ciebie.
Po kilku minutach podeszła kelnerka.
– Grała pani świetnie. Czy coś jeszcze podać?
– Chcesz coś Sarah?
– Nie. Szampan był naprawdę wyśmienity.
– Posiedzimy jeszcze?
– Możemy iść gdzieś potańczyć.
– Możemy zapłacić?
– Oczywiście, za chwilę przyniosę rachunek.
Kiedy dziewczyna przyszła, Sarah chciała zapłacić.
– Nie, to ja cię zaprosiłem – zaprotestował Randy.
– Ok, ja zapłacę w drugim miejscu.
Wyszli. Czekali kilka minut na taksówkę.
– Nie mam pewności, czy teraz coś będzie czynne.
– Zapytamy taksówkarza. Jest po szóstej.
– Dyskoteki są od dziewiątej lub od dziesiątej.
Podjechała taksówka. Czarnoskóry taksówkarz nie za bardzo się orientował.
– Wiesz co Randy, wróćmy do hotelu.
– A co myślisz o kinie?
– W życiu nie byłam.
– Ja ostatnio z pięć lat temu.
– No to chodźmy, w końcu jeszcze jest wcześnie.
Sarah złapała się na tym, że czuję chęć spędzić z nim czas.
– Masz jakiś film na myśli?
– Nie, zaryzykujmy.
Pojechali do najbliższego kina. W oczekiwaniu na seans zadzwoniła do domu. Odebrała Linda.
– Już się niepokoiłam i tata również.
– Wszystko dobrze. Doleciałam dobrze. Jestem w kinie.
– Sama?
– Nie. W hotelowej restauracji poznałam Randy. Przyjechał specjalnie na mój koncert z Nowego Yorku. Jest synem Jamesa Oxinga. Tata prowadzi z jego ojcem interesy, a Randy jest jego prawą ręką.
– Och, nie wiem co powiedzieć. Zadzwoń do taty wieczorem. Wiesz, że on by chętnie zadzwonił, ale przestrzega twoich zasad.
– Dobrze mamusiu, zadzwonię.
– To co, idziemy Randy?
– Tak.
Film był dosyć fajny. Komedia s–f. ,,Strażnicy galaktyki”. Sarah początkowa czuła jego dłoń na oparciu. Potem wzięli swoje dłonie. I tak trwało już do końca seansu. Sarah czuła podobne dreszcze jak w czasie pocałunku, tylko nieco innego rodzaju. Wyszli z kina. Randy zamówił taksówkę. Jechali bez słów. Weszli do hotelu. Randy odprowadził ją do pokoju.
– Dzięki za miły dzień – powiedziała.
Tym razem to on ją pocałował w policzek. Weszła do pokoju. Stała chwilę i patrzyła na różę. Weszła do łazienki. Po chwili strumienie wody uderzały miło jej ciało. Wytarła się i założyła biały szlafrok na gołe ciało. Wzięła telefon.
– Czy może mnie pan połączyć z pokojem pana Oxinga? – poprosiła recepcjonistę.
Po chwili usłyszała miły głos Randy.
– Randy Oxing, słucham.
– Chcesz wpaść?
– Jesteś pewna, że tego chcesz?
– Tak.
Po pięciu minutach usłyszała pukanie. Randy miał na sobie te samo ubranie, chociaż Sarah zwróciła uwagę, że zmienił koszulę.
– Bardzo chciałem cię zobaczyć, ale...
Nie dała mu skończyć. Zaczęła go całować. Tulił ją do siebie i patrzył jej w oczy. Zamierzał coś powiedzieć, ale Sarah położyła mu palec na ustach.
– Nic nie mów.
Zaczęła się rozebrać. On patrzył na jej zgrabne ciało. Powoli zdjął koszulę.
– Daj mi to zrobić – szepnęła.
– Sarah mówiłaś...
– Cicho.
Znowu go całowała tym razem w usta i po szyi. Po chwili został nago. Sarah całowała jego ciało, ale ominęła intymną strefę. Wziął ją na ręce i położył na łóżko. Zamknęła oczy. Czuła jego dłonie na piersiach. Delektowała się rozkoszą. Dotykał ją i całował wszędzie, poza biodrami. Została tylko w dolnej części bielizny.
– Jesteś taka śliczna – szeptał.
– Chcę tego z tobą.
– Powiedziałaś, że mam tego nie robić.
– Zmieniłam zdanie. Nie pierwszy raz dzisiaj. A prawie nigdy tego nie robię.
– Bardzo chcę, ale nie zrobię tego.
– Randy...
– Jestem podniecony. Jesteś śliczna, ale nie zrobię tego.
Przez chwilę milczała.
– Masz rację. Zachowałam się jak dziwka.
– Nie mów tak. Zachowałaś się jak najbardziej naturalnie. Nie jesteśmy na to gotowi.
– Jesteś bardzo szlachetny. Jeśli chcesz, zrobię to inaczej.
– Nie musisz nic robić.
– Chcesz zasnąć ze mną?
– Nie. Wrócę do siebie. Może zobaczymy się po koncercie.
Wstał i zaczął się ubierać. Podszedł do niej. Pocałował delikatnie jej usta i okrył ją kołdrą. Patrzyła, jak odchodzi do drzwi. Została sama.
– Powinnam płakać, ale nie potrafię – szepnęła do siebie.
Nastawiła swój cell na dzwonienie. Zasnęła po kilku chwilach. Oczywiście zapomniała zadzwonić do ojca. Pierwszy raz w życiu nie dotrzymała słowa.
Zadzwoniła rano już z gmachu filharmonii.
– Przepraszam tato, zupełnie zapomniałam.
– Miałaś dobry czas. Poznałaś Randy. Dobry chłopak?
– Cudowny. Nie spodziewałam się, że mężczyznę stać na coś takiego.
– Nie wiem, co masz na myśli, ale nie będę pytać.
– Wiesz tato, że będę grać na Bonjure?
– Jednak dostałaś Stradivarius?
– Właśnie dzięki Randy i jego ojcu.
– Tak, to bardzo miło z ich strony.
– Będę już kończyć. Pozdrów wszystkich. Muszę się przygotować.
– Dobrze kochanie, uważaj na siebie.
Sarah poszła do sali. Rozmawiała z kilkoma ludźmi. Okazało się, że nie tylko James Oxing zasłużył się dla niej. Dowiedziała się później, że jej ojciec również zapłacił ładne kilka tysięcy. Unikalny instrument miało piękny, głęboki dźwięk. Po kwadransie Sarah stopiła się z tym cudnym instrumentem. Wzięła przerwę na obiad. Grała prawie siedem godzin. Zadzwoniła do Randy zaraz po wyjściu z budynku.
– Randy?
– Tak. Jak instrument?
– Cudowny. Masz czas wieczorem?
– Sarah. Nie zrozum mnie źle. Jeśli cię zobaczę, nie będę mógł dotrzymać tego, co wczoraj.
– Wcale nie musiałeś wczoraj i nie musisz dzisiaj.
– Sarah. Bardzo chciałabym cię pokochać, ale Jessica jest nadal w moim sercu. Wybacz.
– Więc wczoraj nie zrobiłeś tego, bo...
– Nie. Wczoraj zrobiłem to, o co prosiłaś. Dopiero potem zrozumiałem, że wciąż kocham Jess.
– Masz numer jej komórki?
–Tak, ale nie zadzwonię do niej.
– Wiem. Możesz mi podać.
– Mogę, chociaż nie wiem, czemu chcesz.
– Może kiedyś się dowiesz. Chce ci powiedzieć, że nie sądzę, że spotkam podobnego tobie mężczyznę. Dziękuję ci za wszystko.
Sarah czekała na taksówkę. Nie mogła płakać.
Sala była pełna. Brunetka siedziała rozluźniona. Orkiestra dostrajała instrumenty. Wszystko odbyło się według ustalonych zasad. Sarah zagrała dwa koncerty: Elgara i Dworaka. Na bis wykonała swój ulubiony kawałek z Łabędzia, Camille Saint–Seans i Ave Maria Schuberta. Nie dostrzegła Randy. Poczuła, że nawet go nie ma na sali.
Wieczorem, dobrze po dziesiątej, zadzwoniła do Jess.
– Halo. Kto mówi?
– Nazywam się Sarah Longridge. Gram na wiolonczeli. Poznałam Randy Oxinga. Posłuchaj Jessica. On dał mi twój numer, ale nie ma idei, że do ciebie zadzwonię. I proszę, nie mów mu o tym, chyba że będziesz musiała. Nie wiem, jak to wiem, ale tak się stanie. On ciągle cię kocha. Nie sądzę, że jest wielu takich mężczyzn. Wyszłaś za mąż, lecz wiem, bo czuję, że to nie potrwa długo. Bo ty też nadal kochasz tylko Randy. Nie zmarnuj swojej i jego szansy.
– Jestem zaskoczona twoimi słowami. Ja kocham mojego męża.
– Nie oszukuj siebie. Wiesz, że kochasz nadal Randy. Bałaś się tej miłości. To wszystko. Dobranoc.
Sarah czuła łzy na policzkach. Wiedziała, że daleko w Nowym Yorku płacze też Jessica. Płacze, bo właśnie dotarła do niej prawda, przed którą chciała uciec.
W dwa miesiące potem Jessica rozstała się z mężem. Miesiąc później zadzwoniła do Randy. Bo wiedziała, że on nigdy tego nie zrobi.
– Cześć, to ja – szepnęła do zaskoczonego Randy. – Rozstałam się z mężem. Kocham i kochałam tylko ciebie. A ty?
–Tak, bardzo. Zobaczę cię, jak najszybciej zechcesz.
– Randy, kochanie. Mieszkam tam gdzie poprzednio. Czy zechcesz mnie mieć na zawsze?
– Będę za godzinę...
Dopiero dwa miesiące później Jessica wyjawiła mu tajemnicę. Któregoś wieczoru, wiele miesięcy, potem kiedy Jessica siedziała z Randy i swoją małą córeczką na werandzie, opowiedział jej, co wydarzyło się tego wieczoru w hotelu w Seattle. Jessica poczuła łzy na policzkach. Zobaczyła je również na twarzy swojej miłości.
Alex
Zbliżał się zachód. Siedziała nad brzegiem oceanu. Nie spieszyła się do domu. Marzyła, żeby się wyprowadzić, ale wciąż nie miała dość pieniędzy. Pracowała w sklepie z odzieżą. I nie zarabiała wiele. Właściwie minimum. A Vancouver nie było tanim miastem. Już raz mieszkała z koleżanką. Oczywiście było łatwiej, lecz Alex chciała uniknąć czegoś, czego nienawidziła. Alkoholu. Ojciec pił, jak długo pamiętała. Wcześniej nigdy nie podnosił ręki na mamę. To jednak minęło. Do awantur doszły rękoczyny. Na szczęście nigdy jej samej, nie ruszył po pijanemu. Alex nie uczyła się dobrze. Bo i jak miała się uczyć? Starała się, ale staranie to za mało. Skończyła tylko średnią szkołę. Myślała, że może kiedyś skończy college. Miała zdolności do rysunku, jednak nie miała szans doszlifować swój talentu. Kiedy była u kresu wytrzymałości, zastanawiała się, by nie zacząć pracować w klubie gdzie dziewczyny tańczą na rurze. Z jej urodą! Chociaż wiedziała, że mężczyźni nie patrzą na twarz, a nawet na nogi. Poszła, by zobaczyć. Nie chcieli jej wpuścić. Dopiero kiedy wytłumaczyła potężnie zbudowanemu bramkarzowi, że ma zamiar tu pracować, wpuścił ją. Jednak pobyła w tym miejscu tylko kilka minut. Właściwie wybiegła. Jej delikatna dusza nie mogła pojąć, że dziewczyny z taką łatwością, pokazują swój największy skarb ciała.
Delikatny wiatr kołysał fale. Patrzyła na morze i to dawało jej ukojenie.
Nie zarabiała wiele, ale obiecała sobie pójść na tę wystawę. Kilka lat temu zaczęła się uczyć, ale musiała przerwać. Chociaż nauczyciel chciał jej pomóc za innego rodzaju wynagrodzenie. Dlatego już nigdy nie próbowała brać kursu, jeśli uczył mężczyzna. Już od piętnastego roku życia, wiedziała, że jest ładna, ale odpychała ją żądza, jaką widziała w oczach zarówno mężczyzn, jak i jej kolegów. Zastanawiała się czasem czy jej uroda nie jest przekleństwem.
Nocami, kiedy w końcu ojciec skończył awanturę i zasnął pijany, modliła się, by ojciec odszedł. Zniknął. Nadal jednak nie czuła nawet do niego nienawiści. A potem żałowała i szła do najbliższego kościoła, by się modlić. Oczywiście chodziła do katolickiego, ponieważ każdy inny był otwarty tylko w niedzielę. Poza tym tylko katolicki, w oczach Alex, wyglądał jak kościół. Lubiła chłód, obrazy Jezusa czy Marii. Zupełnie nie mogła pojąć, że zabili tak dobrego człowieka. Mimo dziewiętnastu lat widziała tyle zła, że powoli przestawała się dziwić. Czuła się trochę nieszczęśliwa. I nie sądziła, że to kiedyś może się zmieni. Jednak mimo tych wszystkich doświadczeń, wiedziała jedno. Nie miała nigdy nienawiści do nikogo, a jakaś głęboka część jej ducha, kochała wszystko.
Galeria mieściła się niedaleko oceanu. Alex ubrała się najlepiej, jak mogła. W Wal - Mart miała zniżkę, a czasem dochodziły jeszcze przeceny. Odkryła kiedyś sklep z używaną odzieżą. Value Village. W sumie większość ubrań była tam nowa. Alex nie kupowała tam, tylko butów i bielizny. Wiele rzeczy współczesnego świata nie potrafiła pojąć. Dlaczego ludzie niszczą swoje ciało? Przebijają je w różnych miejscach. Podobne zdanie miała na temat tatuaży. Oczywiście zachowywała te uwagi dla siebie. Prawie się nie malowała. Miała jasnobrązową skórę, duże błękitne oczy i lekko pofalowane, gęste blond włosy. Wyglądała jak szwedka. I nikt nie wiedział czemu. Ojciec miał ciemne włosy i oczy. Kiedyś był nawet przystojny. Do czasu kiedy piwo i wino go nie zniszczyło. Matka miała rude włosy i jasną cerę. Alex ceniła ją za to, że zawsze ją broniła. Alex miała kiedyś brata. Zginął potrącony przez pijanego kierowcę. Zdołał przeżyć tylko sześć lat. Ojciec już wcześniej pił. Po śmierci Jerrego zaczął pić praktycznie bez przerwy. Alex nie mogła pojąć, skąd ma na to pieniądze.
Nie marzyła o swoim księciu. Sądziła, że Bóg, do którego się czasem modliła, zapomniał o niej. Obiecała sobie mu to przypomnieć, tam, po drugiej stronie.
Zbliżyła się do gmachu muzeum. Zanim weszła do środka, chciała zapomnieć na chwilę o rzeczywistości. Pamiętała poprzednie wystawy. Czuła zawsze dziwne mrowienie, kiedy oglądała obrazy. Pomyślała, że mogłaby zarabiać, malując obrazy, jednak znowu brakowało jej kilku dolarów na sprzęt i farby. Była dziewczyną, miała swoje potrzeby. Nigdy nie była brudna ani ubrana w podartą odzież, a przecież sama wiedziała, że jest uboga, Nie jadła wiele. Nie przepadała za fast food, ale często nie miała wyboru. Jadła hamburgery, chociaż sądziła, że nie powinna jeść mięsa.
Weszła do środka. Miała na sobie jasną sukienkę z bawełny. W różne kwiaty. Nie miała żadnej biżuterii. Nie chciała taniej, a na normalną nie było ją stać. Zaczęła oglądać. Niektórym obrazom poświęcała tylko chwilę. Przy innych stała kilka minut. Jej oczy śledziły każdy centymetr kwadratowy płótna. Zatrzymała się przy delikatnym akcie na tle natury. Kobieta na obrazie zdawała się wtapiać w morze pola kwiatów.
– Piękny, prawda?
– Nie wiem, co jest piękniejsze, ona czy kwiaty.
Dopiero teraz odwróciła oczy, żeby zobaczyć, kto do niej zagadnął. Zobaczyła śliczną, czarnowłosą dziewczynę. Dostrzegła od razu jej długie palce i lekko umięśnione ręce. Dopiero potem dostrzegła oczy. Najpiękniejsze oczy, jakie widziała w życiu.
– Masz śliczne palce i silne ręce, nie od sportu.
– Gram na wiolonczeli.
– Och rozumiem. A co to jest?
– To takie duże skrzypce, które opieram o podłogę. Oczywiście gram na siedząco.
Dodaj komentarz