Truskawki [cz.5]

Miałam nadzieję, że chłopakiem, o którym mówi moja mama jest Michał. Ale pomyślałam, że gdyby to był on, to powiedziałaby, że to on, bo go zna. A ona wspomniała o "jakimś” chłopaku. Nie potrafiła opisać zbyt konkretnie jego wyglądu, ale jej określenia pasowały do Kamila. Tym bardziej, że naprawił mi internet. Wobec tego olałam lekcje i postanowiłam zebrać się w sobie i zaprosić w końcu Olusia do znajomych. Zdziwiłam się, gdy okazało się, że od trzech tygodni mam go już w gronie znajomych. Dziwne, że zaprosił mnie, nawet mnie nie znając. I jeszcze dziwniejsze, że przyjęłam. W takim razie, skoro mam się odważyć, napiszę do niego; ale dopiero jak będzie miał zieloną kropkę. Czekając na to aż się pojawi, dostałam wiadomość od Michała, którą całkowicie olałam i zabrałam się za lekcje. Czekałam do północy i się nie doczekałam, więc poszłam spać.
     W szkole dzień jak co dzień. Po pierwszej lekcji, czekał na mnie przed klasą mój chłopak. To było takie słodkie i takie do niego niepodobne! Przytulił mnie, pocałował w czoło, po czym poszliśmy usiąść na schodach. Mijały nas tłumy zazdrosnych o nasze szczęście uczniów i nauczycieli. Obserwowałam tych ludzi, znajomych i nieznajomych, podczas gdy mój towarzysz szeptał mi czułe słówka do uszka i całował po policzku, zabiegając o moje zainteresowanie. W końcu spojrzałam na niego, a on przybliżył swą twarz do mojej i wyznał, że pragnie mnie pocałować. Wtedy poczułam z jego gęby nieprzyjemną woń. Odsunęłam się i znów poczęłam obserwować przechodniów na schodach. Widziałam, że zza zakrętu wyłania się Aleksander z jakąś pulchną brunetką. Stanął przed nami, oparł się o barierkę i uśmiechnął się do mnie. Nie minął moment, a byłam w jego objęciach i patrzyłam mu w oczy z odległości kilkunastu centymetrów, a gdy dystans ten począł kurczyć się, zamknęłam oczy i... otworzyłam je słysząc melodię piosenki ustawionej na budzik. Wybrałam przycisk drzemki i spróbowałam zasnąć w nadziei na dokończenie snu, a konkretnie na dokonanie się tego pocałunku. Nigdy wcześniej nie pragnęłam niczego tak bardzo, jak teraz, choćby najdrobniejszego całusa od Olusia.
     W drodze do szkoły odtwarzałam sobie ostatnie chwile snu, przez co o mało nie wpadłam pod samochód koło banku. W szatni spotkałam Michała i na szczęście byłam na to przygotowana. Nim zdążył mnie spostrzec i się ze mną przywitać, wyjęłam z torebki paczkę gumy do żucia i poczęstowałam go na przywitanie. Wziął jedną sztukę, włożył do buzi, podziękował, uśmiechnął się i poszedł sobie, a ja, zażenowana, poszłam powoli na górę. Wychodząc z podziemi ujrzałam Olusia, a gdy tylko dotarło do mnie, że to on, przeszył mnie potężny dreszcz. Bałam się do niego zbliżyć, ale on puścił do kogoś oczko i najwyraźniej mnie nie zauważywszy poszedł do jakiejś grupy ludzi, pewnie do swojej klasy. Ja tymczasem, wyłaniając się zza filaru, poszłam wzdłuż korytarza, a tam na wprost mnie stała szczerząc się jak głupia do sera moja siostra. Czy to do niej puszczał oczko Aleksander? Na to wychodzi.  
   -     Cześć, siostra! - powiedziała przytulając się do mnie.
   -     No cześć – odpowiedziałam, choć nie podzielałam jej entuzjazmu, ewidentnie pragnąc wyjaśnień – kto to był? – zapytałam bezpośrednio.
   -     Kto? Gdzie? - zapytała jakby udając, że nie wie o co mi chodzi.
   -     Ten chłopak taki w vansach.
   -     Ty myślisz, że ja chłopakom na buty patrzę?
   -     Ale to nie były buty, to były vansy!
   -     Dobra, sis, nieważne. Dobrze, że się widzimy, bo musimy pogadać. Dzisiaj na długiej przerwie przychodzisz na zebranie samorządu szkolnego, jasne?
   -     Po co? Nie jestem przecież w samorządzie szkolnym ani nawet w klasowym.  
   -     Nalegam. Adam też nalega.
   -     Adam? Ten o dziwnym nazwisku?
   -     Adomas Butkevičius. Przewodniczący szkoły.
   -     Skoro nalegasz... wpadnę.
     Po trzeciej lekcji, czekała na mnie przed klasą Weronika. Schodziłyśmy po schodach, a naprzeciw nim, przy automacie obiekt moich westchnień kupował coś (prawdopodobnie znowu kawę).  
   -     Fajny ten przy automacie – powiedziała mi po cichu siostrzyczka – przelizałabym się z nim.
   -     Ja też – odpowiedziałam mimowolnie, nim dotarło do mnie co właśnie rzekłam. Nie powinnam mówić takich rzeczy, przecież mam chłopaka. A poza tym nikt nie powinien się dowiedzieć, że on mi się podoba! A co jeśli ta informacja dojdzie do niego? Będę u niego skończona.
   -     Wiedziałam, że masz dobry gust – powiedziała z uśmiechem, podczas gdy niedostrzeżone przez obiekt naszych rozważań, dotarłyśmy do sali koło pokoju nauczycielskiego, w którym to odbywały się spotkania samorządu uczniowskiego. Tam siedziało raptem pięć osób. Załapałam się na końcówkę rozmowy o przygotowaniach do świąt wielkanocnych. Oddelegowany do tego zadania wysoki brunet, przewodniczący klasy 1a wyszedł z zeszytem i długopisem w ręce. Za nim wyszło jeszcze kilka osób, tak że zostaliśmy tylko ja, Weronika, Adam i jego zastępca, Nikodem (nie wiem czy tak ma na imię, ale tak mówi o nim siostra). Ten zaś od razu przeszedł do rzeczy. Przekazał nam, że Adam wyznaczył siedzącą koło mnie dziewczynę na swoją następczynię. Zapewnił o udzieleniu jej pełnego poparcia oraz pomocy w kampanii wyborczej. Weronika była zachwycona. Nigdy nie sądziłam, że może ona mieć takie ambicje polityczne, ale co ja tam mogę wiedzieć, skoro znam ją raptem pięć dni. Słuchając tej dyskusji zastanawiałam się dlaczego akurat ona. Ale przede wszystkim chciałam się dowiedzieć co ja tam robię.
   -     Tobie natomiast, Sandro – rzekł – przypadnie moja fucha. Nie tak od razu oczywiście, zostaniesz mianowana dopiero w październiku.  
   -     Rozumiem – odparłam z pewną powagą.
   -     To nie koniec – odezwał się w końcu Adomas – ważniejsze stanowisko obejmiesz jeszcze we wrześniu.
     Po chwili dodał:
   -     Zostaniesz przewodniczącą swojej klasy.
   -     A co z Maciejem? - zapytałam, bo póki co to on piastuje to stanowisko.     
   -     Po prostu go zastąpisz. We wrześniu będzie głosowanie, które wygrasz – wyjaśnił, mówiąc z lekkim wschodnim akcentem.
     Jeszcze przed końcem przerwy siostra mianowała mnie przewodniczącą swojego sztabu wyborczego. Na kolejnej lekcji snułam plany i wpadałam na coraz to genialniejsze pomysły w tym zakresie. Już nie mogłam się doczekać aż powiem o wszystkim Weronice! Z tego wszystkiego całkowicie zapomniałam o swych rozterkach sercowych i na kolejnej przerwie nawet nie zwróciłam uwagi na to, że przeszłam koło Aleksandra. Spojrzałam na niego gdy był już w bezpiecznej odległości ode mnie. Widocznie i on nie miał śmiałości do mnie zagadać, albo po prostu nie zwraca na mnie uwagi i nie jest mną zainteresowany.
     Po powrocie ze szkoły spisałam swoje pomysły i zaczęłam planować. Potem odrobiłam lekcje. Wczesnym wieczorem weszłam na fejsa i okazało się, że stało się to, na co czekałam od co najmniej dwóch dni. Napisał do mnie Aleksander! Strach przeplatał się we mnie z nieopisaną radością. Chodziłam w kółko po pokoju, chwytałam się za bluzkę, przygryzałam wargi. Myślałam co mu napisać. Nie miałam pojęcia jak daleko mogę się posunąć. Być może to będzie zależało od niego. Bałam się odczytać jego wiadomości. W końcu jednak zebrałam się w sobie i zaczęła się rozmowa.  

Oluś: Cześć. Jak się miewasz, Sandro? ;)
Ja: Cześć. Bardzo dobrze. A Ty? ;)
O: Ja również.  
O:Wiedziałem, że Ty też i bardzo mnie to cieszy :D
J: Skąd wiedziałeś?
O: Ładnie się dziś uśmiechałaś na korytarzu
J: Tak? Dzięki
O: Nie ma za co. Wczoraj w galerii też miałaś świetny humor :D
J: Jejku, śledzisz mnie?  
O: Nieeeeee :P Byłem po prezent dla rodziców. A Ty co tam robiłaś?
J: Byłam z siostrą na zakupach.
O: A myślałem, że z Weroniką
J: Taaaak, to moja "siostra” :D
O: Aaaaa rozumiem... :D
J: Noo :P
O: Jutro też się widzimy w szkole?
J: No jasne :D
O: Na której przerwie?
J: Najlepiej na każdej ;)
O: Jestem za, chociaż co za dużo... nevermind :D
J: No właśnie :D
O: No to jesteśmy umówieni bejbe ;)
J: Dokładnie. Mam nadzieję, że tam też będzie nam się tak dobrze rozmawiało jak tu :P
O: Będzie ciężko... :(
O: Pewnie zauważyłaś, ale w realu jestem dość nieśmiały i wycofany :(
J: Ja też. Jakoś się dogadamy
O: Na razie dobrze nam idzie ;)
J: Taaak :D
O: Dobra ja lecę. Do jutra, papa ;)
J: Paaa ;)

     Niestety nie wysłał mi średnika z gwiazdką na pożegnanie. Miałam ochotę zrobić to, ale nie starczyło mi odwagi – to jednak nasza pierwsza wirtualna rozmowa. Szkoda, że tak krótka, ale ja prawdę mówiąc też chciałam ją skończyć, bo wymyślanie każdej odpowiedzi było nie lada wysiłkiem umysłowym. A także stresującym wyzwaniem. Po pożegnaniu, natychmiast wylogowałam się i ponownie pokręciłam się trochę po pokoju. Otworzyłam szafę by stworzyć sobie kreację na jutro. Pewnie będzie za zimno na zieloną sukienkę, ale na wszelki wypadek wyjęłam ją, pomacałam i położyłam na stoliczku.
   -     Ocipiałaś? - zapytała mama, gdy tylko przekroczyła próg mego pokoju – chyba nie chcesz iść w tym jutro do szkoły.
   -     A czemu? - zapytałam całkiem poważnie.
   -     Bo nie! Jest za zimno i koniec. Poza tym to nie jest ubranie do szkoły. Tam się chodzi w normalnych łachach.
   -     Może ty chodzisz w łachach, ale ja sobie wypraszam. Ja teraz tworzę sobie kreację na jutro i chciałabym byś mi w tym nie przeszkadzała.
   -     Za pięć minut przyjdę na inspekcję tej kreacji – powiedziała stanowczo jak zawsze – lekcje odrobione?
   -     Tak, jak zawsze.
   -     Jak zawsze. A potem na wywiadówce muszę wysłuchiwać – rzuciła wychodząc.
     Matka moja była złą matką, ale o tym rozpiszę się kiedyś indziej.  

*     *     *

     Leżąc już w łóżku snułam różne scenariusze jutrzejszego spotkania. Spisałam swoje pomysły odnośnie Olusia w notatce na telefonie. Było tam około dwudziestu pozycji – realizacja choćby pięciu z nich byłaby sukcesem. Niestety nie mogłam zasnąć wymyślając kolejne lub wyobrażając sobie te już powstałe i zasnęłam dopiero koło drugiej.  
     Rano wbrew woli rodziców (którzy na szczęście wychodzą z domu wcześniej ode mnie) ubrałam zieloną sukienkę. Oczywiście nie zmarzłam, bo pojechałam do szkoły autobusem. Musiałam prezentować się niecodziennie, gdyż ten dzień miał być niezwykłym – być może jednym z najważniejszych w moim okropnym i nudnym jak dotąd życiu. Przez całą pierwszą lekcję (historia) pisałam w zeszycie to co ta wariatka kazała pisać i układałam sobie w głowie scenariusz. Po dzwonku poszłam w kierunku sali od matematyki, z której Oluś powinien wychodzić. Miałam nadzieję, że nie spotkam przy okazji Michała ani Weroniki.  
   -     Sandi! - krzyknęła Iwona (taka ode mnie z klasy co ma błękitne conversy i jest bardzo wysoka) łapiąc mnie za ramię – wyglądasz osom! Co to za okazja?
   -     Bez okazji. Kobieta czasem chce dobrze wyglądać.
   -     Tylko następnym razem dobierz lepsze buty – powiedziała rzucając okiem na moje trampeczki.
     Coś tam jej odpowiedziałam, ale nie chciałam by snuła się za mną. Na szczęście przyłączyła się po chwili do reszty klasy, a ja spokojnie mogłam pokręcić się koło automatu przy którym oczekiwałam Olusia. A gdy spostrzegłam, że nadchodzi, odwróciłam się do automatu udając, że coś w nim kupuję. W takiej sytuacji wypadało coś jednak kupić, lecz jako że nigdy tego nie robiłam, nie wiedziałam jak tę maszynę obsłużyć. Wyciągnęłam portfel i udawałam, że nie mogę znaleźć drobnych. Wtem chłopak stanął w najmniejszej możliwej w miarę bezpiecznej odległości ode mnie i uśmiechnął się, co też odwzajemniłam i zgodnie ze swoim planem rzekłam:
   -     Kalimera.
   -     Kalimera – odparł z jeszcze szerszym uśmiechem, po czym dodał – Pos se lene?
     Z intonacji wywnioskowałam, że to może być pytanie. Oluś dostrzegłszy moje skonfundowanie dorzucił jeszcze:
   -     Odpowiadasz poli kala.
   -     Poli kala – odpowiedziałam jak mi nakazał mój nauczyciel.
   –      a ja mówię ki egho.
   -     Ki egho – powtórzyłam.
   -     Nie, to ja mówiłem. Ale dobra, nieważne.
     Po powrocie ze szkoły, pierwsza rzecz jaką zrobię, to wydrukuję sobie jakiś spis podstawowych zwrotów z greckiego, bo jak się okazuje kalimera to za mało by pociągnąć konwersację. Ale chłopak przynajmniej poczuł, że mi zależy i się staram. Wyciągnęłam w końcu te dwa złote, a Oluś przesunął delikatnie mą rękę i powiedział:
   -     Dziś ja stawiam.
   -     Nie trzeba.
   -     Trzeba – powiedział delikatnie.  
     Wręczył mi kubek gorącej kawy i kupił sobie taki sam. Poszliśmy wypić ją do naszego Starbucksa. Położyłam na stole tabliczkę czekolady – zawsze noszę przy sobie czekoladę, żeby mieć czym częstować. Z Weroniką dzielę się nią codziennie.  
     Siedzieliśmy naprzeciw siebie, dmuchając w kawę by szybciej wystygła. Oluś miał dziś na sobie jeansową koszulę z beżowymi guziczkami. Spod niej zaś wyłaniał się jakiś łańcuszek. Spojrzałam na jego dłonie, otaczające kubeczek, z wielką chęcią złapania ich. Lub nawet bycia złapaną przez nie. Ile bym dała, by być tym kubeczkiem! Zwłaszcza teraz, gdy przycisnął do niego swe wargi. Nie mogłam powstrzymać w sobie zachwytu nad jego usteczkami, już od pierwszego naszego kontaktu wzrokowego. Były takie małe i takie krwisto różowe – jakby pomalowane szminką. Ale przyjrzawszy się teraz z bliska przekonałam się, że to naturalna barwa. Wymieniliśmy parę uwag na temat kawy, wyzerowaliśmy ją i rozeszliśmy się, bo było już po dzwonku.
     Na drugiej przerwie wałęsałam się po korytarzach i klatkach schodowych aż w końcu na klatce środkowej natknęłam się na Olusia. Usiedliśmy na schodach i wyjęliśmy jedzonko – ja niedokończoną czekoladę, a on dwa wafelki. Dał mi wafelka, po czym zabrał mi go, położył oba koło czekolady i zrobił im zdjęcie.
   -     Będzie na insta – powiedział, a gdy gryźliśmy wafelki, chwalił się hasztagami – hasztag szkoła, hasztag schody, hasztag przerwa, hasztag mitfreundin, hasztag czeko...     
     Ładnie mnie nazwał "Freundin”, tylko dlaczego po niemiecku? Może właśnie miał niemiecki; nie wiem, bez pół litra nie rozgryzę.
   -     Polishboy, polishgirl – wymieniał dalej – springiscoming... dobra... starczy.
   -     A skoro spring is coming – rzekłam z uśmieszkiem – to może na następnej przerwie wyjdziemy gdzieś?  
   -     Jak starczy czasu to nawet do galerii – odparł – po długiej przerwie mam religię, mogę się spóźnić.
   -     A ja mam angielski z Beatką, więc pewnie ona i tak się spóźni bardziej ode mnie.
   -     To widzimy się na zewnątrz – rzucił na pożegnanie i poszedł gdzieś, jako że było już chwilkę po dzwonku.  
     Po trzeciej lekcji, wyleciałam z budynku szkoły i czekałam chwilę przy schodach natykając się tam na wracającego z wuefu Michałka. Powiedzieliśmy sobie "cześć” i poszedł dalej. To smutne. Pomyślałam, że napiszę do niego smsa i spróbuję się umówić na jutro. Moglibyśmy pójść do kina, albo mógłby mnie zaprosić do siebie. Nie lubiłam gdy spotykaliśmy się u mnie, ze względu na moich rodziców. Wysłałam mu wiadomość i nim schowałam telefon, zawibrował mi w ręce. Dzwoniła siostra.
   -     Cześć sis! Gdzie ty jesteś, cały dzień cię szukam po szkole, a ciebie nigdzie nie ma.  
   -     Posłuchaj, nie mogę teraz rozmawiać – powiedziałam spoglądając z uśmiechem na zbliżającego się, stąpającego ciemnoniebieskimi vansami po schodkach chłopaka. Teraz przyjrzałam się reszcie jego ubioru. Do jeansowej koszuli dobrał czarne rurki. Na lewej ręce miał nieduży zegarek z czarną gumką, a na prawej zaś kilka jakby bransoletek z rzemyczków.
   -     Jutro idziemy do kina – powiedziała Weronika, gdy się rozłączałam, ale nie zwracając na to uwagi, przywitałam się z tym, który miał mi towarzyszyć w tej miniwyprawie.  
   -     Skoro już bawisz się telefonem, to zapisz sobie mój numer – powiedział i podał mi go, a ja puściłam mu sygnał.
   -     Jakie mamy plany? - zapytałam, gdy szliśmy do galerii.
   -     Nie wiem – odrzekł – była już szybka kawa i szybki wafelek...
   -     To może szybki lodzik?
   -     To odważna propozycja – odparł chichocząc; pierwszy raz widziałam i słyszałam jak się śmieje i wiedziałam, że muszę do śmiechu doprowadzać go częściej, bo obserwacja tego zjawiska była przeżyciem nieziemskim – nie musimy się tak śpieszyć.
   -     Opacznie mnie zrozumiałeś – odparłam też chichocząc.
   -     Dobrze zrozumiałem, po prostu zażartowałem. A jakie lubisz?
   -     Pistacjowe! - krzyknęłam i przez pewien czas jeszcze było mi głupio, bo zdawało mi się, że jakieś dwie babcie się na mnie popatrzyły.
     Niestety nie było takich więc wzięłam to co Oluś czyli nektar bogów. Siedzieliśmy naprzeciwko siebie przy białym jak zęby Weroniki stole i rozmawialiśmy o przygotowaniach do wymiany z Grekami. W międzyczasie dwa stoliki od nas usiadły dwie dziewczyny z klasy Michała. Pomyślałam, że pewnie mu doniosą o moim spotkaniu, ale miałam na to wyjebane, bo przecież on też ciągle się z kimś spotyka (tylko nie ze mną). Nastał moment ciszy, a nasze spojrzenia skrzyżowały się, podczas gdy języki oblizywały gałki lodów. Niespodziewanie poczułam coś na swojej stopie. Odruchowo spojrzałam w dół, lecz nie widziałam swych nóg schowanych pod stołem, a gdy podniosłam wzrok, wpatrywał się we mnie z szyderczym uśmiechem mój ukochany i jeszcze ze dwa razy smyrnął mnie vansem pod stołem. Nie ukrywam, że podobało mi się to; szkoda, że Michał nie lubił tej pieszczoty i zabraniał mi jej praktykowania (zakaz na szczęście nie dotyczył innych chłopaków). Poza tym Michał (jeszcze) nie ma vansów.
     Nie widziałam się na kolejnych przerwach z Olusiem, bo miałam potem dwa wuefy. W szatni, przed lekcją ucięłam pogawędkę z Iwoną. Dowiedziałam się, że babka od historii jest ponoć w ciąży, co znacząco wpłynęło na moje życie (ironia). Ona zaś dowiedziała się o "szybkim lodziku” oraz o szajce szpiegowskiej z matfizu. Słynąca z kreatywności a przede wszystkim z szaleństwa Mała, doradziła mi pewną intrygę odnośnie mojego chłopaka.


********************
ciąg dalszy wkrótce...
zachęcam do komentowania
pozdrawiam ;))))

omg

opublikował opowiadanie w kategorii miłość, użył 3370 słów i 18602 znaków.

2 komentarze

 
  • malinowamamba20

    Super :)

    11 sie 2014

  • nika

    Jak zawsze wspaniałe szybko kolejna:)

    11 sie 2014