Truskawki [cz.2]

Niedzielny poranek spędziłam w łóżku udając, że wciąż śpię, a tak naprawdę rozmyślając nad rzuceniem Michała. Pomimo wszystkich niedogodności jakie temu związkowi towarzyszyły zdecydowałam się na razie go nie kończyć. Bycie dziewczyną Michała poprawiało w mym mniemaniu mój status społeczny i pozycję w hierarchii szkolnej. Choćby przez to, że pojawiałam się jako jego osoba towarzysząca na wielu imprezach, o których nawet bym nie wiedziała (a co dopiero mogłabym marzyć o byciu zaproszoną na nie) gdyby nie on. Tam poznałam wielu ciekawych ludzi, którzy polubili mnie za moją szczodrość i uprzejme usposobienie. Byłam bowiem pozytywnie nastawiona do każdego i chciałam poznawać jak najwięcej znajomych i być przez nich lubiana aby poprawić swą pozycję w tym stadzie jakim jest społeczność szkolna.
Po śniadaniu i prysznicu zabrałam się za odrobienie zadań domowych, zaś po obiedzie usiadłam przy swoim laptopie. Bardzo się zdziwiłam, gdy spostrzegłam, że napisało do mnie sześć osób. Wśród nich nie było jednak Werki, co zmartwiło mnie do tego stopnia, że odechciało mi się nawet czytania nowych wiadomości. Po chwili jednak wyczytałam w powiadomieniach, że ktoś wrzucił zdjęcia, na których została oznaczona. Z przerażeniem w oczach przejrzałam trzy prawie takie same zdjęcia robione z rąsi i przedstawiające świeżo upieczone siostry. Zdjęcie numer jeden, okraszone podpisem "sisters” zebrało aż 23 lajki. Dużo jak na trzy godziny. Sama również dołożyłam swojego, po czym zaprosiłam siostrę do znajomych.
Jeszcze przed zaśnięciem rozmyślałam nad rozstaniem. Głównym argumentem przeciw było jednak to, że nie chciałam być sama. Rozmyślałam zatem kto mógłby zastąpić Michała, jednak ci, którzy przychodzili mi do głowy dzielili się na zajętych, za fajnych, nienadających się (czyli niedostatecznie fajnych) albo niezainteresowanych stałym związkiem. Te przemyślenia przerwał jednak dzwoniący telefon. W pierwszej chwili pomyślałam, że to poranny budzik, jednak zorientowałam się, że jest jeszcze ciemno i podniosłam telefon z nadzieją, że będzie to Weronika. Nadzieja ta urosła jeszcze bardziej, gdy zobaczyłam, że dzwoni jakiś numer, którego nie mam zapisanego w kontaktach. To musiała być ona!
- Halo?
- Halo? Cześć siostra! Mam nadzieję, że nie obudziłam!
- Nie, skądże. Właśnie kładłam się spać. Możemy pogadać chwilę.
- Nawet musimy – odparła ze znaną nam już stanowczością Wera – jutro widzimy się w szkole, rozumiesz? Rano mam WF, więc proponuję na długiej przerwie, co ty na to?
- Dobrze. Tylko co my będziemy robić?
- To co robią przyjaciółki. Usiądziemy i pogadamy. Podzielimy się jakimś drobnym jedzonkiem. Co jadasz w szkole?
- Nie wiem... - odpowiedziałam wyrażnie nie spodziewając się takiego pytania – różnie... jogurty... marchewki...
- Marchewki? Super! Przynieś mi jutro marchewkę zatem.
- Dobrze... - zgodziłam się lekko zaspanym tonem.
- To do jutra. Papa.
Rozłączyła się, więc mogłam w spokoju zasnąć. Następnego dnia otrzymałam na drugiej lekcji smsa z informacją gdzie mam czekać na długiej przerwie. Zjawiłam się w wyznaczonym miejscu gdy tylko pozwolono mi opuścić klasę po trzeciej lekcji. Po minucie samotnego siedzenia na ławeczce przy bibliotece, zaczęłam się niepokoić i wyciągnęłam telefon. Zadzwoniłam do Werki, lecz ta nie odebrała. Wysłałam smsa i ponownie zadzwoniłam. Niestety ponownie skazana byłam na wysłuchanie jej grania na czekanie w postaci jakiejś dziwnej piosenki. Wstałam i rozejrzałam się, wyjrzała przez okno po czym zajrzałam do biblioteki i chciałam powrócić na ławeczkę, lecz siedziała już na niej para metali z którejś maturalnej klasy. Oparłam się zatem o parapet przy sąsiednim oknie oglądając szkolne boisko i wyciągnąwszy telefon myślałam co z nim zrobić: zadzwonić czy napisać. Wnet poczułam jak ktoś mną potrząsa. Odwróciwszy się, ujrzałam roześmianą buźkę Werki.
- O, jesteś już! - wrzasnęła, przytulając mnie i niemal wbijając w parapet.
- Tak, siostrzyczko, czekam od początku przerwy.
- Oj przepraszam, Słońce, nie gniewaj się. Byłam w męskim na fajce.
- Palisz? - zapytałam zszokowana, rozglądając się po korytarzu pełnym pierwszaków.
- Widzisz tę sylwetkę? - odpowiedziała pytaniem na pytanie, gładząc się jedną dłonią po biodrze, a drugą opierając o przyjaciółkę, lustrując tymczasem jakiegoś pierwszaka, który z wielkim zainteresowaniem ją obserwował – to zasługa kuracji nikotynowej. Od września schudłam piętnaście kilo.
- No dobra, ale palenie szkodzi na cerę i na zęby i na płuca i powoduje raka...
- Raka, sraka – przerwała jej Wera – wszystko dookoła jest rakotwórcze. Jak jest ci pisany rak to i tak go dostaniesz. A ja mam zajebistą cerę i nieskazitelny uśmiech – mówiąc to wyszczerzyła się sztucznie – i niech mi ktoś powie, że palenie jest niezdrowe! Zdrowe jest, bo od niego się chudnie.
Ten interesujący wywód przerwał jej dzwonek, który w ciągu kilku sekund spłoszył wszystkich pierwszaków pod klasy. Po kilkunastu sekundach słuchania dzwonienia, odsunęłam się od parapetu, a gdy już chciałam się żegnać, Weronika przyciągnęła mnie do siebie i powiedziała na ucho:
- Dzisiaj o siedemnastej pod kinem. Będą fajni ludzie, zobaczysz.
I sobie poszła.
Na kolejnej lekcji myślałam o wielu rzeczach, ale z pewnością nie o matematyce. Lewa ręka bezwolnie kreśliła po zeszycie jakieś liczby i symbole, podczas gdy umysł zastanawiał się, dlaczego Weronika zaprosiła mnie do kina. I na jaki pójdziemy film? Kto jeszcze tam będzie? Kim są ci "fajni ludzie”? Czy usiądziemy na kanapach z tyłu? Wszystkie te pytania zawarłam w smsie, który pod ławką zdołałam napisać i przesłać do siostrzyczki pod koniec lekcji. Po dzwonku wytoczyłam się zamyślona z sali jako jedna z ostatnich osób z klasy. Zbliżając się do automatu przy schodach, spojrzałam na jednego z tych szalejących po korytarzach pierwszaków, który właśnie podchodził do automatu. Gdy zorientowałam się, że to ten sam dzieciak, który na poprzedniej przerwie przyglądał się nam gdy rozmawiałyśmy o paleniu, zachichrałam się lekko pod nosem, na co on odpowiedział delikatnym uśmiechem, który wydał mi się jakby... zalotny. Przeszłam obok niego, zatrzymując się przy schodach i zastanowiłam się, czy przypadkiem mój atak śmiechu nie został przez niego odebrany jako zachęcający do flirtu uśmiech. Tak samo zalotny jak ten jego.
Po krótkiej chwili chłopak odszedł od automatu z papierowym kubeczkiem wypełnionym kawą, a jego miejsce przy maszynie zajęłam ja, by kupić to samo co on, jednak gdy schyliłam się by nacisnąć guziczek, ujrzałam w dolnej szparce 30 groszy. Pomyślałam wnet, że oddam poprzedniemu klientowi resztę jaką mu wydano i chwyciwszy ją w lewą dłoń, podeszłam żwawym krokiem za róg, gdzie znajdowały się stoliki, przy których zazwyczaj spożywano posiłki i napoje. Miejsce to nazywano w szkole kawiarnią, choć supernowoczesne pierwszaki określały ją mianem "Starbucksa”. Tam jednak, na jedynym zajętym stoliku dostrzegłam siedzącego tyłem do wejścia, niepozornego chłopca, któremu towarzyszyły trzy dziewczyny (zapewne pierwszaczki) zajmujące pozostałe miejsca przy czteroosobowym stole. Widząc to, szybko wyskoczyłam z kawiarni i przymknęłam za sobą drzwi, myśląc sobie: "Boże, dobrze, że mnie nie zauważył! Jestem idiotką”. Wracając do automatu dodawałam do tego jeszcze "gdyby nie te suki... gdyby nie te suki to bym mu oddała te drobne. Teraz każda jest mu winna 10 groszy”.
Na kolejnej lekcji, zamiast słuchać kolejnej niezwykłej opowieści, wygłaszanej przez swoją ukochaną polonistkę, o tym jak w Rzymie spotkała Piotra Kupichę, myślałam ciągle o tym słodziutkim uśmiechu słodkiego pierwszaczka. Chłopak nie był może nadzwyczajnie przystojny czy ładny, ale miał ten niesamowicie słodki uśmiech, którym sporo nadrabiał. Był średniego wzrostu, może trochę poniżej 180 cm i miał bardzo ciemne, niemal czarne oczy. Prawie tak ciemne jak jego włosy, których ułożenie można by opisać jako marną podróbkę Justina Biebera. Miał na sobie vansy... czarne lub niebieskie... w każdym razie jakieś ciemne. I niebieską, kraciastą koszulę. Niebiesko-zieloną... I niebieskie rurki... albo zielone. W każdym razie na pewno dopasowane pod kolor koszuli. A zamiast plecaka miał zarzuconą na ramię czarną torbę. "Może pedał” pomyślałam, zbierając do kupy wszystkie elementy jego krótkiej charakteryzacji. Ale jego spojrzenie było na tyle niepowtarzalnie głębokie, przeszywające ją całą od stóp do głów, że nie sposób było o nim zapomnieć. Co chwilę materializowały mi się w głowie te czarne paczałki. Nawiedzały mój umysł również na następnej lekcji a także potem, gdy wracałam pieszo do domu, gdzie czekały na mnie ruskie pierogi.
Już o szesnastej wyłączyłam komputer i otworzyłam szafę. Niełatwo było wybrać odpowiedni strój na tę okazję, wszak nieczęsto zdarzało mi się wychodzić ze znajomymi. Choć w tym przypadku wychodzi z nieznajomymi. Tym bardziej zatem zależało mi na zrobieniu jak najlepszego pierwszego wrażenia. Pół godziny zajęło mi ubranie się i pomalowanie. W pośpiechu wyszłam z domu, zapominając o popsikaniu się perfumami, co uświadomiłam sobie dopiero w połowie drogi. Druga połowa drogi minęła mi na poszukiwaniu jakichkolwiek perfum w torebce. Czekając na zielone światło przed galerią, wyciągnęłam telefon, w którym widniał sms od nieznanego numeru o treści "będziesz?”. Minutę później byłam już na wprost bocznego wejścia, przy którym siedziały na ławeczce trzy dziewczyny otoczone kółeczkiem znajomych. Jedna z siedzących wtrąciła się w rozmowę grupy krzycząc ostentacyjnie "idzie!”. To było o mnie. Krąg stojących obrócił się twarzą do mnie, a składał się on z Weroniki i dwóch niewysokich chłopców (jeden był mojego wzrostu a drugi nawet niższy).
- Cześć. Jesteś wreszcie. Teraz muszę cię opierdolić, bo bilety odbiera się najpóźniej piętnaście minut przed seansem, a ty przyszłaś za pięć. W dodatku nie upewniając nas o przyjściu. Nieładnie. A teraz poznajcie się.
- Jestem Szymon – powiedział ten niższy wyciągając dłoń
- Kacper – bąknął ten drugi. Swoją drogą zdawało mi się, że skądś go kojarzę.
Następnie podeszłam do powstającej na mój widok z ławki trójcy.
- Alicja
- Paulina
- Basia
Pomyślałam, że będzie dobrze jeśli zapamiętam wszystkie. A gdy trójca i chłopaki poszli przodem, Werka przytrzymała mnie i wręczając bilet powiedziała:
- Szymuś nam kupił bilety. To bardzo w porządku z jego strony. Ma bogatych rodziców. Jego ojciec jest sędzią a mama adwokatem. Albo adwokatką. W każdym razie dobrze zarabia kimkolwiek by nie była.
- Okej...
- Kupisz mi popcorn? - zapytała przechodząc koło bufeciku.
- Bierzemy duży na spółę – odparłam zdecydowanie.
Gdy kupowałyśmy, reszta już zajmowała miejsca w sali, więc wchodząc musiałyśmy uporać się już z panującą wszędzie wokół ciemnością. A towarzyszy wytropiłyśmy świecąc sobie telefonem. I jako że szłam ostatnia, usiadłam na najgorszym miejscu – z brzegu. Ale przynajmniej koło Wery.
- Ej, weź mi sprawdź ile ten film trwa i o której mam powrotny autobus.
- Szóstka czy ósemka? - zapytałam wyciągając telefon
- Obojętnie.
- Sorki, ale tu nie ma wifi
- A nie masz normalnego internetu w telefonie? Biedactwo. To co ty robisz jak ci się nudzi na religii lub na niemieckim?
- Robię zadania z matmy i z chemii.
- A na przerwach?
- Gadam z koleżankami.
- A w drodze z i do szkoły?
- Słucham muzyki.
- A przed zaśnięciem?
- Czytam albo myślę. A ty w każdej z tych sytuacji siedzisz na fejsie?
- Nie siedzę. Wchodzę i wychodzę. Sprawdzam tylko czy coś się dzieje ciekawego. Wiem, że jestem uzależniona. Ale dopiero gdy jestem na komputerze, to daje o sobie znać. - opowiadała grzebiąc w międzyczasie w telefonie – Przeglądam profile ludzi, znajomych, znajomych znajomych, gwiazd i w ogóle. Sprawdzam kto komu komentuje i lajkuje, ile kto ma lajków... Ale teraz nie mam na to czasu.
Ja tymczasem nieśmiało pobierałam z kubełka po jednej kuleczce popcornu. Reklamy się skończyły i na widowni zapadła cisza. Prócz grupy licealistów, na sali była jedynie para gimbusek siedząca w ostatnim rzędzie. Czyli tuż nad nami. Po wyświetleniu się na wielkim ekranie loga producenta filmu, z rzędu wyżej dały się słyszeć dwa syczące odgłosy – jeden po drugim. Zabrakło mi jednak śmiałości żeby spojrzeć na gimbuski w celu określenia źródła owych dźwięków. Chwilę później wszystko się wyjaśniło.
- Już czas – powiedział któryś z chłopaków i dziewczyny wyciągnęły ze swych toreb piwa.
Ze zdumieniem patrzyłam jak rozdają je chłopakom (którzy nie noszą torebek więc nie mają jak przemycać alkoholu).
- A ty nie wzięłaś piwa? Gdybyś się nie spóźniła to byś zdążyła skoczyć z nami do sklepu. Mam dwa. Chcesz jedno?
- Nie... - odpowiedziałam, choć po chwili zmieniłam zdanie i dodałam "tak”.
Wzięłam je i sączyłam przez pół filmu. Gdy dopijając je zastanawiałam się gdzie umieścić pustą puszkę, Weronika szepnęła:
- Gimbuski poszły na dół. A to oznacza że...
- Że?
- Zwolniły kanapy! Idziemy na kanapy! - wrzasnęła na cały głos, aż gimbuski z wrażenia podskoczyły i pobiegły w górę.
Zaczął się wyścig, jednak nasza grupa szybciej dobiegła na kanapy jako że miała bliżej, a swoje zwycięstwo ukoronowałyśmy tryumfalnym rzutem kurtkami gimbusek na niższe rzędy. W tym zamieszaniu doszło do przetasowań i tak Kacper siedział z Werą, a Paulina i Basia ściskały się na jednej z Szymonem. Do mnie przysiadła się zatem Alicja. Od tej chwili bardziej niż filmem, byłam zainteresowana wzajemnymi umizgami Kacpra i Werki. Zastanawiało mnie, że ta szkolna piękność kręci z przeciętnej urody pierwszakiem. Uważnie przyglądałam się każdemu ich ruchowi. Najpierw karmiła go popcornem – naszym wspólnym popcornem! Szturchnęłam ją, prosząc o przestawienie kubełka między nas, lecz ten był już niemal pusty. Niesamowicie zdenerwował mnie ten ironiczny wybuch śmiechu Kacpra, tak jakby było coś śmiesznego w tym że wszamał mój popcorn. Wciąż zastanawiałam się skąd go znam. Gdzieś już słyszałam ten śmiech... Przez kilka kolejnych rzutów okiem szeptali, sobie coś do ucha, aż przy kolejnym spostrzegłam, że ona już nie mówi do jego ucha, lecz je ssie. Totalnie niezainteresowana komentarzami Ali do filmu oraz nim samym, patrzyłam jak ma siostra schodzi wargami niżej, na szyję, dłoń zaś trzymając na jego udzie. On zaś zachęcony jej pieszczotami wsunął od dołu dłoń pod jej koszulkę i powoli sunął nią w górę, lecz nim dotarł do biustu, ku któremu zapewne zmierzał, chwyciła obie jego ręce swoimi, ścisnęła mocno i popatrzyła głęboko w oczy. Kompletnie nieświadomi tego, że są obserwowani z obu stron, pocałowali się, choć pocałunek ten trwał zaledwie kilkanaście sekund. Po nim zachowywali się zupełnie inaczej niż jeszcze chwilę wcześniej. Droczyli się po przyjacielsku, łaskotali nad biodrem, bili czyjąś pustą plastikową butelką po głowie i karmili snickersem (choć to akurat było całkiem słodkie).
I tak minęła końcówka filmu. A po nim wszyscy zebraliśmy się za galerią. Prawie wszyscy...
- Gdzie Wera? - zapytałam.
- W toalecie z Basią.
- Czy wy kobiety zawsze musicie chodzić do kibelka parami? - zapytał Szymon
- Typowe męskie pytanie – odparła Paulina – wy po prostu nigdy nie zrozumiecie nas kobiet. O, idą nasze kobiety.
- To gdzie idziemy zajarać? Nad rzekę? - zapytał Kacperek.
- Tak.
- To idziemy.
I gdy tylko nas dogoniły, cała grupa ruszyła zajarać nad rzeką. Miałam nadzieję, że nie będę jedyną niepalącą w towarzystwie. Usiadłszy przy brzegu rzeczki w półkolu, zaczęły wyciągać papierosy. Kacper też wyjął. Wtedy mnie olśniło.
- Już wiem skąd cię znam!
- Mnie? Skąd?
- Byłeś kiedyś w damskim u nas w szkole. Wyszłam z kabiny i chciałam się na ciebie wydrzeć, że to damski i żebyś poszedł do męskiego. Ale zanim odważyłam się odezwać, ty zapytałeś czy mam ognia...
- Nie pamiętam. Ale mogło tak być. Ale już nie chodzę do babskiego, bo mnie kiedyś tam Mariolka zdybała i myślała, że dziewczyny tam podglądam. Przecież nie mogłem powiedzieć, że wpadłem tam zajarać.
- Mogliby zrobić u nas w szkole palarnię a nie.
- A ty nie palisz? - zapytała Werka Szymka.
- Nie, no coś ty.
- Od kiedy?
- Od zawsze. Wtedy u Kacpra to był wyjątek.
- U Ewki też był wyjątek?
- Tak. I u Julki i jeszcze gdzieś tam.
- To co, teraz na jakieś piwko idziemy?
Bardzo mnie to zdziwiło, wszak dopiero co jedno wypiliśmy w kinie. W domciu czekało na mnie kilka zadanek z matmy i list na angielski. I przygotować się na polski. Szybko wyliczyłam, że zajmie to dwie godziny a więc przy założeniu że zasnę o północy, wrócić mogę do domu koło dziewiątej (godzina na mycie i inne takie). W międzyczasie wybrano miejscówkę do picia. Basia jako że była z lutego i miała już dowód, zebrała hajs i kupiła każdemu po piwku, które wypiliśmy w ich ulubionej miejscówce nad rzeką znanej pod nazwą Pustynia. Po ósmej, nasi towarzysze zaczęli się rozchodzić, a Szymon poszedł w tym samym kierunku, co ja. Zaproponował mi, że odprowadzi mnie na przystanek, od którego dzieliło nas jakieś pięć minut drogi.
- Skąd znasz Weronkę? - zapytałam nieśmiało, szukając tematu do rozmowy.
- Ze szkoły. Konkretnie to poznałem ją przez Alę, bo ona chodzi ze mną i z Kacprem do klasy a z Werą się koleguje. Teraz się pozmieniało. Ze mną się przyjaźni, a z Alą to tak tylko trochę się kumpluje.
- Przyjaźni? Nie wiedziałam. Nie mówiła mi nigdy o tobie.
- Długo się znacie?
- Dwa dni niecałe.
- Dwa dni? To pewnie niewiele ci zdążyła powiedzieć. Dwa dni? I już mówicie o sobie "siostry”?
- No wiesz, to się czuje... takie braterstwo dusz.
- W waszym przypadku siostrzyctwo.
- Exactly.
- I przeze mnie poznała Kacpra.
- No właśnie... to coś poważnego?
- Nie wiem, to nieprawdopodobne że Kacper wyrwał taką laskę. Nie wydawał mi się być takim alvaro...
- A po niej się nie spodziewałam, że zwraca w ogóle uwagę na młodszych.
- A co to zmienia, że jest młodszy?
- Nic, ja też nie mam nic przeciwko młodszym – powiedziałam licząc na to, że odbierze to właściwie.
- Ani ja przeciwko starszym – odpowiedział jakby zalotnie, przekonując mnie o tym, że zrozumiał mnie zgodnie z moją intencją.
- To mój przystanek – powiedziałam, wskazując głową na wiatę, po czym odwróciłam się i dodałam – a to mój autobus.
- A może odprowadzę cię do samego domu? - Zapytał smutno spoglądając na nadjeżdżający autobus. - Gdzie mieszkasz?
- Na Dąbrowskiego.
- To faktycznie, kawałek stąd.
Autobus stanął w zatoczce i otworzył swe wrota. Po pożegnalnym hugu, Szymon odszedł powoli i wyciągnął telefon, a ja postawiłam lewą nogę na niską podłogę autobusu, lecz wtem mym oczom ukazało się dwóch siedzących na tyłach chłopaków, z których jeden z nich to mój były. Drugą nogę w ostatniej chwili wycofałam z wrażenia i nie wiedząc jak wejść i pozostać niezauważoną, w ostateczności straciłam równowagę i spadłam na chodnik, po czym pobiegłam rzucając się w objęcia Szymona, który słysząc hyc o chodnik mimowolnie odwrócił się i w momencie wtulenia się, wypuścił swojego iphone'a.
- O Boże, tam był kanar! - krzyknęłam nie wiedząc jak usprawiedliwić swoje durne zachowanie, choć to był akurat słaby argument.
Wychodząc z jego objęć schyliłam się aby podnieść telefon.
- O, masz iphone'a! - wykrzyczałam odruchowo – Ale fajnie! Czwórka?
- Czwórka.
- O Boże! - krzyknęłam spostrzegając, że jego ekran jest rozbity.
- O Boże! - krzyknął, lecz z całkowitym spokojem jak gdyby nic się nie stało – co my teraz zrobimy?
- Przepraszam...
- Nie ma za co – odparł z uśmieszkiem tak perfidnie ironicznym, że aż się wierzyć nie chce.
- Ile taki ekran kosztuje?
- A nie wiem, ze trzy stówki.
- Dobra, odkupię... - powiedziałam zmartwiona i ruszyliśmy w kierunku ulicy Dąbrowskiego, jako że autobus dawno już odjechał, a kolejny dopiero za pół godziny.
Przeszliśmy przez przejście dla pieszych, w milczeniu minęliśmy kiosk, gdy nagle Szymon wymamrotał:
- Wiesz co? On jest zbity już od pół roku. Chowałem go kiedyś do kieszeni, ale nie trafiłem.
- Cooooooo?
- Wiem, straszna ze mnie niezdara.
Kamień spadł mi z serca, bo zdaje się, że nawet nie miałam takiej kwoty przy sobie. Swoją drogą, perspektywa niekrótkiego spacerku ze świeżo poznanym pierwszaczkiem napawał mnie optymizmem. Może nie jest on taki słodki i kuszący jak tamten spod automatu, lecz dobrze się z nim dogaduję. Gdyby trochę schudł, pewnie bardziej bym się nim, zainteresowała, choć i tak nie jest mi obojętny.
- Ale mnie wystraszyłeś, serio! - krzyknęłam lekko go szturchając - A myślałam, że to ja jestem niezdarą!
- A czym przebiłabyś nietrafienie telefonem do kieszeni?
- Może wrzuceniem suszarki do wanny?
- Co? A nie pokopał cię prąd?
- Nie, bo wyciągałam ją dopiero z szafki. Gdyby była podłączona, to nie dosięgnęłaby do wanny. Ktoś inteligentnie ulokował gniazdko tak na wszelki wypadek.
- Nie, to nie przebije mojego iphone'a.
- A co go przebije? - zapytałam.
- Nie wiem... ty mi powiedz – odparł i oboje się zaśmialiśmy.
Przeszliśmy przez stare miasto rozmawiając o naszych największych życiowych wpadkach i wypadkach. Świetnie nam się rozmawiało i żartowało. Tak bardzo, że aż nie mogłam się doczekać następnego spotkania. W pewnym momencie stanęliśmy oboje na skrzyżowaniu i oczekiwaliśmy aż ktoś podejmie decyzję którędy dalej iść.
- W lewo? - zapytałam.
- Tak właśnie... - odparł Szymon i podążyliśmy razem wzdłuż ulicy Ofiar Oświęcimskich.
A nim doszliśmy do jej końca, słońce ukryło się za horyzontem. Mijając bloki i kamienice rozmawialiśmy o nauczycielach ze szkoły, z radością odkrywając, że uczą nas w większości ci sami belfrzy. Wymienianie się spostrzeżeniami na ich temat pochłonęło nas tak bardzo, że nim się zorientowaliśmy – staliśmy na skrzyżowaniu, na którym to nasze drogi się rozchodziły. Stanęłam naprzeciwko Szymona i uśmiechając się mimowolnie, odgarnęłam włosy lewą ręką, po czym położyłam ją na torebce i spojrzałam na lustrującego mnie od kilku sekund wzrokiem młodzieńca. Wbiłam swój wzrok prosto w jego źrenice, wyczuwając, że dystans między nami niebezpiecznie maleje. Wtedy machnęłam mocno ramionami i otoczyłam nimi nowego kolegę, a on odwzajemnił huga, który trwał dobrych kilka sekund. Odchodząc rzekł delikatnie "pa” i oddalił się. Poczekałam chwilkę na skrzyżowaniu, ciekawa czy Szymon się odwróci, po czym odeszłam, sama powstrzymując się przed odwracaniem się. W końcu oboje zniknęliśmy za rogami innych ulic, a to skrzyżowanie długo jeszcze nie zobaczy nas razem.

omg

opublikował opowiadanie w kategorii miłość, użył 4313 słów i 23709 znaków.

1 komentarz

 
  • lusia

    Bardzo fajne opowiadanie czekam na cd ;)

    4 sie 2014