Truskawki [cz.4]

Dzisiejszy wieczór zapowiadał się na typowy i nudny. Nic bardziej mylnego. Po obiedzie chciałam zasiąść przy komputerze w celu obczajenia nowości w świecie wirtualnych znajomości. Niestety nie mogłam się połączyć z siecią, co ogromną wywołało u mnie frustrację. Po wypróbowaniu wszystkich możliwości naprawienia tej usterki, poddałam się i rzuciłam z płaczem na łóżko. Czułam się, jakby moje życie straciło sens. Na szczęście miałam nieopodal ucha telefon, który w tym momencie stał się jedynym oknem na świat. Łudziłam się, że Weronika pamięta o mnie i do mnie zadzwoni.

Po kilku minutach leżenia poczułam wibrację swego telefonu. Ucieszyłam się myśląc, że to siostrzyczka, jednak rzeczywistość okazała się być bardziej okrutna. Był to Kamil, lecz pomimo całej mojej antypatii do niego, zdecydowałam odebrać (aż tak mi się nudziło).
- Czego – zapytałam najgrzeczniej jak umiałam.
- Co robisz dziś wieczorem? - zapytał grzecznie.
- Cokolwiek byleby z dala od ciebie. - odparłam bez zastanowienia - A czemu pytasz?
- Robię dziś małą domóweczkę z ludźmi z muzycznej. Rozumiem, że nie jesteś zainteresowana, ale jeśli zmienisz zdanie to wiesz gdzie nas szukać.
- Masz rację, wiem...
- Ale jeśli się gdzieś przemieścimy – przerwał mi bezczelnie – to dam znać.
- To miłe z twojej strony, ale znajdę sobie jakieś zajęcie, choć nudzi mi się bez internetu.
Tu nastąpił moment kiedy objaśniłam mu z czym dokładnie mam problem. Zaproponował, że przyjdzie tu i mi to naprawi. To nawet słodkie z jego strony ale tym razem już bez krztyny grzeczności wyjaśniłam mu jak bardzo nie chcę go widzieć w swoim mieszkaniu, czego on oczywiście nie skomentował. Może dlatego, że nie zdążył, bo rzuciłam telefonem o łóżko, po czym się rozłączyłam, kładąc się znów koło niego.
Jego propozycja pomocy przypomniała mi o tym, że przecież mój chłopak zna się na tego typu rzeczach, więc może byłby w stanie mi pomóc. Z wielkim entuzjazmem pomyślałam o tym, że to byłby doskonały pretekst do zaproszenia go do siebie. Zadzwoniłam zatem do niego, odczekałam chyba z dziesięć sygnałów by usłyszeć komunikat bym nagrała się po usłyszeniu sygnału. Po chwili spróbowałam raz jeszcze. Odebrał dopiero za trzecim razem.
- Co chcesz? - zapytał z wyrzutem – mieliśmy pogadać wieczorem na gg.
- Do wieczora daleko – odparłam też z wyrzutem – chcesz mi w czymś pomóc?
- Teraz nie mam czasu... a o co chodzi?
- Zepsuł mi się internet. Mógłbyś tu przyjechać i mi go naprawić?
- Nie mam czasu, mówiłem ci, że mam angielski – powiedział lekceważąco.
- Angielski skończyłeś o szesnastej.
- A teraz czekam na autobus do domu. Zanim dojadę i zanim zjem obiad będzie osiemnasta. A muszę się jeszcze nauczyć na jutro.
- Niby z czego? - zapytałam – Marta mówiła, że nic na jutro nie macie – rzuciłam odruchowo, choć wymyśliłam to na poczekaniu, a z jego koleżanką z klasy, Martą, nie rozmawiałam co najmniej od miesiąca.
- To poczytam lekturę, na pewno jakąś mam do przeczytania. Teraz muszę kończyć, bo nadjeżdża mój autobus. Zatem do zobaczenia na gg.
Niestety się rozłączył i nie zdążyłam mu wygarnąć co o tym sądzę, choć i tak bym się pewnie nie odważyła. Znów rzuciłam telefonem o kołdrę i u jego boku się położyłam. Zaczęłam myśleć o tym co by było gdyby odwiedził mnie Kamil. Musiałabym mieć przygotowany plan działania na tę okoliczność. I co powiedzieć matce? A co bym zrobiła gdybym usłyszała dzwonek do drzwi? Otworzyłabym je a tam ujrzałabym sylwetkę młodzieńca zasłaniającego twarz kwiatami? Spojrzałabym na niego od stóp aż po bukiet na górze i pierwsze co rzuca mi się w oczy to vansy... bukiet przesuwa się w kierunku moich dłoni, a mój wzrok wędruje powoli w jego stronę, mija kwiaty, wznosi się coraz wyżej i wyżej aż w końcu zatrzymuje się na buzi... Aleksandra. Ten zaś uśmiecha się ciepło, wkłada
roślinki w moje zimne dłonie, a ja wchodzę tyłem do mieszkania, on zaś wkracza wraz ze mną. Stoimy przy drzwiach, trzymając razem te kwiaty i patrząc sobie głęboko w oczy, milcząc nieustannie.
Z tego letargu wyprowadziła mnie wibracja telefonu.
- Cześć siostrzyczko! - usłyszałam odebrawszy, zanim nawet przyłożyłam telefon do ucha.
- Witaj. Cieszę się, że cię słyszę – odparłam, nieco zdezorientowana.
- Co planujesz dzisiaj kupić?
- Kupić? - zapytałam zdziwiona – mam ochotę na truskawki albo na jagody.
- Dobrze wiedzieć, ale ja pytałam o ciuchy. Idziemy na shopping. Widzimy się przed galerią o siedemnastej dwadzieścia osiem.
- Czemu akurat dwadzieścia osiem?
- Bo autobus tam podjeżdża o siedemnastej dwadzieścia cztery. Daję sobie dwie minuty na dojście z przystanku i dwie na ewentualne opóźnienie autobusu.
"Optymistycznie” - pomyślałam.
Miałam siedem minut na zebranie się. Szybko wskoczyłam w swoje najlepsze jasne jeansy, ubrałam jakiś top i na to beżowy sweterek. Sięgnęłam na półkę z książkami po I tom "Przeminęło z wiatrem” i otworzywszy go na stronie sześćdziesiątej dziewiątej, wyjęłam dwieście złotych, licząc na to, że nie wydam dziś wszystkiego. Gdy ubrałam swoje trampki, ogarnęła mnie rozpacz. Dotarło do mnie jak niewiele one znaczą wobec różowych vansów Weroniki, czy też wobec błękitnych conversów Iwony. Były naprawdę ładne, ale czegoś im brakowało. Na wszelki wypadek wróciłam się po kolejną stówę, co razem z początkową zawartością portfela dawało już ponad czterysta złotych. Pamiętając o wpadce z dnia poprzedniego popsikałam się i przemyślałam dziesięć razy, czy na pewno wszystko przed wyjściem zrobiłam.
W drodze na spotkanie, odtwarzałam sobie w pamięci ten obrazek siebie i Olusia i kwiatów. Próbowałam dodać do tego coś od siebie, lecz obrazek ten był sam w sobie tak piękny, że nie miałam odwagi niczym go zmącić. Dwadzieścia sześć minut po siedemnastej przekroczyłam próg ruchomych wrót do galerii i podążyłam przed siebie. Uf, zdążyłam.
- Już jesteś – powiedziała Weronika wyłaniając się nie wiadomo skąd.
- Tak właśnie... - odpowiedziałam, zastanawiając się od jak dawna ONA tu jest – to co robimy?
Pytanie to było może głupie, ale jakże zasadne. Nie chodzę przecież na zakupy, a już na pewno nie z jedną z najlepiej ubranych dziewczyn w mieście. Miałam nadzieję, że kupię sobie coś nieziemskiego, coś takiego dzięki czemu mój Misiek w końcu zwróci na mnie uwagę. A jeśli nie on, to może jakiś inny misiek. Choćby ten pierwszaczek, po którym już na pierwszy rzut oka widać, że na ubrania zwraca uwagę.
Weszłyśmy do jakiegoś sklepu i wkroczyłyśmy na dział damski. Swoją drogą, granica między męskim a damskim jest nieraz cienka, ale to bardziej mężczyźni powinni się o to martwić. Moja towarzyszka stanęła przy wieszaku i zaczęła przebierać wśród sukienek, więc ja zaczęłam przeglądać je od drugiej strony. Gdy zaś spotkałyśmy się w połowie, ona nie zważając na mnie podążyła dalej, aż doszła do końca stoiska. W milczeniu przeszła pod ścianę i tam zaczęła przebierać w bluzeczkach, a ja postanowiłam, tym razem zachowując drobny dystans, pomacać spodnie.
- Zostaw to – odezwała się w końcu Werka – masz już trzy pary jeansów.
Co prawda miałam cztery pary, ale jednej nie nosiłam. Okazało się znowu, że ona wie o mnie więcej niż powinna.
- Widzę, że potrzebujesz pomocy – powiedziała chwytając mnie za ramię – wracamy do sukienek. Nic dla siebie tam nie znalazłam, ale kilka pasowało mi bardzo do ciebie. Tym bardziej zdziwiło mnie, że tak szybko odeszłaś stamtąd. To fakt, sukienka by ci się przydała, bo nigdy cię w niej nie widziałam. Masz w ogóle sukienki?
- Mam dwie, ale nie chodzę w nich do szkoły.
- Być może słusznie – powiedziała grzebiąc w sukienkach i wyciągając spośród nich kilka – lepiej niektóre ciuchy zostawiać tylko na grube imprezy, żeby plebs w szkole ich nie oglądał. Dobra, bierz to i idź poprzymierzaj, ja zaraz tam podejdę i ocenię swoim fachowym okiem.
Zauważyłam, że mówiąc to spoglądała gdzieś w stronę wejścia do sklepu, tak jakby oglądała co się znajduje na dziale męskim lub poza sklepem. Głupio mi było pytać gdzie jest przymierzalnia, na szczęście poszłam za jakąś panią i trafiłam do celu. Po założeniu pierwszej kreacji, usłyszałam wołanie zzewnątrz:
- Od czego zaczęłaś bejbe?
- O, już tu jesteś? - zapytałam – od tej najtańszej – odpowiedziałam na jej pytanie, odsłaniając zasłonę i prezentując jej się.
- Niestety, trochę za duża.
- Właśnie też mi się tak zdawało – odparłam i zasłoniłam się znowu.
- Dawaj teraz tę zieloną – rzuciła siostrzyczka – ona jest najlepsza.
"I chyba najdroższa” - pomyślałam, ale zważając na jej piękno, dałabym za nią może nawet więcej niż sto czterdzieści dziewięć złotych. W międzyczasie gdy ją oglądałam i zakładałam, Weronika wypytywała mnie o wrażenia z wczorajszego wyjścia. Opowiedziałam o przygodzie z Szymonem, o tym jak mnie odprowadził na przystanek, a potem prawie mnie odprowadził do domu.
- Jak to prawie? - zapytała – z Ofiar Oświęcimskich na Dąbrowskiego jest jeszcze kawał drogi, a przecież było już ciemno. A o czym gadaliście przez ten czas?
- O iphonach, o tym filmie na którym byliśmy, o szkole...
- O szkole? - przerwała mi – o szkole?
- No tak, o nauczycielach – odpowiedziałam, pokazując się siostrze w zielonym wdzianku – świetna, prawda?
- Zajebista! Ale wracając, jak to o nauczycielach? Słyszałaś o zasadzie trzy razy "s”? Szkoła, seks i Smoleńsk. Nie rozmawia się o takich rzeczach na pierwszej randce!
- A to była randka? - zapytałam zaskoczona – myślałam, że spotkanie ze znajomymi.
- No tak, ale przecież zaiskrzyło między wami, tak?
- Nie... - odparłam niepewnie, zastanawiając się czy faktycznie tak było.
- Mimo wszystko, źle się do tego zabierasz. Tak nie poderwiesz chłopaka. Nawet w tak zajebistej sukience. Bierz ją i chodźmy do kasy.
- A może przymierzę jeszcze tamte?
- Nie, ta jest zajebista – powiedziała wchodząc do przymierzalni i zabierając pozostałe trzy – ubieraj się szybko i lecimy – powiedziała i powiesiła te sukienki na wieszaku stojącym obok. Swoją drogą nawet nie pomyślałam, żeby odłożyć je tutaj, pewnie odniosłabym je tam skąd wzięłam.
Gdy znalazłam w końcu kasę w tym wielkim sklepie, stanęłam w kolejce za kilkoma osobami. Czekając na swoją kolej, rozglądałam się z nudów po sklepie lub zaglądałam do telefonu. Gdy nadchodziła moja kolej, zdało mi się, że ujrzałam kątem oka jakąś znajomą twarz. Ekspedientka pakowała mi ciuszka, a ja w tym czasie obróciłam się i spostrzegłam mijającego sklep Kacpra. Wychodząc, dostrzegłam siostrę i przez moment szłam za nią, a przed nią szedł kumpel Szymona. Ten zaś stanął po chwili na skrzyżowaniu szlaków handlowych, a gdy zaczął się odwracać w naszą stronę, Werka schowała się za stoiskiem z portfelami. W tym momencie oboje mnie dostrzegli, a ja nie wiedziałam jak się zachować. Uśmiechnął się a ja mu pomachałam. W tym momencie najważniejsze było, żeby nie podszedł do mnie, bo wtedy mógłby dostrzec siostrzyczkę.
Kacper gdzieś sobie poszedł, a my poszłyśmy jeszcze do kilku sklepów. Kupiłyśmy sobie po dwie bluzeczki. Nie pytałam o chowanie się przed Kacprem, może dlatego, że nie wiedziałam jak ją podejść. Rozmawiałyśmy trochę o Szymonie. Dała mi kilka wskazówek, choć sceptycznie do tego podchodziłam, bo przecież mam już chłopaka, a Szymon nie jest w moim typie. Za niski i za gruby. I może jednak za młody, choć może jestem zbyt wybredna. Gdy wyszłyśmy na papieroska, stanęłam w najmniejszej możliwej bezpiecznej odległości, a wykorzystując ciszę, zaczęłam nieśmiało mówiąc:
- Wydaje mi się, że coś przede mną ukrywasz.
- Tak myślisz? - zapytała moja siostrzyczka – nie mówię ci o wszystkim, ale niczego nie ukrywam. Pytaj o co chcesz.
Nie wiedziałam jak sformułować pytanie o Kacpra, więc nim się odezwałam, ona rzuciła pewien pomysł.
- Zawrzyjmy pakt. Pakt, według którego mówimy sobie o wszystkim.
- Dobra – powiedziałam nieśmiało. Dopiero po pewnym czasie dotarło do mnie co to oznacza. Mianowicie, że będę znać jej tajemnice. Zresztą nie tylko jej.
- Lubisz plotkować? - zapytała.
- Tak, oczywiście – odpowiedziałam, co było zgodne z prawdą.
- Ja też.
- Jestem największą plotkarą w klasie – dodałam – przynajmniej Iwona tak mówi. Mówi, że jestem gossip girl.
- Czyli świetnie się dobrałyśmy – dodała strzepując peta.
To oznaczało, że nie tylko jej tajemnicę będę znała ale i całej szkoły. A ja oczywiście nie muszę jej mówić o wszystkim, bo po co się otwierać. Powiem tyle o ile zapyta.
Było już ciemno, ale na szczęście już wkrótce przechodzimy na czas letni. Myślami byłam już w domu przy lekcjach. Przy kolacji, pod kołderką, z telefonem w ręce. Szykowałyśmy się już do pożegnania, przytuliłyśmy się mocno i pogładziłam ją dłońmi po łopatkach, wąchając jej włosy, a gdy się ode mnie odsunęła, podziękowałam za shopping, lecz ona odparła:
- Bitch please, to ma być shopping? Na prawdziwy shopping to ja cię zabiorę kiedyś do Wrocławia, a może nawet do Krakowa lub Warszawy.
Po powrocie do domu położyłam się na łóżku i wyjęłam telefon. Odczytałam smsa od Michała o treści "Miałaś być na gg. Gdzie byłaś? ;)”. Zdziwiłam się, że nie szkoda mu było kasy na smsa, chociaż biorąc pod uwagę ile on ma kasy to może faktycznie mu nie było szkoda. Inna sprawa, że być może ma darmowe smsy. Gdy zastanawiałam się czy odpisać, weszła do pokoju mama i zapytała:
- Gdzie znowu byłaś? Najpierw wczoraj cię nie było, dzisiaj też gdzieś się szlajasz.
- Wczoraj byłam w kinie.
- Z Michałem? - zapytała.
- Nie no co ty! - odpowiedziałam, choć nie wiem skąd w tym było tyle oburzenia, skoro to przecież mój chłopak – z koleżanką.
- Z Iwoną?
- Nie, nie znasz.
- A co to za szmaty kupiłaś? - zapytała zaglądając do reklamówek, które natychmiast jej wyrwałam z łap – Nie kupuj nic, masz pełną szafę szmat. Najpierw musisz wychodzić to co masz.
- Przecież ja nic nie mam.
- Ty nigdy nic nie masz. W ogóle przyszedł dzisiaj jakiś chłopak i pytał o ciebie.
- Chłopak? - zapytałam z nadzieją – jak wyglądał?



#############
Zachęcam do komentowania ;))))))))

omg

opublikował opowiadanie w kategorii miłość, użył 2784 słów i 14826 znaków.

2 komentarze

 
  • malinowamamba20

    Bardzo mi się podoba :)

    10 sie 2014

  • niki

    Super uwielbiam:)

    9 sie 2014