2.
Margo
Margo nigdy nie uważała się za piękność. Nie przepadała za swoimi włosami, które były tak jasne, że większość osób myślała, iż są białe. Ona zawsze widziała je inaczej, tym bardziej, że co jakiś czas pośród platynowych kosmyków znajdowała jeden czy dwa rude włosy. Podobnie sprawa się miała z ustami – zazwyczaj lekko spierzchniętymi i niewielkimi, ale wyraźnie zarysowanymi. Zdecydowanie, nie należała do elitarnego grona posiadaczek pełnych, zmysłowych i mięsistych warg. Była oczywiście świadoma swoich dobrych stron. Średnią cerę równoważyły długie i smukłe nogi, a nieszczęsne włosy zostały jej wynagrodzone w postaci dużych i głębokich miodowo brązowych oczu.
Stała właśnie przed ogromnym lustrem bez ramy i przyglądała się swojemu odbiciu. Za chwilę idzie na bal, najprawdziwszy bal. Z muzyką, tańcem, wystawnym jedzeniem i przytłumionym światłem! Była jednocześnie podekscytowana i strasznie wkurzona. Nie mogła się doczekać chwili zabawy i bała się, że gdy tam wejdzie, nie zdoła opanować negatywnych emocji i da ujście agresji. Jej dusza burzyła się na to, że niewielki odsetek społeczeństwa ma czelność się bawić, podczas gdy zdecydowana większość musi przestrzegać godziny policyjnej.
Spojrzała na swoją zewnętrzną powłokę, odbijającą się w lustrze, która za wszelką cenę próbowała utrzymać pozory spokoju. Wiedziała, że nie wolno jej się rozproszyć, jeśli choć na chwilę jej koncentracja zmaleje, może zawalić całą akcję szykowaną od wielu tygodni. Wszystko było dokładnie zaplanowane i przygotowane, zapięte na ostatni guzik, a teraz tylko ona musiała to zakończyć. Uda się, na pewno.
Z zadowoleniem spojrzała na asymetryczną białą suknię z głębokim wycięciem na plecach i gdzieniegdzie złotymi wstawkami. Przyjemny w dotyku materiał, którego nie umiała nazwać, spływał miękko miejscami do samej ziemi. Margo nie miała pojęcia o szyciu, ale jej mama z pewnością wiedziałaby z czego wykonane jest to dzieło sztuki. Wraz z tą myślą nadpłynął bezbrzeżny, ale już mniej obezwładniający, smutek. Śmierć rodziców przebolała już dawno temu jednak ich nieobecność wciąż doskwierała, zwłaszcza w takich momentach jak ten. Powstrzymała łzy cisnące się do oczu. Postanowiła, że od teraz ze swojego smutku będzie czerpać motywację i niezbędną cierpliwość, a rozpacz i wściekłość przekuje w potrzebną siłę. Poza tym, Gabrielle by ją zabiła, gdyby misterny makijaż, nad którym spędziła dobrą godzinę, rozmazał się przez jej słabość. Wzięła głęboki, ale lekko świszczący oddech i spróbowała odegnać negatywne uczucia. Przecież nie zmieni przeszłości, choćby wylała hektolitry łez. Może się jedynie zemścić.
-Margaritha! Za dziesięć minut zaczyna się cholerny bal! Ruszysz się tu z własnej woli czy mam się do ciebie przejść? – Kiedyś trzeba będzie pogratulować Gabrielle wyczucia czasu. Ta mała Francuzka była na swój sposób urocza, w każdym razie dopóki ktoś jej nie zaszedł za skórę. Wtedy potrafiła uprzykrzyć życie na wszystkie możliwe sposoby. Margo stwierdziła, że nie chce paść kolejna ofiarą paryskiego temperamentu, więc zaczęła się zbierać do wyjścia. Sięgnęła po subtelną torebkę na łańcuszku, przewieszoną przez fotel. Ostatni raz spojrzała w lustro, z drewnianego stolika wzięła maskę, która miała być dopełnieniem jej stroju. Na cisnęła klamkę i wyszła z niewielkiego pokoiku, który służył za garderobę. Niemal od razu po otworzeniu drzwi wpadła na rozpędzoną Gabrielle.
-Gab! – Pisnęła przerażona Margo. – Nie można tak straszyć ludzi.
-O cholera, nic się nie stało z suknią? A włosy? – Gabrielle ze zmartwioną miną zaczęła oglądać Margo ze wszystkich stron. Skończyła dopiero po kilku chwilach, gdy usatysfakcjonowana stwierdziła, że nic nie zostało uszkodzone przy tym niefortunnym wypadku.
-No kochana, prezentujesz się całkiem przyzwoicie. Tres charmente! – Niemal wykrzyknęła brunetka. Margo zarumieniła się na te miłe słowa i pokręciła głową z niedowierzaniem.
-Gab, jesteś mistrzynią, ale czas ruszać. – Powiedziała na tyle cicho, że mogła ją usłyszeć tylko przyjaciółka. Zgodnie ruszyły w kierunku wyjścia, które stanowiły pancerne drzwi.
-Margo, poczekaj chwilę! – Usłyszała za plecami.
W ich stronę biegł chłopak o soczyście rudych włosach i z nosem gęsto pokrytym piegami. Był to brat dziewczyny – Frank. W ciągu kilku sekund już stał u boku Margarity i Gabrielle. Z szerokim uśmiechem na twarzy wręczył tej pierwszej płaski pakunek wielkości zeszytu i znacznie mniejszą paczuszkę owiniętą w cienki papier.
-Co to? – Niepewnie zapytała, jednocześnie otwierając większe opakowanie. –Ożeż ty! – Szepnęła z błyskiem w oku. Delikatnie wyjęła to, co kryło się we wnętrzu. Była to przepiękna, misternie ozdobiona maska, wykonana w weneckim stylu.
-Jest wspaniała, postarałeś się, młody. Pomożesz mi ją założyć? – Zwróciła się do brata.
-Jasne, stara. – Odpowiedział z przekąsem, po czym z zapałem zabrał się do wiązania wstążek i podpinania włosów.
-Ekhm, kociaki nie chcę przerywać uroczej chwili, ale trzeba ruszyć tyłki i ratować świat. – Rozległ się schrypnięty głos Gabrielle z jej świszczącym "r”. Margo potakująco skinęła głową i gdy tylko Frank uporał się ze swoją pracą, niemal pędem ruszyła za niesamowicie energiczną Gab. Tuż przed wyjściem, kiedy otwierały się drzwi, ponownie usłyszała głos Franka.
-Aha! To drugie powinno ci się przydać już na przyjęciu, ale jak chcesz to możesz się odstresować jeszcze przed! Odpakuj w trakcie przejazdu, ucieszysz się!
Posłała mu uśmiech, który miał wyrażać ‘dziękuję’, ‘trzymaj za mnie kciuki’ i ‘dam radę’ za razem. W tym momencie poczuła jak Gabrielle szarpie ją za rękę, żeby się ruszyła. Ogromne drzwi zatrzasnęły się za nimi z hukiem.
Podczas wsiadania do pojazdu, rozerwała papier, w który spowita była – jak się okazało – metalowa papierośnica z kwiatami wytłoczonymi na wieczku. W środku były cygaretki zwinięte prawdopodobnie przez Franka. Dzieciak ma piętnaście lat, a zwinął te bibułki z tytoniem jakby był etatowym palaczem! Z tego co wiedziała, to jej brat nigdy nie miał w ustach papierosa! Będzie musiała się dowiedzieć, gdzie nabył takie umiejętności.
Na miejsce dojechali niecałe pół godziny później. Jon – szofer- zaparkował samochód pod samą bramą. Mniej więcej dwieście metrów za nimi stanęła nierzucająca się w oczy, czarna furgonetka. Z tego co Margo wiedziała, tłoczyło się w niej sześć osób, które z drugiego planu miały nadzorować przebieg całej akcji.
- A teraz sprawdzimy czy wszystko działa jak należy. – Mruknęła pod nosem Gabrielle. Przez krótkofalówkę dała znać agentom, że mogą zacząć działać. Po krótkiej wymianie zdań i kilku kiwnięciach głową rozłączyła się z usatysfakcjonowaną miną. W tym momencie w uchu Margarithy rozległ się charakterystyczny pisk. Skrzywiła się z bólu. Na szczęście, już po chwili dyskomfort ustąpił.
- No, to przynajmniej wiem, że mam z nimi łączność. – Westchnęła zrezygnowana.
- Ciebie też miło słyszeć, Em. – Nie mogła powstrzymać przewrócenia oczami, gdy usłyszała głęboki głos Ericka w prawym uchu. Szef sztabu technicznego miał ledwie dwadzieścia sześć lat, ale czasem sprawiał wrażenie wiekowego mentora wielu pokoleń.
Gabrielle poklepała ją po dłoni, żeby przykuć jej spojrzenie i niespotykanie, jak na nią, poważnym tonem powiedziała:
-Uważaj tam na siebie. Załatw wszystko jak trzeba i wracaj najszybciej jak się da. Skop te ich tłuste tyłki, ale błagam z klasą i wdziękiem! Nie zostałaś wybrana, żeby narobić tam bałaganu. Masz zostawić po sobie porządek, jasne? Niestety, Leona Zawodowca jeszcze w drużynie nie mamy. – Mrugnęła do niej porozumiewawczo. Film z Jeanem Reno w roli głównej był jednym z ich ulubionych dzieł kinematografii. Margo uśmiechnęła się blado, jedynie unosząc kąciki ust.
-Chyba muszę już iść, co? – Na to pytanie Gabrielle tylko skinęła głową.
Ten sam gest powtórzyła białowłosa, po czym wysiadła z samochodu trzaskając drzwiami. Pomachała Jonowi na pożegnanie i ruszyła przed siebie, kierując się w stronę ogromnych przeszklonych drzwi. Sunęła niczym Sandra Bullock w Miss Agent, a przed nią otwierały się wrota do innego świata.
Gdy tylko przekroczyła próg, jej brązowe oczy zostały zaatakowane feerią barw i kształtów. Roześmiane, karykaturalnie wykrzywione twarze. Wirujące suknie i smokingi tak ciemne, że niemal błyszczące. Egzotyczne rośliny w wielkich donicach. I muzyka. Hipnotyzująca, a jednocześnie niesamowicie elektryzująca i zmuszająca chociażby do podrygiwania nogą.
Lekko niepewnym krokiem zaczęła się przemieszczać pomiędzy gośćmi. Wśród wesołego gwaru rozmów wyłapała kilka różnych języków. Poliglotką może nie była, ale rozróżnienie niemieckiego od szwedzkiego czy hiszpańskiego od włoskiego tudzież zrozumienie kilku słów wyrwanych z kontekstu nie było dla niej problemem. Wielokulturowość zgormadzonych powinna jej ułatwić zadanie. Może jeden wielki kraj nie był tak świetnym pomysłem jak się władzom wydawało? Nawet jeśli ktoś zauważy, że coś jest nie tak, ona zdąży uciec niezauważona w tłumie zdezorientowanych ludzi.
Nie zamierzała się wdawać w towarzyskie pogaduszki na temat polityki zagranicznej czy pogody. Podeszła do baru i poprosiła o martini. Zdziwiło ją to, że również barman był w masce, ale przegoniła tę myśl jak natrętnego komara. Nie pora na rozmyślanie o głupotach. Rozluźni się trochę i ruszy do akcji. Już po chwili stał przed nią kryształowa lampka pełna słodkawego trunku.
-Em, nawet nie próbuj tego brać do ust. – Ze słuchawki dobiegał nieznoszący sprzeciwu głos Ericka.
-Spadaj. – Mruknęła tylko w odpowiedzi. Erick może i miał głos mentora, ale nie stanowił dla niej żadnego autorytetu, ani nie miał nad nią żadnego zwierzchnictwa.
-Wybranek serca cię wystawił? – Znikąd, obok niej pojawił się wysoki szatyn ubrany w granatowy garnitur. Jego ton, który wskazywał na zbytnią pewność siebie sprawił, że twarz Margo wykrzywił grymas.. Podniosła na niego wzrok, dzięki czemu zauważyła trójkątny podbródek, wąski i prosty nos oraz minimalistyczną srebrną maskę.
-Słucham? – Zapytała retorycznie, w nadziei, że natręt się zreflektuje i nie ponowi pytania
-Topisz smutki. – Wymownie spojrzał na kieliszek, który trzymała w prawej dłoni.
- Obawiam się, że jesteś w błędzie, panie…? – Rzuciła pytające spojrzenie.
-Adam. Adam Cwynar. – Uśmiechnął się, w jego mniemaniu, rozbrajająco.
-Margo Sandom. – Odstawiła trzymany kieliszek i wyciągnęła w jego kierunku dłoń. Nie zamierzała być niegrzeczna, mając w pamięci słowa Gabrielle. Nieznajomy już miał się przysiąść, gdy ona wstała z wysokiego taboretu. Za srebrną maską dostrzegła rozczarowanie malujące się w oczach, których koloru nie była w tanie określić.
-Pan wybaczy, ale ktoś na mnie czeka. – Posłała mu przepraszający uśmiech i ruszyła w kierunku palarni.
Budynek, w którym odbywał się bal był ogromny, ale dzięki wcześniejszemu zaznajomieniu się z mapami, bez problemu dotarła do celu. Wypełnione drażniącym zapachem pomieszczenie było oświetlone jedynie dwiema lampami wbudowanymi w podłogę. W tej chwili były tam tylko dwie osoby – kobieta i mężczyzna. Zajęci sobą prawdopodobnie nawet nie zauważyli, że w pokoju pojawiła się Margo. Postanowiła jednak zapalić, aby nie wzbudzić ich podejrzeń. Z papierośnicy wyciągnęła jedną cygaretkę i podpaliła ją. Wciągnęła w płuca gryzący dym. Już dawno nie paliła, więc niemal od razu zakręciło się jej w głowie. Nie zważając na to, szybko dokończyła i zgasiła tlącą się końcówkę w popielniczce.
Skierowała się w stronę drzwi, które prowadziły do, niedostępnych dla gości, korytarzy. Szczęśliwie okazało się, że nie były zamknięte na klucz, ani zabezpieczone kodem. Szybko przez nie przeszła i najciszej jak mogła zamknęła za sobą. Teraz już będzie łatwo.
Dosłownie kilka minut zajęło jej znalezienie następnych drzwi, który były obiektem jej zainteresowania. Obecnie nie powinno tam nikogo być, dlatego też pewnie nacisnęła metalową i zimną w dotyku klamkę. Znalazła się w gabinecie zastępcy naczelnego wodza. Panowała tam ciemność, więc przebiegła dłonią po ścianie w poszukiwaniu włącznika. Jest. Pomieszczenie zalało światło. Rozejrzała się po nim, wzrokiem szukając biurka. Podeszła do ogromnego mahoniowego mebla, na którym leżała tylko kartka papieru i wieczne pióro. Żołądek podszedł jej do gardła, a serce zaczęło szaleńczo galopować. Wyjęła z torby kartkę, niemal identyczną do tej na biurku. Różniły się one jednak w jednym paragrafie, który mógł zapewnić znaczną poprawę poziomu życia obywateli Państwa. Margo podmieniła umowy, wypełniając ty samym swoje zadanie. Jutro rano naczelny podpisze ustawę wprowadzającą ulgę podatkową i nikt nie będzie mógł tego cofnąć. Teraz Margo musiała się stąd wydostać, pozostając niezauważoną.
Już ze spokojem i bez przeszkód pokonała trasę powrotną. Nie sądziła, że wszystko pójdzie tak łatwo. Miała wyjątkowe szczęście, tym bardziej, że w palarni już nie natknęła się na migdalącą się parę. Zbliżała się do wielkich, szklanych wrót, przez które dostała się do tego domu przepychu, gdy ktoś chwycił ją mocno za rękę. Spokój od razu zamienił się w stres pomieszany z przerażeniem. Obróciła się, a jej oczom zamiast pracownika ochrony ukazał się nieznajomy w granatowym stroju i srebrnej masce.
-Okłamałaś mnie. – Stwierdził. Tym razem twardo i bez cienia ironii, za to ze zmarszczonymi brwiami.
-Znowu mnie o coś oskarżasz? O co ci chodzi? Przecież się nawet nie znamy! A z tego co pamiętam, to na ‘ty’ też nie przeszliśmy. – Nie była w stanie powstrzymać rosnącej złości.
-Mówiłaś, że jesteś tu z kimś a wychodzisz sama. – Mruknął tylko w odpowiedzi, a jej złość niemal natychmiast wyparowała. Więc o to chodzi! Nie sądziła, że jej anemiczny wygląd może przykuć czyjąś uwagę, ale jak widać, makijaż i odpowiedni ubiór czynią cuda. Uśmiechnęła się do niego jak poprzednio.
- Do widzenia, Adamie Cwynar. – Powiedziała cicho i wyszła, wracając do szarej rzeczywistości.
2 komentarze
kamila12535
Nuda
LittleScarlet
@kamila12535 przykro mi to słyszeć (czytać)
Tajemnicza_wielbicielka
Bosko jak zawsze