Jak w raju

Prolog
Państwo powstało w 2022 roku, niedługo po Wielkim Przełomie – rewolucji, która wybuchła dwa lata wcześniej w czerwcu. Po niemal stu latach pokoju Zachodnią i Środkową Europą znów zawładnął chaos towarzyszący wojnie i braku jakiejkolwiek władzy. Rewolucja doprowadziła do upadku Unię Europejską, NATO i wiele innych organizacji. Na starym kontynencie, w kolebce ówczesnej cywilizacji, obalono wszystkich dotychczasowych przywódców, rozwiązano wszystkie rządy, a instytucje państwowe przestały istnieć. Wymiar sprawiedliwości czy służba zdrowia nagle z czegoś powszechnie dostępnego i oczywistego stały się luksusem.  
Kto wywołał rewolucję? Skrajnie nacjonalistyczne ugrupowania, które w ciągu kilkunastu lat zebrały rzeszę ludzi gotowych udzielić im potrzebnego poparcia. Zapowiadali oni zmniejszenie podatków, gwałtowny wzrost zamożności społeczeństwa i poczucia bezpieczeństwa, które miała zapewnić wywózka ogromnej liczby imigrantów z północy Afryki i państw arabskich. Jak przy każdej tego typu sytuacji, nie wszystko poszło po myśli rewolucjonistów. I choć byli oni antagonistycznie nastawieni do UE, to ich przewrót doprowadził do powstania jednego, wielkiego imperium. Machina propagandowa, którą uruchomiono tuz po przejęciu władzy, zapewniała obywateli, że wszystkie obietnice są sumiennie spełniane, ale na efekty trzeba będzie poczekać.
Czym jest Państwo? W jego skład wchodzą wszystkie dawne kraje Europy od Atlantyku po wschodnią granicę Polski, która przedłużona aż do Morza Czarnego została ustanowiona Wschodnim krańcem Państwa. Jest ono podzielone na kilka sektorów, a przy podziale głównym kryterium była rasa. Panuje w nim ustrój autorytarny, a rebelia z każdym dniem, tygodniem, miesiącem rośnie w siłę, tym bardziej, że aparat przymusu nie jest jeszcze dostatecznie rozbudowany.
Czy tak już pozostanie? Czy takie wartości jak prawa człowieka, demokracja czy wolność słowa zostaną tylko cieniem wspomnienia? A może jednak jest jeszcze jakaś nadzieja? Może jeszcze będzie jak dawniej? Może jeszcze będzie jak w raju?

                             1
     Benedict
     Wpatrywał się w wylot lufy wycelowany w sam środek jego twarzy. Myśli przelatywały przez jego głowę ze zdwojoną szybkością. Ten swoisty wyścig pewnie by mu zmierzwił czuprynę, gdyby nie to, że popielato blond włosy miał ścięte niemal na zero. Zachowując pozorny spokój, rozejrzał po bokach, poruszając jedynie gałkami ocznymi. Nic. Tylko beton i mnóstwo wody. Cholera jasna! Ile jeszcze razy będzie musiał polegać na elokwencji i uroku żołnierzyka? Nie miał wyboru. Posłał szeroki uśmiech w kierunku postaci trzymającej broń. Co miał do stracenia?
- Daj spokój, Claudia. – Powiedział zachrypniętym ze zdenerwowania głosem. – Przecież wiem, że wcale nie chcesz do mnie strzelić.
-Cicho siedź, Benedict. Doskonale zdajesz sobie sprawę, że to mój obowiązek. – Odfuknęła niezbyt wysoka, brązowowłosa dziewczyna, która nie mogła mieć więcej niż osiemnaście lat.
Bała się, wiedział to, ale jednocześnie była nieprzewidywalna i absolutnie szalona, więc on również się bał. W każdym momencie mogła pociągnąć za spust, dlatego musiał działać szybko.  
- Nie wątpię, że jesteś świetnym strzelcem, pewnie dużo lepszym ode mnie, ale czy jesteś świadoma ciężaru jaki niesie za sobą zabójstwo człowieka? Uczą tego na tych waszych szkoleniach? Wiem, że mnie nienawidzisz, może nawet słusznie, ale nie zaprzeczysz temu, ze jestem homo sapiens.
- Z tym sapiens to bym akurat polemizowała. – Odmruknęła z szelmowskim uśmiechem, który wykrzywił jej dziewczęce rysy.
     Nagle rozległ się huk wystrzału. Już miał upaść na ziemię i wyć z bólu, gdy wybrzmiał kolejny wystrzał i zorientował, że to nie do niego strzelono, a w każdym razie, że strzelający chybił. Claudia wykrzyknęła siarczyste przekleństwo, po czym pociągnęła go za rękę, że z powrotem stanął na nogi.  
-Biegiem! – rozkazała nieznoszącym sprzeciwu głosem.  
     Benedict ledwie wrócił do pionu i już zaczęli biec. Za ich plecami było słychać kolejne wystrzały i krzyki strażników patrolujących teren. Musieli jak najszybciej zbiec z tamy, na której został złapany przez Claudię. Do końca betonowej zapory zostało im jeszcze jakieś dwieście metrów. Chciał jej zapytać o co chodzi, dlaczego ucieka razem z nim - rebeliantem. Przecież była jednym z tych ludzi, którzy do nich w tej chwili strzelali. Nie było jednak czasu na zadawanie jakichkolwiek pytań. Jeszcze tylko sto metrów i ukryją się w lesie. Najszybciej jak umiał stawiał nogę za nogą, biegł jak nigdy dotąd. Naprawdę dziwna sytuacja – strażniczka dezerteruje z buntownikiem u boku. Rozbiegane myśli nie dawały mu spokoju, ale wreszcie z pędem wpadli między drzewa. Chciał się zatrzymać na chwilę, żeby złapać oddech, ale ona biegła dalej. Z jakiegoś nieznanego mu powodu uznał, że lepiej się nie rozdzielać, więc pognał za nią. Gęste zarośla skutecznie ich spowalniały. Zewsząd otaczała ich soczysta zieleń liści. Wydawało mu się, że biegną w nieskończoność, gdy nagle Claudia zniknęła mu z oczu. Dosłownie, zapadła się pod ziemię!
- Co jest?! - Rozglądał się nerwowo dookoła siebie, a jego oczy były atakowane przez wszechobecną zieleń. Lasy pozbawione opieki leśniczych zamieniły się w dzikie puszcze. Niespodziewanie, poczuł jak jego prawa kostka zostaje unieruchomiona. Nogi oderwały się na chwilę od podłoża, wciągnął przy tum haust powietrza w płuca. Upadł, po czym zsunął się kilka metrów w dół, obijając sobie przy tym dół pleców, lewe biodro i prawdopodobnie skręcając kostkę.
-Kurwa… - mruknął pod nosem, gdy podnosząc się, oparł się na kontuzjowanej nodze. Dookoła niego panował mrok. Rozejrzał się, kiedy jego oczy przyzwyczaiły się do ciemności. Znajdował się w czymś w rodzaju pieczary. – Dziwne…
     Znikąd pojawiła się przed nim Claudia, sięgała mu zaledwie do obojczyka, ale energia, która z niej wręcz kipiała sprawiała wrażenie, że ta niewielka istota wypełnia swoją osobą całą otaczająca ich przestrzeń. Przyglądali się sobie nawzajem badawczo, jakby próbowali dojść do tego, co planuje drugie. Zieleń jej oczu była równie hipnotyzująca jak ta, która otaczała ich w lesie. Chciał to zignorować, ale przez dłuższą chwilę, nie mógł oderwać wzroku. Odkąd się tu pojawił, nie wypowiedziała ani słowa. Nie wiedział czy rozpoczęcie rozmowy będzie dobrym posunięciem, ale nie lubił milczenia.
- To… co teraz? – Zapytał niepewnym głosem, za który miał ochotę skopać się w obolałą kostkę. Ona zdawała się go nie słyszeć, mruknęła tylko coś pod nosem i zaczęła się kręcić po ich kryjówce. Nie był to ogromny metraż, co najwyżej dziesięć metrów kwadratowych. Ciasno i wilgotno. Miał szczerą nadzieję, że nie będzie zmuszony przebywać tu długo w jej towarzystwie. Nagle do jego uszu dotarło kilka słów, które Claudia kierowała do siebie samej, dając upust swojej złości i… frustracji?
- … chyba jakieś żarty! Żeby mi tak egzekucję… jestem przecież strażniczką! – miotała się po pieczarze i gadała do siebie. No cudownie, właśnie tego mu brakowało! Odchrząknął, żeby zwrócić na siebie jej uwagę i powiedział:
-Ale z tego co wiem, to selekcji końcowej jeszcze nie przeszłaś… - I w tym momencie w jego kierunku poleciała sporych rozmiarów gałąź. Pomimo braku przestrzeni, udało mu się w porę uchylić. – A więc jednak mnie słuchasz. – Nie mógł sobie odpuścić powiedzenia ostatniego słowa w tej "dyskusji”. Na chwilę zapadło milczenie, które tym razem przerwała Claudia.
- Przykro mi mój drogi, ale wygląda na to, że musimy tu trochę ze sobą posiedzieć. Niby taki z ciebie rebeliant i mistrz przetrwania, a upaść nie umiesz bez skręcenia kostki. – Popatrzyła wymownie na jego spuchniętą już lekko nogę, odpowiadając na pytanie, które zadał przed jej wybuchem agresji. Poczuł przypływ złości wymieszanej ze zrezygnowaniem. Nie chciał siedzieć w tej norze, a towarzystwo brązowowłosej strażniczki znajdowało się gdzieś pomiędzy ebolą a rzeżączką na jego liście życzeń. Jednak jego chwilowy stan nie pozwalał mu na pokonanie choćby kilku metrów. Musiał coś wymyślić, przecież reszta rebeliantów – jego jedyna rodzina – uzna, że nie żyje albo, co gorsza, że ich zdradził.  
- Możesz mi to nastawić… proszę? – ostatnie słowo przeszło mu przez gardło z ogromnym trudem. Zażenowany potarł dłonią o gładko ogoloną szczękę. Może to głupie, ale cholernie się bał, że ta mała istota za chwilę wyśmieje go i jego słabość. Spojrzała na niego z politowaniem, malującym się w oczach w kształcie migdałów i prychnęła wymownie.
- Benedict, błagam, nie udawaj głupszego niż jesteś w rzeczywistości. Tu nie ma co nastawiać. Zimne okłady i kilkudniowy odpoczynek w zupełności wystarczą.
- Jak długi odpoczynek, przepraszam bardzo?! – teraz to on się zbulwersował. Jego nadzieja na krótkotrwałe przebywanie w zamkniętej przestrzeni z tą dziewczyną właśnie legła w gruzach i została przydeptana. No to pięknie, jak dobrze pójdzie to może się nie pozabijają w międzyczasie. Westchnął jedynie, bo co mu pozostało? Ta cała sytuacja, zaczyna przypominać początek marnej komedii romantycznej. Kilka dni w towarzystwie praworządnej strażniczki? Brzmi jak zapowiedź dobrej zabawy, nie ma co.

LittleScarlet

opublikowała opowiadanie w kategorii miłość, użyła 1658 słów i 9685 znaków.

5 komentarzy

 
  • MaDziaaaa

    hopelessness  
    :lol2:

    21 kwi 2015

  • LittleScarlet

    Huhuhuhu Panno E, czy muszę mówić, że twoje komentarze zawsze poprawiają mi humor?

    13 kwi 2015

  • LittleScarlet

    Dzięki dziewczęta  :*

    13 kwi 2015

  • Malolata1

    Interesujące. :) :*

    13 kwi 2015

  • zakr3cona

    Pomysł jak najbardziej trafiony :) czekam na ciąg dalszy :D

    12 kwi 2015