- Jak długo będziemy tak jeszcze jechać? Nie czuję kości i mam serdecznie dość tego ponurego krajobrazu! – mruknął niezadowolony Peter, starając się przeciągnąć na tylnym siedzeniu, jednocześnie ze zdumieniem wyglądając przez okno samochodu, którym jechali. Przyzwyczajony był do zielonych pól otaczających Aracco, a tymczasem ziemia wokół nich wyglądała na spaloną i martwą. Ten widok mógł zaiste wprawiać w przygnębiający nastrój.
- Według tego, co widziałem na mapie, Water Piont powinien być oddalony od nas jeszcze o jakąś godzinę drogi. To wcale nie tak długo, jeśli oczywiście utrzymamy tę prędkość – powiedział natychmiast hydrolog. – Ale co do krajobrazu to masz całkowitą rację... Wygląda niemal dokładnie, jak ten z Mad Maxa. Tak swoją drogą, chętnie obejrzałbym znów ten film. Mel Gibson jest w nim naprawdę niezły. We wszystkich częściach.
- Ja jakoś wolę go w Ptaszku na uwięzi czy Zabójczej Broni – skomentował to George.
- A ja za nim nie przepadam – wypalił Peter i umilkł. Charakter podróży nie nastrajał nawet do tego typu rozmów. W końcu przecież jechali przez kompletnie zniszczony kraj z nadzieją na znalezienie systemu wodnego, który miał zapewnić miasteczku świeże dostawy zdrowej wody na jakiś czas.
Wszyscy modlili się w duchu, by system ciągle działał. Inaczej bowiem niechybnie zostaną skazani na śmierć z odwodnienia. A nie chcieli zawieść tych, którzy niecierpliwie oczekiwali ich powrotu do domu.
W końcu po pokonaniu niemal dwustu kilometrów przez opuszczony kraj, zaczęli zjeżdżać źle utrzymaną asfaltową drogą ku majaczącym w oddali budynkom Water Point.
- To chyba tutaj – powiedział ponuro hydrolog, zwalniając, by ostrożnie przejechać przez częściowo otwartą bramę.
- Chyba tak. Nie słychać jednak by maszyneria pracowała – przytaknął George, wychylając się przez okno i nasłuchując.
- Przecież podobno od jakiegoś czasu już nie działa, tak? Więc jak niby ma pracować? - zdziwił się Morgan.
- Pomyślałem, że może wobec obecnej sytuacji wznowili działalność systemu...
- Zaraz się o tym dokładnie przekonamy – uciął dyskusję burmistrz, a Morgan zatrzymał samochód. Cała trójka natychmiast wysiadła, by rozprostować zastałe kończyny. Przeciągali się wreszcie, gdy wtem drzwi do głównego budynku otwarły się do wewnątrz i wyszedł z nich starszy mężczyzna, na oko dobrze po sześćdziesiątce, który przywitał się z nimi nad wyraz wylewnie.
- Jak przypuszczam panowie są z tej komisji, co to miała przyjechać i zamknąć to wszystko, tak? – zapytał chrapliwym głosem. Przez myśl Georgowi przeszło, że to pewnie kolejny oszołom i postanowił bacznie go obserwować.
- Nie, nie jesteśmy z komisji. Ani z tej, ani z żadnej innej – wyjaśnił spokojnie Peter, witając się z mężczyzną. – Nam chodzi o zupełnie co innego... O uruchomienie rezerwuarów.
- Pan szanowny raczy żartować? Cały ten kompleks przecież ma być w najbliższym czasie rozebrany! Nie może być nawet mowy o żadnym uruchomieniu! – gorąco zaprzeczył staruszek, wprowadzając ich do środka. – Poza tym i tak jest niekompletny, nie uruchomicie go.
- Ale woda dalej znajduje się w rezerwuarach? – chciał wiedzieć hydrolog.
- Oczywiście. Zamknięta w szczelnych pojemnikach.
- I nic się tam nie przedostanie?
- Nie, nic... Ale, jak mówiłem, nie uruchomicie go. Potrzebowalibyście do tego WFC.
- Czego? – zapytał mało inteligentnie George, patrząc na niego niepewnie.
- WFC, czyli Water Flue Colector. Część tamtej maszyny – wskazał ręką wspomnianą maszynę. Mężczyźni popatrzyli na nią z powątpiewaniem.
- I tylko tego brakuje?
- Tak, ale to jedna z najważniejszych części.
- Gdzie ją znajdziemy?
- Nie mam pojęcia. Poza tym i tak wam to nie jest potrzebne, Water Point idzie do rozbiórki. No i tak po prawdzie, to po co wam ten system? Przecież to stary szmelc, teraz istnieją inne, dużo lepsze, które zapewnił nam rząd. Nie przebierali w środkach, by zapewnić ludziom świeżą wodę.
- Panie, a kiedyś pan ostatnio wychodził na świeże powietrze? – zainteresował się George.
- A będzie ze dwa miesiące, jak z bicza strzelił. Kazali cobym tu siedział, to siedziałem. Mam zapasy, niczego mi nie brakuje... No, może trochę telewizji, bom oglądał programy rozrywkowe.
- A wiadomości?
- Nie słucham tych kretynów – skwitował staruszek.
- Aha, więc pan nie wie, co dzieje się od tego czasu na zewnątrz? – indagował Morgan, podczas gdy Peter został odciągnięty na bok przez Georga.
- Znów to samo. Rząd podobnie jak w Black Rose każe swoim pracownikom nie wychodzić na zewnątrz przez jakiś czas. Wygląda to tak, jakby zależało im na tych miejscach i chcą w nich utrzymać, choć szczątkową załogę. Coraz bardziej śmierdzi mi ta cała sprawa – powiedział ponuro.
- Od dłuższego czasu wszystko już śmierdzi. Niekiedy zupełnie prawdziwie – przytaknął niewesoło burmistrz. – Za cholerę nie mam pojęcia, co tu się może dopierdzielać i dlaczego.
- Nie sądzisz, że w końcu pasowałoby się dowiedzieć?
- I co zrobisz? Pojedziesz do Białego Domu i powiesz: "Panie prezydencie, nie jesteśmy zadowoleni z tego, co się dzieje w kraju i żądamy natychmiastowej odpowiedzi!”?
George spojrzał na niego krytycznie i odparł:
- Oczywiście, że tam nie pojadę, skoro nawet nie wiemy, czy rząd jeszcze istnieje. Ja przypuszczam, że to jakiś zamach na bardzo szeroką skalę.
- I niby kto miałby za tym wszystkim stać?
- Nie mam pojęcia... Może kosmici...
- Żartujesz? – skrytykował go Peter. – Przecież oni nie istnieją, a nawet gdyby, to skąd rząd wiedziałby tak wcześnie o tym ataku, by wysłać ulotki do mieszkańców?
- Skąd wiesz, że naprawdę on je wysłał? A może to właśnie robota obcych?
- I posłaliby ludzi na granicę z Kanadą? Bardzo w to wątpię... George, może przestań siać tu jakieś teorie spiskowe, tylko skupmy się na tym, co teraz zrobić... Mamy poważny problem.
- Niestety... – przyznał drugi mężczyzna. – Porozmawiajmy więc z Morganem. Może on nam coś podpowie.
- Do tego właśnie zmierzałem – prychnął zirytowany Peter i nie czekając na towarzysza, ruszył do pozostałej dwójki.
- I co teraz robimy? -zagadnął ich natychmiast hydrolog.
- Właśnie o to samo mieliśmy ciebie zapytać. Proponujesz coś?
- Możemy poszukać tej części w najbliższej okolicy.
- I przedłużyć nasz pobyt tutaj?
- A co, masz jakąś inną propozycję, George.
- Możemy wracać. Być może po drodze znajdziemy coś, co będzie się tutaj nadawać, lub jakiś inny rezerwuar.
- A czy widziałeś coś takiego jak tutaj jechaliśmy? Bo ja nie... Więc wątpię, by coś było... Peter, ty decyduj, co mamy zrobić.
- Czy ja mógłbym dowiedzieć się, o co w ogóle chodzi? - zainteresował się staruszek. – Mówicie tak, jakby brakowało wam wody i Water Point było waszym wybawieniem.
- Nie mógł pan tego lepiej określić. Jesteśmy mieszkańcami niewielkiego miasteczka Aracco. Jakiś miesiąc temu, może trochę więcej kraj przestał istnieć. Nie wiemy dokładnie co się stało, ale nie ma telewizji, ani Internetu, nie ma policji, czy wojska, nic nie działa. Kraj opustoszał – wyjaśnił Peter, patrząc poważnie na staruszka. – Ponadto niedługo potem niektórzy ludzie widzieli wybuch, przywodzący na myśl bombę atomową. Później pojawił się radioaktywny opad, który skaził większość rzeczy w okolicy, również wodę. Dlatego tak bardzo zależy nam, by uruchomić ten system. Skoro woda chroniona jest w specjalnych zbiornikach, to podejrzewam, że może być nadal czysta.
- Boże mój! – szepnął przerażony mężczyzna i usiadł ciężko na ziemię. – Teraz już wszystko rozumiem i przykro mi, ale nie znajdziecie w tej okolicy potrzebnej części. Jednakże, jeśli dobrze pamiętam, gdzieś w kraju znajdują się stare kopalnie z lat siedemdziesiątych, w których składowano różne urządzenia, które działały na ropę. Podobnie jak moja maszyneria. Podejrzewam więc, że może tam znajdować się to, czego potrzebujecie.
Mężczyźni popatrzyli na siebie niezdecydowani.
- Myślę, że najlepszym sposobem na to wszystko będzie powrót do Aracco. Wytłumaczymy ludziom, co tutaj znaleźliśmy i czego jeszcze powinniśmy szukać – powiedział Peter.
- Ty tutaj dowodzisz, więc to twoja decyzja – mruknął Morgan.
- A czy ja mógłbym z wami też tam jechać. Skoro mówicie, że nie ma już rządu, to bardzo wątpię, by ktoś zainteresował się jeszcze starym mężczyzną pozostawionym na pastwę losu w opuszczonym kompleksie... A bardzo nie chciałbym umierać tutaj w samotności...
- Peter, ty decydujesz... – rzekł George, ze współczuciem przyglądając się siedzącemu na brudnej podłodze dziadkowi, który w tej chwili wyglądał na naprawdę starego.
- Dobrze, może pan jechać z nami. A m już raczej ruszajmy stąd – zdecydował burmistrz. – Ile czasu potrzebuje pan na spakowanie swoich rzeczy?
- Godzinę – padła krótka odpowiedź.
- Dobrze... A w którym kierunku znajdują się te kopalnie?
- Na północ stąd.
- A nasze miasteczko na północny - zachód. Myślę, że to mogłoby się udać, jeśli tam skręcimy w drodze powrotnej.
- To dobry pomysł – przytaknął George, a za nim Morgan.
- Jedźmy więc...
1 komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.
AuRoRa
Gruba afera, nadal strach się przemieszczać. Oby udało się z tą częścią. Czyta się z ciekawością.
elenawest
@AuRoRa miło mi :-)