George - r. IX Awantury i Flower Farm

- I co według ciebie powinienem z tym fantem zrobić? - zezłościł się Peter, zwracając się z pytaniem do Georga.
- Nie bardzo rozumiem twoje pytanie — odparł zagadniony.
- Chodzi mi o kwestię tego komunikatu na ulotkach.
- Wybacz, ale to kwestia, którą sam musisz rozstrzygnąć. Osobiście nie mam pojęcia, jak powinieneś to ugryźć. Ty tu jesteś burmistrzem.
- Miałem nadzieję, że mi pomożesz — mruknął Peter z niezadowoleniem.
- Ja jestem tutaj tylko na prawach gościa, nie wiem czemu pytasz o to akurat mnie, przecież masz swoich zaufanych ludzi, którzy na pewno ci pomogą.
- Niestety wszyscy oni udali się na Flower Farm. Jakby mieli przeczucie, że będę potrzebował ich pomocy i najzwyczajniej uciekli — wyznał przybity burmistrz, patrząc na nich ponuro.
- Faktycznie... niezbyt przyjemna sytuacja — przyznał Sergio. - Ale nie może pan pozostałej reszcie społeczeństwa pokazać, że nie radzi pan sobie z rzeczywistością, choćby nie wiem jak trudna ona była. To bardzo źle wpłynęłoby na ich morale i pańską pozycję tutaj. Powstaną wtedy zadrażnienia, które obawiam się, że ciężko będzie stłumić. Nie mamy przecież tutaj takich sił.
- Tak, wiem o tym... - Peter aż zgrzytnął zębami z wściekłości. Wiedział, co będzie dziać się w miasteczku, gdy ogłosi tę niecodzienną wiadomość. Problem w tym, że sam nie był pewny, czy w ogóle o niej mówić. Musiał jednak podjąć jakąś decyzję, przecież zwiadowcy rozleźli się już do swoich domów i zachodziła obawa, że przekażą tę wiadomość swoich rodzinom, a jeśli to pójdzie dalej, to marny jego los, jeśli ludzie zdenerwują się, że zataił przed nimi tak ważną sprawę! - Zwołaj zebranie na wieczór — zwrócił się do Morgana.
- Chcesz im o wszystkim powiedzieć, tak?
- Muszę. Inaczej oskarżą mnie o zatajanie ważnych informacji.
- Rozumiem...
- Ale pan wie, burmistrzu, że ludzie i tak mogą się zbuntować? - zapytał go jeszcze Sergio.
- A to niby czemu?
- Co pan chce im powiedzieć? Że znaleźliśmy tak ważną ulotkę, ale lepiej dla wszystkich będzie, jeśli zwartą grupą zostaniemy tutaj?
- Mniej więcej...
- Złe posunięcie. Powinien im pan zaproponować takie rozwiązanie, a nie zmuszać ich do tego. Inaczej opuszczą pana szybciej, niż pan zdąży powiedzieć "Aracco". Podejrzewam jednak, że bez względu na to, jak dobrą "ofertę" im pan przedstawi, część z nich i tak będzie chciała iść na północ. A wtedy radzę się przygotować na ewentualne zamieszki, sprzeczki i kłótnie. Powstanie rozłam społeczeństwa, co nie będzie dobre dla miasteczka, ale nie unikniemy tego.
- Co więc proponujesz? - odezwał się George.
- Proponuję zostawić im wolny wybór. Ci, którzy będą chcieli odejść, dostaną część zapasów, a nam łatwiej będzie wykarmić i ochronić mniejszą ludność. Ja wiem, że to brutalne, ale w czasie apokalipsy, która najwyraźniej na nas spadła, nie ma łatwych ani przyjemnych decyzji, niestety. Podobnie jak na wojnie. Dłuższą chwilę trwała cisza między mężczyznami, którzy w napięciu wpatrywali się w intensywnie myślącego Petera.
- Zgoda... Tak zrobimy — zdecydował w końcu.

Wieczorem, tego samego dnia.

- Jak zapewne już większość z was zauważyła, powrócili do nas nasi zwiadowcy. Niestety z przykrością muszę przyznać, że nie wszystkim się poszczęściło i niektórzy polegli, byśmy mogli otrzymać ważne dla nas informacje. - Peter z powagą powiódł po twarzach zebranych przed nim ludzi. Widział, że po części z nich spływały gorzkie łzy żalu i smutku. - Z tego, co powiedzieli mi ci odważni ludzie — wskazał ręką na zebranych przy nim mężczyzn — inne części kraju wyglądają bardzo podobnie, wszystko jest zrabowane, nie ma policji, służb porządkowych. Nie funkcjonują szpitale i pogotowia. Sklepy są opustoszałe. Nie to jest jednak przykre. Otóż... nie ma także ludzi i nie chodzi mi tutaj o to, że ktoś ich wymordował, nie... Prawda jest bardziej bolesna, i to chyba najbardziej dla nas, tych, którzy nic nie wiedzieli i zostali tutaj... - spojrzał na Georga, który był chyba tak samo zdenerwowany, jak on sam, a następnie na Sergio, który stał lekko po prawej z dłońmi za plecami. Ściskał je pod czarnym podkoszulkiem na rękojeści własnego pistoletu. Było to zabezpieczenie na wypadek, gdyby rozjuszony tłum ruszył na Petera. - Okazało się bowiem, że rząd najpewniej to wszystko planował już od bardzo dawna, bowiem rozesłał po większych miastach i miasteczkach ulotki mówiące o ogólnokrajowej ewakuacji. Podobno ludzie mieli udać się na północ, prawdopodobnie, jak sądzę, na granicę z Kanadą, gdzie miały być postawione jakieś centra ewakuacyjne.
- A więc jest dla nas jakaś szansa na lepsze życie! - wydarł się niespodziewanie rudowłosy wyrostek, trzymając za rękę młodą dziewczynę, która patrzyła na Petera przerażonym wzrokiem. - Być może gdzieś tam jest więcej jedzenia i lekarstw, niż u nas, może jest tam policja!... Ludzie! To naprawdę wielka szansa! Rzućmy w diabły tę zaplutą dziurę i zbierajmy się z rana na północ! Zapasy mamy, co nas tutaj powstrzymuje?
- Choćby to, że zostawimy tutaj nasz cały dobytek! - odparł Ron, inny młody mężczyzna, miejscowy cieśla. - Nie wiem, jak inni, ale ja się stąd nie ruszam. Mam małe dziecko, nie narażę jego i żony na tak długą trasę.
- Dobrze mówisz, Ron!... Jestem z tobą!... Zostajemy tutaj!... Komu się nie podoba, to wypad! - z różnych stron posypały się głosy ludzi chcących najwyraźniej pozostać w Aracco. Peter rozejrzał się wkoło. Tu i ówdzie widział ludzi, którzy chyba właśnie podejmowali decyzje o udaniu się na północ. Wkrótce okazało się, że wcale się nie pomylił. Około setki osób zdecydowało się ich opuścić. Serce ściskało mu się mocno w piersi, bo wiedział, że część z nich może nigdy nie dotrzeć na miejsce, ale nie śmiał ich prosić, by zostali, wiedział, że podjęli niezachwianą decyzję.

Niedługo potem pod domem burmistrza.

- George, musimy zabezpieczyć nasze zapasy, bo jeśli ta grupa nam je rozkradnie, to jesteśmy udupieni — rzekł Peter.
- Tak, wiem o tym, ale szczerze powiedziawszy, to jak chcesz to zrobić? Wiesz, że się wściekną, gdy odkryją, że chcemy pozbawić ich części zapasów.
- No wiem, ale musimy to zrobić. Nie mamy wyjścia...

Tymczasem podbiegł do nich syn burmistrza. Był zdyszany.
- Tato, ludzie żądają wydania im jedzenia i paliwa! Awanturują się pod bankiem! - wysapał.
- Cholera, zaczyna się — mruknął Peter. Oboje pospieszyli pod bank, gdzie faktycznie zebrała się grupka osób. Niemal dwie godziny zajęło Peterowi uspokojenie rozżartych ludzi oraz kolejną dojście z nimi do porozumienia, bowiem długo nie chciał przystać na postawione przez nich warunki. Sprawę rozwiązał w końcu Morgan, który doszedł do nich w czasie kłótni.
- Burmistrzu, proszę dać im to, czego chcą. Nie zatrzymamy ich tutaj siłą, a niepotrzebne nam teraz zgrzyty w grupie — szepnął mu w pewnym momencie do ucha.
- Jesteś tego pewny?... Co prawda ubędzie nas, ale... Ehhh... Niech będzie... Jedźcie, skoro tak bardzo tego chcecie — zwrócił się w końcu do grupy.
Godzinę później ostatni pojazd zniknął za zakrętem drogi wiodącej na północ.
- Connor! - zwrócił się Peter do stojącego nieopodal postawnego młodzieńca. - Zbierz kilku mężczyzn i idźcie sprawdzić co z Flower Farm. Być może czegoś im brakuje, ale przez dumę nie chcą przyznać się do błędu i prosić nas o pomoc.
Kilku farmerów natychmiast zgłosiło chęć uczestniczenia w tym przedsięwzięciu. Nie czekali też na żadną wielce odpowiednią chwilę, po prostu poszli od razu.
Idąc ostrożnie, powoli zbliżali się do zrujnowanej farmy. Zaskoczył ich bardzo jej widok, bowiem została otoczona wysokim płotem, w którego konstrukcji uwzględniono otwory, jakby strzelnicze. Nigdzie w pobliżu nie było też drzew, ale to nic dziwnego, skoro zużyli je do budowy ogrodzenia.
- Co oni tutaj wyprawiają? - odezwał się zdumiony Connor, zauważając, że oprócz płotu farmę otacza też głęboki rów.
- Nie wiem, ale nie wygląda to wcale ciekawie — powiedział Tom, rozglądając się ciekawie. Szybko skonstatował, że okolica wygląda na wymarłą. - Idziemy dalej?
- Idziemy... Rozglądajcie się uważnie, być może dostrzeżecie coś ważnego.

Ruszyli ponownie żwirową drogą, ale nie zdołali ujść więcej, niż pięć, dziesięć metrów, kiedy nagle przed Connorem wyprysła fontanna żwiru, a po chwili przebrzmiał huk wystrzału. Grupa mężczyzn stanęła jak wryta, zaskoczona atakiem.
- Wynoście się stąd albo wszyscy zginą! - rozległ się zza barykady dziwnie zniekształcony głos jakiegoś mężczyzny.
- Chcemy tylko sprawdzić, jak sobie radzicie! - odkrzyknął Connor. - Nie mamy żadnych złych zamiarów! Oferujemy wam pomoc, gdybyście takowej potrzebowali!
- Niczego nie potrzebujemy! Wynoście się! I powiedzcie burmistrzowi, że jeśli nie chce stracić swoich ludzi, niech więcej tu nikogo nie przysyła!

W zimnym powietrzu poniósł się niezwykle głośno odgłos repetowanych broni. Grupka czym prędzej wycofała się z zagrożonego terenu. Wszyscy byli wystraszeni. Wychodziło na to, że Flower Farm jest samowystarczalna i zdeterminowana...

- Co się dzieje? Słyszeliśmy wystrzał! - Peter już biegł w ich stronę razem z synem i młodym żołnierzem.
- Wszystko w porządku, ale nie dopuszczają nikogo do farmy. Obudowali się, jak w jakiej fortecy — sarknął rozeźlony Connor, w lekkim strachu oglądając się jeszcze w stronę farmy.
- Tato, chyba najlepiej będzie, jeśli zostawimy ich w spokoju, bo inaczej jeszcze ktoś nam tutaj zginie — powiedział nie mniej przejęty syn Petera, a ten z niezadowoleniem przyznał mu rację.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii inne, użyła 1746 słów i 10008 znaków.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • AuRoRa

    Podziały , mało zapasów, coraz trudniej im będzie przeżyć. Dobrze napisane i trzymające stale w napięciu, czyta się szybko i z trwogą o bohaterów.

    13 lip 2018

  • elenawest

    @AuRoRa naprawdę mi miło, że ci się podoba :-D

    13 lip 2018