George - prolog

jest to moje opowiadanie o tematyce postapokalitycznej, wysłane na konkurs, z którego nie otrzymałam do tej pory, pomimo licznych emaili do organizatorów, jakiejkolwiek odpowiedzi, więc teraz wstawiam tutaj to opko, i mówcie jak i co, czy wam się podoba czy nie :D

Asfalt drogi stanowej 81 był jasno oświetlony przez stojące na poboczach latarnie oraz światła przejeżdżających sporadycznie samochodów. W jednym z nich, w srebrnym sedanie wracał właśnie do domu po pracy, czterdziestoparoletni mężczyzna. Był zmęczony, bo praca w fabryce nie należała do łatwych. Kiedyś był aptekarzem, lecz lata patrzenia na ludzkie nieszczęście, sprawiły, że zdecydował o przekwalifikowaniu się. Jadąc teraz do domu, mijał dużą bazę amerykańskiego lotnictwa. Znał ją od dziecka i nigdy nie widział w niej nic fascynującego, lecz to, co działo się tam tego wieczoru, sprawiło, że przyhamował i wytrzeszczył oczy ze zdumienia. Na czterech kilkukilometrowych pasach siadały właśnie potężne samoloty transportowe Lockheed C-130J Super Hercules i Boeing C-17 Globemaster III. Trzy kolejne kołowały już w stronę hangarów, a nad lotniskiem krążyły jeszcze dwa kolejne, każdy w eskorcie dwóch myśliwców Lockheed F-22 Raptor. Zaskoczony mężczyzna zaczął się zastanawiać, co się dzieje i przede wszystkim, dlaczego żadne inne auto nawet nie zwolniło, by przyjrzeć się temu niesamowitemu zjawisku. Było przecież niemożliwe, by kierowcy nie zauważyli lądujących samolotów. Na to były zbyt duże i głośne. Zanim jednak zdążył się głębiej pochylić nad tym problemem, usłyszał dźwięk własnej komórki. Ledwie spojrzał na wyświetlacz, jego twarz rozjaśnił szeroki uśmiech. Dzwoniła jego żona, Kayleigh.
- Tak, kochanie? – zapytał lekko zmęczonym głosem.
- Cześć, George. Wracasz już do domu? Szykuję kolację – usłyszał.
- Tak, Kayleigh. Będę za jakieś pół godziny. A co pysznego szykujesz?
- Twoje ulubione naleśniki z owocami... W takim razie czekam.
- Dobrze… Wiesz, że jesteś cudowną żoną?
- Hmmm, to miło, że tak mówisz – zaśmiała się i po chwili rozłączyła. Mężczyzna uśmiechnął się lekko sam do siebie i włączył w ruch. Chciał jak najszybciej być już w domu ze swoją rodziną. O lądujących samolotach udało mu się wkrótce zapomnieć.

Rano obudził go głośny dźwięk telewizora na dole. Obrócił się na drugi bok z zamiarem ponownego zaśnięcia, lecz odgłosy płynące z kuchni skutecznie mu to uniemożliwiały. Jego żony też już nie było w łóżku, więc z mruknięciem niezadowolenia wygrzebał się z pościeli i poszedł do łazienki. Po kilku minutach zszedł na dół. Tam jego ukochana szykowała już śniadanie, a córka, Samantha oglądała jakiś kolejny durny program rozrywkowy. George potarł dłonią nieogolone policzki i spojrzał na zegarek. Wskazówki pokazywały godzinę dziewiątą. Przypomniało mu to, że gdzieś na piętnastą zaplanowali wyjazd za miasto.
- Tato, coś jest nie tak z moim smartfonem – powiedziała nagle siedemnastolatka. – Nie mogę połączyć się z Internetem.
- Samatha, kochanie. Jest sobota, zobacz jaki cudny dzień wstaje. Czy ty nie mogłabyś choć raz zająć się czymś innym, niż surfowanie cały czas w Internecie? – zirytował się jej ojciec.
- Tato! Teraz już nie mówi się "surfować”. – dziewczyna pokręciła głową z niedowierzaniem.
- A jak? – zainteresował się niemrawo. Gdy nie otrzymał odpowiedzi, szybko dodał – Dobra, po śniadaniu sprawdzę router.
- George, jak zjesz, to bardzo cię proszę, zatankuj auto i zrób zakupy na naszą wycieczkę, dobrze? – Kayleigh przytuliła się do niego, całując go w czoło.
Piętnaście minut później podjechał już pod stację paliwową. Stanął pod dystrybutorem i spokojnie wyszedł z auta. W sklepie zauważył jakiegoś awanturującego się jegomościa. Wzruszył tylko ramionami, bo nic go to nie obchodziło i chwycił za pistolet. Włożył go do wlewu paliwa i nacisnął spust. Niestety nic się nie wydarzyło, a na dystrybutorze wyświetliły się tylko same zera.
- Co do diaska – mruknął niemile zaskoczony. Odwiesił pistolet i ruszył w stronę kas.
- Witam – powiedział do obsługującego młodzieńca. – Dlaczego nie ma benzyny?
- Przepraszam najmocniej, ale nie mam pojęcia, co się dzieje. Dostawa miała być już z samego rana. Mam co prawda telefon do kierowcy, ale nawet nie mogę do niego zadzwonić, bowiem sygnał jest taki, jakby było cały czas zajęte – powiedział zdenerwowany chłopak.
- Mniejsza z tym… Do widzenia. – George wrócił do samochodu i pojechał do centrum handlowego. Tam, jak szybko się okazało, panowało jakieś dziwne pandemonium zakupowe. Klienci byli wściekli, a sprzedawcy mieli oczy w słupkach. Zaciekawiony tym zjawiskiem podszedł do pierwszego sprzedawcy i zapytał po przyjacielsku:
- Panie, co się dzieje?... Wyprzedaż jakaś?
- A skąd! Jaka wyprzedaż, panie to istna katastrofa! Nagle przestał działać system płatności elektronicznej. Bankomaty nie wydają pieniędzy, a w takim wypadku tylko je możemy przyjmować za zakupy – powiedział podenerwowany mężczyzna. – Ludzie są wściekli, a ja im się wcale nie dziwię.
- Rozumiem. Dziękuję panu bardzo.
Coraz bardziej zafrasowany tymi dziwnymi zdarzeniami postanowił wrócić do domu. Obrał jednak inną trasę niż wczoraj wieczorem. Po przejechaniu kilku kilometrów gwałtownie zahamował, bowiem zauważył, że na parkingu miejscowego komisariatu policji nie ma żadnego radiowozu. Mało tego! Nie było żadnego innego auta. Zaparkował więc na pustym miejscu tuż przed budynkiem i ruszył w stronę drzwi, które okazały się zamknięte. Sam komisariat wyglądał, jakby był opuszczony, wszystkie okna były szczelnie zasłonięte, pozostałe drzwi pozamykane, zero aut. Nie było także psów policyjnych w klatkach. Totalna głuchota i martwota. George zdenerwowany tym wsiadł do auta i czym prędzej powrócił do domu. Wiedział, że jeśli ludzie zorientują się, że w mieście nie ma ani jednego policjanta, to wybuchną zamieszki. Gdy tylko wszedł do kuchni, pociągnął za rękaw żonę. Wyszli na taras. Jeszcze zdążył tylko zauważyć, że córka cały czas siedzi przed telewizorem. Tym razem jednak przeniosła się do salonu. Gdy już zostali sami, lekko podenerwowany opowiedział Kayleigh o sytuacji na stacji paliw i w centrum handlowym. Skończył swoją wypowiedź, mówiąc:
- Nie wiem, co się dzieje, ale nawet na komisariacie nikogo nie ma. Jest zamknięty na głucho.
- Co ty mówisz?... A wojsko?
- O widzisz! Zapomniałbym. Wczoraj, jak wracałem do domu, widziałem, jak na pasach ląduje kilka wielkich transportowców. Eskortowane były przez myśliwce. Nie wiem, co tu się odwala, ale nie podoba mi się ta sytuacja.
- Mnie też nie… Więc co r… - wypowiedź żony przerwał nagle przestraszony krzyk ich córki. Czym prędzej wbiegli do salonu, a młoda dziewczyna poinformowała ich, że te wiadomości już dzisiaj rano widziała. Mężczyzna jednak zbagatelizował jej słowa.
- Teraz mamy poważniejsze sprawy na głowie, niż pomyłki telewizji – mruknął i wyciągnął z niewielkiego sejfu ich wszystkie oszczędności. – Jadę na zakupy. Odwołujemy wycieczkę. Wrócę za kilka godzin.
Kiedy wyszedł, matka zagadała do córki.
- Samantho, skąd wiesz, że to już leciało? Najpewniej te wiadomości są tylko do siebie podobne.
- Nie, mamo. Ja je już widziałam. Non-stop nadają to samo. Na domiar złego nie działa mi Internet w telefonie i nie mogę się dodzwonić ani do Jake’a, ani do moich dziewczyn. Chyba telefon mi się popsuł.
- Kochanie, histeryzujesz – skarciła córkę matka.
- Wcale nie. Oglądałam te same wiadomości rano. Za chwilę reporterka powie, że w godzinach porannych w londyńskim metrze doszło do zamachu. Nie żyje dwanaście osób, czterdzieści jest rannych i nie wiadomo co jest przyczyną. Policja już prowadzi dochodzenie w tej sprawie, choć ludzie zaczynają się coraz bardziej buntować. Następnie przejdzie do wydarzeń z kraju. I nie powie nic o tym, że nie ma Internetu – relacjonowała córka. Ku ogromnemu zdziwieniu starszej kobiety, reporterka po chwili powtórzyła dokładnie to samo, co wcześniej Samantha.
- Mamo, co się dzieje? Dlaczego na wszystkich stacjach puszczają na okrągło te same wiadomości, tylko czytane przez różnych reporterów? I czemu tata zabrał wszystkie nasze pieniądze?
- Spokojnie, tata przyjedzie, to się nad tym wspólnie zastanowimy.
Zrobienie potrzebnych zakupów zajęło Georgowi prawie trzy godziny, bowiem oprócz jedzenia i picia zakupił również niezbędne środki czystości i lekarstwa z opatrunkami. Kiedy wyładowywał to wszystko na podjazd przed domem, podbiegł do niego zdenerwowany sąsiad, a z domu wyjrzała Kayleigh, która natychmiast włączyła się do rozmowy.
- Sąsiedzie, słyszał sąsiad? Nie ma telefonów ani Internetu. Policji nie ma, podobno ludzie zaczynają szaleć. – sąsiad był wyraźnie podenerwowany.
- Widziałem jakieś zamieszki, gdy wracałem z zakupami – przyznał niechętnie George. – Nie wiedziałem jednak, że nie ma policji. Sądziłem, że to zwykłe zbiry.
- Zwykłe nie zwykłe, zastanawiamy się z sąsiadami czy nie przenieść się w głąb kraju na północ.
- Dlaczego akurat tam? I skąd taka nagła decyzja? – zainteresowała się Kayleigh.
- Szanowna pani nie zauważyła wzmożonej aktywności myśliwcy? Widziałem ich większą grupę zdążającą na południe. Według mnie, tam gdzie grupuje się wojsko, nie będzie wcale bezpiecznie… Poza tym siostra mojej żony pracuje w szpitalu, podobno jest mnóstwo rannych, wypadków na obrzeżach miasta, a niedziałające telefony utrudniają sprawę. Podobno ani straż, ani służby medyczne nic nie wiedziały o nieobecności policji – dodał mężczyzna po chwili. – Wobec tego, jeśli sąsiedzi będą chcieli do nas dołączyć, to jutro w południe wyjeżdżamy z miasta.
- Dziękujemy, rozważymy tę decyzję – uciął rozmowę George i wraz z żoną pozbierał siatki z zakupami i pospiesznie wszedł do domu. – Posegreguj zakupy i pakuj się. Wyjeżdżamy – rzucił po chwili.
- Co? Tato, mówiłeś, że nigdzie nie jedziemy! – Samantha wyszła z pokoju. – Co się dzieje, po co nam tyle zakupów?
- Proszę cię, spakuj ubrania. Niewiele, ale takie, które są najwygodniejsze i najpotrzebniejsze. Wyjeżdżamy z miasta.
- Chcesz dołączyć do sąsiadów? – Kayleigh okazała niepokój.
- Bynajmniej. Mam zamiar jechać za wojskiem.
- Nie wydaje ci się to lekkomyślne? Wszyscy uciekają właśnie w przeciwnym kierunku.
- Nie! Wiem, co robię. – mężczyzna był wyjątkowo nieugięty.
- Tato, ale ja muszę się zobaczyć z Jakiem. Nie mogę się do niego dodzwonić, nie wiem co u niego. – córka zgłosiła pretensje. Widać było, że nie jest zadowolona z decyzji swego ojca.
- Zobaczycie się za kilka dni. Tyle wytrzymacie. A teraz się pakuj!
Obrażona ruszyła do swojego pokoju. Była wściekła na niego, ale zaczęła się pakować do swojej torby podróżnej. Tymczasem w kuchni Kaylegh przepakowywała żywność do pojemniejszych i trwalszych toreb, a George pakował ich ubrania. Chciał wyruszyć rano, by nie wzbudzić niepotrzebnych rozmów z sąsiadami.

Jechali już około sześciu godzin, gdy wtem na horyzoncie ich oczom ukazał się słup gęstego, czarnego dymu. Ojciec zaintrygowany tym zjawiskiem skręcił natychmiast w polną drogę, kierując się na niewielkie wzniesienie, skąd miał nadzieję lepiej przyjrzeć się temu, co było źródłem dymu. Po kilkunastu minutach jazdy, George gwałtownie zahamował, a zdumiona i wręcz przestraszona rodzina wysiadła z samochodu.
- Tato — szepnęła Samantha, mimo woli łapiąc ojca za rękę. Jej oczy były teraz wielkie jak spodeczki od filiżanek i czaił się w nich strach. - Co się tutaj stało?
- Nie mam pojęcia, córeczko. Jednakże coś, co nie wygląda teraz dobrze — odparł smutno, spoglądając na setki leżących w dole policyjnych radiowozów i motocykli, trawionych jeszcze przez resztki ognia. To z nich w niebo wystrzeliwał ten słup gryzącego dymu. - Jedziemy - zakomenderował i pociągnął oniemiałą nastolatkę do auta. Kayleigh natychmiast podążyła za nimi. Trzasnęły zamykane drzwi. Mężczyzna włączył silnik, który zamruczał przyjaźnie i na wstecznym biegu wyjechał na główną drogę. Przez kilka minut w pojeździe panowała niezmącona niczym cisza. George choć zdenerwowany, skupiony był na drodze, a jego dwie kobiety zbyt przerażone, by cokolwiek się odezwać. Nagle gdzieś nad ich głowami rozległ się przejmujący huk potężnych silników. Mężczyzna zaintrygowany tym zatrzymał samochód i wyjrzał przez okno. Z północy nadciągały trzy eskadry myśliwców. Łącznie około czterdziestu pięciu samolotów. Dwie z nich stanowiły myśliwce Lockheed F-22 Raptor, ostatnią samoloty McDonnell Douglas F-15 Eagle. Leciały szybko i dość nisko, niemal tuż nad linią przydrożnych drzew. Gdy ze świstem przecięły powietrze, huk silników jeszcze bardziej się wzmógł, a autem zakołysała potężna fala gorącego podmuchu. Gdy tylko zniknęły na północnym skraju nieba, George niezwłocznie ruszył za nimi. Wkrótce ich uszu dobiegł kolejny dziwny dźwięk, a już po chwili nad ich głowami przemknęły dwie eskadry śmigłowców UH-60 Black Hawk. Samochód rodziny zmuszony przez coraz bardziej zdenerwowanego Georga jeszcze bardziej przyspieszył. Rzęził i stękał, ale dzielnie pruł na przód. Nie zatrzymali się, nawet kiedy zapadł już zmierzch. Dopiero nad ranem zwolnili trochę tempo jazdy. Oczy mężczyzny zaczynały już lekko odmawiać posłuszeństwa, kiedy nagle wyjechali zza zakrętu i zobaczyli widok, którego zupełnie się nie spodziewali-grupę uzbrojonych po zęby żołnierzy, którzy wsiadali właśnie do ustawionej niemal w poprzek drogi ciężarówki. Zaintrygowani nagłym pojawieniem się cywilnego samochodu na opuszczonej drodze żołnierze, zastygli w połowie wykonywanych czynności, niektórzy w trakcie wsiadania. George zaczął zwalniać i opuścił szybę, by porozmawiać z żołnierzami. Samatha, która siedziała na tylnym siedzeniu, przechyliła się do przodu, by przyjrzeć się przystojnym mężczyznom. Nie wyłączając silnika, ojciec domu zatrzymał się na poboczu. Już miał zamiar wysiadać, gdy wtem dało się słyszeć metaliczny szczęk zamków spustowych. Towarzyszyły temu wymowne spojrzenia żołnierzy i charakterystyczne ruchy dłoni, przeładowujących broń. Niewiele myśląc, George gwałtownie dodał gazu i objeżdżając ciężarówkę, pomknął na południe. Co chwilę też spoglądał w lusterka wsteczne i boczne, by sprawdzić, czy nikt ich nie goni. Wreszcie trochę uspokojony brakiem pościgu, zaczął zwalniać, aż w końcu skręcił gdzieś na opuszczony przydrożny parking, gdzie ku uciesze całej rodziny, przy opuszczonym barze stał automat z napojami, po zdewastowaniu którego, udało im się wyciągnąć kilka puszek napojów gazowanych. Zrobili sobie też dwugodzinny postój. Adrenalina, która towarzyszyła im od spotkania z uzbrojonymi mężczyznami sprawiła, że całej trójce ode chciało się już spać.
- Tato — odezwała się niepewnie Samantha — zauważyłeś, że ci żołnierze, choć posiadali stopnie wojskowe na naramiennikach, to nie mieli już żadnych odznaczeń, a tym bardziej flag i miniatur z oznaczeniami, do jakiej jednostki należą?
- Skąd to wiesz? - zapytał zdumiony mężczyzna.
- Przyjrzałam się im, kiedy ty parkowałeś auto.
- Jest to coraz bardziej dziwne — mruknął mężczyzna, zadzierając głowę, by spokojnie przyjrzeć się kolejnym czterem eskadrom myśliwców Boeing F/A-18E/F Super Hornet, AV-8B Harrier II, kilku potężnych transportowców Lockheed C-130 Hercules oraz dwóm eskadrom śmigłowców AH-64 Apache i AH-1 Cobra.
- Jedziemy — rzucił po chwili. Gdy wsiedli do auta, zauważył, że wskaźnik paliwa jest już niebezpiecznie nisko. Wyjechali znów na trasę i po przebyciu być może pięciu, sześciu kilometrów, zauważyli znak ze strzałką w prawo "Aracco 50 kilometrów". Niewiele myśląc, natychmiast podążyli w tamtym kierunku, jako że George zakomunikował im, iż tylko na taką odległość starczy im jeszcze paliwa. Po mniej więcej godzinie jazdy, gdy w oddali po prawej stronie widzieli już miasteczko i prowadzącą do niego drogę, nagły rozbłysk przed nimi na horyzoncie sprawił, że zmuszeni byli gwałtownie hamować, bo oślepiające światło uniemożliwiało im dalszą jazdę. Wkrótce jednak światło zniknęło, lecz na jego miejscu pojawił się wielki, wyraźnie rysujący się na jasnym nieboskłonie nieba grzyb. Wyglądał jak grzyb atomowy.
- Boże — jęknęła z przedniego siedzenia Keyleigh. - Co się u diabła dzieje?
- Sami się tego z pewnością nie dowiemy. Mam nadzieję, że w miasteczku coś wiedzą — odparł jej mąż, dodając gazu i wjeżdżając na drogę prowadzącą do Aracco. Gdy dojeżdżali do niego, niemal już na ostatnich oparach, okazało się, że wjazd do niego jest zatarasowany, a dostępu do niego bronili dodatkowo uzbrojeni cywile. Ich groźne, choć wyraźnie przestraszone spojrzenia sprawiły, że rodzina zmuszona była wysiąść z auta i porozmawiać z nimi. W krótkich wręcz żołnierskich słowach, George wytłumaczył miejscowemu szeryfowi, dlaczego tu się znaleźli. Początkowo mężczyzna mu nie dowierzał, lecz kiedy relacja zaczęła zawierać w sobie opisy lecących na południe samolotów i śmigłowców, postawa szeryfa zmieniła się, choć wciąż nie chciał on uwierzyć przyjezdnym w to, że w oddali widzieli jakby wybuch bomby atomowej. W końcu od strony drogi, którą przyjechali, pędem zbliżył się jakiś samochód terenowy. Wyskoczył z niego przestraszony, czarnoskóry mężczyzna, w wieku około dwudziestu pięciu lat. Rozgorączkowany krzyknął do zdezorientowanego jego zachowaniem szeryfa, iż był świadkiem jakiejś eksplozji.
- Rob, czy to mógł być wybuch atomowy? - zapytał go dowodzący miasteczkiem, cały czas skupiając wzrok na zmęczonym Georgu.
- Być może. Nie znam się na tym. Widziałem potężny błysk, a w chwilę potem do moich uszu dobiegł huk eksplozji - wyjaśnił, nerwowo oblizując wargi.
- Jeśli wasze informacje są prawdziwe, to musimy jak najszybciej przygotować, a później udać do naszych schronów — powiedział nagle siwobrody mężczyzna, stojący kilka kroków za szeryfem. - Peter, ty tu nami dowodzisz, jesteś za nas odpowiedzialny, więc na twojej głowie zapewnienie ludziom odpowiedniego schronienia, jak również wyżywienia.
- Wiem — kiwnął głową i po chwili namysłu pozwolił rodzinie na wjazd do miasta, jednocześnie informując ich, że mogą schronić się w jego domu.

Noc rodzina spędziła w przytulnym domku szeryfa na obrzeżach miasta, gdzie uczynna pani domu, przyjęła znużonych podróżników, jak własną rodzinę.
Kiedy tylko wypoczęli, udali się do ratusza, gdzie odbyła się burzliwa narada, cóż też począć dalej. Szybko okazało się, że czarnoskóry Rob jest pomocnikiem Petera, podobnie jak Clifford, człowiek o miłej aparycji kucharza-cukiernika, który tylko marzy, by poczęstować innych własnoręcznie upieczonym przez siebie tortem, misternie dekorowanym marcepanowymi różyczkami.
Szybko zostało ustalone, że George, który zna się na lekarstwach oraz Rob, znający doskonale najszybsze drogi do pobliskiego szpitala, mają się tam udać, celem zaopatrzenia mieszkańców w najpotrzebniejsze środki dezynfekujące, opatrunkowe, jak również, o ile zdołają to zdobyć, jakieś narzędzia chirurgiczne, których panicznie potrzebował teraz lekarz. On sam ze względu na swój lekko podeszły już wiek, nie mógł uczestniczyć w tej akcji, sporządził jeno wykaz potrzebnych mu narzędzi i lekarstw. Narada trwała na tyle długo, że zaczynało już porządnie zmierzchać, kiedy dwóch ochotników wyruszyło do pobliskiego miasta.
Niestety lekkomyślność Roba sprawiła, że kilkanaście minut później w terenówce, którą jechali, zabrakło im paliwa. Zmuszeni więc do pokonania ostatnich czterech kilometrów na piechotę, ruszyli żwawo pod górę.
Zasapani stanęli na szczycie wzgórza, w wyrazie tępego oniemienia. U jego podnóża, nie dalej, niż dwieście metrów, feerią barw mieniło się opustoszałe wesołe miasteczko. Zafascynowani patrzyli na wystrzeliwujące w nocne niebo, jasne promienie świateł. Na twarzy George wykwitł niewielki uśmiech, Rob natomiast zaczął skakać jak szalony, ciesząc się, że w tym dziwnym czasie mają możność dojrzeć tak pięknego. Nieopodal rozświetlonego placu znajdowało się miasto, do którego zmierzali. Szybko obliczyli, że mniej więcej w pół godziny zdążą znaleźć się już w doskonale widocznym z tego punktu szpitalu. Radosny nastrój bohaterów zniknął nagle, gdy z niemal przerażeniem spostrzegli, iż kolejne segmenty świateł wesołego miasteczka zostają nagle brutalnie wyłączone. Po chwili ziemię spowiła ciemność, jako że i miasto widoczne jak na dłoni, jeszcze przed chwilą również rozświetlone, teraz również zgasło.
Nie mając innego wyjścia, dwóch śmiałków ruszyło przed siebie, może już nie tak żwawym, lecz na pewno zdecydowanym krokiem. Schodząc w dół zbocza i zagłębiając się powoli w jakby martwy świat miasta, oboje mieli wrażenie, że te dziwne wydarzenia, które miały miejsce przed kilkoma dniami, to coś na kształt jakiegoś wielkiego eksperymentu, o którym nie dowiedzieli się wszyscy mieszkańcy Stanów. Otóż zmierzając do szpitala, mijali wiele domów, a niemal wszystkie wyglądały tak, jakby ich mieszkańcy mieli zaraz do nich powrócić – niedomyte talerze, pleśniejące już fragmenty dań, pozostawione niemal wszystkie pamiątki rodzinne, niezamknięte domy. To wszystko wystarczyło im, by przyspieszyli gwałtownie kroku i niemal już biegiem dopadli drzwi szpitala. I one oczywiście nie były zamknięte, co akurat w szpitalu jest normalne. Jednakże, gdy tylko znaleźli się w recepcji, zrozumieli, że i szpital opustoszał. Nigdzie nie było widać lekarzy, pielęgniarek, ani pacjentów, a na ladzie stał kubek z zimną połową niedopitej herbaty. Wystraszony George sprawdził plan ewakuacji placówki, dzięki któremu szybko udał się do magazynu leków, z którego zabrał odpowiednie medykamenty. Następnie oboje z Robem ruszyli ku drzwiom, którymi mieli zamiar dostać się na salę operacyjną, skąd chcieli zebrać przyrządy chirurgiczne. Niestety drzwi były zablokowane, więc wybrali dłuższą drogę. Gdy w końcu znaleźli się we wspomnianym pomieszczeniu, oboje zaskoczył widok, jaki tam zastali – zmasakrowane ciała kilkunastu nieoznakowanych wojskowych oraz ściany podziurawione seriami z automatów. Czym prędzej więc zebrali potrzebne im rzeczy i rzucili się w drogę powrotną. Wychodząc przed budynek, zauważyli karetkę, którą wcześniej udało im się jakoś ominąć wzrokiem. Traf chciał, że była ona na chodzie, więc szybko ruszyli w drogę powrotną. Docierając na przedmieścia Aracco, musieli stanąć na zamkniętym nagle przejeździe kolejowym. Nagle usłyszeli nadjeżdżający z dużą szybkością pociąg i ich oczom ukazał się opancerzony skład, przewożący jakieś wielkogabarytowe działa, kilka helikopterów, czołgi. Zdumieni tym widokiem mężczyźni wymienili jeno spojrzenia, a kiedy przejazd został na nowo otwarty, pojechali dalej. W miasteczku natychmiast opowiedzieli szeryfowi to wszystko, co widzieli. Mężczyzna był bardzo zaskoczony zasłyszanymi informacjami. Tymczasem Samantha zaczęła panikować z powodu niemożności skontaktowania się ze swoim chłopakiem. Korzystając z ogólnego zamieszania spowodowanego przyjazdem jej ojca i Roba z lekami, uciekła nad ranem z domu szeryfa. Pół godziny później przerażeni jej zniknięciem rodzice zaczęli jej szukać w miasteczku, a kiedy dotarło do nich, że najpewniej uciekła poza jego obszar, wsiedli w samochód i udali się na jej dalsze poszukiwania. Jak się okazało, pojechali w odwrotnym kierunku, niż poszła dziewczyna i musieli nadkładać wkrótce dużo drogi, by ją doścignąć. Niedługo potem jadąc, usłyszeli serię jakichś dziwnych wybuchów, a w kilkanaście minut później dogonili wreszcie znużoną dziewczynę. Klęczała ona na szczycie jakiegoś wzniesienia. Odwróciła się w ich stronę, kiedy usłyszała nadjeżdżający samochód, więc mogli dostrzec, że jej twarz jest mokra od łez.
- Skarbie? – zapytała ją cicho Kayleigh, wspinając się do córki. Tuż za nią szedł George. Dziewczyna jednak nic nie odpowiedziała, tylko ręką wskazała coś, co znajdowało się za wzniesieniem. Gdy para na nie dotarła, oboje zakryli usta z niemego przerażenia-w dole ciągnęła się stosunkowo wąska linia torów, biegnących najpewniej na południe, a na nich stał skład, o którym opowiadał dnia poprzedniego George. Nie byłoby w nim jednak nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że cały stał w płomieniach, które wystrzeliwały wysoko w górę, a wokół niego leżały ciała częściowo spalonych żołnierzy, którzy najpewniej walcząc o utrzymanie składu, padli ofiarą jakiejś nieznanej im, wrogie napaści.
Patrząc na to pobojowisko, George mruknął tylko:
- Albo mamy trzecią wojnę światową, albo zaczęły się już dla nas czasy post apokaliptyczne.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii inne, użyła 4368 słów i 25817 znaków, zaktualizowała 9 maj 2016.

3 komentarze

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • AuRoRa

    Swoboda jaką operujesz słowem pisanym jest godna pozazdroszczenia. Czytało się z napięciem, nadawałoby się do kategorii science-fiction bez problemu. Bardzo realistyczne opisy i znajomość militariów oraz różnego rodzaju pojazdów.

    28 cze 2018

  • elenawest

    @AuRoRa dzięki ;-) pierwsza część szła na konkurs, reszta już nie :-P

    28 cze 2018

  • Kuri

    Mam tylko jeden komentarz... A właściwie jedną rzecz, którą chcę Ci NAKAZAĆ! Pisz z tego opowiadanie, takie wieloczęściowe! Rozbuduj bohaterów, historię, to będzie EPIC! :D

    5 maj 2016

  • elenawest

    @Kuri spoko, ale to nie w najbliższym czasie, bo mam za dużo rozpoczętych opków i muszę toto jakoś po ludzku wszystko poopisywać, a nie chcę się zbytnio rozdrabniać. I tak już ślęczę nad opisem bitwy w nordyckiej opowieści :-)

    5 maj 2016

  • Kuri

    @elenawest Dasz radę xD

    5 maj 2016

  • elenawest

    @Kuri miło mi, że we mnie wierzysz, ale to może pod koniec miesiąca najwcześniej nad tym siądę, w czasie urlopu

    5 maj 2016

  • Kuri

    @elenawest Ok, czekam więc na przygody Georga i jego rodziny :D

    5 maj 2016

  • elenawest

    @Kuri :-D ok, ale to już pewnie będzie działo się po tym, co opisałam tutaj :-P

    5 maj 2016

  • Kuri

    @elenawest Trochę szkoda, bo tu jest wszystko opisane strasznie ogólnikowo, chciałbym przeczytać dużo dokładniejszą wersję tych wydarzeń :D

    5 maj 2016

  • elenawest

    @Kuri yhm, no dobra, może coś sklecę kiedyś :-) jak mówię, ograniczał mnie limit słów na konkurs, a chciałam w opku zawrzeć jak najwięcej informacji bez zbędnego rozpisywania się

    5 maj 2016

  • elenawest

    @Kuri być może do około 15 maja, czyli do końca tygodnia dodam pierwszy rozdział kontynuacji Georga :-)

    8 maj 2016

  • igor

    Czekamy na kolejne części. Zapowiada się interesująco

    5 maj 2016

  • elenawest

    @igor heśli napiszę dalsze, bo to akurat była całość, ograniczała mnie wtedy ilość znaków, bo taki był limit :-/

    5 maj 2016

  • elenawest

    @igor hej :-) zdecydowałam o kontynuowaniu Georga :-) mam już plan wydarzeń na kilka rozdziałów do przodu i pewnie jeszcze dzisiaj zasiądę do pisania, ale najpewniej dodam coś dopiero w okolicach 15 maja :-)

    8 maj 2016