- Tato! O czym ty mówisz? - pisnęła przerażona Samanta, zakrywając sobie usta ręką. - Jaka apokalipsa? Przecież ja muszę odszukać Jakea! Niemal na oślep rzuciła się w kierunku widocznych w dole torów, ale silne ręce ojca schwyciły ją wpół i przygarnęły mocno do siebie. Przez kilka chwil rzucała się w nadziei na uwolnienie, ale w końcu zwisła bezwładnie. Dopiero wtedy George ją puścił. Zachwiała się mocno i opadła na kolana, zanosząc się niepowstrzymanym szlochem.
- Córeczko, nie przejmuj się tak bardzo. Wszystko będzie dobrze, jeszcze go spotkasz. - Kayleigh starała się pocieszyć zrozpaczoną córkę, ale na próżno, bowiem ta wkrótce wykrzyknęła:
- Ale ja muszę do niego jechać! Muszę!!!
- To jedź! - wrzasnął na nią wściekły George. - Jeśli bardziej ci na nim zależy, niż na własnej rodzinie, to proszę bardzo, droga wolna. Tylko nie wracaj potem do nas z płaczem, dobrze?
Kayleigh i Samanta zamarły kompletnie oniemiałe jego zachowaniem, gdyż człowiek ten zawsze był ucieleśnieniem dobra, taką chodzącą ofiarą co to każdemu z drogi schodzi, by tylko nie napytać sobie biedy, jak to czasami nazywała go żona.
- George! No coś ty! Jak tak możesz, przecież to nasza córka!
- Skarbie, ja to wiem i niestety bardzo mnie boli, że ta cudowna, choć trochę głupiutka dziewczyna musiała trafić na takiego skurczysyna, jak Jake. Na palanta, który zdradza ją na prawo i lewo i wcale się z tym nie kryje!
- Jak możesz?! - Samanta zerwała się z ziemi. Cała drżała z gniewu. Zacisnęła drobne piąstki, patrząc na ojca. - Jak możesz tak o nim mówić? Przecież Jake mnie kocha!
- Kocha cię? Naprawdę? To powiedz mi, córeczko, czemu ostatnimi czasy w ogóle cię nie odwiedzał, co?... Bo bał się spojrzeć mi w oczy po tym, jak przyłapałem go w fabryce ostro rżnącego córkę prezesa!
W oczach dziewczyny zaszkliły się łzy rozpaczy, a po chwili rozpłakała się na dobre. George odwrócił się do niej plecami, nie mogąc pogodzić się z widokiem jej zapłakanej twarzy, na której gościł tak wielki zawód. Być może w innych okolicznościach jakoś by to łatwiej przetrwał, ale teraz walczył sam ze sobą, by nie wyjawić jej prawdy o tym, że wszystko to zmyślił, aby nie narażała siebie na niebezpieczeństwo, tylko została z rodziną.
W końcu po niemal godzinie uspokajania jej udało im się wsiąść do auta i zawrócić ku miasteczku. Pełne boleści milczenie towarzyszyło im przez całą drogę powrotną, przygnębiając ich coraz bardziej. Minęło im to dopiero, gdy dotarli na miejsce, gdzie na pryncypialnym placu zgromadzeni byli wszyscy mieszkańcy miasta, słuchający przemawiającego burmistrza. Wysiadając z samochodu, George zauważył, że ludzie mają poważne, wręcz smutne miny, gdy oglądali się z ciekawości, słysząc nadjeżdżający samochód. Smutniejsze nawet od tych, którymi żegnali jego i Roba wyruszających po lekarstwa do szpitala.
Peter zauważając wysiadającą z auta rodzinę, przerwał chwilowo swój wiec, kiwnięciem ręki zapraszając ich, by podeszli bliżej. Przez dłuższą chwilę przyglądał się zapłakanej twarzy młodej dziewczyny. Wkrótce potem powrócił do przerwanego tematu:
- Jak mówiłem przed chwilą, mam poważne dowody na to, by podejrzewać, iż zostaliśmy zaatakowani bronią atomową...
- Ale dlaczego my? Co komuś zawiniło biedne Aracco? - zapytał ktoś z tłumu.
- Nieee, Jarvis. Tutaj nie chodzi tylko o nasze miasteczko, ale raczej o całe Stany Zjednoczone. Niestety nie mam kompetencji, by podejrzewać kto i dlaczego uczynił taki krok. - Peter wyglądał na naprawdę zaniepokojonego. - Według słów Georga — wskazał go ręką — który do tej pory mieszkał w większym dużo mieście, wszyscy mieszkańcy kierowali się na północ, w przeciwieństwie do wojska, które zdąża w przeciwnym kierunku. Faktem jest, że my również dostrzegliśmy ich wzmożoną aktywność, lecz przypisywaliśmy to potencjalnym ćwiczeniom, w których według nas brali udział. Teraz jednakże wiemy, że się pomyliliśmy.
- Co wobec tego mamy teraz robić? - zapytała stojąca najbliżej niego kobieta. W dłoniach mełła rąbek gustownej garsonki. - Mamy opuścić nasze domy? Zostawić cały nas dobytek i zwierzęta, czy też może zabrać to wszystko ze sobą i tak, jak inni uciekać na północ?
- Nie, nigdzie nie idziemy! - powiedział głośniej mężczyzna, gdy po słowach kobiety powstał duży tumult. - Nie ruszamy się stąd! Dysponujemy tutaj wszystkim, co jest nam potrzebne do przeżycia, choć zdaję sobie sprawę, że o część zapasów trzeba będzie udać się gdzieś dalej, lecz to wszystko nie jest poza naszymi możliwościami logistycznymi. Moglibyśmy oczywiście zebrać część naszego dobytku i zapasów i iść na północ, w kierunku jakiegoś większego miasta, ale zakładając, że nawet do jakiegoś byśmy doszli i tak nie byłoby pewne, czy udałoby nam się w nim schronić... Zauważcie, że tutaj mamy niewielki obszar do obrony, co jest naszym bardzo dużym atutem. Tutaj też mamy wszystkie artykuły spożywcze i nie musimy ich zdobywać.
Poważnym wzrokiem wodził po coraz poważniejszych twarzach mieszkańców, na których odnajdywał ku swej ogromnej uldze coraz wyraźniejsze oznaki aprobaty tego pomysłu. - Zanim podam wam wszystkie wytyczne, pragnę rozmówić się na osobności z Georgem, Robem, Jacksonem i Stevenem. Gdy wszystko ustalimy, przekażemy wam odpowiednie informacje, tymczasem jednak proszę was, byście zaczęli gromadzić najpotrzebniejsze rzeczy. Spotkamy się tutaj znów za dwie godziny.
Schodząc z pomostu, kiwnął głową mężczyznom, których chwilę wcześniej poprosił o rozmowę.
Schronili się w najbliższym pustym teraz budynku — niewielkim, bielonym kościółku stojącym przy głównej ulicy.
- Zauważyłeś coś interesującego w drodze po Samantę? - zapytał Peter, zwracając się do Georga, gdy tylko zajęli miejsca w kościelnych ławach.
- Niestety tak... Ten skład, o którym wam wczoraj opowiadaliśmy stoi całkowicie zmasakrowany. Najpewniej ktoś dokonał na niego nalotu. Widać, że żołnierze próbowali się bronić, ale wielce nieskutecznie. Wokół wagonów leżą poszatkowane seriami ciała, a pociąg do tej pory stoi w płonieniach.
- I to nie są jakieś makabryczne żarty z twojej strony, tak?
- Peter... Czy według ciebie ja wyglądam na takiego, który z tak poważnej sprawy mógłby robić sobie niesmaczne żarty? - obruszył się całkiem zrozumiale George.
- Przepraszam, masz oczywiście rację... Co w takim wypadku robimy?
- Myślałem, że ty nam powiesz — odparł Jacksonn.
Peter zapatrzył się na dłuższą chwilę w cudowny witraż przedstawiający Matkę Boską Fatimską i dwójkę klęczących u jej stóp dzieci. W końcu odwrócił powoli głowę w stronę swoich rozmówców i rzekł:
- W miasteczku są dwa schrony zdolne łącznie pomieścić setkę osób. To za mało, bo Aracco liczy sobie czterystu ludzi, ale większe farmy wokół mają piwnice na wypadek uderzenia tornada. Szkoła i biblioteka również, tam możemy rozmieścić resztę ludzi.
- Peter, po co aż takie środki ostrożności? - zapytał go Steven.
Zanim jednak burmistrz zdążył odpowiedzieć, zrobił to za niego Rob:
- Obawiasz się opadu radioaktywnego, prawda?
Mężczyzna nieznacznie skinął głową, a ponure milczenie, jakie później zapadło w kościółku, było wynikiem powagi sytuacji. George zadrżał na samą myśl o tym, co stanie się z tymi, którzy nie zdążą się schronić lub nie będą wiedzieli, że tak należy uczynić.
- A co z naszymi zwierzętami? Przecież nie weźmiemy ich ze sobą do piwnic i schronów.
- Wiem... Dlatego też potrzebne nam są wszelkie działające lodówki. George, Rob jedźcie do miasta i przeszukajcie wszystkie domy i ściągnijcie tu wszystkie lodówki, jakie uda wam się załadować na pakę. Możecie też przetrząsnąć to wesołe miasteczko, o którym mówiliście. Być może znajdziecie tam coś, co nam się przyda... Nastają niebezpieczne czasy, panowie.
3 komentarze
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.
AuRoRa
Czyta się jednym tchem w napięciu.
elenawest
@AuRoRa :-D
Osyhoo
Świetne :3
elenawest
@Osyhoo cieszę się, że się podoba :-) i zapraszam do reszty rozdziałów ;-)
igor
Budujesz napięcie. Super się zapowiada.
elenawest
@igor staram się :-D plan opracowywałam z moim chłopakiem, a on lubi takie tematy :-P jeśli wszystko dobrze pójdzie, to mam wypunktowanych już 14 rozdziałów, łącznie z tym, co dodałam dzisiaj :-) ale na tych 14 nie koniec, a kto wie czy nie będzie drugiej części tego opowiadania, bo mój partner ma tyle pomysłów, że szok :-P