- Słuchajcie, ludzie. Tak dłużej nie może być! Tym razem nam się udało, ochroniliśmy nasze zbiory, ale musimy pomyśleć o jakiejś obronie... Nie daj Bóg, zaczną napadać także na nas, a wtedy co? Bez wyszkolonych ludzi nie damy im rady, a jeden Sergio nie poradzi sobie z taką zgrają — powiedział ponuro burmistrz, kiedy wszystkim udało się w końcu ochłonąć z kolejnego bestialskiego napadu wędrownej bandy.
- Więc co pan proponuje, burmistrzu? - zapytał ktoś ze zdenerwowanego tłumu.
- Zacznijmy wyznaczać straże na drogach wjazdowych do miasta.
- Myślisz, że to nam coś da? - ktoś inny wyraził swe wątpliwości.
- Popieram pomysł burmistrza — odezwał się niespodzianie Sergio. - Myślę, że gdy te bandy zobaczą, że jesteśmy uzbrojeni i gotowi na obronę swoich domostw i zasobów, być może w końcu dadzą sobie z nami spokój...
Przez tydzień, który był wyjątkowo spokojny, młody żołnierz z niebywałym zapałem uczył mieszkańców posługiwania się bronią. Z niemałą satysfakcją zauważył, że ludzie czynią naprawdę duże postępy, z czego był nad wyraz dumny. Jednak kiedy uznał w końcu, że jego "podwładni" są już gotowi do pełnienia wart, kolejna wędrowna banda napadła na Aracco, tym razem jednak zabijając dwójkę ludzi na drodze prowadzącej do miasta od strony uprawnych pól, które mieszkańcy starali się przywrócić ich użyteczność.
- Mam dość! To już zbyt wiele! Podwajamy straże! A jutro fortyfikujemy miasto! Otoczymy pola wysokim ogrodzeniem, nie pozwolę, by więcej moich ludzi poniosło śmierć! - Peter wyglądał, jakby za parę chwil miał dostać apopleksji.
- Spokojnie, tato... - syn próbował go uspokoić.
- Siedź cicho! - huknął na niego mężczyzna. - Rozbieramy ogrodzenia mniejszych domów i budujemy barykady wokół farm najbardziej oddalonych od miasta, a także zagradzamy drogi dojazdowe! Ruchy! Nie możemy czekać, aż ktoś ponownie nas zaatakuje!
Przez chwilę jeszcze ludzie patrzyli na niego lekko oszołomieni, a następnie rzucili się do mozolnej, ciężkiej pracy.
Rozbieranie niekiedy masywnych ogrodzeń i składowanie tego mniej więcej na środku miasteczka zajęło im bite trzy dni. Rozebrano przy tym także dwie stodoły, które do tej pory straszyły tylko swym wyglądem, a zajmowały niepotrzebnie miejsce za niewielkim budynkiem ochotniczej straży pożarnej. Z trudem w tydzień zbudowali kilka dość sporej grubości ogrodzeń, które pojawiły się przy dwóch farmach i na trzech wyjazdach z miasta. Niestety budulca było za mało na otoczenie całego Aracco, ale i tak w końcu sprawiło to i dość twarda postawa strażników nocami, a potem także i w dzień, że wędrowne bandy zrezygnowały z plądrowania miasteczka, gdy straciły trochę swoich ludzi.
- Peter, pamiętasz okres tuż przed opadem? - pewnego dnia zapytał go George.
- Pamiętam. Czemu pytasz?
- Mówiłeś wtedy, że gdzieś zlokalizowane są jakieś sztuczne zbiorniki wodne, które można uruchomić, gdyby woda była skażona...
- Tak, Water Point... Pamiętam o tym, pamiętam i muszę ci powiedzieć, że nawet o tym rozmyślałem ostatnimi czasy. Myślę, że teraz, kiedy ataki na nas wreszcie ustały, można by zebrać ze dwie osoby i ruszyć do Water Point.
- Kogo chcesz zabrać? - zainteresował się George.
- Ciebie i Morgana. Wam ufam najbardziej.
- No to mi niezmiernie schlebia, ale zauważ, że oboje jesteśmy tu nowi i nie mamy pojęcia, gdzie trzeba jechać...
- Dlatego wyruszę z wami. Im szybciej, tym lepiej. Weźmiemy wóz taki najbardziej na chodzie, trochę broni i zapasy na kilka dni.
- Widzę, że już wszystko dokładnie sobie obmyślałeś... Łącznie z tym, jak przetransportujemy tę wodę aż tutaj? - sarknął George.
- Zjeżdżaj... Ja mówię poważnie — odciął się Peter. - Potrzebujemy tej wody i nie mogę tego lekceważyć. Nie mogę udawać przed ludźmi, tylko trzeba działać. Zapewniam cię, że większość ludzi doskonale pamięta, że mówiłem o tych zbiornikach.
- Więc naprawdę chcesz tam jechać? - zdziwił się George.
- Oczywiście! Sądziłeś, że sobie żartuję? - żachnął się burmistrz.
- Wybacz... Głupie myśli zafrasowanego człowieka... Wiesz, martwię się tą całą sytuacją. Razem z rodziną jesteśmy na zupełnie nieznanym sobie terenie, w sumie mało pomagamy, tylko siedzimy wam na głowie, moja córka coś za bardzo interesuje się tym młodym żołnierzem, zapominając o swoim poprzednim chłopaku... A tak przecież za nim rozpaczała...
- Chcesz, aby Sergio jechał razem z nami?
- Nieee... Niech zostanie, myślę, że większy pożytek będzie z niego tutaj. Jest wyszkolonym żołnierzem, w razie czego pomoże w obronie Aracco — zdecydował niechętnie George.
- A Samantha? Nie obawiasz się, że ten młody ją uwiedzie?
- Spróbuje, a skręcę mu kark! - George aż zgrzytnął zębami ze zdenerwowania.
- Sergio, mam prośbę do ciebie. Pilnuj mojej żony i córki, by pod moją nieobecność krzywda nijaka im się nie stała, dobrze?
- Oczywiście. Może być pan pewny, że przy mnie włosy im z głów nie spadną. - młody mężczyzna kiwnął głową ze zrozumieniem, patrząc poważnie na wsiadającego do niewielkiej ciężarówki Georga.
- Uważajcie tam na siebie i wracajcie szybko — powiedziała Constance, całując męża na pożegnanie.
- Będzie dobrze — szepnął jej jeszcze do ucha i wsiadł za kierownicę. Na tylnym siedzeniu mościł się właśnie Morgan.
Zawarczał uruchomiony silnik i ciężarówka ruszyła wolno ku wschodniemu wyjeździe z miasta. Po chwili stłoczeni na głównym placu ludzie zaczęli rozchodzić się do domów. Ostatnimi, którzy opuścili plac była żona Petera i Kayleigh z córką oraz Sergio. Nie miał zamiaru łamać słowa danego Georgowi, dlatego teraz podążał w niewielkiej odległości za obiema kobietami. Nie zauważył, nawet kiedy zaczął przyglądać się siedemnastolatce. Musiał przyznać, że dziewczyna była niezwykle urodziwa i nawet mu się podobała...
Tymczasem w ciężarówce zdążającej na wschód panowała przejmująca cisza. Każdy z mężczyzn zdawał sobie sprawę z tego, że wyprawa jest jeszcze bardziej niebezpieczna, niż ta do Black Rose i być może przyjdzie im już nigdy nie wrócić. Bali się tego, co mogą zastać w Water Point, że na przykład nie będzie tam już wody lub, że przejęło ją wojsko, albo — tej opcji obawiali się najbardziej — że będzie skażona. Myśli te towarzyszyły im przez kilkanaście pierwszych kilometrów i zajmowały ich do tego stopnia, że przestali zwracać uwagę na otaczający ich krajobraz. Po pewnym jednak czasie zwrócili uwagę na to, że otoczenie wygląda jakby ziemia zaczęła zmieniać się w jałową pustynię. Im dalej, tym obraz był bardziej ponury.
- Jak w Mad Maxie — szepnął niemal przestraszony George.
- Mam nadzieję, że jednak z nami będzie lepiej — mruknął niechętnie Morgan, po czym wszyscy znów zamilkli.
1 komentarz
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.
AuRoRa
Zaczynają się zbroić, budowa fortecy jak za dawnych czasów, kiedy na wioski napadali barbarzyńcy. Ciekawe, co zastaną w Water Point.
elenawest
@AuRoRa zobaczysz ;-)