Przez trzy cholernie nerwowe dni nauczyciel fizyki, bądź hydrolog sprawdzali, czy woda lub powietrze zdradzają oznaki promieniowania, lecz to wbrew ogólnym oczekiwaniom nie nadchodziło. Odbijało się to negatywnie na podminowanych mieszkańcach Aracco, którzy zmuszeni byli wciąż pozostawać pod ziemią. Zmartwiony tym wszystkim Peter w końcu zauważył, że ludzie patrzą na niego wilkiem i coś szeptają między sobą, skupiając się w niewielkie grupki jak najdalej od niego.
Piątego dnia w końcu jeden z nich nie wytrzymał tej nerwowej atmosfery i po burzliwej rozmowie podszedł wreszcie do Petera.
- Musimy pogadać!
- Coś się stało, Phillipe? - burmistrz wyglądał na podenerwowanego.
- Niestety i to bardzo dużo... Twierdziłeś, że opad może nadejść w każdej chwili, a do tej pory licznik nie wskazał niczego niepokojącego. Ile mamy tutaj jeszcze siedzieć? Myślisz, że takie spanie na kupie jest miłe? Niektórzy chcieliby się wreszcie porządnie wykąpać, a to nie bardzo jest możliwe, gdy woda jest porcjowana. Ja wiem, że to raczej nieuniknione w obecnych warunkach, ale jest też wielce irytujące.
- Co wobec tego chcesz, żebym zrobił? - zapytał Peter szorstko.
- Ustąp ze swego stanowiska... Na moją korzyść.
Burmistrz przyglądał mu się przez kilka długich i pełnych napięcia minut, aż wreszcie zdecydował się przemówić, powziąwszy najwidoczniej jakąś decyzję:
- Dobrze, jeśli tego chcecie, to zrezygnuję ze swego stanowiska z dniem jutrzejszym. Teraz jednak przepraszam bardzo, ale pragnę sprawdzić, jak sytuacja ma się na zewnątrz.
Mężczyzna spojrzał na niego uważnie, a zauważając, że rozmówca jest całkiem poważny, skinął głową na zgodę. Peter powstał ze swego miejsca, chwycił licznik i wraz z fizykiem udał się do drzwi. Po wyjściu na schody usłyszeli cichy charakterystyczny trzask licznika. Spojrzeli po sobie zdezorientowani, ale odważnie ruszyli pod górę. Pełni obaw uchylili nieznacznie drzwi główne, zauważając, że na zewnątrz pada rzęsisty deszcz. Wtedy też odczyty licznika zaczęły
dosłownie wariować. Trzaskanie rozległo się ze wzmożoną siłą, igła pod szybką ruszała się szybko.
- Zamykaj! - krzyknął nauczyciel z przerażeniem w głosie, ale Peterowi nawet nie trzeba było tego mówić. Nadludzką siłą pociągnął drzwi, które z głuchym łoskotem zamknęły się. Następnie naparł na dźwignię, która miała zassać powietrze pomiędzy futryną a skrzydłem drzwi. W geście paniki rzucając z siebie ubranie, zbiegli na dół i z impetem wpadli do pomieszczenia, zamykając za sobą kolejne wrota i wprawiając siedzącym w schronie ludzi w potężne zdziwienie.
- Co się stało? - krzyknęła Samantha, podbiegając do mężczyzn.
- Opad! Licznik zaczął szaleć! - wykrztusił fizyk, przyjmując od jednej z kobiet czyste ubranie i kierując się z nim do łazienki, by choć trochę spłukać to, co mogło jednakowoż na nim osiąść.
W schronie powstał głośny szum, gdy ludzie zaczęli z niepokojem międzysobą rozmawiać. Do Petera, który starał się trzymać póki co z daleka od reszty osób, podszedł skonsternowany Philippe.
- Przepraszam za tak poważne oskarżenia. Proszę, zostań, my nie mieliśmy racji w przeciwieństwie do ciebie.
- Jesteście tego pewni? Jeszcze przed kilkoma chwilami chcieliście wyrzucić mnie z tego stanowiska, więc radzę wam się zastanowić. Ja mogę ustąpić... - szorstkość wyraźnie słyszalna w głosie burmistrza zbiła z pantałyku jego rozmówcę.
- Z-zostań... - wyjąkał zdekoncentrowany Philiipe.
- Jesteście tego pewni? - indagował dalej aktualny jeszcze burmistrz. Kątem oka zauważył, jak inni potakująco kiwają mu głowami, przysłuchując się rozmowie dwóch mężczyzn. - A więc niech będzie, ale ostrzegam, że ci, co ponownie sprzeciwią się moim rozkazom, zostaną wydaleni z naszej społeczności. I wcale nie żartuję, będą musieli radzić sobie sami. Gdy stąd wyjdziemy, poinformuję resztę o tym rozporządzeniu.
W pomieszczeniu zapadła głucha cisza, dziesiątki oczu wpatrywały się w osłupieniu na swego zarządcę, ale jakoś już nikt nie śmiał sprzeciwiać się jego słowom. Kiedy fizyk wyszedł z łazienki, Peter wskoczył pod szybki i cholernie zimny prysznic.
Otrząsając się z wody, ubrał się w czyste ubranie i wrócił do swych ludzi, wśród których właśnie roznoszono ciepły posiłek — rozbabraną fasolę, z sosem pomidorowym. Nie było to koniecznie smaczne, ale zgłodnieli ludzie zabrali się za jedzenie z nadspodziewanym apetytem.
Jedynie ponure milczenie, które trwało od pewnego czasu pomiędzy nimi było świadectwem tego, że mieszkańcy są prawdziwie poruszeni zaistniałą sytuacją. Każdy bowiem miał nadzieję, że opad przejdzie obok Aracco, a w najśmielszych wersjach sądzili, że w ogóle nie
nastąpi. Teraz gdy jednak nadszedł obawiali się o własne życia, o zdrowie. Racje żywieniowe i pitne były restrykcyjnie przestrzegane. Wydawano jedynie kolację i obiad, nie było wody do picia przy posiłkach. Kolejki do łazienki były doprawdy uciążliwe. A zanosiło się na to, że przy tak sporym opadzie przyjdzie im tutaj siedzieć jeszcze przez dłuższy czas. Peter modlił się, by na tym tle nie powstały kolejne zatargi. Teraz chciał jedynie uchronić swych ludzi przed straszliwym
losem, a nie rozwiązywać jakieś ich głupie spory wynikłe z przymusowej sytuacji. Tego dnia kładł się spać z głową ciężką od natłoku myśli, z czego ani jedna nie była przyjemna.
- Nie mamy aż tyle wody, by przeznaczyć większą jej część na zmycie osadu opadowego! - zacietrzewił się Phillipe, gdy Allistair przedstawił im propozycję zneutralizowania promieniowania.
- A czy ktoś tutaj mówi o użyciu wody? - zdziwił się fizyk uprzejmie.
- Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, jak wygląda nasza sytuacja, wobec czego nawet nie mam zamiaru proponować takiego rozwiązania. Powiedziałem tylko, co w takich sytuacjach się robi, a nie, że mamy taki plan natychmiast wprowadzić w życie!... Mój plan jest prosty, choć wiem, że
dla większości z nas będzie wielce uciążliwy... Musimy przeczekać tutaj jeszcze przynajmniej tydzień, dopóki nie spadnie czysty deszcz, który spłucze to wszystko. Wiem, jak bardzo niekomfortowa jest to sytuacja, ale nie możemy pozbawić się naszych zapasów, poświęcając je na spłukanie miasteczka... Panie burmistrzu, pan tutaj dowodzi... Jaka jest pańska decyzja?
Peter westchnął, wiedząc, że czegokolwiek by nie zrobił i tak wprawi to część społeczeństwa w niezadowolenie. No i pozostawała jeszcze sprawa komunikacji z pozostałymi osobami. Że też nie pomyśleli o tym wcześniej!!!
- Zostajemy oczywiście tutaj. Zastanawia mnie tylko, jak zaalarmować o tym resztę — powiedział głośno. - Wstyd się przyznać, ale nie pomyśleliśmy o komunikacji, więc teraz każdy pomysł będzie bardzo dobry.
W pomieszczeniu zapadła głucha cisza. Ludzie zwiesili głowy, zastanawiając się jak skontaktować się z innymi.
2 komentarze
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.
AuRoRa
Doskwiera im brak telefonu, ale w takich warunkach, to jak cofnąć się w przeszłość. Nie łatwo przewodzić ludziom.
elenawest
@AuRoRa zgadza się :-)
Kuri
Cóż, gołębia chyba wysłać nie mogą xD
elenawest
@Kuri nie mają :-P