George - r. VIII Back to dark

- Co jest grane?... Całe miasto ciemne — powiedział George, wpatrując się w mroczne okna budynków.
- Nie mam pojęcia... Dowiemy się za kilka chwil. Brać rzeczy i jazda do burmistrza! - zakomenderował Sergio, gasząc silnik i wychodząc z pojazdu. Szybko skierowali się do ratusza, niosąc ze sobą uzyskane w Black Rose łupy.
Młody żołnierz delikatnie zapukał do drzwi gabinetu Petera, gotowy na to, że mogą go tutaj nie zastać, lecz po chwili usłyszeli zaproszenie. Pomieszczenie oświetlone było dużą ilością świec, a za biurkiem siedział pochylony nad jakimiś papierami Peter.
- Świat wali się w diabły, a ty siedzisz nad jakimiś papierzyskami? - zdziwił się George.
- Wiesz, czasami dobrze jest posiedzieć nad czymś, co w obecnej chwili wydaje się niepotrzebne, by choć na chwilę oderwać się od ponurych myśli. - Peter uśmiechnął się blado i wskazując na świece, rzekł — Dostawa prądu jednak się skończyła... Znaleźliście tam coś? Widzę, że macie torby...
- Niestety nie jest tego zbyt wiele, bo fabryka od kilku lat już nie istnieje. Przynajmniej nie w tym miejscu. Podobno została gdzieś przeniesiona, ale nie udało nam się dowiedzieć gdzie — powiedział Sergio, stając przy biurku.
- Dowiedzieć się? Znaleźliście tam jakieś informacje?
- Jedynie zwariowanego starca, który mieszka w tym grajdole ze swym nieżywym przyjacielem — wyjaśnił uprzejmie Morgan.
- Co, proszę? - zapytał oniemiały Peter, patrząc po trójce ludzi z wyraźnym zaskoczeniem.
- Niestety... W Black Rose spotkaliśmy starego strażnika, który mieszkając tam z jeszcze jednym mężczyzną, po prostu zwariował. Na dodatek ten drugi człowiek wziął i wyciągnął kopyta, a ten tego w ogóle nie dostrzega.
- Rany boskie! I widzieliście te zwłoki?!
- Tylko Sergio — odparł George. - A co się działo tutaj, kiedy nas nie było?
- Nic ciekawego, było dość spokojnie, choć, jak oczywiście widzicie, zabrakło nam prądu, w związku z czym trzeba było szukać nowych rozwiązań, a tak właściwie to odkurzać te zamierzchłe już... Jedzenie jeszcze mamy, wodę też, więc akurat pod tym względem nie jest źle, chociaż racje te są cały czas porcjowane... Nie było jednak żadnych nieprzyjemnych zdarzeń.
- Co teraz? - zapytał Sergio, kiwając lekko głową.
- Dasz radę złożyć tę broń? - zainteresował się burmistrz.
- Pewnie będę potrzebować na to kilku godzin, ale myślę, że sobie poradzę... Chciałbym jednak wcześniej się wyspać, bo inaczej nic nie zrobię, bo już ledwo widzę na oczy — odezwał się zagadniony, na co burmistrz machnął tylko ręką, mówiąc:
- To oczywiste... Masz tyle czasu, ile potrzebujesz, tylko nie przedłużaj tego w nieskończoność...
- Jasne, kilka godzin naprawdę mi wystarczy.
- To dobrze... Macie jeszcze jakieś informacje o Black Rose?
- Nie...
- Jak to, nie? - zdumiał się Morgan. - Nie pamiętacie już, jak ten świr mówił coś o tym, że zakład zajmował się jeszcze czymś innym, nie tylko bronią.
- Myślisz, że można wierzyć w słowa tego wariata? Przecież on sądził, że ten trup cały czas żyje! - powiedział sceptycznie młody, opierając się nonszalancko o blat biurka.
- No tak, ale na początku całkiem normalnie z nami rozmawiał — odparł George.
- O czym mówicie? - zainteresował się Peter.
- Na samym początku nasz "przewodnik" rozmawiał z nami całkiem normalnie, po ludzku. W pewnym momencie wypsnęło mu się nawet, że Black Rose oprócz utylizacji broni zajmowało się czymś jeszcze. Zanim jednak udało nam się wyciągnąć z niego coś więcej, facet zorientował się, że chlapnął za dużo i umilkł i już był to koniec rozmowy tak naprawdę... A później zaczął bełkotać coś od rzeczy — zrelacjonował szczerze George.
- Mówicie, że mogli zajmować się czymś jeszcze... Hmmm... Trzeba się nad tym poważniej zastanowić. Idźcie teraz spać, porozmawiamy rano — zadecydował Peter, opierając głowę na splecionych dłoniach.
Trójka mężczyzn tymczasem udała się do swych domów, by choć trochę odpocząć. Mieli nieodparte wrażenie, że ledwo przyłożyli głowy do poduszek, kiedy obudził ich rejwach na ulicy. Faktycznie przespali się kilka godzin bowiem był już dzień.
Na zewnątrz okazało się, że traf chciał, że powrócili właśnie zwiadowcy w dość mocno okrojonym składzie. W ich stronę zmierzał już Peter, więc nie było obawy, że powstaną jakieś niesnaski lub rozlezą się w sobie tylko znanych kierunkach.
- Co was tak mało? - zaciekawił się Peter, patrząc po zmęczonych twarzach ludzi. - Gdzie reszta?
- Nie wszyscy przetrwali — mruknął Skyler, siadając na brudnej ulicy. Oddychał ciężko, widać było, że jest naprawdę zmęczony. - Nas ostrzelano w jakimś miasteczku na wschodzie. Z trudem udało nam się zbiec z pułapki, jaką na nas zastawiono. Niestety Paul oberwał. Nie miałem szans go uratować pod tym ostrzałem, zbyt szybko tracił krew. Zmarł mi na rękach.
Po jego słowach zapadła głucha cisza, która jednakże nie trwała zbyt długo.
- Wszędzie chyba z resztą jest podobnie. Ci, którzy przetrwali, chronią się gdzie tylko się da. Wszystko jest splądrowane, udało nam się z Henrikiem znaleźć tylko kilkanaście puszek z żywnością. Sprawdziliśmy też komisariaty, nic tam nie zostało — zrelacjonował John, zwiadowca z północy. On też powrócił bez swego towarzysza i wyglądał na najbardziej wycieńczonego długą, trudną podróżą. Na jego słowa inni pokiwali tylko smutno głowami. Wkrótce też okazało się, że nikt więcej nie znalazł już żadnej żywności. Wyglądało na to, że sytuacja stawała się coraz bardziej trudna.
- Jest jednak coś ważnego, co udało nam się znaleźć. — wkrótce odezwał się Thomas, zwiadowca z zachodu. Wyciągnął z wewnętrznej kieszeni kurtki zwiniętą kartkę, którą podał Peterowi.
- Co to jest? - zainteresował się.
- Przeczytaj, a się dowiesz i zapewne zdziwisz.
- "Zawiadamia się wszystkich mieszkańców, że od dnia 17 kwietnia następuje ogólnopaństwowa ewakuacja ludności na tereny północnych rejonów Stanów. Ewakuacja jest obowiązkowa. Uprasza się, by nie zabierać zbyt wielu rzeczy."
Peter skończył czytać i spojrzał pytająco na Georga.
- Jeśli pytasz się mnie, czy dostaliśmy te ulotki, to mówię ci, że nie, nie dostaliśmy. Pierwsze słyszę o tej ewakuacji — powiedział ten poważnie.
- Ale przecież mówiłeś, że wasi sąsiedzi kierowali się na północ — zauważył Peter.
- Tak, ale raczej było to spowodowane tym, że na południu koncentrowało się wojsko.
- No właśnie!!!... Sergio! Co ty wiesz o tej ewakuacji?
- Niestety kompletnie nic. Co prawda moi dowódcy otrzymywali jakieś informacje, ale nie wiem jakie. Mój stopień nie upoważniał mnie do zapoznawania się z takimi rzeczami. A zanim to wszystko porządnie się zaczęło, poszedłem na przymusowy urlop... Przykro mi, ale nie pomogę. - młody żołnierz był wyraźnie zakłopotany.
- Trudno. Teraz musimy się poważnie zastanowić, co zrobić z tym fantem — potrząsnął trzymaną w ręce kartką. - Mówić o tym ludziom, czy zostawić tę informację dla siebie.
- Zastanowimy się nad tym za chwilę, bo przypomniało mi się jeszcze coś — rzekł Thomas. - Widzisz, Peter, gdy wracaliśmy, przez przypadek zboczyliśmy z drogi. Weszliśmy na jakąś autostradę, to chyba była S9. Wszystkie pasy zastawione były przez opuszczone auta, nawet paliwa w nich nie było. Ale to nic, bo za kolejkami samochodów stało kilkanaście pasażerskich samolotów. Całkowicie opuszczonych.
- Czekaj... Czy ja dobrze rozumiem? Na pasach autostrady stały samoloty? - zdziwił się niepomiernie Sergio.
- Tak, dokładnie — odparł Thomas. - Czemu pytasz?
- Bo nie wydaje ci się dziwne, że na stosunkowo wąskich drogach, gdzie jest pełno lamp lądowały samoloty i to w dodatku pasażerskie? Nie jest to codzienny widok.
- Dość czczych pogaduszek. Przyznaję, że jest to dziwne zjawisko, ale powtarzam, trzeba zastanowić się nad tymi ulotkami. Ludzie mają prawo wiedzieć, że coś takiego miało miejsce.

elenawest

opublikowała opowiadanie w kategorii inne, użyła 1433 słów i 8245 znaków.

1 komentarz

Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż darmowe konto

  • AuRoRa

    Coraz gorzej się dzieje. Napięcie rośnie. Historia wydaje się nadal skrywać mnóstwo niewyjaśnionych pytań. Ciekawie napisane.

    13 lip 2018

  • elenawest

    @AuRoRa dzięki :-D

    13 lip 2018