- Idziemy. - Peter powstał z miejsca i wyszedł przed kościółek. Wysoko stojące słońce oślepiło go na moment, więc osłaniając oczy dłonią, rozejrzał się po ulicy. Dostrzegł mieszkańców śpieszących do swoich domów. - Spotkamy się tutaj za godzinę. Teraz chciałbym porozmawiać ze swoją rodziną.
Stojący przy nim mężczyźni kiwnęli wyrozumiale głowami, ale tylko dwójka z nich odeszła, bowiem George ruszył wraz z nim do jego domu. Też chciał porozmawiać z żoną i córką. Gdy tylko weszli do hallu, z salonu usłyszeli podniesione głosy. Wymieniając lekko zaniepokojone spojrzenia, przeszli do salonu. Obydwie rodziny siedziały dość blisko siebie, wszyscy rozmawiali, a przed nimi leżało kilka toreb z żywnością. Na widok męża, Constance wstała od stołu i podeszła do niego, obejmując go mocno.
- Przygotowałam trochę zapasów żywności — powiedziała, patrząc Peterowi w oczy.
- Właśnie chciałem cię o to prosić, ale najwyraźniej czytasz mi w myślach, skoro wiesz, co chcę powiedzieć. Jednakże to o wiele za mało, potrzebujemy więcej zapasów — odparł burmistrz, szybkim spojrzeniem lustrując leżące za żoną pakunki.
- Stan klęski żywiołowej? - zapytała domyślnie kobieta.
- To i jeszcze więcej. - skinęła mu tylko głową, udając się do spiżarni, gdzie po chwili dołączyły do niej Samanta z Kayleigh.
- Stan klęski? - George spojrzał zaskoczony na swego gospodarza.
- Chodzi o zebranie wszelkich nadających się do tego plonów, zabicie tucznych zwierząt i zgromadzenie tego wszystkiego w schronie, który znajduje się tuż obok ratusza.
- Oczywiście ten jest dla głowy miasteczka i jego rodziny i przyjaciół, tak?
- Nie, dlaczego? Zmieści się tam z pięćdziesiąt ludzi, łącznie z pokaźnymi zasobami. - burmistrz wyglądał na bardzo spiętego, co w obecnej sytuacji wcale nie było dziwne. - Chodź, napijemy się po jednym, zanim do nich wyjdę.
- Nie boisz się, że się zbłaźnisz?
- Po tej kropelce alkoholu? Nie żartuj... No chodź...
Pół godziny później oboje stali na tym samym podwyższeniu, co Peter poprzednio.
- Cieszę się, że już jesteście. Radziłem się z moimi ludźmi i doszliśmy do wniosku, że nie ma co ukrywać przed wami prawdy, bo tylko fatalnie na tym wszyscy wyjdziemy. Otóż parę dni temu byliśmy świadkami odległego od nas sporo wybuchu atomowego, wobec czego na pewno czeka nas opad radioaktywny. Wiem, że to straszne i sam się tego boję, ale takie są realia.
Wśród zgromadzonych przed nim ludźmi zawrzało, ale pomimo to wszystkie twarze wciąż skierowane były na niego. Odetchnął głęboko i kontynuował:
- W związku z wyżej zaistniałą sytuacją jestem zmuszony prosić was, byście zebrali tylko najpotrzebniejszy dobytek, żywność z pól, znaczy tę, która się do tego nadaje, jak najwięcej butelkowanego picia. Musicie również pozbyć się waszej trzody, bowiem opad skazi wszystko na swej drodze, a musimy mieć pokaźny zapas mięsa. Wasze lodówki, zamrażarki poprzenoście do piwnic przystosowanych na wypadek uderzenia tornada. Tam też schroni się większość ludzi, jako że nasze schrony mogą pomieścić tylko sto osób.
Słysząc te informacje, ludzie stawali się coraz bardziej niespokojni, ale wciąż go słuchali. Peter jednak popatrzył na Stevena, który nieznacznie położył dłoń na zapince kabury, w której trzymał naładowaną broń. Odkąd Peter został burmistrzem Aracco, Steven miał przyzwolenie na użycie amunicji ostrej w razie sytuacji zagrażającej bezpieczeństwu i życiu burmistrza lub kogoś z jego rodziny. Jak do tej pory nie było to konieczne, bowiem był to szanowany człowiek.
Teraz jednak jego słowa wywołały nieopisane zamieszanie, bowiem przyzwyczajeni do wolniejszego trybu życia mieszkańcy Aracco zmuszeni nagle zostali do szybszego działania.
- Zgromadźcie też leki, naprawdę dużo leków, zabierzcie wszystkie, bo może okazać się, że będziemy potrzebować każdego z nich. Jeśli macie też latarki, zapasy baterii, świece to gromadźcie je również. Koce, poduszki, pościel, ubrania, środki czystości to wszystko, co jest nam na już potrzebne. - niezrażony lekkim buntem mieszkańców Peter kontynuował swoją wyliczankę i widział, że ludzie przyswajają sobie to, o co on ich prosi. W końcu na placu zapanowała przejmująca cisza, groza sytuacji dotarła wreszcie do wszystkich. Umilkły podniesione głosy, ludzie wpatrywali się w niego w napięciu doskonale widocznym na ich twarzach.
- Chciałbym by przynajmniej część tych zapasów została zgromadzona do jutrzejszego wieczora — odezwał się ponownie, przerywając ciszę. - Doskonale wiem, jak wiele pracy to wymaga, ale jeśli chcemy przeżyć, musimy zrobić ten radykalny krok.
- A jak zdobędziemy resztę produktów? - zapytał młody chłopak, syn sąsiadów Petera.
- To jest druga część mojego planu... Jest nas tutaj dość dużo i zapasy lekarstw, picia, środków myjących i dyzenfekujących muszą być naprawdę spore, dlatego też proponuję, by utworzyć osiem oddziałów. Podzielimy je na cztery grupy po dwa zespoły. W jednym będą trzy osoby dysponujące samochodem z naczepą, a drugim dwie osoby w aucie rodzinnym. Zadaniem pierwszej grupy będzie objazd miast w poszukiwaniu potrzebnych sprzętów i zapasów i powrót z tym do Aracco, a zadaniem drugiej wyruszenie dalej w głąb kraju, w poszukiwaniu jakichś informacji. W tym celu potrzebuję dokładnie dwudziestu osób, by podzielić ich na poszczególne oddziałki.
Kilka osób mruknęło coś niechętnie, jednakże większa część przystała na plan opracowany przez ich władzę wykonawczą.
- Widzę, że jesteście kontent z tego planu, to dobrze, bo...
- A co z wodą zdatną do picia? Jeśli to był naprawdę wybuch atomowy, to wszystkie najbliższe źródła są już zatrute! - wyrwał się nagle ktoś z tłumu, tym samym przerywając wywód Petera.
- Ma pan oczywistą rację, panie...
- Morgan Kennedy, panie burmistrzu. Jestem hydrologiem, przyjechałem tutaj z rodziną przed dwoma miesiącami — odezwał się zapytany.
- A tak... Przypominam sobie. Widzę, że jest pan dobrze poinformowany, panie Kennedy. Niestety ma pan rację, zbiornik wodny, który zaopatruje nasze miasteczko, najpewniej został już skażony, lecz woda ta, zanim tu do nas dotrze, jak podejrzewam minie jeszcze z przynajmniej dzień. Wobec tego musimy zgromadzić jak najwięcej czystej wody.
- A skąd poznamy czy już nie jest ona skażona? - zapytała inna osoba.
- Przywiozłem tutaj ze sobą licznik Geigera, więc z łatwością będziemy mogli to sprawdzić — Morgan wykazał się niezwykłą przytomnością umysłu.
- No, to ta sprawa jest właściwie już załatwiona. - ucieszył się Peter.
- No nie bardzo... A co z wodą dla nas, kiedy ta będzie już płynąć skażona? - odezwał się znów ktoś z tłumu.
Peter zamyślił się na dłuższą chwilę. Widać było, że szuka czegoś w pamięci. W końcu oczy jego rozszerzyły się znacznie i krzyknął entuzjastycznie:
- Wiem!!! Wiem, co zrobimy!!!... Na północ w odległości około czterdziestu kilometrów znajdują się stare rezerwuary wodne, wybudowane pod ziemią na wypadek potężnej suszy. Tam udamy się po wodę.
- Te rezerwuary... Jak dawno temu zostały wybudowane?
- Coś około lat siedemdziesiątych, ale wiem, że rząd korzystał z nich jeszcze dwa lata temu, więc nie są popsute.
- To dość daleko, a nie mamy takiej ilości paliwa, by obrócić kilkanaście razy — zwrócił się do niego Steven.
- Wiem to, ale nie mamy innego wyjścia... Mieszkańcy Aracco, zgadzacie się na tego typu plan? - Peter z lekkim strachem pytał swoich wyborców.
Wśród dość entuzjastycznych głosów ozwało się kilkanaście, krzyczących jedno słowo:
- Nie!!!
2 komentarze
Zaloguj się aby dodać komentarz. Nie masz konta? Załóż konto za darmo.
AuRoRa
Ograniczona ilość zasobów i dużo ludzi, będzie niewesoło.
elenawest
@AuRoRa nawet bardzo ;-)
igor
Potencjał drzemie w tym opowiadaniu
elenawest
@igor no to bardzo się cieszę :-P