Barwy Munduru-Rozdział 1

Minął zaledwie miesiąc, dwa od kiedy niemiecki bucior wbił swój obcas w naszą ziemię, rozdzielając matkę Polkę na dwie części wraz z czerwonym sierpem i młotem ze wschodu. Niech was nie zwiedzie jednak ten wstęp, żaden ze mnie patriota, Bóg to tylko słowo na sztandarze, honor to zabytek przeszłych czasów, a ojczyzna stanowi miejsce zamieszkania, jak każde inne.. Od początku w rodzinie panowała tylko jedna zasada: Służba ponad kraj i ludzi. Tak mawiał ojciec, dziadek... Często narzekali, że to całe odzyskanie niepodległości sprowadziło tylko niepotrzebny bałagan i marnotrawstwo czasu, takie gadanie nie oznaczało wielkiego oporu, czy niechęci wobec państwa, po prostu nie lubimy zamieszania i odstępstwa od pracy. Wszak to właśnie po polsku najlepiej nam się rozmawia.
      Wyciągnąłem wyprasowany mundur z szafy, całe szczęście nie zmienili ich, wciąż ta sama barwa i uzbrojenie. W zielonym mi nie do twarzy, a tym bardziej w czarnym, czy stalowym.
— Zofio? Widziałaś gdzieś mój pas? — spytałem żony, rozglądając się wokół. W tym domu ciągle coś ginęło, przeważnie przeze mnie.
— Jest wraz z kaburą na wieszaku. — Blond piękność wyszła z kuchni, niosąc na rękach naszą pięcioletnią córkę. Niedługo minie osiem lat, od kiedy staliśmy się małżeństwem. Wciąż wspaniała i urodziwa, jedynym minusem była jej zbyt dobra dusza. Ile to razy musiałem wyganiać włóczęgów spod naszego domu? Ilu mężczyzn przestraszyłem swoim Visem, by dali jej spokój? Niezliczone razy, nie potrafiła być inna. Za to ją kochałem i jednocześnie nienawidziłem.
— Dzisiaj wrócę później, jakaś szycha z Gestapo, czy innego urzędu chce przedstawić nasze nowe obowiązki. — Delikatnie uszczypnąłem policzek dziewczynki, jej lokowane włosy i niebieskie oczy pasowały do aniołka, w przyszłość złamie nie jedno męskie serce. — Helenka będzie grzeczna?
— Tak tatusiu, dzisiaj będę pomagać mamie. Zrobimy pierożki.
— Zuch dziewczynka, zostawcie coś dla mnie. — Pocałowałem żonę na do widzenia i przepasawszy pas z kaburą, ruszyłem do wyjścia.
— A co z czapką? — rzuciła do mnie, wracając do kuchni. — Uważaj na siebie, mówią, że blisko posterunku pozostał jakiś niewypał.
— Wczoraj zabezpieczyliśmy ten dom, bomba oderwała się od samolotu i całe szczęście nie uległa detonacji. Ja idę, nie chcę spóźnić się, ci czarni bywają popędliwi. — Chciałem dodać, szczególnie gdy mają u boku pistolet, ale zdenerwowałbym tym tylko Zofię.
     Jak zwykle o czymś zapomniałem. Wróciłem się do pokoju po czapkę. Krótki rzut oka w lustro, a raczej jego kawałek, golenie poczeka do jutra. Zamknąłem drzwi, rozkoszując przy okazji zmysły wspaniałą pogodą, a jeszcze parę miesięcy temu latały tu samoloty z czarnymi krzyżami, a ulicami maszerowali żołnierze. Kto, by pomyślał, że nastanie taki porządek?
     Moje miasteczko nie było ani za duże, ani za małe, rynek, na którym starzy ludzie karmili, wiecznie srające gołębie, ulice z wieloma sklepami oraz kamienice, niedorównujące tym z Poznania, czy Warszawy. Przechodząc obok szwalni Goldmana, zauważyłem zmianę szyldu i asortymentu, teraz przejął to Jędrusiak, a co się stało z poprzednim właścicielem? Zabrali go nie wiadomo dokąd z całą rodziną, okupant przejawiał ogromną nienawiść do wyznawców Tory. Cóż zrobić, tak już świat zbudowany jest, że zawsze się znajdzie ktoś nielubiany, robiąc z niego kozła ofiarnego, a nawet tępiąc, niczym szkodnika. Zieleń mundurów aż raziła oczy, stojąc na wystawie. Co, by nie mówić o tym Jędrusiaku, wiedział, na czym zarobić.
     Ogółem zauważyłem dziwną tendencję, wielkie napisy w języku niemieckim zachęcały do kupna wielu rzeczy, czy odwiedzenia baru na kufel zimnego piwa, po polsku była tylko krótka reklama po boku. Nie nazwałbym tego strachem, bardziej ostrożnością, zważywszy na stacjonowanie niedaleko garnizonu wojska i żandarmerii. Trudno się dziwić, nikt nie chciał zarobić przysłowiowej kulki za byle co. Jakoś nie interesował mnie ich los, póki prawo zostało przestrzegane i jest porządek, nie miałem zamiaru specjalnie zajmować tym myśli.
     Po krótkim spacerze wśród licznych gmachów i morza codzienności dotarłem na komendę, posterunkowy o dziwo, zamiast spać, przeglądał dokumenty.
— Posterunkowy Jóźwiak to wy już na nogach? — spytałem, podchodząc do stróżówki.
— Witam starszy przodowniku, melduje, że nic się nie dzieje. — Jego mundur nie był wygnieciony, a klamra od pasa aż błyszczała. No tak, niemiaszek już przyjechał, to wszystko wyjaśnia.
— Herr... jakiś tam już jest? — Spojrzałem w kierunku podwójnych drzwi, prowadzących dalej.
— Melduje, że Hauptsturmführer Klaus Jorgen jest w gabinecie Inspektora Warszawskiego. Za godzinę odbędzie się formalne zebranie.
Podziwiałem fryców za ich zorganizowanie, choć w wielu sprawach w swej pysze nie byli mądrzejsi od głupiego buta. Od dekretu nie minęła „chwila”, a już pozmieniali stopnie, a teraz jeszcze przyjechała ta szycha. Nie marnują czasu.
— Normalny typek? — Głupie pytanie, nie ma przyjemnego, ani normalnego esesmana. Wszyscy przeżarci ideologią, szaleńcy w ludzkich ciałach. Funkcjonariusz powinien postępować według ściśle ustawionego prawa, a nie krzykacza, który coś tam sobie ubzdurał.
— Oficerze, gdyby wzrok potrafił zabijać, nie siedziałbym tutaj.
— Pilnuj się posterunkowy, pilnuj. — Wyciągnąłem z papierośnicy jednego. — Kto wie, czy ważniak nie zacznie strzelać.
— Do swoich? Przecież jesteśmy po ich stronie, sami powołali naszą formację.
— Tylko teoretycznie, tylko teoretycznie. Jakbyś trochę posłuchał w radiu nerwusa z wąsikiem, wiedziałbyś, że Słowianie nie są nawet ludźmi. Co im szkodzi zastrzelić jednego, czy dwóch. W końcu wielcy panowie potrzebują ziem na swój rozwój, im mniej podludzi tym dla nich lepiej. — Zapaliłem papierosa zapałkami. — W każdej chwili mogą nas przycisnąć buciorem, aż będziemy kwiczeć.
— Mój niemiecki nie jest aż tak mocny, bym wszystko zrozumiał. Nie wierzy pan w swój kraj? Cała nasza historia to wieczne powstania.
— A ile z nich się powiodło, funkcjonariuszu? Ile? Czy to Niemcy, czy Polska zawsze się znajdzie robota dla policji. — Myśl o spotkaniu z nadętym gestapowcem sprawiła, że tytoń przestał smakować. Mówiłem płynnie po ich języku, ale coś w ich zachowaniu, mentalności sprawiało, że nie cierpiałem naszych zachodnich sąsiadów. Może coś z Polaka jeszcze mi zostało? Zdusiłem peta i poprawiając czapkę, wszedłem do środka.
Atmosferę w środku można było niemal kroić, każdy chodził spięty pomiędzy biurkami, w oddali majaczyło zamknięte pomieszczenie z dwiema wyraźnymi sylwetkami.
— A któż nas odwiedził? — Znajomy głos odwrócił moją uwagę od biura Inspektora.
— Przecież wiesz Danielu, że ja nigdy nie przychodzę, ani za wcześnie, ani za późno.
Podszedł do mnie czarnowłosy policjant, mimo różnicy wieku dogadywaliśmy się, jak bracia. Chociaż to on miał trzydzieści, a ja dwadzieścia sześć, charakter wskazywał na odwrót. Pogodny, wiecznie uśmiechnięty, lubiący naginać zasady, a przede wszystkim oddany katolik i patriota. Zupełne przeciwieństwo. Znałem jego myśli, wolałby pewnie zejść do podziemia, do innych naszych, ale mając dwie córki, syna i żonę nie mógł sobie na to pozwolić. Podobnie, jak ja i wielu innych zostaliśmy wciągnięci przymusowo do służby okupantowi, a bycie w przedwojennej policji wydawało się takie w porządku.
— Ten szkop siedzi tu już kolejną godzinę, Warszawski miał nietęgą minę, jak wchodzili do gabinetu. — Jego kostki pobielały od zaciśnięcia.
— Wiem, że odzywa się w tobie powstańcza krew, ale lepiej uspokój bojowego ducha. To nie jest już wolny kraj, zapomniałeś? Tylko z twojego powodu mogą nas wszystkich rozstrzelać.
— Mieć broń na wyciągniecie ręki, a nie móc jej użyć do zastrzelenia największego wroga...
— Uspokój się, Smykała już cię obserwuje. — Spojrzałem w kierunku podkomisarza, spoglądającego nas zaczerwienionymi oczyma. — Z radością pobiegnie do grubej ryby, by zaraportować o wrogiej im postawie. Za coś w końcu musi pić. Ładowskiego i Grabienickiego też świerzbią ręce, od kiedy uratowałeś tamtą żydówkę i zabrałeś im źródło zabawy.
— Niech próbują. — Zacisnął zęby, kierując wzrok na znanych krętaczy. Mógł pozwolić sobie na takie słowa, wszak posiadał niesamowitą krzepę, z którą wielu musiało się liczyć.
Rozmowę przerwało otwarcie drzwi i wyjście Inspektora oraz jego gościa.
— Panowie oto Hauptsturmführer Klaus Jorgen, wyjaśni wam wasze nowe obowiązki w Policji Polskiej Generalnego Gubernatorstwa... — Nasz przełożony nie pałał zbytnim optymizmem. Czas wysłuchać co pan „czaszka” ma do powiedzenia.

krajew34

opublikował opowiadanie w kategorii historia i dramaty, użył 1533 słów i 9088 znaków, zaktualizował 11 wrz 2019. Tagi: #GranatowaPolicja #IIwojna #dramat #policja #wojna #okupacja

2 komentarze

 
  • Przeklenstwo

    Chętnie przeczytam dalszy ciąg. Dobry jesteś

    11 wrz 2019

  • krajew34

    @Przeklenstwo  miło mi,  by zachować choć mały realizm historyczny pracuje z innym użytkownikiem o większej wiedzy, stąd rozdziały mogą pojawiać się wolniej.  Dzięki za wpadnięcie.

    11 wrz 2019

  • emeryt

    @krajew34, czerpiesz pomysły jak z rękawa.  Trochę historii i nam nie zaszkodzi. Tylko ta obecna historia trochę tych faktów pomija, a niektóre zamiata pod dywan tworząc nowe, nie zawsze prawdziwe, ale poprawnie politycznie. Pozdrawiam i czekam na dalsze odcinki twoich opowiadań.

    10 wrz 2019

  • krajew34

    @emeryt dzięki za wpadniecie, już dawno chciałem stworzyć coś bardziej przyziemnego, co odciąży lekko wyobraźnia od tej ciągłej fantastyki, mam nadzieję, że to dobrze wpłynie na  moje twory. Ta opowieść nie będzie aż tak super wiernie historyczna, niestety nie posiadam wystarczającej wiedzy, by to uczynić, ale postaram się, by choć trochę było to realistyczne.

    10 wrz 2019