— Zanim przejdziemy do ważniejszych spraw, ustalmy jedno. — Jego niemiecki brzmiał, jak darcie kartki papieru, silny akcent przebrzmiewał w każdy słowie. — Rzesza wymaga od was maksymalnego posłuszeństwa i pozbycia się empatii oraz zbędnych odruchów wobec przestępców, nie zależnie od tego, kim, by nie nie byli. — Zlustrował całe nasze towarzystwo, już na pierwszy rzut oka można dostrzec jego wyraźną niechęć, wręcz pogardę.
Kątem oka spojrzałem w kierunku przyjaciela, wiedziałem, że nie będzie tego przestrzegał, narażając się na liczne reperkusje. Moja w tym głowa, by ich nie doznał, jako naiwny głupiec przepełniony własną propagandą, sam sobie nie poradzi. Całe szczęście, że większość policjantów albo w ogóle nie mówi w języku zachodnich sąsiadów, albo nie na tyle, by wszystko zrozumieć. Inaczej nie wpatrywaliby się tak spokojnie.
— Nie macie prawa również prowadzić jakichkolwiek działania względem niemieckich cywili bądź żołnierzy. Wyjątek stanowią nadzwyczajne okoliczności, takie jak zabójstwo. Wasz przełożony, Inspektor Warszawski. — Ostatnie słowa brzmiały, jakby rzucał obelgami. — Dostanie awans na komendanta miejskiego, z waszej okolicy tylko wy jesteście większą jednostką. Odpowiadacie bezpośrednio przed Ordnungspolizei, a naczelnym przełożonym będzie Generalmajor der Polizei Johann Kraus. Starannie obserwujemy wasze ruchy polaczki. — Dał do zrozumienia, po której stronię, tak naprawdę leży berło władzy. — Liczę, jednak na pełną zaangażowania pracę, niesubordynacje oraz opór wobec rozkazów nie będzie tolerowany. Wszelkie rozkazy dostaniecie na piśmie albo telefonicznie, do tego czasu wykonujcie to, co do was należy. To tyle, służcie dobrze Rzeszy, a wszystko powinno być dobrze. — Nałożył czarną czapkę z nazistowskim orłem i bez słowa opuścił budynek. Po chwili usłyszeliśmy warkot mercedesa, widocznie bał się przesiąknięcia smrodem Słowian. Typowy maniak swej ideologii, tak jak nie rozumiałem patriotów, katolików, tak fanatycy przedstawiali najbardziej skretyniały poziom ducha. Bezmózgie lalki łykające każde słowo swojego guru, bez próby zrozumienia, czy jakiegoś małego śladu własnych myśli. Łatwo kierowani, idealna armia i mięso armatnie. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało, trudno dostrzec inteligencję, skrytą za szaleństwem.
— Słyszeliście, więc nie będę się powtarzał. — Zaczął Warszawski, przecierając spocone czoło. — Won na patrole, muszę wysłać odpowiednie wytyczne do podległych mi jednostek. Rozkład taki sam jak przed wojną. Tylko zero broni białej, na parę przypada jeden Mauser z dwudziestoma sztukami amunicji oraz dwa pistolety Vis z dziesięcioma na łebka. Wolę byście więcej pałowali, niż strzelali. Nasz kochany „truposz” zostawił mi rozpiskę, na co musicie zwracać szczególną uwagę. Przede wszystkim na Żydów, dezerterów oraz wrogich oportunistów, czytaj: tych, co nie złożyli broń i próbują walczyć. Nie nam to oceniać, macie ich tylko złapać, choć wolałbym zabić, niż oddać naszych w ręce tych oprawców. Legitymujcie przechodniów i tak dalej i tak dalej. Każdego bez papierów macie obowiązek zatrzymać. A teraz wypad, zabierać odpowiednie wyposażenie i was nie ma.
Ustaliśmy z Danielem, że on weźmie karabin, jak ktoś ma biegać, to będę to ja. Bycie młodszym nie zawsze jest dobre. Plusem była piękna pogoda, choć nadchodzące chmury szybko mogły to zmienić. Ruszyliśmy, by nie tracić czasu, zdążając do naszego rewiru, ulicy Handlowej. Nie trudno domyślić się, skąd wzięto nazwę, obwoźni akwizytorzy, rolnicy z niedalekiej wsi, rzemieślnicy i wszelakie lokale usługowe, od karczm do golibrody. Tak, jak w całym mieście było tego pełno, tak tutaj najłatwiej każdy znajdzie tego, czego szuka, włącznie z małymi kieszonkowcami i zwykłymi oszustami, próbującymi sprzedać gwoździe z krzyża Jezusa. Brakowało tylko żydowskich lichwiarzy, pożyczających na wysoki procent, o nich „zadbali” sami Niemcy, wsadzając wielu do wiezień i przygniatając strachem.
Mimo okupacji i trwającej wojny dało się słyszeć skoczną melodię akordeonu, czy śmiechy zwykłych ludzi, codzienną rutynę strasznie trudno zaburzyć. Trzeba żyć mimo wszystko.
— Słyszałeś, że szkopy biją się na zachodzie? Ludzie gadają o ciężkich stratach po stronie hitlerowców. Kto wie, może wojna potrwa jeszcze rok, dwa. W końcu Wielka Brytania i Francuzi to wielkie potęgi, mają tyle koloni i ludzi. — Optymizm mego przyjaciela, jak zwykle przyjmował formę wręcz idiotycznego myślenia.
— Ludzie wiele głupot mówią. Popatrz na pierwszą wojnę, tam też mieli kupę wojska, a i tak wygrali po kilku latach z ogromnymi stratami. Myślisz, że będą się bić, jak lwy za jakiś kraj tysiące kilometrów od nich? Porzuć złudną nadzieję, skoro Hitlera nie powstrzymali wcześniej, to dlaczego mieliby to zrobić teraz? Zapewne teraz popijają na granicy herbatkę i głoszą hasła o pomocy. Zresztą widziałeś, co pancerne bestie Wehrmachtu zrobiły z naszymi ułanami. To już nie ten sam konflikt, co kiedyś, a znając życie, nasi kochani sojusznicy dość późno przekonają się o tym. — Obserwując sytuacje Polski z logicznego, a nie patriotycznego punktu widzenia, powinni wejść w sojusz z wąsikiem. Oddali, by ten zafajdany Gdańsk, a stalowi skupili, by swe siły na czerwonych. Tylko, czy można zaufać reżimowi? Jaką mieliby gwarancję suwerenności i poszanowania granic? Co by nie zrobili i tak czekałaby ich przysłowiowa czarna dupa. Trzeba mieć pecha, by leżeć między dwoma łakomymi sąsiadami.
— Dobro zawsze wygrywa bądź dobrej myśli. — Powoli lustrował gęste tłumy, lecz prędzej szukać igły w stogu siana, niż potencjalnego przestępcy.
— Dobro to pojęcie względne i niejasne. — Dostrzegłem znajomą postać. Klepnąłem towarzysza w ramię, wskazując nasz cel. Bez słów zrozumiał mój pomysł. — A gdzie to się obywatelka wybiera? Dokumenty do kontroli.
Kobieta aż podskoczyła, słysząc za sobą głos.
— Janek! Zdurniałeś do reszty — rzuciła zdenerwowana.
— Ooo — powiedziałem, przeciągając samogłoskę. — Czyżby obywatelka obrażała władzę? Dodatkowo stawia opór. Jak myślicie, Maliniak co za to grozi?
— Myślę, Woźniak, że jak nic kilka dni aresztu.
— Panienka z nami pozwoli... — Z trudem panowałem nad śmiechem, sięgając po kajdanki.
— Janek przestań, wstydu nie masz? — Spoglądała zaczerwieniona na ludzi wokół. Chyba wystarczy.
— No dobrze, na pouczeniu zakończymy. Tylko proszę następnym razem być mniej piękna i nie zwracać naszej uwagi. — Pocałowałem ją delikatnie w policzek i odeszliśmy, kontynuując patrol.
— Możesz zapomnieć o nieprzespanej nocy. Moja za taki żart obraziłaby się na parę dni. — Poprawił pasek od karabinu.
— Nazrywam jej parę kwiatów, rzucę miłe słówka i będzie udobruchana. Zofia na szczęście ma miękkie serce. — Kątem oka dostrzegłem chudą dziewczynkę, sięgającą po owoc.
— Złodziej! Złodziej! — krzyknęła kramarka, próbując złapać sprawczyni.
— Czas się brać do roboty, Danielu. — Pognaliśmy za nią w boczną uliczkę. Młoda nie była tutejsza, inaczej nigdy nie wybrałaby tej ścieżki, prowadzącej na tyły jednego za zamkniętych magazynów.
— No panienko koniec tego dobrego. — Dogoniłem ją lekko zdyszany. Brak ćwiczeń wychodził aż za bardzo. Dziewczyna była brudna, odziana w szmaty, miała co najwyżej piętnaście, szesnaście lat, w dłoniach czerwieniło się jabłko.
— Nie zabijajcie mnie... — wyszeptała, cała dygocząc.
— I co teraz, Janie? — spytał, przypatrując się nieszczęsnego dziecku.
— Musimy zabrać ją na komendę, dopuściła się kradzieży. — Nie istniało inne wyjście.
— Chcesz ją prowadzić przez całe miasto? Albo czekać, aż któryś z nas przyprowadzi samochód. To tylko dzieciak Janie, spójrz na nią.
Wbrew jego słowom, nie odczuwałem do sprawczyni empatii, dla mnie stanowiła tylko i wyłącznie winną kradzieży, ale ciąganie jej aż do posterunku, czy czekanie nie wchodziło w grę.
— Janie zlituj się, to tylko jedno jabłko. Zresztą patrolujemy już kilka godzin, zanim dojdziemy z nią, zapadnie zmrok. Wypełnianie raportów, protokołu zatrzymania podejrzanej. Wiesz, o której wrócimy do domu? Szczególnie że tramwaje o tej porze nie kursują, a na dworze będzie ciemno, jak u Pana Boga w piwnicy. Zawsze możemy napisać o niepowodzeniu zatrzymania i ucieczce winnej. Czas gra tu istotną rolę, choć raz zapomnij o tych durnych przepisach.
— Tylko niedurnych. — Odwróciłem się plecami. — Bez nich świat nie istniałby, ogarnięty chaosem. Z drugiej strony wracać o zmroku... Niech ci będzie, ale to ostatni raz. A ty zmykaj, pókim dobry.
Dziecię nie traciło czasu, nim zdążyłem spostrzec, już jej nie było. Wzruszyłem tylko ramionami i wyszliśmy na ulicę, sklepikarka, jak gdyby nic pracowała, w ogóle nie zwracając na nas uwagi. Widocznie Daniel miał rację, by nie robić z tego afery, w każdym razie my zrobiliśmy swoje, ścigając złodziejkę. Kto zarzuci, że policja nie interweniuje?
Na tym zakończyliśmy nasz dzisiejszy patrol, po wykonaniu papierkowej roboty i zdaniu zbędnej amunicji oraz karabinu, mogliśmy wrócić do domu. Tam czekała już na mnie kolacja w rodzinnym gronie, przy wtórze śmiechu kochanej córeczki. Nikt nie spodziewał się, co kryje jutro...
2 komentarze
Almach99
Czytam dalej
emeryt
@krajew34, to coś nowego w twojej twórczości. Odcinek bardzo dobry. Według mnie, aż za dobry. To tak jakby pisał go ktoś inny zamiast ciebie. Serdecznie pozdrawiam.
krajew34
@emeryt posłuchałem rady i zamiast od razu publikować, tekst leży z dwa, trzy dni, a potem go poprawiłem. Cieszę się, że eksperyment się powiódł. Miło, że się podobało.