Barwy Munduru — Rozdział 9

Po wyjściu z baraku major przeszedł kilka kroków i usiadł na ziemi. W głowie miał totalny mętlik. Jego myśli pędziły jak spłoszone stado jeleni i to powodowało, że nie potrafił się skupić. Rozmowa z Masłowskim wcale nie pomogła w podjęciu decyzji. Co prawda miał już jakieś tam zabezpieczenie w postaci generała i obu oficerów, ale z drugiej strony jakoś nie mógł się zdecydować na przejście do Abwehry. To była bardzo trudna decyzja, mająca ogromny wpływ zarówno dla niego, jak i jego rodziny. Major zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później sprawa wyjdzie na jaw i wtedy jego żona oraz dwójka dzieci mogą być uznane przez rodzinę, czy znajomych za zdrajców. Takie myśli gnębiły go aż do rana. Jednak w końcu, po wielu za i przeciw postanowił zgodzić się na warunki przedstawione przez oficera wywiadu wojskowego.
     Nie była to łatwa decyzja, toteż kiedy rano zameldował się w budynku komendanta obozu, wyglądał jak cień. Podkrążone oczy, blada cera i wyraźne oznaki niewyspania.
Pułkownik Hans Kepler siedział za biurkiem, ale na widok polskiego oficera wstał i wyciągnął rękę w powitaniu. Widać było, że już wie jaką decyzję podjął Lote i wcale tego nie ukrywał.
— Jak widzę, podjął pan decyzję — To było raczej stwierdzenie niż pytanie.
Major podszedł i odwzajemnił w ciszy gest.
— Panie Lote, ja znam się na ludziach i wiedziałem, że krew ojca odezwie się w panu – Po tych słowach wskazał oficerowi krzesło.
— Bardzo się cieszę, bo miałem nadzieję przechodzącą w pewność, że zdecyduje się pan do nas dołączyć.
”Irytujący fryc, nawet nie zdążyłem mu powiedzieć, że się zgadzam, a on już był tego pewien. To jakieś szaleństwo”, przeleciało mu przez myśl. Po chwili jednak zreflektował się. Pora się określić, ale także okazać trochę wątpliwości i pokazać pułkownikowi, że coś, za coś.
— Tak, zgadzam się przejść do Abwehry, ale mam dwa warunki — Tu przerwał, oczekując reakcji Niemca. Ten jednak tylko uniósł brwi. Co by nie powiedzieć potrafił nad sobą panować.
— Po pierwsze pomogę wam odzyskać te dokumenty, ale nie będę brać udziału w żadnej akcji wymierzonej bezpośrednio w swoich rodaków. Może i przeszedłem na waszą stronę, ale nie mam zamiaru szkodzić Polsce. Po drugie pozostawi mi pan możliwość prowadzenia śledztwa tak, jak sobie to wyobrażam. Jeśli ktoś ma mi pomóc i obiecam mu przykładowo wolność, to pan dopilnuje, żeby dostał odpowiednie dokumenty oraz został wypuszczony — Te słowa major układał sobie przez całą noc i miał nadzieję, że oficer Abwehry zrozumie go, co bardziej jego przejście do wywiadu uwiarygodni.
Kepler pokiwał głową i wyglądało na to, że spodziewał się czegoś podobnego.
— Zgoda, ma pan moje oficerskie słowo honoru, a jak pan zapewne wie, my starzy oficerowie potrafimy dotrzymywać danych przez nas słów. Jednak czas nas nagli, nasi „przyjaciele” — Ostatnie słowo zaakcentował ironicznie — również pragną dostać cenny ładunek w swoje ręce. Nie darzymy się zbytnią sympatią. Powiedziałbym nawet, że jesteśmy wrogami po tej samej stronie. Nieważne, wytłumaczę panu kiedy indziej. Dlatego zadam pytanie i proszę się zastanowić nad odpowiedzią, bo to bardzo ważne. Czy ktoś tutaj może jeszcze nam pomóc? Bo jeśli nie, to musi ruszać czym prędzej. Pojedziemy do miejsca, w którym nie dosięgnie nas SS. To naprawdę ważne.
Lote nie zastanawiał się ani chwili.
— Nie. Tu już nikt nic nowego nie powie. Jak już mówiłem, musi pan znaleźć tego sierżanta, który był w Nadolsku i może nam pomóc. Mam tylko nadzieję, że żyje i jest gdzieś w obozie jenieckim. Niestety, kiedy wasze czołgi nas okrążyły brygadę, szwadron, w którym służył, zdołał się przebić i nie dostał się do niewoli razem z nami.
— Rozumiem. Niech pan wróci do baraku, zabierze swoje rzeczy. Musimy odjechać jak najszybciej, bo nie chcę zwarcia z SS. Przynajmniej nie teraz. Resztę informacji wyjawię po drodze. W końcu ściany mają uszy, szczególnie w tym miejscu.
     Lote nawet nie pytał, o co chodzi, tylko udał się do swojego baraku i spełnił rozkaz niemieckiego oficera. Miał tylko nadzieję, że to, co zrobi i co będzie musiał zrobić, posłuży Polsce, a nie wywiadowi niemieckiemu. Kiedy spokojnie wychodził z baraku, nie zwracał uwagi na zdziwione twarze kolegów. Nic nie mówił, ale ich wzrok przeszywał go na wylot. Wyglądało to tak, że każą mu opuścić obóz. Tak było, choć ci, którzy na niego patrzyli, nie wiedzieli, że właśnie przechodzi na stronę znienawidzonego wroga.
Mimo tych dziwnych spojrzeń nie powiedział nic i spokojnie ruszył do budynku komendanta, ciągnąc ze sobą to wszystko, co miał w obozie. Nie wiele tego było. Orzełek, kilka czekolad z Czerwonego Krzyża i parę drobiazgów. To wszystko.
     Kiedy wszedł do budynku komendanta, Kepler już na niego czekał. Wsiedli do samochodu i bardzo szybko odjechali. Kierowali się do tajnej bazy Luftwaffe, gdzie komendantem był podpułkownik Gerard Hoos, kuzyn Keplera. Tam żaden oficer SS nie miał wstępu, bo szef lotnictwa marszałek Goering chronił swoich ludzi, przed jak go nazywano po cichu „Czarnym Zakonem”.
Następnego dnia rano do obozu przybył kapitan SS Spilker. Kiedy zameldował się w komendanturze, usłyszał tylko, że wszelkie dokumenty zabrała Abwehra. To było do przewidzenia, więc tylko zaklął i zrugał komendanta za to, że wydał wszystkie papiery.
— Jasna cholera czy pan wie, co pan zrobił! Mam tu rozkaz podpisany przez generała Heydricha. Miałem wszystkie dokumenty dotyczące 11 brygady wziąć i przywieść do Berlina, a pan pułkowniku wydał dokumenty tym typom z Abwehry, a do tego jeszcze tego oficera! To mi pachnie zdradą!
Komendant tylko wzruszył ramionami i zrobił minę niewiniątka.
— Panie kapitanie. Pułkownik Kepler miał rozkaz podpisany przez admirała Canarisa. Nie mogłem odmówić. To chyba oczywiste!
Spilker wściekły rzucał kurwami i miotał się jak ranny Tygrys, ale nic nie mógł zrobić, co doprowadzało go do jeszcze większej frustracji. Obóz nie podlegał pod SS i to powodowało, że nawet osobisty rozkaz Heydricha nie dawał mu prawa do wydawania rozkazów. Wiedział, że tę rundę przegrał i wrzaski na komendanta obozu nie ma żadnego sensu. Jednak musiał coś zrobić, bo kiedy zadzwoni do Berlina i opisze sytuację, będzie afera i niewykluczone, że Heydrich wścieknie się i zrzuci winę na niego. Szef Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy nie uznawał porażek, a jako prawa ręka szefa SS Himmlera miał praktycznie nieograniczoną władzę. Jednak tutaj gdzie jeszcze rządziła armia, czyli Wehrmacht jego władza na razie nie sięgała. A do tego admirał Canaris szef Abwehry był osobistym wrogiem Heydricha, który wcale nie ukrywał, że chce przejąć wywiad i kontrwywiad wojskowy.
Spilker zdawał sobie z tego sprawę i musiał coś wymyślić, bo inaczej to się może dla niego źle skończyć. Niestety spóźnił się i teraz to Kepler jest górą.
— Jasna cholera co teraz robić, co robić — Usiadł na krzesło i starał się opanować panikę, która zaczynała go dopadać. To było dla tego eksśledczego coś, czego już dawno nie czuł. Przeklął w diabły całe SS i to, że tam trafił. W policji miał swoją pozycję i zawsze mógł na kogoś liczyć. Tutaj został sam i wiedział, że właśnie zawiódł na całej linii, dając się tak prosto wykiwać. Co prawda mógł zadzwonić do Heydricha, przedstawić sytuację i poprosić go o pomoc, ale zdołał już poznać zachowania swojego obecnego szefa i wiedział, czym to się może skończyć. Reinhard może uznać, że Spilker nie nadaje się do tego zadania i go po prostu wyrzucić jak stare rękawiczki. Kapitan zdawał sobie sprawę, że to by oznaczało dla niego koniec kariery, pracy i wszelkich perspektyw. Podpaść szefowi RSHA oznaczało, że ani on, ani jego rodzina już nigdy nie będą bezpieczni.
     W końcu widząc spokojną i lekko znudzoną minę komendanta, który zapewne cieszył się, że tym razem tak wszechwładne w kraju SS tym razem nic nie zdziałało, wyszedł z pokoju. Zapalił papierosa i wolnym krokiem opuścił budynek. Starał się opanować emocje i po chwili jego umysł powoli zaczął wchodzić na swoje normalne obroty. Niestety, choć wiele różnych nawet wręcz abstrakcyjnych pomysłów pojawiało się w jego głowie, takich jak choćby odbicie polskiego oficera z rąk Abwehry żaden nie był na tyle sensowny, żeby wprowadzić go w życie. Co prawda takie akcje już miały miejsce, bo SS nie patyczkowała się z nikim, ale po pierwsze nie wiedział gdzie ich szukać, a po drugie przyjechał tu sam, a jego ludzie mieli dotrzeć tu dopiero jutro. Kiedy tak szedł wzdłuż budynku komendy obozu, podszedł do niego jakiś więzień. Spilker był tak zamyślony, że z początku nie zwrócił na niego żadnej uwagi. Dopiero kiedy ten zaczął coś mówić, nagle przystanął i zdziwiony spojrzał na niego. To był, sądząc po mundurze polski jeniec. Nie miał wcale ochoty na rozmowę, więc tylko zmierzył oficera groźnym wzrokiem i już chciał iść dalej, kiedy usłyszał.
— Pan jest tym oficerem SS, który szuka polskich dokumentów? — Jego niemiecki nie był może perfekcyjny, ale spokojnie dało się mówiącego zrozumieć.
Spilker aż się zapowietrzył z wrażenia. Jego umysł raptownie wszedł na najwyższe obroty.
— Wiesz coś na ten temat? Gadaj natychmiast? — ryknął, łapiąc oficera za poły munduru.
Na Polaku nie zrobiło to większego wrażenia. Delikatnie, acz stanowczo zdjął ręce z siebie i powiedział cicho:
— Niech pan się opanuje. Mogę pomóc, ale musi mnie pan stąd zabrać. Nie mam zamiaru gnić tu lata i czekać aż wojna się skończy. Pan mi pomoże a ja panu. Rozumiemy się?
Esesman prawie natychmiast się opanował. Nie ma jak stara policyjna szkoła. Spojrzał w oczy Polaka i już wiedział, że ten nie blefuje i że musi coś na ten temat wiedzieć. Co prawda mógł go zmusić do mówienia, ale zdecydował się zawierzyć swojej intuicji, która podpowiadała mu, że lepiej to rozegrać delikatnie.
— Mogę pana, powiedzmy aresztować za zorganizowanie buntu w obozie i działanie na szkodę trzeciej rzeszy. Tu nie ma problemu.
Spilker co prawda nie wiedział, czy może tak zrobić, ale pomyślał, że komendant nie będzie robił problemu z jednym oficerem.
— Tak myślałem, ale nie ma czasu. Musimy kogoś odszukać, a tu go nie ma. Ci, którzy byli tu wczoraj, już go pewnie szukają. Idziemy do komendanta i ruszamy. W samochodzie powiem kto to.
Oficer SS pokiwał głową. Rzeczywiście czasu nie było, a ten człowiek może mu uratować dupsko.
Kiedy weszli do pokoju komendanta, ten nie robił żadnych problemów, zapewne ciesząc się, że ten dupek z SS za chwilę wyjedzie i będzie miał spokój. Spilker podpisał kilka dokumentów i wręcz wybiegł z budynku.
— Jedziemy! — pokazał palcem na czarnego mercedesa. Po chwili samochód podjechał do bramy, gdzie wartownik tylko zerknął na dokumenty i otworzył szlaban. Wyjechali z obozu. Kiedy baraki i wieże strażnicze zniknęły już na horyzoncie Spilker nie wytrzymał.
— Kim jesteś i co wiesz!
— Porucznik Jan Zuber. A co wiem, to za chwilę. Chcę, żeby mi pan załatwił takie dokumenty, które pozwolą mi wrócić do Warszawy, a do tego powiedzmy tysiąc, może dwa tysiące dolarów amerykańskich.
— Zgoda — przerwał mu esesman — Nie ma z tym żadnego problemu. Dostaniesz papiery i pieniądze..
Zuber spojrzał w twarz Spilkerowi i musiał przyznać, że nic z niej nie wyczytał. Musiał mu uwierzyć na słowo, bo teraz już nie miał innego wyjścia. Zaryzykował i miał nadzieję, że postawił na dobrego konia.
— Mów!
Polak opisał to wszystko, co usłyszał. Kapitan słuchał i nie przerywał. Dopiero kiedy Zuber skończył, zapytał:
— Jeszcze raz jednostka, stopień i nazwisko tego żołnierza.
— 11 brygada kawalerii, sierżant Marek Cichy, miasto Nadolsk.
Niemiec zamilkł, jakby chciał tę informację dokładnie zapamiętać. Odezwał się dopiero po dłuższej chwili.
— Zmiana planów, jedziemy do najbliższej placówki Gestapo. Trzeba jak najszybciej znaleźć tego człowieka — W jego głowie już zaczął się rodzić plan, który zrealizowany mógł jeszcze odwrócić całą sprawę na jego korzyść.
     Siedzący obok esesmana Jan Zuber nawet nie podejrzewał, co właśnie zrobił. Nie wiedział, że jego słowa wywołają jedno z największych starć Abwehry i SS. Obie organizację chciały przejąć polskie archiwa. Dwa Tygrysy, admirał Wilhelm Canaris i generał SS Reinhard Heydrich właśnie po raz kolejny weszły na to samo terytorium. Jednak tym razem sprawa była na tyle poważna, że żaden z nich nie miał zamiaru ustąpić, a ponieważ obaj mieli pod sobą potężne organizacje, walka była na śmierć i życie. Tak zupełnie przypadkowo, polski włamywacz stał się ogniwem, które rozpali prawdziwą wojnę, między dwoma ludźmi, którzy zamiast współpracować, walczyli ze sobą ze wszystkich sił. Jeden chciał zachować status quo, a drugi podporządkować sobie wszystkich bez wyjątku.

1 komentarz

 
  • Użytkownik krajew34

    Miłego czytania. Acha, byłbym zapomniał, John Payne, a właściwie jego pierwszy rozdział znalazł się na papierze!!! Jupi!!! Szczegóły na moim blogu. :)

    10 gru 2019

  • Użytkownik shakadap

    @krajew34 brawo!

    10 gru 2019

  • Użytkownik krajew34

    @shakadap dzięki

    10 gru 2019