"Dark blue" - rozdział 7

Kiedy opuściliśmy antykwariat zaczynało świtać. Gęsta mgła snuła się wąskimi uliczkami, obejmując ulotnie wszystko to, co napotkała. Cisze przecinał jedynie dźwięk nielicznych samochodów, jadących gdzieś daleko. Miałam tyle pytań, lecz żadne z nich nie potrafiło uformować się w myśli, aby potem zadać je na głos. Dzieliła nas niewidoczna bariera mimo że szliśmy obok siebie. W aucie także nie zamieniliśmy słowa. Fabin prowadził w skupieniu, a ja – no właśnie, ja czułam się, jakbym dostała potężny cios w samo serce. Z jednej strony zachodziłam w głowę co teraz myśli, z drugiej chyba wolałam tego nie wiedzieć. Gdy stanęliśmy pod akademikiem, natychmiast odpięłam pas i nacisnęłam klamkę. Nie mogłam pozwolić sobie na choć jedno spojrzenie w jego stronę, to sprawiłoby, że poczułabym się jeszcze gorzej. Chłód bezceremonialnie wdarł się pod cienki materiał spódnicy, a gęsia skórka pokryła całe ciało.

- Poczekaj. - Usłyszałam i zastygłam w bezruchu, jedną nogę trzymając na krawężniku.

- Chyba powiedziałeś już wszystko – podsumowałam i wygramoliłam drugą nogę.

- Proszę. - Odwróciłam się w stronę kierowcy. Głębia blado-błękitnego spojrzenia, którym mnie teraz raczył nie pozostała mi obojętna. - Wiem, że to wszystko wyglądało zupełnie inaczej niż sądziłaś, ale to moja wi...

- Tak, rozumiem. Twoja wina, nie moja. - Przerwałam mu, no co zacisnął nerwowo szczękę.

- Cholera! - Uderzył pięścią w kierownice. - Musisz wiedzieć, że to nie ma nic wspólnego z tobą. Zrozumiem, jeśli nie będziesz chciała mnie znać, ale proszę cię tylko o jedno.

- Słucham. - Udawanie obojętnej przychodziło mi z trudem.

- Znajdź czas, aby przeczytać książkę, to dla mnie bardzo ważne, tylko tyle. - Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że kurczowo ściskałam ją przez cały czas w dłoni. Nie rozumiałam w co pogrywa, ale wydawał się śmiertelnie poważny.

- W porządku. - Wysiadłam.

  

Gosi nadal nie było. Kartka, którą zostawiłam leżała nietknięta. Może to i lepiej, przynajmniej nie musiałam zdawać jej relacji ze spotkania, jakie okazało się klapą. Musiałam przyznać, że mimo wszystko chwila namiętności była niesamowicie elektryzująca. Do tchnęłam palcem warg, na samo wspomnienie pocałunku zaczęły na nowo mrowić.

  

Dni mijały, a miasto pogrążało się w chłodniejszej aurze, zwiastującej nadejście zimy. Deszczowe chmury odcinały drogę promieniom słońca. Wszystko zdawało się zamierać, jakby szukało schronienia przed czymś nieznanym. Depresyjny nastrój pogłębiał brak wiadomości od Fabina. Od dwóch tygodni - dokładnie tyle minęło od naszej randki, nie dawał znaku życia. Nawet nagięłam zasady, których zawsze ściśle się trzymałam, a mianowicie nigdy nie pisać pierwsza do facet. Po trzech dniach niepewności pękłam. Wolałam wiedzieć na czym stoję. Wizja końca przeplatała się jeszcze z resztkami nadziei i podenerwowaniem – żadnemu z nas nie było to potrzebne. Może naiwnie sądziłam, że się odezwie, mimo tego czekałam. Profesora Zalewskiego także nie było od dwóch tygodni. Podobno żaden z wykładowców nie mógł się z nim skontaktować. Fakt, był dziwnym człowiekiem o specyficznym sposobie bycia, który miałam okazję doświadczyć, lecz nie mógł zapaść się pod ziemię. Na korytarzach uczelni, aż huczało od plotek krążących między studentami.

Dla zabicia czasu dałam się nawet wyciągnąć dziewczyną na piwo, lecz zamiast się bawić, podpierałam ścianę albo pilnowałam torebek. Na domiar złego Kaśka zaprosiła Roberta. Widząc go wchodzącego do knajpy, miałam ochotę uciekać, gdzie pieprz rośnie, jednak resztki dobrego wychowanie, które w takich momentach mi zostawały, zmusiły mnie do czterech godzin sztucznego uśmiechu i potakiwania – totalna porażka!

Któregoś ranka, idąc na zajęcia zauważyłam czarno-białą kartkę przyklejoną na bramie budynku. Przedstawiała znajomą twarz chłopaka i informowała o jego zaginięciu. Kojarzyłam go dobrze, bo mieszkał w sąsiednim bloku. Także w mojej pracy powieszono korkową tablicę, na której piętrzyły się podobne ogłoszenia. Jedno zasłaniało drugie. W wiadomościach coraz częściej mówiono o nagłych zaginięciach. Poszukiwani ludzie byli młodzi, dobrze wykształceni i pochodzili z dobrych domów. Zero przeszłości kryminalnej czy wrogów.

  

„ To już siedemnasty przypadek w przeciągu dwunastu dni”. Słowa reporterki z wieczornych wiadomości przyprawiały o gęsią skórkę.Nad Wrocławiem zawisła niewidzialna, lecz wyraźnie wyczuwalna bariera ochronna, którą otaczali się mieszkańcy, zwłaszcza wieczorami i nocą. Nawet w „Music night club” dało się zauważyć spadek obrotów. Już mało kto decydował się na samotną wędrówkę do domu, a taksówkarze zbierali prawdziwe żniwa.

- Nie boisz się? - z zadumy wyrwał mnie głos koleżanki z pracy. Potrząsnęłam głową i spojrzałam na jej piegowatą twarz. - Wracać sama – dodała.

- Ah, to, nie – skłamałam, nie wiedząc dlaczego. Prawda była jednak inna. Nawet szelest pożółkłych liści przyprawiał mnie o szybsze bicie serca.

- Lepiej się rusz, szef na nas patrzy. - Fakt, trzymałam pustą tacę, a obowiązków przybywało.

Niechętnie ruszyłam w kierunku stolików. Mężczyzna siedzący tuż za filarem skinął na mnie palcem – w takich chwilach nienawidziłam tej roboty.

- W czym mogę pomóc? - zapytałam z wyćwiczoną uprzejmością. Nie odpowiedział, tylko zmierzył mnie z góry w dół jak zwierzę przeznaczone na ubój. Był bardzo wysoki i postawny. Jasne włosy zaczesane miał gładko w tył, a na oczach przyciemnione okulary. Niecierpliwiłam się. - Podać coś konkretnego? - spróbowałam inaczej, chcąc pozbyć się delikwenta.

- Piwo – powiedział szorstko. - Odeszłam, czując ulgę, ale mogłam się założyć, że lustrował mi tyłek. „Co za palant” pomyślałam i obróciłam się dyskretnie w jego stronę. Siedział nieruchomo jak posąg.

  

Zbliżał się koniec pracy. Imprezowicze opuścili lokal poza jednym, wciąż siedział sztywno. Piwo, które mu podałam kilka godzin wcześniej, stało nietchnięte. Chcąc nie chcąc byłam zmuszona do wyproszenia gościa.

- Przepraszam, ale musi pan wyjść, zaraz zamykamy.

- Szkoda. - Wstał, zbliżył się do mnie i bezwstydnie zaciągnął zapachem włosów, biorąc ich kosmyk w dłoń.

- Co pan robi?! - Odsunęłam się oburzona. Uśmiechnął się tylko lubieżnie, odwrócił na pięcie i wyszedł.

- Co to było? - zapytał jeden z barmanów, podchodząc do mnie.

- Skąd mam wiedzieć? Świr i tyle – podsumowałam.

  

Po pożegnaniu się z dziewczynami, każda ruszyła w swoją stronę. Na ulicach panowała cisza. Dzień walczył o władzę z wciąż dzierżącym ją księżycem. Latarnie przygasały migocząc, a zimne podmuchy wiatru poruszały zniszczonym przystankowym słupem. Czułam się cholernie niepewnie, oplotłam ciaśniej płaszcz wokół talii i przyspieszyłam kroku. Od akademika dzieliło mnie może dwieście metrów. Nagle, tuż przede mną przetoczył się cień. Stanęłam jak wryta w ziemię. Oglądając się za siebie, powtarzałam w myślach, że jestem bezpieczna. „Zwykła paranoja, weź głęboki wdech i się rusz!” nakazałam sobie. Postanowiłam zadzwonić do Gosi, wiem, że na pewno śpi, jednak rozmawiając z kimś poczuję się pewniej. Sięgnęłam po komórkę i weszłam w kontakty.

- Nie radziłbym. - Spojrzałam nerwowo przed siebie. Stał naprzeciw z rękami wsuniętymi w kieszenie czarnej kurtki. Zemdliło mnie na widok faceta z knajpy. Zaczęłam się wolno cofać, aby po chwili nabrać tępa.

- Aaa! - krzyknęłam, odbijając się od jego twardej jak kamień osoby, która jeszcze sekundy wcześniej znajdowała się gdzie indziej.

- Witaj ponownie. - Przekrzywił ciekawsko głowę.

- Czego ode mnie chcesz?! - Łzy napłynęły mi do oczu.

- Nie denerwuj się, powinnaś się cieszyć, że wybrałem ciebie.

- Zostaw mnie – wydusiłam przez ściśniętą krtań, gdy przyłożył swą zimną rękę do mojego policzka.

- Cii, po co te nerwy?

Chciałam się ruszyć, lecz strach zawładną wszystkimi mięśniami, skutecznie je unieruchamiając.

- Błagam! - złapał za mój kark i przysunął się jeszcze bliżej. Moje płuca nie nadążały z oddychaniem. Zaczęło kołować mi w głowie. Zamknęłam oczy, mocno zaciskając powieki. Dygotałam z przerażenia. Ostatnie co zapamiętałam, to słodkawy zapach jego oddechu, a potem coś ciężkiego dosłownie go staranowało i popchnęło chyba w pobliski żywopłot. Rozległ się huk. Nie byłam w stanie ustać dłużej na nogach – upadłam. Słyszałam kolejne uderzenia, jedno za drugim. Kiedy za zarośli wyłoniła się inna postać, zmrużyłam oczy, żeby dostrzec ją wyraźniej.

- Fa...bin – wydukałam. - Dzięki bogu. - Podniósł mnie z ziemi, a ja wtuliłam się w niego jak małe dziecko.

Marzycielka29

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1640 słów i 9068 znaków.

3 komentarze

 
  • AuRoRa

    Ale akcja  :jupi:

    11 kwi 2018

  • Fanriel

    Żałuję, że nie ma ciągu dalszego.

    17 paź 2016

  • NataliaO

    Widzę, że Ty też nie próżnujesz. To teraz ja herbatka i czytnęłam. Ciekawe jak skończy Fabian i czy oni będą razem... <3

    14 lip 2016

  • Marzycielka29

    @NataliaO To może być długa historia ;D

    15 lip 2016

  • NataliaO

    @Marzycielka29 jestem gotowa na długą, dobrą historię ;)

    15 lip 2016