"Dark blue" - rozdział 4

Odzyskałam świadomość, słysząc piskliwy głos Gośki. Krzyczała na mnie, ale wszystkie nieprzychylne słowa były świadectwem troski. Zaprosiła gościa do środka. Błogość materaca otuliła moje ciało, który zaraz ugiął się ponownie. Poczułam gorącą dłoń na nadgarstku.

- Hej, spójrz na mnie – poprosił mężczyzna. Mozolnie podniosłam powieki. Jego twarz wirowała na tle białego sufitu. - Skoncentruj się – nakazał stanowczym głosem.

Mimo wielu wysiłków, nie potrafiłam zapanować nad błękitnymi oczami uciekającymi w górę i w dół oraz stłumić odruchu rozbawienia. Jego ta sytuacja z całą pewnością nie bawiła. Żeby opanować pijackie halucynacje, skupiłam się na czubku jego nosa, co pozwoliło ustabilizować obraz.

- Tak lepiej – skwitował.

Nie wiedzieć dlaczego, ale nagle zawładną mną spokój i rozluźnienie, jakbym dostała pigułkę szczęścia o natychmiastowym działaniu. Wszystkie złe emocje ulotniły się, torując miejsce odwadze.

- Dziwny z ciebie facet, lecz cholernie pociągający – wybełkotałam. Byłam pewna, że jutro pożałuję tych słów. Za nim znów zamknęłam powieki, mogłabym przysiądź, że się uśmiechnął.

Spałam najwidoczniej długo, gdyż za oknem świtało, a promienie słońca wpadały do pokoju, wprost na dywan kurzu pokrywający meble, przypominając o konieczności porządków. Poza potwornym bólem głowy i nieprzyjemną suchością w ustach, czułam się nadzwyczaj dobrze. Wczorajsze wydarzenie w szpitalu, przestało wywoływać ucisk w sercu. Nie żebym narzekała, jedynie nierealistyczność tego uczucia irytowała. Na stoliku obok łóżka stała butelka wody. „Gocha, jesteś wielka” pomyślałam i przyssałam się do napoju. Kto, by pomyślał, że woda może smakować tak dobrze. Zostało jedno pytanie nie dające mi spokoju. Jak dotarłam do akademika?

- Gosia! - zawołałam i złapałam za skronie.

- Miło, że nareszcie się obudziłaś. Wiesz ile strachu mi napędziłaś?! Po co ci telefon, skoro go nie nosisz?! - Słuchałam jej, jednocześnie powtarzając jak mantrę słowo „ciszej”.

- Przepraszam.

- Tylko tyle!

- Ciszej, proszę. - Nałożyłam palec na usta. Przyjaciółka przewróciła zrezygnowana oczami.

Zaczęłam opowiadać o Elwirze, zawale ojca, szpitalu i upokorzeniu, samotności oraz wydudlonej butelce wódki. Słuchała mnie w skupieniu. Znała moją przeszłość, widziałam, że to, co mówię nie pozostanie u niej bez odzewu. Złość malująca na jej twarzy, wydawała się namacalna. Sama pochodziła z bogatej rodziny, jednak nigdy nie zaznała z jej strony choćby cienia tych negatywnych uczuć, co ja.

- Przykro mi, maleńka. - Przytuliła mnie. - Miałaś szczęście, że ten twój adonis cię znalazł i przyniósł.

- O czy ty mówisz?

- Raczej o kim. Muszę przyznać, iż miałaś rację, niezły jest, a jaka kultura. Fiu, fiu.- Zagwizdała.

- Możesz jaśniej! Ał – syknęłam, a żołądek zacieśniał się w coraz węższy supeł.

- Przyniósł cię pijaną w sztok około pierwszej w nocy. Telepałaś się jak osika. Podobno leżałaś pod starym nasypem kolejowym, na drugim końcu miasta – zaakcentowała ostatnie słowo.

- Co on tam robił?

- Nie wiem, nie pytałam. Wspominał tylko o jakimś spacerze z kumplem, czy coś. - Wzruszyła ramionami.

- Ale skąd wiedział, gdzie mieszkam? - drążyłam temat.

To ciągłe wpadanie na siebie było niewiarygodne, a co gorsze, widział mnie w takim stanie. Zresztą niczego, by to nie zmieniło, nie zależy mi – chyba. I kogo chcę oszukać?

- Podobno sama mu powiedziałaś, aż dziw bierze, że cię zrozumiał.

- Mówił coś jeszcze? - zapytałam i sięgnęłam po wodę.

- Nie, za to ty całkiem sporo. Niech sobie przypomnę – zamyśliła się. - A tak, już pamiętam. Stwierdziłaś, że jest dziwny - zrobiła pauzę i przywdziała teatralną minę – i cholernie pociągający.

Jeszcze przed chwilą woda znajdująca się w ustach, wystrzeliła jak z procy, mocząc kołdrę.

- To nie jest śmieszne – oburzyłam się na rechoczącą jak żaba koleżankę.

- Nie kłamie, zresztą sama się przekonaj. Zostawił numer telefonu i prosił, abyś się odezwała, jak dojdziesz do siebie. - Podała mi skrawek papieru ze starannie wykaligrafowanym ciągiem cyfr, podpisaną Fabin. Swoją drogą bardzo rzadkie imię, niespotykane. Telefon leżał na szafce, dokładnie tam, gdzie go zostawiłam wczoraj. Sięgnęła po niego wzięłam kilka głębszych wdechów, gotowa napisać cała litanie w jednej wiadomości, byle tylko się usprawiedliwić.

- Gabi, pospiesz się. Za niecałą godzinę zaczyna się pierwszy wykład.

Niestety to musiało zaczekać. Szybki prysznic postawił mnie co nieco na nogi , rezygnowałam z mycia włosów, które wołały o pomstę do nieba. Związałam je ciasno i liczyłam, że nikt nie zauważy ich mało estetycznego wyglądu.

  

Uwielbiałam wybrany kierunek studiów, jednak dziś zajęcia ciągnęły się w nieskończoność. Może powodował to kac, a może zniecierpliwienie. Nie potrafiłam skupić się na niczym oprócz treści sms-a, którego chciałam wysłać Fabinowi. Ilekroć rozpoczynałam coś pisać, natychmiast kasowałam to, uznając za beznadziejne. Ostatni wykład prowadził profesor Zalewski, starszy człowiek o zaciętym wyrazie twarzy. Szyję zawsze zdobiła mu czerwona mucha, kiedyś wszystkich to bawiło, lecz z czasem każdy przyzwyczaił się do staromodnego wyglądu mężczyzny. Nigdy o sobie nie mówił, w przeciwieństwie do innych wykładowców, którzy raczyli nas opowieściami o własnych sukcesach. Sprawiał wrażenie samotnika, szczelnie zamkniętego w swojej bańce. Może dlatego go po części rozumiałam i darzyłam sympatią. Przywitał się i bez zbędnych ceregieli rozpoczął zajęcia.

- Dzisiaj cofniemy się do baroku. Czy ktoś z państwa wie czyje to dzieło? - zapytał i podniósł w górę kartkę papieru. Doskonale znałam ten obraz, tą grę świateł, doskonałą kreskę, dobór barw i zabawę nimi.

- Jan Vermeer! - Wyrwałam się przed szereg, mówiąc o ton za głośno. Oczy wszystkich zwróciły się w moją stronę. - „Dziewczyna z perłą” - uzupełniłam ciszej.

- Bardzo dobrze, panno Krzyżanowska. A czy wiecie ile czasu zajęło autorowi namalowanie obrazu? Gdzie powstał?

Ponownie znałam odpowiedz, lecz tym razem zaczekałam, aż ktoś inny zabierze głos, tak się jednak nie stało. Starzec spojrzał w moim kierunku. Kolejne minuty mijały na zgłębianiu technik omawianego okresu. Robiłam staranne notatki, żeby zabić czymś czas, mimo iż nie były mi do niczego potrzebne. Z ulgą przyjęłam koniec. Wychodząc, po raz pierwszy profesor poprosił o chwilę rozmowy. Powiedziałam koleżanką, aby zaczekały na zewnątrz i nie wiedząc czego się spodziewać, stanęłam przy biurku. Mężczyzna z podziwem wpatrywał się w mój kark. Odkaszlnęłam dyskretnie, zmieniając pozycję.

- Fascynujące – wyszeptał.

- Przepraszam, ale nie rozumiem.

- Od dawna to pani ma? - zapytał podekscytowany.

Nie pojmowałam, co miał na myśli i zajęło mi dłuższą chwilę rozgryzienie zagadki. Przypomniałam sobie, że upięłam włosy, które odsłaniały bladoróżowe znamię, kształtem przypominające zygzak. Zaczynało się u podstawy włosów, a kończyło na wysokości ramion, dlatego też prawie zawsze unikałam krótkich fryzur, bądź spinania ich.

- Od zawsze – odpowiedziałam skrępowana.

- Niewiarygodne, to nie może być zwykły zbieg okoliczności – podsumował, bardziej mówiąc do siebie niż do mnie.

- Czy profesor chce się jeszcze o coś zapytać? - czułam się bardzo dziwnie. Milczał dłuższą chwilę.

- Nie, to wszystko, dziękuję.

Czym prędzej opuściłam pomieszczenie, instynktownie zakrywając kark dłonią.

Marzycielka29

opublikowała opowiadanie w kategorii fantasy, użyła 1397 słów i 7846 znaków.

3 komentarze

 
  • AuRoRa

    Fajne :)

    11 kwi 2018

  • Neomi

    Love

    6 lip 2016

  • Marzycielka29

    @Neomi Dzięki, zapraszam też do poprzednich części, no chyba, że już przeczytane :D :*

    7 lip 2016

  • NataliaO

    <3  :P

    6 lip 2016

  • Marzycielka29

    @NataliaO  :*

    7 lip 2016