Kiedy wracałam do akademika już świtało. Rozdarcie brało górę nad zmęczeniem. Starałam się przeanalizować wydarzenia dzisiejszej nocy, lecz gdy tylko próbowałam, zalewała mnie fala frustracji. Niby wszystko dało się logicznie wytłumaczyć, jednak odnosiłam wrażenie, że czegoś tu brakowało, jakiegoś trybiku, który nadałby całości rozpędu i zaspokoił dziwny niedosyt.
Kolejne dni mijały spokojnie, niczym się nie wyróżniając. Uczelnia, akademik i praca – no właśnie. Podświadomie liczyłam na pojawienie się nieznajomego. Musiałam przyznać przed samą sobą, że odkąd stanął na mojej drodze, bezustannie jego osoba zaprzątała mi myśli. Nie pojawiał się jednak, co doprowadzało do lekkiego obłędu. Sama nie wiem czego oczekiwałam. Gosia zauważyła kiepski nastrój towarzyszący mi o prawie dwóch tygodni. Opowiedziałam jej o zajściu na przejściu oraz w knajpie. Liczyłam na pocieszenie, może wskazówkę, ale otrzymałam tylko rozbawione spojrzenie.
- Daj sobie z nim spokój – powtarzała za każdym razem, gdy podejmowałam temat.
- Gdybyś go widziała, te oczy, cały on. Jest...
- Zajebistym palantem - przerwała i zakończyła mój, jakże żałosny wywód. - Zamiast wzdychać do ulotnego Romea, zwróciłabyś uwagę na Roberta.
- A co do tego ma Robert? - zdziwiłam się.
- Na jakim ty świecie żyjesz, dziewczyno? Wlepia w ciebie ślepia od pierwszego roku. - Zerknęłam zawstydzona na koleżankę. - Chyba faktycznie coś z tobą nie tak - zażartowała.
Lubiłam Roberta i nawet uznawałam go za przystojnego, ale po pierwsze nie gustowałam w blondynach, a po drugie przypominał potulne kocie gotowe łasić się przy każdej okazji – kompletnie nie mój typ. Chyba bardziej wolałam nie dostrzegać jego podchodów, zresztą nawet jeśli bym zaczęła, to i tak niczego by to nie zmieniło.
- Idziesz ze mną na imprezę do Kaśki?! - zawołała, wychylając głowę za drzwi łazienki.
- Idę do pracy, zapomniałaś – stwierdziłam.
- No tak, wybacz. Może pojawi się... - Nie dokończyła, gdyż rzuciłam w nią ozdobną poduszką i obie zaczęłyśmy chichotać.
Tego wieczoru szef przydzielił mi pracę przy barze. Musiałam zastąpić chorego kumpla. Nie przepadałam za tym, ale tez nie wypadało protestować. Knajpa pękała w szwach, a mi brakowało dodatkowej pary rąk. Dodatkowo musiałam znosić niewyszukane komplementy z ust pijanych klientów. Totalna porażka. Starałam się nie reagować na inne słowa, jak „piwo", „setka", „drink" i tym podobne.
Stanęłam do baru plecami i zajęłam się szukaniem butelki „Johnnie Walker", którego zamówili goście specjalni, aby dostać ich miano, wystarczyło wynająć największą loże oddzieloną aksamitną kotarą. Było to trochę banalne.
- Witaj – usłyszałam znajomy tembr głosu. Męski i lekko ochrypły. Bardzo seksowny, wywołujący na ciele dreszcz emocji. Z nadzieją i podekscytowaniem obróciłam się przodem. Siedział dokładnie naprzeciw mnie i uśmiechał się zawadiacko.
- Hej – odpowiedziałam nieśmiało. Miał na sobie czarną, skórzaną kurtkę, która dodawała mu uroku i potęgowała wizerunek niegrzecznego chłopca.
- Podać coś? - było to najbardziej neutralne pytanie, jakie przyszło mi do głowy.
- Nie, dziękuję. Przyszedłem cię przeprosić.
Poczułam dziwne mrowienie w brzuchu na te słowa.
- Nie masz za co mnie przepraszać. Miałam u ciebie dług wdzięczności, a zaprowadzenie pijanej przyjaciółki i świecenia za nią oczami, to nic spektakularnego - roześmiał się, po czym nagle spoważniał.
- Wiem, że nie wyglądało to dobrze i wiem, co teraz sobie myślisz.
- To nie moja sprawa, zresztą pozwól, że swoje myśli zostawię dla siebie. Jesteś dorosłym człowiekiem i to, co robisz po mnie spływa. - Podniósł zaskoczony brwi, sama byłam zdziwiona własną poufałością.
- Wydaje mi się, że jednak nie jestem ci obojętny, wyczuwam twoje reakcje, gdy jestem blisko. Szybsze bicie serca, co za tym idzie przyspieszony puls, euforia.
„Cholera" pomyślałam i zakaszlałam, tuszując skrępowanie.
- Ja naprawdę jestem inny. Nie pojawiłem się tutaj ostatnio w poszukiwaniu rozrywki jak większość facetów.
- Czyżby? - burknęłam pod nosem.
- Widzę, iż nie ma sensu dalsze przekonywanie cię. Pomyślałem jedynie, że należą ci się wyjaśnienia. Skoro już to zrobiłem, życzę miłej pracy. - Bezceremonialnie wstał i odszedł, najwidoczniej niepocieszony, za to ja kipiałam ze złości.
Tyle dni naiwnego wyczekiwania, i gdy nareszcie się pojawił, mój cięty język spieprzył wszystko! Tylko czy to miało, jakikolwiek sens? Poznawanie się bliżej?
- Był tam, rozumiesz?! - tłumaczyłam rozgoryczona Gosi. - I co zrobiłam?!
- Oświeć mnie.
- Spławiłam go - dodałam cichszym tonem.
- Mam propozycję.
- Niby jaką? Wiem, napiszę sobie na czole kretynka. - Padłam na łóżko i zakryłam dłońmi twarz.
- To nie takie głupie - roześmiała się. - Weź prysznic, odpocznij, bo teraz nie rozumujesz logicznie.
- Pewnie masz rację, a ty gdzieś się wybierasz? - zapytałam, kiedy wkładała płaszcz, a w powietrzu unosił się zapach perfum, których używała na specjalne okazje.
- Owszem. - Błysk w oku zdradził, że to coś poważniejszego. - Poznałam fajnego faceta. Zaprosił mnie na kawę, wiesz jest inny, nie taki jak chłopaki z naszego roku – dojrzalszy.
Przewróciłam się na bok i wydobyłam z gardła pomruk rezygnacji. Przyjaciółka podeszła do mnie i poczochrała po włosach, które rozłożyły się kaskadą na poduszce i zakryły twarz.
- Idź już – skomentowałam.
- Mała, będzie dobrze, nie łam się, jak wrócę to pogadamy. Ok? - Machnęłam ręką. - Trzymaj się.
Gdy tylko drzwi się zamknęły, wstałam i od niechcenia weszłam do niedużej łazienki. Powinnam się cieszyć, że posiadałyśmy ją tylko dla siebie, był to nie lada przywilej.
Dochodziła szesnasta, kiedy ze snu wytrącił mnie dźwięk telefonu. Zerknęłam na wyświetlacz. „Elwira". Postanowiłam nie odbierać. Rozmowa z macochą była ostatnią rzeczą, na którą miałam teraz ochotę, jednak ona nie odpuszczała. Wcisnęłam zieloną słuchawkę.
- Słucham.
- Zawsze twierdziłam, że byłaś nieodpowiedzialną dziewuchą, ale ignorować w ten sposób matkę, to szczyt arogancji! - Poczułam, jak wzbiera we mnie złość, lecz tylko nabrałam w płuca powietrze i wolno je wypuściłam, mówiąc.
- Przypominam ci, że nie jesteś moją matką. Możesz przejść do konkretów? Jestem zajęta. - Oby ją to zniechęciło, choć pewnie samo wybranie mojego numeru przypłaciła katuszami.
- Nie myśl, iż dzwonię do ciebie z czystej troski...
- Obie to wiemy – przerwałam jej - streszczaj się.
- Twój ojciec miał zawał. - Zerwałam się na równe nogi. Może i wyrządził mi wiele zła, ale jednak to ojciec.
- Kiedy?! Gdzie teraz jesteście?
- Dziś nad ranem. Karetka przywiozła go do Wrocławia.
- W którym szpitalu?! - ponaglałam.
- Uniwersytecki na ulicy Borowskiej, budynek „A" parter.
- Zaraz tam będę.
1 komentarz
AuRoRa
W życiu nie ma lekko, ale przyjemnie się czyta to opowiadanie, łapka