Zdjęcie z nieznajomą, czyli sylwester, którego nie było (część 1)

Zdjęcie z nieznajomą, czyli sylwester, którego nie było (część 1)Dziś wstępu nie będzie, a od razu podziękowania dla: nieocenionej JoAnny za całokształt, Joanny M. za sugestie warsztatowe, Marty C. za uwagi natury fotograficznej oraz Hanki V. Mody za korepetycje z mniejszości etnicznych.

PS Jeśli wyda wam się w trakcie czytania, że wygląd głównej postaci kobiecej jest przesadzony, to nie – nie jest. Została ona oparta jeden do jednego i z najdrobniejszymi szczegółami (no, może poza tymi najbardziej intymnymi) o prawdziwą osobę, która naprawdę ma taką urodę.

Aha - zady i walety są celowe. Bo tak!

Zapraszam serdecznie do lektury!


***

ROZDZIAŁ 1/6

*

     Jakoś nigdy specjalnie nie pchałem się na afisz. Nie zależało mi na samych szóstkach na świadectwie, pierwszych miejscach w konkursach recytatorskich, karierze turbokorposzczura i narzeczonej modelce, influencerce czy innej instagramerce. Niemniej… czy dobre zdrowie, fajna praca i spoko laska to tak wiele? Wydawało mi się, że nie. Wydawało. Jeszcze kilka tygodni temu. Zwłaszcza w tej ostatniej kwestii.
     Dzisiejsza rzeczywistość była jednak zgoła inna. Ja byłem inny. Zniechęcony, zapuszczony i do tego pijany. Czy raczej napruty w trzy dupy. Gdyby nie to, że musiałem przez pięć dni w tygodniu wstawać, zaiwaniać do roboty i być w niej choć trochę produktywnym, w ogóle bym nie trzeźwiał. Bo niby po co? A przede wszystkim – dla kogo?

     Dalsze rozważania dotyczące własnego staczania się po równi pochyłej przerwał hałas telefonu. Na tyle natrętny, że mimo niechęci w końcu mu uległem.
     – Czego, Grubasie? – Wiedziałem, że dzwoniący nie znosił tego przezwiska, lecz nie mogłem odmówić sobie złośliwości.
     – No, cześć... Wiem, że to nie najlepszy moment, ale mam taką jedną sprawę…
     Skoro wiesz, to po chuj dzwonisz? – pomyślałem, jednak odpowiedziałem nieco mniej chamsko. Nieco:
     – No to czego chcesz?
     – Propozycję mam. Sesji zdjęciowej znaczy. Sorka, że tak nagle, ale mnie też to trochę zaskoczyło. W każdym razie taka jedna stała klientka się uparła, że koniecznie chce sobie zrobić fotki na koniec roku. Klimaty balowe, sylwestrowe, no wiesz.
     – I co, nie poczeka te dwa dni, żeby se je zrobiła na żywo? – skomentowałem z nieukrywanym przekąsem.
     – Nie, napaliła się na jutro.
     – A to mój problem?
     Usłyszałem w słuchawce ciężkie westchnienie, a po nim przedłużającą się irytująco ciszę. Już-już miałem przerwać połączenie i wrócić do użalania się nad sobą, gdy w końcu zdecydowanie mniej przyjazny niż do tej pory głos powrócił:
     – Słuchaj… Tak właściwie, to nie jest ani moja wina, ani tym bardziej, jak sam stwierdziłeś, mój problem, żeście się rozeszli. Więc łaskawie, że tak powiem, nie pierdol i się na mnie nie wyżywaj, dobra? Zwłaszcza że wyciągam do ciebie rękę i chcę ci pomóc. Doprowadź się więc, jeśli łaska, do sensownego stanu – po tej uwadze dotarło do mnie, że musiałem być dużo bardziej pijany niż mi się wydawało – i przyjedź jutro tak koło drugiej. Siądziemy, pogadamy, pośmiejemy się i jeszcze zarobisz. I to z ładnym bonusem, bo klientka naprawdę dobrze płaci. Chociaż też sporo wymaga. Rozumiesz?
     – Znaczy? – Nie do końca dotarło do mnie, co miało się za tym kryć.
     – Znaczy, że nadal się nie domyśliłeś, czemu dzwonię akurat do ciebie?
     Próbowałem zatrybić dłuższą chwilę, aż w końcu zczaiłem temat. Chyba.
     – Znaczy będzie do gołej dupy?
     – Tego… nie wiem na sto procent, ale do bielizny na pewno. – Grubas zaczął się tłumaczyć wyjątkowo mało przekonująco, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że użyty wcześniej zwrot „napaliła się” raczej nie był przypadkowy. – W każdym razie masz być z formie. I to takiej na serio. Weź dobry garnitur, ze dwie koszule, jakieś ładne krawaty. Resztę rzeczy mam u siebie, jakby były potrzebne.
     – No dobra, dobra, ogarnę się… – sapnąłem. – A ta laska to kto? Znam?
     – Nie. Ale ja tak. I to całkiem dobrze. – Ponownie dziwnie mi zabrzmiała ta deklaracja, jednak uznałem, że przez nadmiar procentów niepotrzebnie nadinterpretuję. – Zresztą sam zobaczysz, na pewno się dogadacie. Jest naprawdę bardzo spoko! Tylko daj mi znać rano, że na pewno przyjedziesz! Bo jak nie, to będę w czarnej dupie!
     – Jasne! – rzuciłem na do widzenia.
     – No to będziemy w kontakcie!

     Zakończyłem rozmowę i zamyśliłem się. Niełatwo było mi to przyjąć do wiadomości, ale może Grubas naprawdę miał rację? Może wszyscy dookoła, którzy mnie pocieszali, próbowali poprawić humor czy nawet starali się jakoś doradzić, mieli rację? Może w ogóle wszyscy poza mną mieli?
     Bo co właściwie mogłem lepszego zrobić w bieżącej sytuacji?
     Fakt – piętrowa kłótnia, zakończona zerwaniem zaręczyn oraz ostentacyjną wyprowadzką, raczej nie były wymarzonymi prezentami, które spodziewałem się dostać na mikołajki od dziewczyny. Czy raczej już eksdziewczyny. Tylko ile miałem się jeszcze zadręczać z tego powodu? Do końca życia? Kolejne trzysta sześćdziesiąt pięć dni? Miesiąc? A może po paru tygodniach zaniedbywania relacji służbowych oraz rodzinnych – czyli niczego innego jak warczenia na wszystko i wszystkich dookoła, od Bogu ducha winnej sprzątaczki w pracy po matkę podającą śledzia przy wigilijnym stole – oraz chlania na umór w przerwach między nimi, powinienem w końcu wziąć się w garść i zacząć z powrotem normalnie żyć? Tak po prostu?
     Spojrzałem tępo na kieliszek z niedopitą wódką. Ciepłą. Tak samo jak i reszta zawartości butelki, czekająca na rozlanie. Przejechałem dłonią po nieogolonym ryju, bo inaczej nazwać się go nie dało, po czym przeniosłem wzrok na stół. Zawalony po brzegi pudełkami po wszelkiej maści fast foodzie, pustymi puszkami, butelkami, talerzami, sztućcami i innym, tworzącym już powoli własną cywilizację syfem. Na poplamione keczupem dresy. Na przepoconą podkoszulkę. Na kuwetę w kącie pokoju, której użytkownik wyprowadził się wraz z jego panią parę tygodni temu, a ja wciąż jej nie wyrzuciłem. Kuwety, nie pani, bo ta odeszła sama.
     I wtedy zachciało mi się ryczeć. Nie mniej, nie więcej, tylko wyć nad własnym popieprzonym losem. I musiałem błyskawicznie zareagować, by wszystko, przed czym do tej pory starałem się bronić ignorancją, złośliwością oraz alkoholem, nie zwaliło mi się momentalnie na głowę.

     Zlazłem z kanapy, zataczając się zrzuciłem po drodze ciuchy i wszedłem pod prysznic. Celowo odkręciłem tylko zimną wodę i stałem w niej, dopóki tylko byłem w stanie wytrzymać. Potem w ruch poszedł pumeks, gąbka, trymer… Niepranego chyba od początku grudnia ręcznika wolałem nawet nie dotykać, odczekałem więc kilka chwil, by choć trochę obeschnąć i przeszedłem do drugiego pokoju. Już miałem się ubrać – najlepiej w kombinezon przeciwchemiczny, by jak najszczelniej odizolować się od zagrożenia – i zabrać wreszcie za ogarnianie wszechobecnego chlewu, gdy spojrzałem w lustrzane drzwi szafy.
     Co prawda uważałem motyw pseudofilozoficznego monologu wewnętrznego bohatera, odstawiającego jednocześnie teatrzyk przed zaczarowanym zwierciadełkiem za mocno pretensjonalny i zdecydowanie nadużywany przez tanie powieścidła marnych autorzyn, ale… no właśnie. Jedyne, co mogłem w danej sytuacji zrobić, to rzucić do własnego odbicia soczystym kurwadzizasjapierdolem. Nie tylko w myślach. Może i wciąż daleko było mi do całkowicie trzeźwej oceny sytuacji, jednak bez przesady, nie musiałem przecież rozwiązywać wielomianów trzeciego stopnia w pamięci. Widziałem dość.

***

Tekst i okładka (c) Agnessa Novvak

Opowiadanie zostało opublikowane premierowo na Pokątnych 30.12.2020. Dziękuję za poszanowanie praw autorskich!

Droga Czytelniczko / Szanowny Czytelniku - spodobało Ci się opowiadanie? Kliknij łapkę w górę, skomentuj, odwiedź moją stronę autorską na FB i Insta (niestety nie mogę wkleić linków, niemniej łatwo mnie znaleźć)! Z góry dziękuję!

Dodaj komentarz