Karol, nie zastanawiając się długo, ruszył za uciekinierką. Pech chciał, że w pośpiechu uderzył kolanem o głaz, którego nie zauważył skupiony na wypatrywaniu miejsca, w którym ujrzy swoją Afrodytę, gdy wypłynie na powierzchnię, by dotlenić spragnione powietrza płuca. Skrzywił się, burknął pod nosem i tym razem ostrożnie wyminął przeszkodę, przeciskając się przez śliską powierzchnię.
Przed nim rozciągał się jedynie rwący nurt. Czerwone promienie słońca kładły się leniwie na falach, a piana była spychana na obrzeża, falując w objęciach trawy. Nigdzie nie dostrzegł jasnych włosów, które mogłyby go zaprowadzić do właścicielki. Stał, oparty dłonią o głaz i czekał. Załamująca się woda ochlapywała jego tors, strużki wilgoci wiły się pomiędzy owłosieniem, by na powrót wrócić w objęcia żywiołu.
– Paniczu! Gdzie panicz jest?!
Karol odwrócił wzrok w najmniej pożądanym momencie. Umknęła mu burza jasnych pukli i mała głowa wynurzająca się spod wody. Dziewczyna skrywająca wdzięki pod przezroczystym okryciem błękitu omiotła okolicę spłoszonym wzrokiem i zniknęła.
– Matka wzywa na kolację! – głos służącego stawał się coraz wyraźniejszy, a jego właściciela oddzielały od chłopaka ostatnie partie roślinności.
– Bartłomiej?! Wracaj do pałacu! Daj mi chociaż raz zasmakować wolności! Nigdzie nie idę! Nie teraz! Zawróć i powiedz, że nie jestem głodny! – rzucił, a następnie zaczął płynąć w stronę brzegu, na którym dostrzegł kupkę ubrań. Przechylił głowę, próbując uchronić oczy przed wodą, i natrafił wzrokiem na bladą jak pergamin cerę, wielkie niebieskie oczy oraz włosy przyklejone do pięknej twarzy, z których jedno pasmo zahaczało o pełne wargi.
Nigdy nie widział piękniej ubarwionych źrenic. Wpatrywał się w nieznajomą jak natręt, potęgując jej zażenowanie. Przestał płynąć, opuścił stopy na piaszczysto-kamieniste dno i ruszył w jej kierunku, odsłaniając nagość górnej części ciała.
Dziewczyna oparta o kamień wpadła w panikę i nie bacząc na prześwitujący strój, zaczęła walczyć ze spowalniającym ją prądem, pragnąc jak najszybciej dotrzeć do leżącej na uschniętej gałęzi sukni. Goniona pośpiechem nie miała czasu, by się osłonić. Karol nie słyszał nawołującego go sługi; wszystkie jego zmysły były skupione na kobiecych krągłościach. Wąska talia kołysała się zalotnie, a gdy nieznajoma podskakiwała, by pokonać opór, do rowka pomiędzy pośladkami przywierał lepki materiał, pozwalając wyobraźni kreować ich kształt. Moment, gdy zwróciła ciało w bok, a promienie zachodzącego słońca spoczęły na zarysie pełnej i sprężystej piersi, wystarczył, by uśpiona męskość zapłonęła po raz kolejny, szybko radząc sobie z obkurczającym narząd chłodem i pobudzając go do życia.
– Wracaj, nic ci nie zrobię. Musisz się skryć, bo Bartłomiej doniesie ojcu, który każe pilnować rzeki i już nigdy nie skorzystasz z jej chłodu. Nie powinno cię tutaj być – mówił cicho, ale jego słowa miały moc.
Nieznajoma, zwrócona do Karola plecami zamarła i objęła się ramionami.
– Zaufaj mi, proszę – dodał, a dziewczyna po chwili zastanowienia zrobiła to, o co prosił.
Karol po raz kolejny tego dnia doświadczył rozczarowania. Zamiast piersi, które powinny podskakiwać i falować z każdym dziewczęcym krokiem, hipnotyzując jego spragniony wzrok, miał przed oczami jedynie pędzący w stronę wodospadu żywioł. Nieznajoma zanurkowała i wypłynęła przy najbliższym głazie, odsłaniając jedynie cudnej urody twarz z zadartym nosem i jasnymi piegami na policzkach.
Podstarzały, zgarbiony mężczyzna wspierający się o laskę z zainteresowaniem obserwował, jak panicz przecina pasem spieszący się nurt i podąża do wysokiego, szerokiego głazu.
„Na pewno jest bez ubrania i będzie się przede mną chował, jakbym nigdy nie widział go nago” – pomyślał, podniósł leżące w nieładzie ubrania Karola i przemówił:
– Nie mogę wrócić bez panicza! Pani nie będzie zadowolona, a hrabia na mnie nakrzyczy! Proszę panicza, niech panicz przestanie się wygłupiać i wyjdzie z tej zimnej wody!
– Bartłomieju, odejdź, niebawem przyjdę! Nic mi się nie stanie…! – Urwał i spojrzał na dziewczynę; ich spojrzenia skrzyżowały się w napięciu, po czym nieznajoma spuściła wzrok i zniknęła.
Sługa nie odpowiedział. Postał chwilę, machnął ręką, po czym zniknął w chaszczach, a Karol poszukiwał wzrokiem swojej Afrodyty. Nie wypłynęła ani po pięciu, ani po pięćdziesięciu wdechach. Ukryła się gdzieś, a Karol nie miał czasu, by jej szukać. Stęknął zrezygnowany i wyszedł na suchy ląd, dziękując za skąpe niemal całkowicie przysłonięte górą, ale nadal grzejące słońce.
***
Karol spiesznym krokiem i z głową w chmurach kierował się w stronę pałacu. Nie potrafił odgonić myśli od pięknej nieznajomej, której oczy z taką iskrą prześlizgiwały się po jego ciele. Jej determinacja wymieszana ze strachem i ciekawością, a także kłopotliwe położenie sprawiły, że na samo wspomnienie zalewała go fala ciepła. Dreszcz przechodził po kręgosłupie, w okolicy serca, a rozpalona i napięta skóra pomiędzy nogami utrudniała stąpanie. Odczuwał tak ogromne napięcie, że musiał natychmiast uwolnić pulsujące przyrodzenie spod przyciasnych majtek.
Rozejrzał się dokoła, zmarszczył brwi i jęknął – znajdował się na otwartej przestrzeni, z dala od zabudowań. Nie było drzew, za którymi mógłby się skryć i ulżyć sobie w katuszach. W pałacu z prawie każdego okna mrugało do niego pomarańczowe ciepło podpalanych świec. Coraz trudniej było mu złapać oddech, a ręce samoistnie wędrowały do sterczącej wypukłości proszącej o odrobinę pieszczoty.
Na skraju wytrzymałości, ogarnięty potrzebą ruszył pędem w stronę stajni. Pogrążona w mroku budowla, w której gościł ostatnio rok temu, przed tym, jak Lila spadła z konia i uszkodziła kręgosłup, wywołała na jego rozdygotanym ciele gęsią skórkę. Do tej pory nie zdobył się na odwagę, aby przechadzać się wąskim korytarzem, pomiędzy boksami… Jednak teraz nie miał wyjścia – musiał, bo eksploduje, a nie chciał zaspokajać swoich pragnień na oczach bystro świecącego księżyca oświetlającego jego przygarbioną sylwetkę. O tej porze służące przygotowywały pomieszczenia do snu, więc nawet w komnacie nie mógł liczyć na odrobinę prywatności. Tutaj wcale nie było lepiej. Nigdy nie wiadomo, czy przypadkiem któreś ze służby nie miało dzisiaj wychodnego i nie kręci się po okolicy. Matka Karola, hrabina Elżbieta, często zmieniała zdanie i wywracała harmonogram do góry nogami.
„Dam radę” – powtarzał w myślach, nie zwalniając tempa.
Nagle do jego uszu doleciało rżenie. Ogier, którego ojciec, hrabia Andrzej, zakupił dwa tygodnie temu, był niespokojny i uderzał kopytami w deski. Karol wyłapał coś jeszcze – odgłos bata świszczącego w powietrzu kończącego bieg z plaskiem. „Czyżby stajenny go bił?” – przeleciało mu przez myśl.
Coraz głośniejsze odgłosy dochodzące ze stajni przyćmiły wcześniejsze rozmyślenia, odganiały erekcję i skupiały się na bestialstwie, do którego ewidentnie dochodziło. Przed wrotami Karol przystanął, pochylił się i wsparł dłonie na udach. Gdy wzburzony oddech słabł, wyprostował się, zebrał w sobie i zacisnął palce na żelaznym uchwycie. Skrzydło nieznacznie zaskrzypiało. W środku panował półmrok. Małe okna wpuszczały znikomą ilość światła. Chłopak, nasłuchując, miękkim krokiem ruszył przed siebie. Panowała cisza.
„Czyżbym się przesłyszał?” – pomyślał, idąc najciszej, jak umiał, niemniej ciężkie buty wydawały delikatne odgłosy, gdy ich podeszwy stykały się z kamienną posadzką. Wiedział, gdzie się kierować, bo ojciec parokrotnie powtarzał, gdzie umieszczą ogiera. Po wypadku jego siostry wszystkie konie zostały sprzedane, ale smutek, jaki malował się na twarzy hrabiego, z czasem zmiękczył serce jego żony i zezwoliła na zakup jednego osobnika.
Mniej więcej w połowie drogi do spichlerza na zboże, przed którym w największym boksie stał Orion, Karol usłyszał odgłos bata, gardłowy śmiech i na powrót miotającego się w kojcu konia.
Wściekłość malowała się na chłopięcej twarzy, a pięści zaciskał tak mocno, że aż mu kostki zbielały. Przesunął się bliżej ściany i jak złodziej zakradał się do miejsca zbrodni. Jakie było jego zdziwienie, gdy w boksie poza zestresowanym Orionem nie zastał nikogo więcej.
– Spokojnie – szepnął i złapał spłoszone zwierzę za szyję.
Orion miał przerażenie w oczach, ale kojące głaskanie oddalało ten stan. Karol uśmiechnął się do zwierzęcia i przeniósł dłoń na łeb. Orion skulił uszy, a jego szybko pracujące chrapy coraz spokojniej wciągały powietrze przesycone pyłem ze wzruszonej ściółki.
– Brakuje mi pomysłów, aby cię zaskakiwać – doleciało zza ściany. – Jak się wypalę, to mnie zostawisz i zarzucisz sidła na nieznającego życia i naiwnego panicza, którego pożerasz wzrokiem. Nikt z tutejszych cię nie chce, bo zna twoją przeszłość, więc zmanipulujesz młodego. Kusi cię jego niewinność i krocze, na które zerkasz przy każdej sposobności. Ciągnie cię, aby się nadziać na młody, prężny, przez nikogo nieużywany pal.
– Owszem. Będzie mój szybciej, niż myślisz. Starzejesz się Piotrze i już mnie nie zadowalasz.
– Przypomnę ci te słowa, gdy będziesz mnie błagała, abym cię przeszył na wskroś. Zaraz się przekonasz, na co mnie stać. Myślisz, że panicz cię zechce? Spójrz na siebie, Katarzyno. Przyciągasz oko, a męskość twardnieje na twoje zalotne spojrzenie, jednak mogłabyś być jego matką.
Bat znów przeciął powietrze, koń stanął dęba. Karol darował sobie jego uspakajanie i jak w transie podążył do źródła głosów. Przecisnął się przez snopy siana i rozdziawił szeroko usta, widząc pokojową ze zmierzwionymi włosami i sukienką rozpiętą do pasa. Stała pewnie, prężąc piersi, których skrawki wysuwały się spod materiału, mięśnie na odsłoniętej skórze brzucha drżały, a klatka piersiowa falowała. Katarzyna była najładniejsza w pałacu i Karol nieraz przyłapywał się na tym, że rozmyśla nad jej nagością, którą na co dzień przysłaniała obszerna suknia zapięta pod szyję. Przed boskim obliczem kobiety nerwowym krokiem chodził stajenny Piotr. Strzelał batem, dając upust nagromadzonym emocjom.
– Rozpiąłeś mi ubranie, ślinisz się na widok tego, co jest na wyciągnięcie ręki, a nawet ci nie stanął. Mam dość marnowania czasu na jego podnoszenie. Potrzebuję świeżej krwi, a nie flaka.
Katarzyna zrobiła krok i ścisnęła Piotra za genitalia. Jego rysy twarzy stężały, bat wyśliznął się z dłoni. Pochwycił pewną siebie kobietę za szyję i złożył na ustach nachalny pocałunek, miażdżąc jej soczyste wargi. Wyrwała się i chciała go wyminąć, gdy zdeptana duma mężczyzny dała o sobie znać. Pochwycił zadowoloną z siebie kobietę za ramię i pchnął na ścianę – jęknęła i spojrzała na niego pytająco.
– Chyba nie przyszłaś tutaj jedynie po to, aby mi oznajmić, że nie jestem nic wart? – spytał wzburzonym tonem, podniósł bat i się zamachnął. Cienki rzemień uderzył w ścianę centymetry od kobiety; Katarzyna wstrzymała oddech, jej oczy się wybałuszyły.
– Co cię napadło? Przestań się wygłupiać i zejdź mi z drogi. Jest jeszcze jedna osoba, która z chęcią skorzysta z moich usług.
– Ten stary dziad?! Staje mu jeszcze? – wyrzucił opryskliwie i naparł ciałem na kobietę, ocierając się o nią.
– Puść – syknęła i próbowała go odepchnąć, co go jeszcze bardziej rozjuszyło.
Piotr spojrzał jej głęboko w oczy, a jego wzrok mroził krew w żyłach. Wcisnął ręce pomiędzy stykające się ciała i szarpnął – strzępy sukni tkwiły w jego dłoniach. Rozłożył palce, wypuszczając miękki materiał, po czym złapał Katarzynę za kark i posłał na kolana.
– Kto by pomyślał, że jesteś w stanie okazywać taką samczość – prychnęła, próbując wstać, jednak Piotr nie dał jej tej sposobności.
W okamgnieniu drobne kobiece ręce zostały uniesione i solidnie owinięte batem w nadgarstkach, po czym mężczyzna przywiązał zaskoczoną Katarzynę do belki i zsunął spodnie, wpychając jej swoją męskość do rozchylonych wargi i pochwycił za tył głowy, naciskając i prężąc się przy tym.
Karol zafascynowany widowiskiem przyjął wygodniejszą pozycję i wsadził dłoń w majtki, powoli obejmując nabrzmiałą męskość. Przez zamglone oczy chłonął widok sterczących sutków otoczonych ciemnymi brodawkami, ogromnych piersi, które energicznie podskakiwały przy każdym ruchu Katarzyny. Oczami wyobraźni widział, jak je szczypie i masuje. Na żywo były po stokroć ponętniejsze niż te na kartkach książki. Westchnął cicho i przyłożył dłoń do ust – nie mógł się zdradzić pomimo coraz większej ekstazy.
– Nie stoi? – zapytał stajenny, nie pozwalając Katarzynie udzielić odpowiedzi.
Zawładnął nim diabeł i jakby nie zdawał sobie sprawy, że jego brutalność nie tylko poniża kobietę, ale sprawiała jej ból. Katarzyna z całych sił próbowała uniknąć zajścia, przesuwając się w tył, lecz im silniej zabiegała o wolność, tym mocniej Piotr wciskał jej swoją nabrzmiałą pałę do gardła.
– Nigdy więcej nie odważysz się nawet pomyśleć, że jestem sflaczały, a teraz ssij. Nie możesz oddychać, oj, jakże mi przykro, ale kara musi być – oświadczył i przydusił głowę Katarzyny do desek, wchodząc w ociekające śliną usta do oporu i tak tkwił, patrząc, jak czerwienieje na twarzy i słuchał, jak się krztusi, a jej waleczne do niedawna ciało opada z sił.
Po chwili wyszczerzył zęby i cofnął sprężyste przyrodzenie, które w całej okazałości podrygiwało oświetlone blaskiem księżyca. Katarzyna wypluła nadmiar śliny i łapczywie nabrała powietrza. Jej głowa zwisała, a gdy Piotr pochwycił ją za podbródek i zmusił do pokazania twarzy, oczy Katarzyny były pełne łez.
– Działaj, na co czekasz! – nakazał i znów ogrzewał męskość w kobiecych ustach.
Tym razem Piotr spuścił z tonu i pozwolił Katarzynie na energiczne ssanie żylastej pały. Kobieta ochoczo przystąpiła do dzieła. Połykała i wypuszczała męskość z ust. Obejmowała wargami główkę i zwinnym językiem zataczała wokół niej kółka. Mocniejszym zaciskiem szczęk odciągała skórkę i zlizywała wyciekające z pulsującego koniuszka soki.
– Unieś się trochę – poprosił chrapliwym głosem, a gdy jego prośba została spełniona, zacisnął wielkie łapska na uderzających o żebra piersiach Katarzyny i zaczął je ugniatać, co przełożyło się na to, że kobieta coraz energiczniej zajmowała się przyrodzeniem stajennego, pojękując przy tym coraz głośniej.
Karol z szeroko uchylonymi ustami patrzył na zabiegi Katarzyny i spiętą, zadowoloną twarz stajennego, który gwałtownie odsunął się od kobiety i mocnym szarpnięciem postawił ją na nogi. Karol uniósł pośladki i spuścił spodnie, po czym powrócił do ściskania szalejącego przyrodzenia. Oddychał coraz płycej. Kiedy Piotr przerzucił Katarzynę przez boczną belkę, którą wcześniej okrył pledem i przywiązał jej ręce do dolnych desek, a jej piersi zwisały bezwładnie i przy każdym poruszeniu dyndały, chłopak wydał z siebie dość głośny okrzyk zadowolenia. Na szczęście mógł sobie na to pozwolić, bo Orion cały czas rżał i uderzał w deski boksu.
Katarzynie się najwidoczniej ta pozycja podobała, bo z jej ust nie padł żaden protest. Uśmiechała się i stęknęła, gdy Piotr brutalnie zadarł jej spódnicę i związał w pasie, aby się nie zsunęła. Karol wytrzeszczył oczy na widok jasnej skóry i przerwy pomiędzy nogami, gdzie kryła się kobieca tajemnica. Coraz szybciej pocierał dłonią przyrodzenie, zaciskał mięśnie, stękał, gdy niespodziewanie wystrzelił wprost na belkę i opadł na siano. Usatysfakcjonowany, zrelaksowany patrzył chwilę na strop, po czym powrócił do obserwacji.
Piotr wychylił się i pochwycił skórzany rzemień służący do układania narowistych koni i dość mocno uderzył kobietę w pośladek, po czym powtórzył zabieg zachęcany jej coraz głośniejszymi okrzykami zadowolenia.
– Mocniej… – powtarzała, wypinała pośladki i rozszerzyła uda. W kolana wbijało się siano, ale nie myślała o tym.
Po paru uderzeniach w otoczeniu pojękiwań próśb i ekscytacji stajenny rzucił rzemień w kąt. Wszedł pod belkę, przyjął wygodną pozycję na pachnącym łąką sianie i sięgnął wargami kępki włosów. Złapał Katarzynę za uda i rozszerzył jej nogi tak, aby mieć lepszy dostęp do nektaru oblepiającego uda i pulsujący punkcik. Katarzyna wiła się na tyle, ile mogła, niemal nie robiąc szpagatu. Stękała, zaciskała pośladki i podsuwała kobiecość pod męską brodę. Piotr złapał ją za piersi i masował, sprawiając, że Katarzyna zaczęła krzyczeć, potrząsać głową i błagać, aby ją zabrał do raju. Nagle Piotr odsunął wilgotną brodę od kobiecości i powiedział:
– Mówiłem, że będziesz mnie błagać. Kto, jak nie ja, wie, czego potrzebujesz. Tak cię rozpaliłem, że ledwie dychasz. Drżysz, aż belka podskakuje.
– Przepraszam – wydukała i zaczęła się szamotać.
– Ani drgnij! – warknął stajenny i wygramolił się spod kobiecego ciała. – Zostawię cię tak, może chłód nocy sprawi, że zaczniesz myśleć.
– Nie żartuj i odwiąż mnie.
– Cicho – syknął i ścisnął Katarzynę za pośladki. – Nie pozwolę robić z siebie pośmiewiska. Powinnaś mi dziękować…
Piotr opadł na kolana. Nastała krępująca cisza, a następnie okrzyk bólu. Stajenny mocnym pchnięciem umieścił wzwód w tyłku Katarzyny i zaczął gonić jak szalony.
– Nie…!!!
– Nie udawaj cnotliwej, Katarzyno. Widziałem, jak staruch wciska ci swojego sflaczałego korniszona w dupę. Nie słyszałem protestu – wręcz odwrotnie.
– Jego… Jego nie był taki duży – tembr głosu się zmienił. Katarzyna zaczęła odczuwać przyjemność i przestała psioczyć. Z każdym dźgnięciem stajennego wzlatywała do chmur, a jak sięgnął palcami do kępki włosów i wśliznął się opuszkami pomiędzy nie, odnajdując łechtaczkę, zapomniała o wszystkim i pozostało jej jedynie czerpać przyjemność, jaką dawał jej kochanek, penetrując tyłek.
– Nie zaciskaj pośladków i się wypnij. O, tak, jesteś taka ciasna. Ach… Napieraj na mnie, nie uciekaj, przecież czuję, że jest ci dobrze. Do cholery… chodź tutaj. – Piotr złapał Katarzynę za biodra, przytrzymał i docisnął po same jaja, wydobywając z gardła okrzyk rozwścieczonego zwierzęcia.
– Za dużo palców. Piotrze… – wydukała.
Za tę odezwę Piotr uderzył ją otwartą dłonią po pośladku, pozostawiając na nim czerwone odbicie dłoni. Katarzyna przygryzła wargę, a z jej ust nie wyleciało już ani jedno słowo sprzeciwu.
– Źle ci? Przecież to lubisz – oznajmił i zaczął mocniej penetrować palcami kobiecą szparkę. – Zasłużyłaś sobie na to. Ostatnio masz za długi język i nie myślisz nad tym, co mówisz. Nie zaspakajam cię? Wątpię.
Katarzyna nie odpowiedziała. Jej ciało było u kresu wytrzymałości. Drżała i z niepohamowaną żarliwością przyjmowała silne pchnięcia. Piotr mruczał, sapał, zatracając się w objęciach ciasnego tunelu. Objął partnerkę w pasie i po kilku ruchach zastygł, wtryskując w Katarzynę swoje nasienie, po czym opuścił ciepłą dziurkę i dał kobiecie klapsa – podskoczyła, nie doczekawszy spełnienia. Stajenny zdawał sobie z tego sprawę i nie zamierzał robić nic więcej. Skierował się w stronę wyjścia, pozostawiając ją samą z niezaspokojonym rwaniem w kroczu.
Dodaj komentarz