
Nie pisałam, nie dzwoniłam. Cicha niespodzianka. Zawsze się z nich cieszyła.
Otworzyłam drzwi własnym kluczem. W mieszkaniu było cicho, ale czuć było... coś. Delikatnie słodki zapach ciała, kadzidełko w salonie. Buty Kasi przy drzwiach. Dziwne miała być tego dnia u koleżanki.
Zdjęłam kurtkę i weszłam głębiej. Nie wołałam. Zatrzymałam się w przejściu do salonu.
Najpierw zobaczyłam plecy Weroniki. Leżała bokiem na kanapie, naga, jej opalona skóra rozświetlona była ciepłym światłem lampy. Głowę miała wtuloną w... Kasię.
Kasię, moją przyjaciółkę, jej córkę!!!. Ramię Kasi oplatało talię matki, obie nagie, splecione w sposób, którego nie dało się pomylić z niczym innym. Ich oddechy były ciche, miękkie. Widać było, że to już po wszystkim, chociaż całowały się namiętnie zapominając o istniejącym świecie. Po dłuższej chwili dźwięków cmoknięć, zaczęły rozmawiać, wtedy wytężyłam słuch by dobrze je zrozumieć
Zamarłam. Zimno przeszyło mnie od środka nie z nienawiści. Z... dezorientacji. Niedowierzania i może ku mojemu przerażeniu z nutą ciekawości.
Nie zauważyły mnie.
– Było ci dobrze? – zapytała Kasia cicho, głaszcząc Weronikę po biodrze.
– Mhm... – Weronika uśmiechnęła się lekko, a potem przymknęła oczy. – Było pięknie... ale to nie powinno się wydarzyć.
Kasia nie zareagowała nerwowo.
– Wiem. Nie chcę ci niczego zabierać. Wiem mamo, że kochasz Justynę wystarczy zobaczyć jak za nią tęsknisz. Ale... po tym, jak Paweł zostawił mnie jak śmiecia, jak nie mogłam przestać się zadręczać... potrzebowałam tego. Ciebie, ale mi głupio ze względu na Justynę… jest moją najlepszą przyjaciółką.
Weronika pogładziła ją po włosach.
– I ja to czułam. Tyle czułości, dotyku. To było coś więcej niż... seks. Ale nie może się powtórzyć. Kocham Justynę. Kocham ją tak bardzo, że czasem aż się boję. Dlatego też proszę, niech to zostanie między nami. Nie chcę jej zranić, jestem z nią naprawdę szczęśliwa.
- Nie martw się, zostanie to między nami… - Kasia pocałowała w umocnieniu tych słów Weronikę
Zacisnęłam dłoń na klamce. Serce biło mi jak oszalałe. Nie mogłam oddychać, ale nie było we mnie gniewu. Raczej... niewypowiedziane napięcie.
Kasia odsunęła się lekko.
– Wiesz... teraz rozumiem, czemu jesteście razem. Ja też to poczułam. Z kobietą to zupełnie coś innego. Delikatniejsze. Prawdziwsze. Dziękuję, mamo. Jesteś dobrą nauczycielką. Wybacz mi jednak, że Cię wykorzystałam do poprawy samopoczucia
Weronika zadrżała.
– No cóż córeczko… nie gniewam się, bo było bardzo przyjemnie, ale – jej głos drżał bardziej - Nie mów tak... To zbyt intymne. Nie chcę, żeby to zraniło Justynę… - jednak jeszcze dodała 3 grosze - muszę przyznać córcia, że na jak Twój pierwszy raz z kobietą, to byłaś niezła…
Widziałam w Weronice ogromny konflikt z tego co się wydarzyło i wyraźnie to było słychać w jej wypowiedzi, głosie…
Zakręciło mi się w głowie. Wciąż nie wiedziały, że stałam kilka metrów obok. Ukryta w półmroku i wtedy coś się we mnie zmieniło. Wściekłość nie nadeszła. Przyszło... zrozumienie? Nie wiedziałam, co robić. Nakryć je z impetem? Udawać, że nic nie widziałam? Czy może... wejść z dystansem, ironią. Zagrać z tą sytuacją w erotyczną grę? Uśmiechnęłam się delikatnie pod nosem. Moje palce poluzowały uchwyt na klamce. Zrobiłam krok do przodu cicho. Jeszcze jeden. Zatrzymałam się tuż przy wejściu i wtedy powiedziałam:
– No to... chyba nie muszę pytać, czy dobrze się bawiłyście?
Ich ciała zesztywniały jak pod impulsem prądu. Kasia uniosła głowę pierwsza, jej oczy rozszerzyły się z przerażenia. Weronika spojrzała na mnie i zbladła.
– J-Justyna...
– Wróciłam dzień wcześniej. Chciałam cię zaskoczyć, skarbie. I wiesz co? Muszę przyznać... to było bardzo zaskakujące.
Zrobiłam krok dalej. Serce biło mi jak oszalałe, ale twarz miałam spokojną.
– Nie jestem pewna, czy mam rzucić talerzem, usiąść z popcornem czy... się przebrać i dołączyć.
Weronika wstrzymała oddech. Kasia otworzyła usta, ale nic nie powiedziała.
– Żartuję. Prawie. – Dodałam z półuśmiechem. – Ale... może zamiast dramatyzować, po prostu porozmawiamy. W trójkę. Nagość już za nami, prawda?
Zrobiłam jeszcze dwa kroki i stanęłam przy oparciu kanapy. W ręce wciąż trzymałam klucze, ale już nie potrzebowałam ich kurczowo ściskać.
Kasia naciągnęła na siebie koc, próbując się zakryć. Weronika, moja Weronika uniosła się na łokciu, patrząc na mnie z mieszaniną winy i niedowierzania.
– Justyś... To nie miało się wydarzyć. Ja... Ja nie wiem, co się stało.
Podniosłam brew.
– Wiem dokładnie, co się stało, ale może nie chodzi o „co”, tylko dlaczego i o to, co będzie dalej.
Spojrzałam im obu w oczy. Były zbyt zaskoczone, żeby mówić. Ich milczenie było elektryczne.
Zsunęłam sweterek z ramion powoli, swobodnie.
– Przez dwa dni myślałam, jak bardzo za tobą tęsknię. Jak bardzo brakuje mi twojego dotyku, głosu, ciepła. – Spojrzałam na Weronikę. – A teraz, kiedy wracam... widzę, że nie tylko mnie kochasz dotykiem.
Weronika chciała coś powiedzieć, ale uciszyłam ją gestem dłoni.
– Nie mówię, że ci wybaczam. Jeszcze nie, ale może... chcę zrozumieć. Przeżyć to inaczej. Może nie dramatem, tylko... doświadczeniem.
Zsunęłam różowy sweterek zupełnie i rzuciłam go na fotel. Zostałam w obcisłym niebieskim topie i dżinsowych szortach, które odsłaniały moje opalone uda.
Kasia patrzyła na mnie z mieszaniną podziwu, niepokoju i lekkiego napięcia.
– Jesteś piękna – powiedziała nagle, ledwo słyszalnie.
– Wiem – odparłam z uśmiechem. – Ale chcę, żebyście mi to pokazały. Razem. Nie słowami.
Weronika zamarła. Jej twarz przechodziła przez dziesiątki emocji naraz od oporu, przez pożądanie, po lęk.
– Justyś... Nie wiem, czy to dobry pomysł.
– Może nie. Może jutro będziemy żałować, ale dziś... chcę poczuć, że naprawdę jestem dla ciebie najważniejsza. Chcę was... obydwie.
Rozpięłam guziki szortów i zsunęłam je powoli, zostając w białych figach. Moje ciało drżało – nie z chłodu, ale z napięcia.
Usiadłam pomiędzy nimi na kanapie.
– Jeśli chcecie się odkupić... zacznijcie od tego, żeby mnie naprawdę dotknąć, ale powoli, z szacunkiem, z tą samą czułością, którą dałyście sobie.
Weronika uniosła dłoń, położyła ją na moim udzie. Ciepło znajome. Kasia spojrzała na mnie pytająco. Odpowiedziałam jej tylko lekkim skinieniem. Jej palce dotknęły mojej dłoni, splecionej na kolanie.
W powietrzu pachniało zapachem ich ciał, świec i nowego początku.
Zamknęłam oczy. Nie wiedziałam, co wydarzy się dalej, ale po raz pierwszy w życiu nie bałam się chaosu. Byłyśmy w nim razem i to wystarczyło.
Nie musiałyśmy się spieszyć. To było najdziwniejsze w tym wszystkim, że czas nie naciskał, jakby świat postanowił wstrzymać oddech tylko dla nas trzech.
Weronika była pierwsza. Zawsze pierwsza. Jej palce znały moje ciało jak ścieżki, którymi chodzi się tylko nocą, po cichu, ale bez lęku. Zbliżyła się, muskając ustami moją szyję, między włosami a obojczykiem, tam gdzie zawsze drżałam najpierw.
Kasia siedziała naprzeciwko, okryta kocem, nagle bardzo mała. Widziała nas razem, coś znajomego, a jednak obcego.
Spojrzałam jej w oczy, nie spiesząc się.
– Nie musisz – powiedziałam cicho. – ale możesz.
Zsunęła powoli koc. Jej skóra jeszcze ciepła, zaróżowiona, pachniała tą chwilą, tym wyznaniem, którego jeszcze nie wypowiedziała. Weronika spojrzała na mnie porozumiewawczo, a potem... na Kasię. Ich spojrzenia zetknęły się, a potem rozeszły, jak fale na wodzie, które przecinają się tylko na moment. Moje dłonie powędrowały do Kasi delikatnie, z wyczuciem. Początkowo tylko ramiona, jakby chciałam ją objąć emocją. Jej ciało zadrżało, gdy palcami przesunęłam się po wnętrzu jej przedramienia. Weronika tymczasem nachyliła się ku mnie, całując mnie nisko, tuż pod piersią.
Czułam, jak świat zacieśniał się wokół naszych ciał, koncentrował w zapachu skóry, w dźwiękach oddechów.
Kasia zrobiła pierwszy ruch. Czołem dotknęła mojego ramienia, potem ustami przesunęła się po jego linii, niepewnie, ale z rosnącym ciepłem. Zamknęłam oczy. Byłyśmy jak wiatr i ogień, Weronika mocna, pewna, powolna, rozpalająca; Kasia łagodna, eteryczna, jakby z każdą sekundą dopiero uczyła się języka, który znałam już tak dobrze.
Ułożyłam się między nimi z ich ciałami przy moim. Jedna z przodu, druga za mną. Czułam się jak coś, co było darem, ale i próbą, ogniem, który miał nas wszystkich oczyścić. Weronika zajęła się moimi plecami. Jej dłonie sunęły po kręgosłupie jak po strunie harfy delikatnie, lecz z mocą.
Kasia całowała moje kolano, przesuwając się coraz wyżej, dotykała mnie opuszkami nieśmiało, ale z taką uwagą, że każde muśnięcie było jak pierwszy pocałunek, a potem nagle wszystko się splatało: ich języki, moje drżenie, nasz wspólny rytm.
Nie było pozycji, były ruchy. Nie było planu, była muzyka. Stałam się mostem między nimi. Czułam usta Kasi na udzie, palce Weroniki na piersi, oddechy, które mieszały się w jednym rytmie. Chciałam być z nimi i dla nich. Każda z nas oddychała przez drugą. Każda była światłem, cieniem, odbiciem.
Nie wiedziałam, która dłoń gdzie jest i to było najpiękniejsze, że nie trzeba było wiedzieć, bo byłyśmy razem i każda z nas choć inaczej, to kochała. Ich spojrzenia spotkały się nade mną. Jedna była moją historią, druga jakimś niewypowiedzianym snem. Czułam ich oddechy, dwa inne rytmy, a jednak cudownie zsynchronizowane w tej jednej chwili, którą pozwoliłam im współtworzyć. Leżałam z otwartym sercem, w ciszy, która brzmiała jak preludium.
Weronika zaczęła od najprostszego gestu, jakby chciała tylko sprawdzić, czy jeszcze jestem tu, z nimi. Jej usta, znające mnie bez słów, musnęły wnętrze mojego uda, tam, gdzie skóra jest jak aksamit po zmierzchu ciepła, pulsująca, gotowa. Kasia była bardziej niepewna. Widziałam, jak jej dłoń drży, gdy dotykała mnie z drugiej strony, symetrycznie. Palcami kreśliła ścieżki nieśmiałe, czułe, jakby pisała list na moim ciele.
Zamknęłam oczy.
Weronika zsunęła moje biodra nieco niżej, tak delikatnie, jakby próbowała rozplątać wstążkę, a potem zaczęła... oddychać tuż nad moim centrum. Powietrze było ciepłe, a język znajomy. Spiralny, miękki ruch, który znałam jak ukochaną melodię.
Kasia... się zbliżyła. Cicho, jak cień do światła. Jej usta były nieporadne, jakby dopiero uczyły się mnie rozumieć, ale to właśnie ta niepewność była piękna. Niewinne pocałunki, jakby każda sekunda była pytaniem: „czy mogę?”, a moje ciało, w odpowiedzi, otwierało się na „tak”.
Były dwie, dwie fale, dwie ręce, dwa języki. Jedna głęboka i pewna, druga miękka i słodka jak poranek po burzy. Ich języki spotykały się między moimi biodrami, czasem przez przypadek, czasem celowo.
To było jak taniec, nie choreografia, ale istynkt.
Jedna z nich trzymała mnie za udo, druga głaskała wnętrze dłoni. Ich rytm był jak puls wspólny, rozciągnięty w czasie. Czułam się jak środek czegoś świętego, nie jak zdobycz, ale jak światło.
Moje ciało reagowało falą, ciepłem, drżeniem, które płynęło przez mnie do nich. Z każdym ruchem zbliżałam się do czegoś, co było zarówno utratą jak i odrodzeniem. Zaczęłam oddychać ich oddechami. Zaczęłam być nie tylko sobą, ale nimi, a kiedy przyszło uwolnienie, nie miało ono dźwięku, tylko światło. Ich oddechy splatały się nade mną jak dwa światy, które nigdy nie powinny się spotkać, a jednak właśnie teraz tworzyły nową, wspólną przestrzeń. Byłam w samym środku, zawieszona między nimi, między przeszłością i teraźniejszością, między tym, co zakazane, a tym, co nagle stało się możliwe.
Weronika moja partnerka i mama Kasia, jej dotyk pewny, znajomy, niosący poczucie bezpieczeństwa, a jednocześnie rozpalający mnie tak, jak tylko ona potrafiła. Kasia, moja rówieśniczka, w jej dłoniach była nieśmiałość, pytanie, pragnienie, które dopiero szukało języka. Czułam, jak obie próbują opowiedzieć mi siebie, jedna mocą doświadczenia, druga świeżością odkrycia.
– Skarbie… – wyszeptała Weronika między moimi włosami, tak cicho, że prawie nie byłam pewna, czy to nie echo we mnie. Ten szept miał w sobie ciężar winy, a jednocześnie miękkość obietnicy.
Kasia spojrzała na mnie, a w jej oczach drżało zawstydzenie, które powoli ustępowało miejsca odwadze. Kiedy jej palce zetknęły się z moimi, poczułam, że pragnie nie tylko mnie, ale też… uznania, przyjęcia do kręgu, który jak sądziła nigdy nie był jej pisany. Zatrzymałam je obie spojrzeniem.
– Chcę, żebyście były… razem przy mnie. Nie przeciwko sobie. – Moje słowa były jak klucz i obie, choć tak różne, otworzyły się na nie.
Weronika objęła mnie od tyłu, przyciągając do swojego ciepła, jej usta muskały moje ramię, szyję, policzek, jakby chciała mi przypomnieć: to ja cię znam Twoje, to ja uczyłam cię każdej nuty tego języka. Kasia, siedząca przede mną, powoli składała pocałunki na moim ciele, coraz odważniejsze, a jednak pełne szacunku, jakby odkrywała mapę, której granice dopiero się zacierają.
Byłam między nimi rozpięta, a jednak scalona. Ich ręce, różne w sile i pewności, prowadziły mnie w jedno miejsce: do poczucia, że ta chwila jest bardziej wyznaniem niż grzechem.
Ciepło Weroniki oplatało mnie jak kokon, jej głos był szeptem przewodnika, a jednocześnie wyznaniem, że kocha nawet w chaosie. Kasia natomiast wniosła do tej przestrzeni coś nowego, świeżość, drżenie, delikatność, które czyniły każdą sekundę czymś absolutnie pierwszym.
Zamknęłam oczy i pozwoliłam im obu mówić językiem dłoni, ust, oddechu. W tej chwili nie było winy. Była tylko intensywność, jakby cały świat zwęził się do kręgu ciepła naszych ciał.
Weronika oplatała mnie ramionami od tyłu, jakby chciała zamknąć w swoim uścisku cały chaos tej nocy i uczynić z niego schronienie. Jej wargi dotykały mojej szyi i ramion powoli, miękko, zostawiając na skórze ślady ciepła, które wnikały głębiej niż sam pocałunek, a jej dłoń pewna, doświadczona zanurzyła się między moje uda, kreśląc koliste ruchy, od których moje ciało rozbrzmiewało drżeniem niczym smyczek dotykający strun.
Kasia, moja rówieśniczka, a jednocześnie jej córka, była przed nami. jakby na moment zawieszona pomiędzy zakazem a spełnieniem. Kiedy jednak zbliżyła swoje usta, poczułam ich miękkość na piersiach. Jej język pieścił mnie nieśmiało, ale z każdą chwilą coraz odważniej, jakby uczył się melodii, którą Weronika już dawno znała.
Byłam w samym środku tej kompozycji, jej nutą przewodnią, a zarazem instrumentem, na którym grały obie. Weronika prowadziła mnie od tyłu, jej oddech zsynchronizowany z moim, a jej palce odnajdywały we mnie miejsca, które znała jak sekrety powtarzane tylko w ciemności. Moja dłoń powędrowała do tyłu, w głąb jej ud, odnajdując wilgotne ciepło i odpowiadając na jej rytm własnym, czułym dotykiem. Kasia, pochylona nade mną, całowała mnie z taką intensywnością, że każdy jej pocałunek na moim ciele był jak świeże odkrycie. W jej spojrzeniu była prośba i oddanie, a w ruchach coraz więcej odwagi, jakby pragnęła udowodnić, że potrafi być częścią tej gry.
Trwałyśmy tak, trzy kobiety splecione w jeden organizm, jeden oddech, jedną falę. Moje ciało odpowiadało każdemu ich gestowi, niczym melodia rozwijająca się w crescendzie miękko, ale nieubłaganie ku górze. Nie było między nami winy ani rywalizacji, tylko ciepło, które krążyło z ust do dłoni, z dłoni do skóry, ze skóry do serca. Czułam, że choć ta noc była pełna chaosu, to właśnie on tworzył harmonię.
Weronika i Kasia spotkały się nad moim ramieniem, ich usta zetknęły się w nagłym, pełnym napięcia pocałunku, który zabrzmiał jak błyskawica na tle mojego oddechu. Poczułam, jak moje ciało drży mocniej, jakby samo chciało uczestniczyć w tym zetknięciu dwóch światów.
– No proszę… – zaśmiałam się cicho, z trudem łapiąc powietrze. – Widzę, że nawet moje ramię ma dziś lepiej niż ja.
Weronika mruknęła mi do ucha, z tą znajomą nutą ironii:
– Cicho skarbie. Wszystko w swoim czasie.
A Kasia, uśmiechnięta jak dziecko przyłapane na psocie, dodała:
– Ale nie martw się, Justyś… zaraz nadrobię.
I nadrobiła. Jej usta odnalazły moje, miękkie, młode, z początku niepewne, a potem coraz śmielsze. Ten pocałunek był inny niż Weroniki, nieobciążony latami wspólnej historii, lecz pełen odkrywania, jakby każda sekunda była nowym początkiem. W końcu opadłam plecami na Weronikę, a ona otuliła mnie ramionami. Jej ciało stało się dla mnie kokonem, bezpiecznym schronieniem, w którym mogłam oddychać bez lęku. Jej dłonie błądziły po mnie, po piersiach, brzuchu, szyi, a każdy dotyk był zarazem przypomnieniem i obietnicą.
Kasia powędrowała pocałunkami niżej od szyi, przez piersi, gdzie zatrzymała się dłużej, jakby chciała zapamiętać ich smak, dalej wzdłuż brzucha, aż do pępka. Każdy jej krok w dół był jak nowa nuta w melodii, która rozbrzmiewała we mnie coraz głośniej, aż w końcu zbliżyła się do miejsca, które było moim najcenniejszym sekretem. Jej język miękki, powolny, delikatny dotykał mnie z błogosławioną pasją. To nie był pośpiech, nie było w tym chciwości. Raczej muśnięcia anioła, czułe, stopniowe, jakby modlitwa składana na mojej skórze. Każdy ruch był pytaniem, na które moje ciało odpowiadało coraz głośniej, coraz wyraźniej. Odchyliłam głowę, odnalazłam usta Weroniki i oddałam się jej pocałunkom, czasem zachłannym, czasem miękkim i długim. Jej wargi znały mnie jak nikt inny, a teraz smakowały mnie na nowo, jakby chciały udowodnić, że mimo wszystkiego wciąż jestem jej najważniejsza.
Byłam między nimi opieką i pragnieniem, doświadczeniem i świeżością. Ich dłonie, ich usta, ich oddechy wszystko to tworzyło rytm, w którym nie było już miejsca na przeszłość ani przyszłość. Była tylko ta chwila gorąca, nieskończona, pełna.
Moje ciało drżało jak struna poruszona pierwszym akordem. Każdy ruch języka Kasi, powolny i spiralny, wywoływał we mnie falę, która rozchodziła się coraz szerzej. Rozchyliłam nogi bardziej, jakby chciałam dać jej dostęp do najgłębszej części siebie tej, której dotyk stawał się błogosławieństwem i wyznaniem. Odgarniałam jej włosy z twarzy, patrząc na nią z góry z mieszaniną zachwytu i wdzięczności, jak na kogoś, kto z odwagą odkrywa zakazane ogrody.
Za moimi plecami Weronika oplatała mnie ramionami. Jej usta pieściły moje wargi, a czasem odsuwały się, by wyszeptać słowa, które wbijały się we mnie głębiej niż sam dotyk:
– Jest ci dobrze, prawda, kiedy moja córeczka cię pieści?
Nie potrafiłam odpowiedzieć słowami. Kiwnięcia głowy, szybki oddech, łapczywe pocałunki, którymi wpijałam się w jej usta to były moje riposty. Smak Weroniki niósł ze sobą obietnicę i zmysłowe ukorzenie, jakby chciała wziąć w posiadanie każdy mój szept i każdy drżeniem wymówiony „tak”.
Temperatura rosła. Czułam ją w pulsie na szyi, w napięciu ud, w falującym rytmie piersi. Kasia była jak ogień tańczący na wietrze, jej język wirujący, miękki, pełen pasji, sprawiał, że moje ciało unosiło się i opadało jak w transie. Weronika tymczasem trzymała mnie mocno, całując raz delikatnie, raz zachłannie, jakby chciała ukraść oddech, a zarazem oddać mi swój.
Świat zwęził się do tej jednej chwili. Byłyśmy we trzy, a jednak czułam się jak w epicentrum żywiołu, gdzie czas przestaje istnieć. Drżenie we mnie narastało, falowało coraz wyżej, aż każdy mięsień, każdy nerw stał się jedną struną napiętą ku granicy wytrzymałości. Kiedy ekstaza przyszła, była jak światło gwałtowne, ale czyste. Rozlała się przeze mnie i dalej ku Weronice, ku Kasi, jakby moje spełnienie było ich nagrodą. W kręgu ciał, ramion i pocałunków poczułam się jak w ognisku, które spala wszystko, co zbędne, a zostawia jedynie blask.
Kasia uniosła się, jeszcze wilgotna od mojej ekstazy, i zbliżyła do nas obu. Jej oczy błyszczały od śmiałości, której przed chwilą jeszcze w sobie nie miała.
Weronika, obejmująca mnie ramionami, rzuciła z uśmiechem lekko ironicznie, lekko zachęcająco:
– Nieźle, córeczko…
– Ma to po tobie – odpowiedziałam półgłosem, odwracając głowę ku Weronice i muskając jej wargi, jakby chciałam przypieczętować tę prawdę pocałunkiem.
Ich spojrzenia spotkały się nade mną, a potem naturalnie, bez zawahania – usta Kasi i Weroniki zetknęły się w namiętnym pocałunku. Patrzyłam na nie zahipnotyzowana, oplatając nogami talię Kasi. Moje ciało drżało, gdy obserwowałam, jak matczyna pewność Weroniki i młodzieńcza śmiałość Kasi splatają się w jeden ogień. Ich języki tańczyły, a ja czułam się jak świadek i uczestniczka zarazem wciągnięta w wir ich oddechów i drżenia. Dłonie Weroniki wciąż pieściły moją skórę, jakby przypominała mi, że choć dzielę ją z inną, nadal jestem jej centrum.
Kasia w końcu oderwała się od ust swojej mamy i od razu powróciła do mnie. Jej pocałunek był głodny, namiętny, pachniał zarówno nią, jak i echem ust Weroniki. Zatraciłam się w tym smaku, czując, jak granice między nami znikają, a cała trójka tworzy jedno ciało, jeden puls, jeden płomień.
Weronika odchyliła się na kanapie, z tym charakterystycznym dla niej półuśmiechem, który zawsze zwiastował coś zakazanego.
– No to, dziewczynki… kto teraz pierwszy mnie zaskoczy? – rzuciła prowokacyjnie, muskając opuszkami moją talię.
– Mamo, nie bądź taka pewna siebie – odparła Kasia z figlarnym błyskiem w oku. – Jeszcze się okaże, że to my nauczymy cię czegoś nowego.
– Mało prawdopodobne – wtrąciłam z uśmiechem, pochylając się nad Weroniką i składając na jej ustach długi, namiętny pocałunek. – Ale możemy spróbować.
Nie czekając na odpowiedź, przesunęłam się tak, by usiąść nad jej twarzą odwrócona tyłem, czując na sobie jej ciepłe dłonie i znajomy oddech. W tym samym czasie Kasia zsunęła się niżej, zaczynając od kostki Weroniki i całując jej nogę coraz wyżej, krok po kroku, jakby budowała drogę ku centrum rozkoszy.
Pochyliłam się w dół, między uda Weroniki, i tam… spotkałam się z Kasią. Nasze usta zetknęły się w krótkim, mokrym pocałunku, gdzie smak i zapach jej skóry mieszały się z nami obiema.
– No proszę… – wymruczała Kasia, muskając mój policzek. – To dopiero wspólna lektura.
– Skup się, córeczko – odparła Weronika spod nas, a jej głos drżał od emocji.
I wtedy zaczęłyśmy razem. Kasia i ja dwie pary ust, dwa języki pieściły kobiecość Weroniki, splatając się w jednym rytmie, czasem muskając się nawzajem, czasem grając w wyobrażony duet, w którym ona była instrumentem, a my dwiema melodiami.
Moje ciało reagowało falami, bo w tym samym czasie Weronika oddawała mi siebie, językiem, który znałam tak dobrze, a jednak zawsze potrafił mnie zaskoczyć. Jej pasja była jak echo wszystkich naszych wspólnych lat, miłość wyrażona nie w słowach, lecz w rytmie, którego uczyłam się od nowa każdej nocy. Ta sytuacja zakręcona, wymykająca się definicjom, traciła w moich oczach wszelką obcość, bo cokolwiek się działo, cokolwiek Kasia wniosła między nas… Weronika wciąż była moją dziewczyną. Moją ukochaną. Moją.
Kasia uniosła głowę, jej oczy błyszczały roziskrzonym ciepłem, a potem powoli odwróciła się tyłem do mnie, zostawiając między nami most zbudowany z nagłego pragnienia. Moje dłonie odnalazły na nowo ciało Weroniki – tam, gdzie jeszcze przed chwilą tańczył mój język, teraz zanurzyły się palce, rytmicznie, głęboko, wyczuwając w niej każdą falę napięcia. Jednocześnie pochyliłam się ku Kasi. Jej zapach i smak stały się nagle wszystkim, czego potrzebowałam. Moje usta osiadły między jej udami, pieściłam ją z czułością, jakby każdy ruch języka miał być wyznaniem.
Weronika pod nami traciła oddech, coraz gwałtowniej drżąc biodrami pod moimi pieszczotami. Czułam, jak jej usta i język pracują we mnie z pasją i znajomą maestrią, raz delikatne jak muśnięcie pióra, raz zachłanne, jakby chciała wgryźć się w sam rdzeń mojego pragnienia.
Byłyśmy jak zestrojone instrumenty – tercet, w którym każda nuta spotykała się z drugą, wzmacniała ją i niosła ku kulminacji. Kasia oddawała się moim pieszczotom, drżąc w moich dłoniach, a ja jednocześnie dawałam Weronice przyjemność, którą znałam na pamięć, i przyjmowałam tę, która przychodziła do mnie od niej jak dar. Oddechy stawały się coraz krótsze, urywane. Pokój rozbrzmiewał jękami miękkimi, melodyjnymi, nakładającymi się na siebie jak refren piosenki, której słów nie trzeba było wypowiadać. Nasze ciała napędzały się nawzajem, każda pieszczota rodziła nową, każda fala pragnienia przechodziła z jednej na drugą, aż granice zaczęły się zacierać. Byłyśmy jednością. Potrójną harmonią, w której nie było początku ani końca. Napięcie między nami rosło jak fala, która raz po raz uderzała o brzeg i cofała się tylko po to, by za chwilę wrócić jeszcze mocniejsza. Moje palce wciąż tańczyły w wnętrzu Weroniki, coraz głębiej, coraz szybciej, jakby znały melodię, do której grało jej serce. Jej ciało wiło się pod nami, ramiona zaciskały się na moich biodrach, a język wibrował we mnie z pasją, której nie mogłam dłużej opierać się bez reszty.
Kasia drżała nade mną, moje usta rozkwitały na jej kobiecości, a każdy jej jęk był jak kolejna iskra, która rozżarzała mnie od środka. Czułam, jak jej uda napinają się, jak z każdym moim muśnięciem jej oddech staje się coraz płytszy, rwany.
Pierwsza pękła Weronika, jej ciało nagle wygięło się w łuku, jakby chciała unieść się w górę i oderwać od wszystkiego, co ziemskie. Krzyk, który wyrwał się z jej gardła, był bardziej muzyką niż głosem. W tej samej chwili jej język zanurzył się we mnie jeszcze głębiej, a ja poczułam, że nie jestem w stanie zatrzymać własnej fali. Moje ciało falowało w rytmie jej ekstazy, a gdy spełnienie porwało mnie całkowicie, zakryłam twarz w ramionach Kasi, aby zagłuszyć dźwięki, które wyrwały się z mojej piersi. To była burza i ukojenie w jednym, eksplozja i cisza, która przychodzi po niej.
Kasia, czując jak drżę, sama przyspieszyła. Jej biodra zadrżały nagle w moich dłoniach, a jej jęk, urywany, chropowaty, wypełnił pokój. Upadła obok nas, rozedrgana, jakby na moment straciła grunt pod nogami.
Leżałyśmy potem splecione w jeden organizm, nasze ciała jeszcze pulsowały wspomnieniem tego, co dopiero się wydarzyło. Trzy głosy, trzy rytmy, trzy serca, a jednak jedno spełnienie, które trwało jeszcze długo w naszym oddechu i drżeniu mięśni. Odpoczywałyśmy przez chwilę w bezruchu, lecz nasze oddechy wciąż były niespokojne, jak echo burzy, która dopiero co przeszła. Leżałyśmy podkulone na kanapie, splecione, niby trzy ramiona jednego ciała. Weronika odnalazła moje usta i nasze pocałunki były już inne, wolniejsze, miękkie, pełne słodyczy. Kasia patrzyła na nas, jakby chłonęła obraz, a potem powoli, z uśmiechem i błyskiem w oku, dołączyła. Nasze wargi spotykały się kolejno, czasem wszystkie razem, w plątaninie oddechów i czułości.
— Kocham was… obie — wyszeptała Kasia nagle, zawstydzona własną śmiałością, a jej oczy zadrżały, jakby bała się odpowiedzi.
— Ja też — odparła cicho Weronika, a jej głos zabrzmiał jak obietnica.
Patrzyła na mnie z cieniem pytania w oczach.
— Wybaczysz mi? — zapytała, delikatnie, prawie dziecinnie, choć wciąż obejmowała mnie mocno, jakby bała się utraty.
Spojrzałam na nią i na Kasię, pozwalając, by napięcie rozproszyło się w odrobinie żartu.
— Jeszcze dzień młody… — uśmiechnęłam się figlarnie, przygryzając wargę. — Ale jeśli tak bardzo chcesz zasłużyć na odkupienie, to twoje szanse właśnie rosną.
Weronika westchnęła, przytuliła się za moimi plecami, objęła mnie w pasie i zaczęła całować w szyję, powoli, z namaszczeniem, jakby każde muśnięcie było nowym zaklęciem. Jej ramiona otulały mnie niczym miękki kokon, a ja czułam, jak tracę w tym wszystkim ostrość myśli.
Zaczęłyśmy wiercić się, szukać na kanapie nowego układu, który pozwoliłby nam zbliżyć się jeszcze bardziej. W końcu Kasia położyła się na plecach, rozkładając nogi z ufnością i lekkością, jakby oddawała nam się cała, bez lęku. Spojrzałam na Weronikę. Jeden wzrok wystarczył. Zrozumienie między nami było jak cienka, migocząca nić, która łączyła nasze serca.
Pochyliłam się nad Kasią i, jakby w geście niemal sakralnym, złożyłam pocałunek na jej najbardziej intymnym miejscu. Zrobiłam to z taką powagą, jakby było to święto, a nie tylko pragnienie. Jej ciało zadrżało natychmiast, a oddech urwał się w pół drogi. Weronika, nadal obejmując mnie od tyłu, przysunęła swoje usta do mojego ucha i szepnęła coś cicho, co było jak zapowiedź kolejnej podróży. Rytm pieszczot przyspieszał, a zarazem nabierał harmonii, jakbyśmy grały wspólnie jedną melodię. Kasia leżała rozchylona, jej ciało drżało pod moimi ustami, które coraz odważniej i bardziej rytmicznie pieściły ją, uzupełniając ten taniec o subtelny ruch palców. Jej jęki stawały się coraz bardziej miękkie, głębokie, przepełnione słodyczą.
Weronika pochyliła się nade mną, a jej dłoń, pewna i zwinna, odnalazła mnie, wślizgując się we mnie głęboko, jakby pragnęła całym gestem powiedzieć, że należy do mnie. Zanurzała się coraz śmielej, a ja, drżąc pod jej dotykiem, czułam, jak napędza mnie do jeszcze większej czułości wobec Kasi. Jej usta muskały moją szyję, znajdowały płatek ucha, a oddech tańczył na mojej skórze. Szeptała w ten sposób, który sprawiał, że wszystko we mnie miękło:
— Kocham cię, skarbie… Przepraszam… chcę ci to wynagrodzić…
Każde słowo paliło mnie słodkim żarem. Głębiej, mocniej, szybciej, jej palce wyznaczały tempo, któremu nie mogłam się oprzeć. Czułam, że moje własne drżenie przelewa się w moje pocałunki na ciele Kasi, że cała namiętność, którą Weronika budziła we mnie, spływała przeze mnie dalej, do niej. Kasia reagowała jak struna, której dźwięk stawał się coraz wyraźniejszy, wyższy, pełniejszy. Byłyśmy jak krąg zamknięty, gorący, samonapędzający się, w którym miłość, pragnienie i odkupienie zlewały się w jedno. Nie przerywałam ani na moment. Moje usta tańczyły na kobiecości Kasi w coraz bardziej wirującym rytmie, który oplatał ją i rozniecał, aż całe jej ciało falowało w niespokojnym uniesieniu. Wierciła się, wiła pod naporem tej rozkoszy, a jęki stawały się głębokie, naglące, rozdzierające ciszę pokoju.
Za mną Weronika wciąż była blisko, jej palce, zanurzone we mnie, prowadziły mnie w głąb samej siebie. Każdy jej ruch sprawiał, że drżałam i przyśpieszałam na ciele Kasi, jakby jej namiętność przechodziła przeze mnie, stając się moim własnym ogniem. Nagle przyszła chwila, kiedy Kasia zatraciła się całkowicie. Jej ciało skurczyło się w ekstazie, uda zadrżały i mocno zacisnęły się wokół mojej głowy, jakby chciała mnie zatrzymać w tym błogim uwięzieniu. Jej jęk, przeciągły i rozkoszny, wypełnił powietrze.
Weronika, czując to napięcie, zwolniła we mnie ruchy. Jej palce zaczęły sunąć łagodniej, jakby chciała pozwolić mi w pełni nasycić się smakiem triumfu, rozkoszy, którą wydobyłam z Kasi. Delikatne, miękkie pulsowanie jej dłoni we mnie było jak echo uspokajające, a jednocześnie podtrzymujące żar.
Położyłam się na plecach, czując, że moje ciało samo prowadzi nas w kolejną odsłonę tego dnia. Kasia zawahała się tylko przez chwilę, a potem usiadła nade mną, tak blisko, że poczułam ciepło jej drżącej skóry. Jej spojrzenie spotkało się z moim, jakby pytała, czy tego pragnę. Odpowiedziałam bez słów językiem, który zanurzył się w jej wilgoci, rysując kształty, jakie sama pragnęłam jej podarować. Smakowała jak obietnica, której nie chciałam już nigdy stracić.
Potem pojawiła się Weronika. Pochyliła się nade mną i nagle cały świat skurczył się do miejsca między moimi udami. Jej usta i język były jak płomień, czułam każdy ruch, każdy dotyk, a gdy dołączyły jej palce, przeszedł mnie dreszcz tak mocny, że na moment zapomniałam oddychać. Te same palce, które jeszcze przed chwilą znały mnie od środka, wróciły tam, gdzie zawsze tęskniłam za ich obecnością. Traciłam kontrolę, a równocześnie wszystko we mnie chciało ją oddać. Pieściłam Kasię coraz mocniej, coraz szybciej, w rytm, jaki narzucała mi Weronika. Smak jej rozkoszy mieszał się z moim własnym napięciem, a jęki Kasi spadały na mnie jak rozkoszny deszcz.
Byłyśmy splecione w jedno, ja, drżąca między nimi, Weronika, która prowadziła mnie jak nikt inny, i Kasia, wirująca nade mną w ekstazie. Trzy głosy jednej pieśni, trzy oddechy, które gubiły się w powietrzu. W tej chwili wiedziałam, że nie ma odwrotu: ta chwila należała do nas, do naszej namiętności i do tej dziwnej, zakręconej, ale pięknej bliskości.
Kasia poruszała się nade mną coraz gwałtowniej, jej biodra falowały w rytmie, którego nie mogłam już zatrzymać. Trzymałam ją za uda, wciągając głębiej, smakując każdy jej drżący oddech, każdą nutę napięcia, które rozbrzmiewało w niej jak muzyka. Czułam, jak jej ciało wibruje, jak zaciska się na mnie, jak jęk wyrwał się spomiędzy jej warg i roztopił we mnie wszystko, co jeszcze mogłam kontrolować.
Weronika była gdzieś niżej, cała pochylona nade mną, z palcami i językiem, które zmieniały moje ciało w płonące pole rozkoszy. To ona prowadziła mnie ku granicy, której nie potrafiłam już odsunąć. Jej szept, ledwie słyszalny w moim uchu „kocham cię, skarbie” wbijał się głębiej niż jakikolwiek dotyk.
Wtedy przyszło. Najpierw Kasia, której krzyk ekstazy rozdarł przestrzeń, aż jej uda zacisnęły się na mojej twarzy niczym więzy rozkoszy. To samo napięcie przebiegło przeze mnie falami, spazmatycznie, niepowstrzymanie. Całe moje ciało trzęsło się pod dotykiem Weroniki, a język błądzący na kobiecości Kasi stawał się częścią tego samego, niekończącego się wybuchu. Zatonęłam. W ich zapachu, w ich smaku, w dreszczach, które rwały się przeze mnie jak błyskawice. Nie byłam już oddzielnie „ja”, „ona” i „ona”, byłyśmy jednym ciałem, jedną ekstazą, jednym rozedrganym uniesieniem, które spalało nas od środka.
Chaotyczne, niecierpliwe pocałunki błądziły po naszych ustach, szyjach, piersiach, jakby każda z nas chciała upewnić się, że tamte fale rozkoszy były prawdziwe. Raz Kasia była nade mną, całując mnie głęboko, raz Weronika pochylała się, muskając moje usta, a za chwilę wszystkie trzy, niemal śmiejąc się z własnej niezgrabności, spotykałyśmy się w jednym, rozpalonym pocałunku.
Nie szukałyśmy już natychmiastowej kulminacji, raczej zakotwiczenia. Zatrzymania się. Czułam, jak nasze ciała wciąż drżą, jakby echo ekstazy jeszcze w nas pulsowało. Przylgnęłyśmy do siebie, uniesione na klęczkach, obejmując się, patrząc sobie w oczy. W ich spojrzeniach było wszystko: podniecenie, ekscytacja, cień niedowierzania i coś, co koiło mnie najbardziej — wybaczenie.
To ja pierwsza przerwałam ciszę, szukając uśmiechu, który uniósłby nas ponad ciężar tej sytuacji.
– Pamiętasz, skarbie – zwróciłam się do Weroniki, muskając jej policzek – jak kiedyś przy moich urodzinach, żartowałyśmy… że może kiedyś w trójkę oddamy się spełnieniu? Ty, ja i… Kasia, mama z córką? – wypowiedziałam to półgłosem, z lekkim uśmiechem, który sam wymknął się z drżących warg. – Nigdy bym nie uwierzyła, że coś takiego naprawdę się wydarzy.
Kasia roześmiała się cicho, opierając czoło o moje ramię.
– No cóż… marzenia mają to do siebie, że czasem przybierają bardziej dosłowne formy, niżby się chciało – mrugnęła porozumiewawczo.
Weronika, obejmując mnie od tyłu, złożyła na mojej szyi długi pocałunek.
– Może los uznał, że trzeba dać nam szansę… żeby coś, co było żartem, stało się mostem. – Jej głos był miękki, ale wibracja w nim sprawiła, że przeszedł mnie dreszcz.
Wtulone we trzy, z ustami jeszcze wilgotnymi od pocałunków, trwałyśmy tak, jakby czas na moment zapomniał o swoim biegu. Wtulone w siebie, wciąż lekko rozdygotane, szukałyśmy słów, które mogłyby dorównać temu, co właśnie się wydarzyło. Milczenie nie było ciężkie, raczej miękkie, przepełnione dotykiem i ciepłem skóry.
To Kasia pierwsza zebrała się na odwagę. Spojrzała na Weronikę z powagą, której rzadko w niej widziałam.
– Kocham Cię… mamo – wyszeptała, a w jej oczach błyszczała wilgoć, nie tylko z podniecenia, ale i z emocji. Potem odwróciła się ku mnie. – I przepraszam, Justyno, że tak postąpiłyśmy.
Uśmiechnęłam się, unosząc rękę, by musnąć jej policzek. – Kochana… zapracowałyście na moje wybaczenie – powiedziałam cicho, z uczuciem. – A poza tym… słyszałam też, co było powodem. Rozumiem to i wybaczam.
Moje spojrzenie powędrowało ku Weronice, której oddech zdradzał napięcie większe niż u nas obu. Gładziłam jej policzek, delikatnie, tak jak robi się to wtedy, gdy chce się kogoś uspokoić, zatrzymać na powierzchni oddechu.
– Kocham Cię – wyszeptała z ulgą w głosie, niemal na jednym wydechu. – I Ciebie też, córciu. Jesteście dla mnie wszystkim… nigdy nie chciałam Was skrzywdzić.
Objęłyśmy się wtedy wszystkie naraz, ciasno, tak że nie było już żadnych granic między nami. Nasza nagość ocierała się o siebie w tym przytuleniu, ale nie była to chwila pożądania, raczej bliskości, która płynęła z serc i z ciepła skóry. Zamknęłam oczy i miałam wrażenie, że to właśnie teraz, w tym splątaniu rąk i nóg, w oddechach wymieszanych, znalazłyśmy coś, czego szukałyśmy: spokój, jedność i pewność, że nic nas już nie podzieli. Delikatne pocałunki jeszcze raz odnalazły nasze usta, jakbyśmy nie chciały pozwolić, by żar wygasł. Najpierw muśnięcia, potem coraz dłuższe, coraz cieplejsze, aż znowu czułam w sobie ten niecierpliwy ogień.
– A teraz… pozwólcie, że ja zadbam o was – szepnęłam, patrząc im w oczy. – Niech to, co się między nami wydarza, naprawdę nas splecie.
Położyłam się na plecach, rozluźniając ciało w miękkości kanapy. Kasia niemal instynktownie uniosła się i usiadła nade mną, tym razem tyłem do mojego spojrzenia, tak że jej biodra znalazły się tuż nad moimi ustami. Poczułam, jak cała jej niecierpliwość i drżenie wędrują ku mnie, a ja przyjęłam je z czułością, językiem odnajdując jej najczulsze miejsca. Weronika w tym czasie przesunęła się bliżej, aż nasze uda splotły się w skrzyżowaniu, które naturalnie zetknęło nasze kobiecości. Drgnęłam, gdy pierwszy raz poczułam jej ciepło na sobie tak bliskie, tak pulsujące. Oparła dłonie o moje ramiona, prostując tułów, a jej oczy odnalazły Kasię.
Patrzyły na siebie z góry, ich oddechy splatały się tak blisko, że wystarczyło lekkie nachylenie, by ich usta znowu się spotkały. Z perspektywy mojego ciała czułam, jak obie należą do mnie i jak ja jestem ich spoiwem, jednym gestem pieściłam Kasię, jednym ruchem byłam złączona z Weroniką. Trójkąt naszych pragnień zamknął się w idealnej równowadze. Na tyle, na ile pozwalała mi pozycja Kasi unoszącej się nade mną, widziałam tylko fragmenty migotliwe obrazy, które zapadały we mnie głębiej niż pełny widok: jej napięte uda, miękki brzuch falujący w rytmie oddechów, czasem cień piersi, unoszącej się i opadającej w uścisku Weroniki. Cała reszta docierała do mnie dźwiękiem, ich urywane westchnienia, wilgotne pocałunki, drobne jęki, a w końcu szeptany dialog, który zdawał się jeszcze bardziej rozpalać atmosferę.
– Kocham cię, mamusiu… – wyszeptała Kasia w rozedrganej przerwie między pocałunkami.
– Kocham cię, córeczko… – odpowiedziała Weronika głosem, który drżał od pragnienia i czułości.
Te słowa, ta gra między nimi – spływały do mnie jak echo, oplatając mnie i nakręcając jeszcze mocniej.
Weronika poruszała się w naszym skrzyżowaniu nóg, jakby świadomie przedłużała rozkosz. Jej ruchy były spokojne, rytmiczne, wręcz hipnotyczne. Nasze kobiecości spotykały się w powolnym ocieraniu, a wilgoć sprawiała, że każdy ruch był coraz gładszy, coraz bardziej nieuchronny. Było to jak płynący nurt, który wciąga i prowadzi, aż nie sposób się wyrwać.
Zatopiłam się w smaku Kasi. Mój język pieścił jej najczulsze miejsce z uważną czułością, spijając z niej wszystko, co wypływało wraz z jej rozkoszą. Jej biodra falowały nade mną, raz mocniej dociskając mnie do siebie, raz unosząc się lekko, jakbyśmy tańczyły wspólny, namiętny taniec, w którym to ja wyznaczałam rytm, a ona dawała się prowadzić. Czułam, jak jej drżenie przechodziło na mnie, jak oddechy Weroniki stawały się szybsze. Weronika wplatała w to swoje powolne, rytmiczne ruchy, a ich szeptane wyznania i jęki tworzyły muzykę, której melodia rosła, coraz bardziej hipnotyzująca, coraz trudniejsza do opanowania. Ich ciała zdawały się wzajemnie nakręcać, jakby każda z nas podawała dalej iskrę, która natychmiast rozniecała ogień w drugiej. Oddechy przyspieszyły, jęki zlały się w jeden chór, a nasze biodra falowały coraz śmielej, coraz gwałtowniej.
Weronika zaczęła poruszać się szybciej, jej ruchy były już mniej powściągliwe, bardziej instynktowne, gwałtowne, jakby chciała zatracić się w tym tarciu, w wilgotnym splocie, który ślizgał się, stapiał i potęgował rozkosz. Moje biodra odpowiedziały tym samym, przyspieszone, dynamiczne, w pełnym rytmie, jak dwa serca bijące w tym samym tempie.
Powyżej czułam, jak Kasia wirowała nade mną, jak jej ciało drży, gdy spijałam z niej to, co rozkwitało w jej wnętrzu. Jej biodra falowały mocniej, coraz bardziej niespokojnie, a ja podążałam za nimi, pragnąc dać jej wszystko, czego potrzebowała. Kasia i Weronika, zapatrzone w siebie, złączyły usta w gorącym pocałunku, który był już bardziej walką niż czułością, napierającym spotkaniem pragnienia, w którym obie topniały, a jednocześnie się wzajemnie podsycały. Ich języki, ich westchnienia, dźwięki, które z siebie wydobywały, były dla mnie jak śpiew, który unosił nas wszystkie ku granicom wytrzymałości.
Rytm przyspieszał, falujący, niepowstrzymany, prowadzący nas w stronę rozedrganej ekstazy. Ciała zlewały się w jedno, wilgoć czyniła każdy ruch bardziej śliski, bardziej nieuchwytny, a zarazem mocniejszy, porywający. Każdy nacisk, każdy powrót bioder sprawiał, że fala uniesienia wzbierała, niosła nas coraz wyżej, ku miejscu, gdzie nie było już myśli, tylko czyste, spazmatyczne doznanie.
Ich rytm przyspieszał, czułam to coraz wyraźniej, jakby nasze ciała same prowadziły taniec, który narastał, pulsował i porywał mnie coraz głębiej. Weronika była ze mną spleciona tak blisko, że każdy ruch jej bioder odbijał się we mnie, prowokując mnie do jeszcze mocniejszego tempa. Nasze ciała ślizgały się o siebie, wilgotne i rozpalone, aż granica między nami niemal przestała istnieć.
Słyszałam, jak Kasia wirowała nade mną, jak jej westchnienia splatały się z pocałunkami Weroniki. Ten duet szeptów i jęków podsycał moje własne napięcie, które rosło, rosło, aż stało się nie do zatrzymania i wtedy, w jednej chwili, porwała mnie fala. Głośny jęk wyrwał mi się z gardła, gdy ekstaza uderzyła we mnie, spazmatyczna, dławiąca, niemal odbierająca oddech. Poczułam, że Weronika spełnia się razem ze mną, jej ciało drżało w tym samym rytmie, nasze biodra wciąż desperacko szukały siebie, jakbyśmy chciały roztopić się jedna w drugiej. To wspólne uniesienie było czymś więcej niż przyjemnością, jakbyśmy razem dotknęły granicy czegoś świętego.
Kasia dołączyła chwilę później, pchana naszą ekstazą. Czułam jej ruchy, czułam, jak osuwa się ku nam, drżąca, rozpalona, aż w końcu i jej krzyk spełnienia dołączył do naszych. Opadła na nas jak w ramiona, które czekały tylko po to, by ją przyjąć i otulić.
Leżałyśmy tak, splątane, wśród przyspieszonych oddechów i drżeń, które powoli ustępowały, zamieniając się w miękki spokój. Byłam między nimi, a zarazem w nich obu, i wiedziałam, że ta chwila zostanie we mnie na zawsze.
Przesunęłyśmy się powoli do narożnika kanapy, jakby nagle każda z nas potrzebowała choć odrobiny wygody, miękkości i bliskości jednocześnie. Weronika ułożyła się półleżąco, półsiedząco, a ja wpełzłam do niej plecami, wtulając się jak w bezpieczną przystań. Jej ramiona otuliły mnie instynktownie, a ja poczułam, jak oddech wciąż szarpie moją piersią, choć ciało powoli uspokajało się po burzy. Kasia przysiadła bokiem naprzeciw, opierając się o nasze nogi, a jej dłoń raz po raz muskała skórę mojej łydki, jakby wciąż potrzebowała czułego kontaktu.
W ciszy, która zapadła, słyszałam tylko nasze przyspieszone, miękkie oddechy i gdzieś w tle tykanie zegara. Zaczęły do mnie wracać myśli gorące, splątane, nieco zbyt realne. „Co to znaczy? Czy to nie naruszy czegoś, co mam z Weroniką? Czy to nie było za daleko?” — pytałam siebie w ciszy, choć na zewnątrz nie zdradzałam ani nuty konsternacji. Jeszcze nie teraz. Na razie chciałam trwać w tej ciepłej miękkości, w ich ramionach, w dotyku, który wciąż pachniał spełnieniem.
Kasia przechyliła głowę i spojrzała na nas z figlarnym uśmiechem.
– No i co teraz, mamo? – mruknęła zaczepnie, a Weronika od razu zachichotała, przyciągając mnie bliżej.
– Teraz, córeczko, grzecznie dziękujesz za kolację… – odpowiedziała Weronika, muskając ustami mój kark, jakby mimochodem.
– Kocham cię, mamo… – Weronika uniosła głos teatralnie, udając Kasię, a Kasia parsknęła śmiechem, aż jej dłoń klepnęła lekko nasze splecione nogi.
– A ja ciebie, córeczko – odpowiedziała Kasia, odgrywając swoją rolę z przesadną powagą, co sprawiło, że wszystkie trzy wybuchłyśmy śmiechem.
Śmiech rozładował napięcie, miękko rozpraszając resztki ciężkiej ciszy. I wtedy, w tej beztrosce, padły też słowa bardziej prawdziwe już nie żartem, a szeptem.
– Kocham was – wyrwało mi się cicho, niemal nieświadomie, jakby serce samo przejęło głos. Poczułam, jak Weronika ścisnęła moją dłoń, a Kasia spojrzała na mnie tym swoim wdzięcznym, rozpromienionym wzrokiem.
– Ja ciebie też, Justyś – odparła Weronika, opierając czoło o moje włosy. – I dziękuję… za to, że byłaś ze mną w tym wszystkim.
Kasia westchnęła miękko i przytuliła się do naszych nóg.
– To było… coś więcej, niż mogłam sobie wyobrazić i jestem wam wdzięczna.
Leżałyśmy tak chwilę, już bez żartów, otulone sobą, nagie, lecz nie odsłonięte, jakby ciepło naszych słów i pocałunków stanowiło miękki płaszcz, w którym można było zasnąć spokojnie.
Weronika wciąż otulała mnie ramionami, kiedy Kasia nieco speszona, a zarazem rozpromieniona, westchnęła i odezwała się z lekkim drżeniem głosu:
– Dziewczyny… jeszcze raz was przepraszam. Naprawdę nie chciałam, żeby to w jakikolwiek sposób zburzyło wasz związek… Justyś, ty wiesz, że jesteś dla mnie… najlepszą przyjaciółką, a z moją mamą… – tu spojrzała na Weronikę z figlarnym uśmiechem – …to przecież inna historia.
Na te słowa Weronika uniosła brew i spojrzała na mnie, jakby chciała się upewnić, czy wszystko ze mną w porządku. Poczułam, jak ściska moją dłoń, a w jej oczach pojawiło się pytanie bez słów. Odpowiedziałam lekkim uśmiechem — takim, który miał w sobie i spokój, i wybaczenie.
– Kasiu… – odezwałam się w końcu, pozwalając, by mój głos brzmiał miękko, ale i figlarnie. – Wiesz, że ja ci niczego nie mam za złe, a jeśli już, to… chyba powinnam ci podziękować. W końcu nie każda kobieta ma w życiu okazję przeżyć coś tak pięknego jak… – zrobiłam pauzę, udając namysł – …nasz mały, pełen wdzięku trójkąt.
Kasia zarumieniła się aż po uszy, a Weronika roześmiała się głośno, muskając moje ramię ustami.
– No tak, „piękny trójkąt”… – powtórzyła żartobliwie, przyciągając mnie mocniej. – I pomyśleć, że wszystko zaczęło się od twoich urodzin i tych twoich szelmowskich gróźb, że kiedyś „nas w to wplączesz”.
– A jednak – dodałam, udając niewinną – słowa potrafią się ziścić. Trzeba tylko odpowiedniej okazji.
Śmiech rozbrzmiał znów wśród nas, lżejszy, ciepły, uwalniający ostatnie resztki napięcia. Było w nim coś oczyszczającego, jakbyśmy właśnie świętowały sekret, który należał już tylko do nas trzech.
Kasia w końcu podniosła się, szybko narzuciła na siebie ubranie i z lekkim uśmiechem, w którym brzmiała też nuta zażenowania, powiedziała cicho:
– Idę już… nie będę wam przeszkadzała.
Drzwi zamknęły się za nią bezszelestnie, a w pokoju pozostała cisza. Ja wciąż leżałam wtulona w ramiona Weroniki, jej ciało było przy mnie jak tarcza i schronienie zarazem. Czułam, jak obejmuje mnie jeszcze mocniej, jakby chciała mnie zatrzymać, jakby bała się, że po tym wszystkim mogłabym odejść.
Nie mówiłyśmy nic, nasze dłonie błądziły po sobie delikatnie, opuszkami palców kreśląc czułe, niespieszne ścieżki. Cisza nie była ciężka, raczej krucha i intymna. Czekałam, aż któraś z nas ją przełamie, ale wiedziałam, że to Weronika musi zacząć.
– Justyś… – jej głos zabrzmiał miękko, trochę niepewnie. – Kocham cię i wiem, że… nie powinnam była pozwolić, by ta chwila z Kasią tak nas porwała. To było zbyt daleko, ale ty jesteś dla mnie najważniejsza. To, co się stało… już nigdy się nie powtórzy.
Poczułam, jak jej słowa spływają we mnie jak ciepło, jak wyznanie, które leczy i koi. Odpowiedziałam spokojnie, głaszcząc jej dłoń:
– Kochanie… ja też cię kocham i wiesz, kiedy słyszałam was tam razem, gdy nakryłam was w tamtej chwili… dziwnie łatwiej było mi wybaczyć, bo wiedziałam, że mimo wszystkiego, to ja jestem twoja.
Uśmiechnęłam się lekko, chcąc rozładować powagę:
– Ale liczę, że faktycznie się to nie powtórzy. No… chyba że wspólnie zdecydujemy, że od czasu do czasu zaprosimy Kasię.
Zaśmiałyśmy się obie krótko, cicho, ale szczerze. Wiedziałyśmy, że choć to brzmiało jak żart, sprawa była poważna i wymagała poukładania.
Nasze usta odnalazły się w pocałunku, tym razem spokojnym, miękkim, bez gorączki, a bardziej jak pieczęć miłości i obietnicy. Potem wtuliłyśmy się jeszcze mocniej i pozwoliłyśmy, by sen powoli ułożył w nas to, czego słowa nie były w stanie od razu.
Materiał znajduje się w poczekalni.
Prosimy o łapkę i komentarz!
Dodaj komentarz