Braterstwo cz. 12

- Wstawaj! Musimy uciekać! - wyszeptany krzyk i szarpanie za ramię obudziły mnie z twardego snu. Półprzytomny zerwałem się i pomknąłem za znikającymi w zaroślach pośladkami Mbu. Nie było czasu na zastanawianie się nad czymkolwiek. Zresztą byłem jeszcze półprzytomny po wyrwaniu z głębokiego snu. Wiedziony instynktem samozachowawczym przemykałem pomiędzy krzakami, bardziej posiłkując się słuchem niż wzrokiem. Mark biegł tuż za mną. Dziwna sprawa, ale  biegnąc za Mbu, po kilkunastu minutach zauważyłem, czasem słabo a czasem bardzo wyraźnie wyczuwalny  zapach spermy. Przecież od naszego seksu minęło już sporo czasu, a poza tym wcześniej – to znaczy wtedy, gdy uciekliśmy z wioski biegłem dość blisko  niej i nic nie czułem. Było jeszcze bardzo ciemno, choć miałem wrażenie, że do świtu brakuje już naprawdę niewiele czasu. Po przebiegnięciu około kilometra, zaczęło się przejaśniać na tyle, że już byłem w stanie rozróżniać kształty. I wtedy dostrzegłem biegnącą przed Mbu jaśniejszą i jakże dobrze znaną sylwetkę mojej Ady. Jakaż to była radość, a zarazem niedowierzanie, że jest już wśród nas! Cała, zdrowa i przede wszystkim wolna! Wtedy nie zastanawiałem się, jakim cudem została oswobodzona, tylko cieszyłem się, że znów jesteśmy razem. I że podjąłem właściwą decyzję, nie zostawiając jej na pastwę losu. I szesnastu bzykaczy. Ach! Teraz uświadomiłem sobie, skąd pochodził dolatujący do mnie zapach – z pewnością nie od Mbu. Im bardziej się rozjaśniało, tym więcej szczegółów mogłem dostrzec. Ada miała włosy posklejane, jakby wypsikała na nie pełen spray lakieru. Zresztą prawie cała jej skóra była pokryta zaschniętymi plemnikami, tworzącymi półprzeźroczystą skorupę.

     Zindu prowadził nas tylko sobie znanymi ścieżkami i w kierunku, który jak mniemam, miał nas oddalić od porywaczy, a jednocześnie nie zbliżyć zanadto do potencjalnej grupy pościgowej, wysłanej przez Ukele. Zdaliśmy się całkowicie na jego znajomość terenu, zwyczajów i sposobu myślenia tubylców. Z jego wiedzą i osłonięci dosyć gęstymi krzewami, czuliśmy się w miarę bezpiecznie, jednak to wkrótce miało się zmienić. Wybiegliśmy na odkrytą równinę, zmierzając w kierunku zarośli znajdujących się po drugiej stronie. Zindu krzyknął, że za tymi zaroślami płynie rzeka, za którą będziemy już bezpieczni, bo tam kończy się teren jego plemienia. Prawdę mówiąc, ledwo już powłóczyliśmy nogami po całonocnym pościgu, ale majaczące w oddali zarośla, będące obietnicą rychłego odpoczynku, jakby wyzwoliły lekki optymizm i zmobilizowały nas do większego wysiłku. Mniej więcej w połowie odległości dzielącej nas od bezpiecznego miejsca, kątem oka zauważyłem ruch po lewej stronie – na równinę wbiegało ośmiu wojowników, wśród których po sposobie poruszania się rozpoznałem Bale i Ukele. Tak więc nasze obawy się potwierdziły – byliśmy ścigani!

- Gonią nas! - krzyknąłem ostrzegawczo do pozostałych.
- Za nami też! - odpowiedział zamykający naszą grupę Mark.

     Odwróciłem się, by na własne oczy przekonać się, że porywacze Ady także właśnie wbiegają na równinę. Przyspieszyliśmy napędzani strachem i adrenaliną, co pozwoliło nam dobiec do rzeki, kiedy ścigający nas byli jeszcze kilkaset metrów z tyłu.

- Musimy płynąć ostrożnie, bez gwałtownych ruchów i żadnych hałasów – ostrzegł nas Zindu – tu są krokodyle.

     Zawahaliśmy się jedynie przez chwilę, no bo za nami była pewna śmierć, natomiast przed - tylko hipotetyczna. Ostrożnie, w takiej samej kolejności jak podczas biegu weszliśmy do rzeki, mającej w tym miejscu około osiemdziesięciu metrów szerokości i powoli zaczęliśmy płynąć. Wiedziałem, że musimy się oddalić od brzegu na tyle, aby nie dosięgły nas włócznie naszych braci i ich kompanów. Kiedy minąłem połowę szerokości rzeki, poczułem się już trochę pewniej, choć groźba spotkania z krokodylem była wciąż aktualna. I tak naprawdę, dopiero na drugim brzegu będzie można odetchnąć, bo tam już z pewnością nie dolecą dzidy ścigających nas tubylców. Kiedy do brzegu brakowało mi około dwudziestu metrów, Zindu, Ada i Mbu już na niego wychodzili. Wtedy usłyszałem głośny plusk. Po chwili całą serię plusków. Obejrzałem się nerwowo – Ukele i jego ludzie zbierali zalegające na brzegu kamienie i rzucali nimi w naszym kierunku. Szkoda im było dzid, które przy tej odległości byłyby mało celną bronią, więc postanowili zainteresować nami krokodyle. Po chwili dołączyli do nich porywacze Ady. W naszym kierunku leciał grad kamieni. Wraz z Markiem, przerażeni perspektywą zapoznania się z gadzimi szczękami, zrezygnowaliśmy ze stylu klasycznego i już nie bacząc na hałas zaczęliśmy jak najszybciej płynąć kraulem.

     Do brzegu brakowało nam już zaledwie kilku metrów, kiedy usłyszałem przeraźliwy wrzask Mbu. Gdy spojrzałem przez ramię, zobaczyłem za sobą kotłującą się wodę i ogromną plamę krwi w miejscu, gdzie powinien być Mark. Z przerażenia puściły mi zwieracze. Zesrałem się i zeszczałem jednocześnie, dostając przy tym dodatkowy zastrzyk adrenaliny. Resztką sił dotarłem do brzegu, na który z błotnistej brei blokującej moje stopy, tuż przed zamykającą się szczęką potężnego krokodyla, wyrwał mnie Zindu razem z Adą. Odciągnęli mnie kilka metrów dalej, skąd już bezpieczni,  z przerażeniem patrzyliśmy na walkę krokodyli o rozszarpane szczątki naszego towarzysza. Włosy zjeżyły mi się na głowie a całe ciało pokryło się gęsią skórką na samą myśl, że równie dobrze to ja mogłem skończyć jako śniadanie wygłodniałych gadów. Wrzask rozpaczy Mbu jeszcze bardziej potęgował uczucie przerażenia. Jedynym pocieszeniem było to, że kiedy wody rzeki uspokoiły się po skończonej jatce, Ukele z resztą wojowników usatysfakcjonowanych dokonaną zemstą, odeszli w kierunku swoich wiosek. Przynajmniej z ich strony już nic nam nie groziło. Nadal jednak byliśmy nadzy i daleko od cywilizacji. Prawdę mówiąc, dość już miałem afrykańskich przygód. Teraz myślałem tylko o bezpiecznym powrocie do domu.

     Mbu rozpaczała, lamentując i zanosząc się od płaczu, więc Ada poszła ją pocieszać. Odprowadziła ją nieco dalej od rzeki, jednak nie na tyle daleko, aby stracić z nami kontakt wzrokowy. W końcu nadal byliśmy w Afryce i wszelkich niebezpieczeństw wokół nie brakowało. Bliskość rzeki z pewnością przyciągała zwierzęta, zarówno spokojnego żeru, jak i te drapieżne. Ada przytuliła łkającą Mbu i uspokajająco głaskała ją po plecach. Gdyby nie tragiczne okoliczności, powiedziałbym, że wyglądały niezwykle ponętnie –  wtulone w siebie dwie piękności, drobna blondynka i długonoga hebanowa afrykańska gazela o urodzie zawodowej modelki. Nie dane mi było długo oglądać to niezwykłe widowisko, bo Zindu widząc, że już złapaliśmy oddech zarządził dalszy marsz. Zostawać tu dłużej nie było zbyt rozsądnie. Powiedział, że odpoczniemy dopiero wtedy, gdy znajdziemy bezpieczniejsze miejsce. Chcąc nie chcąc, trzeba było ruszać dalej. Już nie biegliśmy. Zindu prowadził, Mbu szła za nim, potem Ada a ja zamykałem naszą grupkę tak drastycznie zmniejszoną po stracie Marka. Nikt nie rozmawiał, bo każdy musiał jakoś w głowie sobie poukładać to wszystko, co się wydarzyło. Mbu jeszcze trochę pochlipywała, ale szybki marsz wyraźnie dobrze jej służył.

     Po około trzech godzinach równina zaczęła przechodzić we wzgórza, pokryte gdzieniegdzie  krzewami i drzewami oraz pojawiającymi się coraz częściej skałkami. Im dalej szliśmy, krajobraz przeobrażał się w skalisty płaskowyż, poprzecinany wąwozami. W jednym z nich Zindu znalazł strumyk, który pozwolił nam ugasić pragnienie i obmyć się po trudach podróży. Pionowe skalne ściany dawały dużo cienia, mieliśmy dostęp do wody, więc miejsce było idealne na przeczekanie południowego skwaru i zregenerowanie sił. Byliśmy tak wyczerpani, że każde z nas zasnęło natychmiast po ułożeniu się na ziemi.  

     Gdy się obudziłem, było już późne popołudnie. Dziewczyny jeszcze spały, zaś Zindu siedział przy ognisku piekąc dość grubego węża. Poczułem ssanie w żołądku, ale na jedzenie trzeba było jeszcze trochę poczekać.

- Kiedy zdążyłeś go złapać i rozpalić ognisko? -zapytałem.
- Jak spaliście. Ja nie potrzebuję tak długiego snu – odpowiedział.
- Przecież tej nocy nawet nie zmrużyłeś oka …
- Po prostu tak już mam.  
- Ok. I co teraz? Dokąd nas prowadzisz?
- To już nie jest okolica dobra dla nas. Zdradziliśmy naszych braci, więc nie ma powrotu.  
- A wiesz może jak znaleźć miejsce, gdzie są biali ludzie?
- Był kiedyś u nas biały misjonarz. Mówił, że tam skąd przyszedł jest więcej białych ludzi.
- Trafisz tam?
- Myślę, że to nie może być bardzo daleko. Znajdę.  
- Co tu tak apetycznie pachnie? - usłyszeliśmy lekko zachrypnięty głos Mbu.
- Uuuuuuch! Zjem słonia z kopytami! - zawtórowała jej Ada przeciągając się zamaszyście.
- Nie wiem, czy słonie mają kopyta – zaśmiałem się.
- Mamy tylko jego trąbę – zażartował Zindu.
- Wszystko jedno! Byle coś zjeść – zakończyła Ada, po czym kucnęła pod skałą i spomiędzy szeroko rozwartych ud wypuściła silny strumień moczu. Już tak przesiąknęła wioskowymi zwyczajami, że bez żadnego skrępowania sikała przy nas i to w zupełnie nieeuropejski sposób. Mbu przykucnęła przy niej i dokładnie w ten sam sposób opróżniła woreczek moczowy. Dygnął mi, bo kręcą mnie mokre zabawy a poza tym dwie różnokolorowe laski sikające synchronicznie, to naprawdę podniecający widok. Dwie długie strugi moczu wylatujące pod ogromnym ciśnieniem spomiędzy cudownych udek, wyryły głębokie bruzdy w piasku zalegającym na brzegu strumyka i w moim mózgu. Też jeszcze nie sikałem, więc dołączyłem do nich, tyle tylko, że ja swoim wpółwzwiedzionym pisiorem szczałem w odwrotnym kierunku – wprost na skałę. Dziewczyny się uśmiechnęły na ten widok, co odebrałem jako pierwsze oznaki normalizacji po traumatycznych przeżyciach poranka.

     Pomimo tak miłego przebudzenia, obiadokolację zjedliśmy w milczeniu. Wąż smakował jak kurczak, co prawda nieprzyprawiony, ale byliśmy tak wygłodniali, że w naszym odczuciu był jak homar przygotowany przez francuskiego mistrza kuchni. Popiliśmy go wodą ze strumienia i usiedliśmy jeszcze na chwilę przed wyruszeniem w dalszą drogę. Chyba niepotrzebnie, bo gdybyśmy poszli od razu, to konieczność zachowania ostrożności i koncentrowanie się na omijaniu przeszkód, pozwoliłyby zapomnieć o Marku. A tak, to po chwili w oczach Mbu znów pojawiły się łzy. Ada przytuliła ją do siebie, by wesprzeć swoim ciepłem w tak trudnych chwilach. Głaskała ją po ramionach, dodając otuchy i opierając głowę o skronie czarnoskórej przyjaciółki. Trwały tak przez kilka chwil, które pozwoliły na uspokojenie, ale wtedy stało się coś nieoczekiwanego. Mbu zbliżyła usta do ust Ady i namiętnie ją pocałowała, jakby przelewając pokłady miłości jaką dotychczas darzyła Marka, na swoją pocieszycielkę. Ada nie wydała się zaskoczona takim obrotem sprawy – natychmiast odpowiedziała, zachłannie wpijając się w czarne wargi.
  
     Wraz z Zindu wpatrywaliśmy się w oczekiwaniu, co będzie dalej? Czy poprzestaną na pocałunkach, czy może dadzą upust namiętności idąc na całość? Zdawały się zupełnie ignorować naszą obecność, a my wiedząc, że to powinno poprawić nastrój Mbu, staraliśmy się pozostać niewidzialnymi, aby nie przerwać jakimś niepotrzebnym ruchem, czy słowem tej pięknej chwili odprężenia, jakie wszystkim nam  było potrzebne. Kiedy dłonie dziewczyn zaczęły niecierpliwymi ruchami poszukiwać wzajemnej pieszczoty piersi, zapędzać się w okolice najbardziej intymne, kiedy paluszki zagłębiły się w wilgotnych norkach, mój penis stał już w pełnej gotowości. Po dłuższej chwili pieszczot Mbu położyła Adę na wznak, nie wyjmując palców z jej cipki a języka z ust. Jeszcze chwilę się całowały, po czym usta Mbu zaczęły smakować każdy milimetr ciała Ady, zmierzając ku naturalnie owłosionej cipce. Nie pominęła oczywiście piersi, które uciskała wolną dłonią i całowała gorącymi wargami. Ada jęczała już bez skrępowania i zaczęła to robić jeszcze głośniej, kiedy wilgotny język pierwszy raz przesunął się wzdłuż równie wilgotnych warg sromowych. A kiedy trafił na twardy guziczek u ich zbiegu, całym ciałem wstrząsnął spazm orgazmu, powodujący tężenie mięśni i wygięcie rozpalonego ciała w mostek. To był bardzo długi orgazm! Chyba jeszcze takiego u niej nie widziałem! Ani tak prędko! Moja pała stwardniała aż do bólu!

     Kiedy opadła na piasek po intensywnym szczytowaniu, natychmiast rzuciła się na Mbu, by się odwdzięczyć. Dyszała jakby wcale nie minęło jej podniecenie, liżąc długie nogi od palców stóp, poprzez szczuplutkie łydki, kolana, uda, by wreszcie rozchylić hebanowe wargi, ukazując różowe wnętrze kobiecości. Językiem muskała pokryte czarnymi kręconymi włosami pachwiny, od czasu do czasu zagłębiając język w wilgotną, śliską szparkę. Mbu mruczała z przyjemności, dociskając dłoń Ady, pieszczącą na zmianę jej stężałe z podniecenia piersi. Grube i twarde sutki sterczały dumnie, wręcz prosząc o pieszczotę. Miałem tego dość! Wstałem, chcąc się do nich przyłączyć – wystawiona pupcia Ady nęciła, kusiła, wręcz krzyczała do mnie – wbij się! wbij się! Lecz gdy tylko się podniosłem, do mojego sterczącego fiuta przyssał się Zindu. Spojrzałem w dół – no tak, jemu też bryknął na widok mojego podniecenia! No cóż, trudno, niech dziewczyny radzą sobie same. Popatrzyłem na Adę i spotkałem jej kpiące spojrzenie. Chichrała się, widząc mojego penisa w męskich ustach, ale tylko przez moment, bo na powrót skoncentrowała się na skarbie, który lizała. Zajęła się doprowadzeniem Mbu do szczytu tak intensywnego, jaki sama przed chwilą przeżyła.

     Postanowiłem zrobić podobnie. Ustawiłem sobie Zindu pod skałą, z wypiętym tyłkiem i mocno naślinionym penisem sforsowałem zwieracz. Bardzo potrzebowałem tego otulenia ciepłem, więc zacząłem powoli , ale dosyć szybko zwiększyłem tempo. Rżnąłem go tak dynamicznie, jakbym pierwszy raz się dorwał do dupy. A to wszystko zasługa lasek, które tak bardzo mnie podnieciły, że prędko doszedłem, spuszczając się w środku. Zindu nie doszedł tak szybko, więc potrzebował mojej pomocy. Już bez żadnego skrępowania wziąłem jego czarną maczugę do ust i dobrze nawilżyłem. Robiłem to z uśmiechem na ustach, zerkając co jakiś czas, czy aby na pewno Ada widzi jak to robię. To miał być taki mój mały odwet za to, że z taką radością zabawiała się ze swoimi porywaczami ubiegłej nocy. Potem ustawiłem się do pozycji na pieska, tak by wciąż patrzeć na Adę, a Zindu bez zbędnej zwłoki wypełnił mnie swoim twardzielem. Wzdychałem z każdym jego pchnięciem, bo prostata drażniona od środka daje poczucie rozkoszy porównywalne z tym, co czuje kobieta podczas pieszczenia łechtaczki. Ada widząc to i słysząc, uśmiechnęła się i mrugnęła do mnie, po czym z jeszcze większą ochotą zabrała się za łechtaczkę Mbu.  Tej już dużo nie było trzeba. Po chwili jej ciało wpadło w rezonans, trzęsąc się i wijąc, a z pomiędzy ud wytrysnęły płyny, mocząc buzię i dekolt Ady. Patrzyłem jak spływają po piersiach i skapują z sutków na żółty piasek, a mój kutas znów zrobił się twardy.

     Gdy Mbu trochę ochłonęła zaczęła z zaciekawieniem przyglądać się jak Zindu mnie grzmoci. Ada widząc jej zainteresowanie, też baczniej spojrzała w naszą stronę.
- Co cię w tym tak ciekawi? - zapytała ją Ada.
- Jestem ciekawa, czy dojdzie – odpowiedziała szeptem.
- Zindu?
- Zindu to wiadomo. Ale nie każdy facet szczytuje podczas pieszczenia prostaty.
- A skąd ty wiesz takie rzeczy?
- Czasem zakładałam sztucznego penisa i bzykałam tak Marka. Albo robiłam to wibratorem. Uwielbiał ten typ orgazmu.
- Nie wierzę! Naprawdę to robiliście?
- Naprawdę! A co w tym dziwnego? Dlaczego miałabym odmawiać jeśli wiem, że to sprawia mu ogromną przyjemność. To tak jakby on nie chciał mnie polizać po cipce, choć wiedziałby, że to uwielbiam.
- Ale to takie trochę niehigieniczne.
- To tylko kwestia nastawienia i odpowiedniego przygotowania. Niech każdy robi to, co lubi. Nikt nie powinien tego oceniać.

     Reszty rozmowy nie zanotowałem w pamięci, bo przeszył  mnie tak intensywny orgazm, że odcięło mi wszystkie zmysły. Strzelałem spermą pod siebie, ku wielkiej jak mniemam satysfakcji Mbu. Uda mi drżały jakby były z galarety a zwieracz zaciskał się rytmicznie na czarnym, twardym penisie wypełniającym moje trzewia. Po chwili poczułem spazmy Zindu, wstrzykującego we mnie spermę seriami.
- Juhuuu! Udało się! - Mbu nie kryła radości, a ja ucieszyłem się z jej lepszego nastroju.

     Spojrzałem na Adę. Jej buzia wyrażała niesamowite zaskoczenie. Nigdy nie wcześniej nie widziała, żebym aż tak intensywnie reagował całym ciałem na orgazm.
  
- To chłopców też lubisz?! - zapytała z przekąsem.
- A ty dziewczynki? - odpowiedziałem pytaniem.
- Ale to co innego?
- Tak? A niby dlaczego?
- No wiesz …
- Nie. Kiedyś tak myślałem. Ale braterstwo otworzyło mi oczy.
- To jest braterstwo?
- Nie. To był rytuał, za którym stoi cała filozofia. Filozofia dbania o swojego brata, jego rodzinę i pomoc w zaspokojeniu naturalnych potrzeb wtedy, kiedy nie ma kobiet. W naszej kulturze też się tak dzieje w miejscach gdzie są sami faceci , tylko zazwyczaj wiąże się z przemocą i gwałtem. Tutaj jest zupełnie inne podejście - to akt szlachetny i sprzyjający większej integracji społecznej. I nikt nikogo nie prześladuje z powodu bardzo głębokiej przyjaźni pomiędzy mężczyznami.
- A co będzie po powrocie do Polski? Zabierzesz tam Zindu?
- Nie wracamy do Polski. Tam nie ma przestrzeni dla takiej rodziny jak my?
- Jakiej rodziny?
- Chciałbym, żebyśmy żyli razem - we czwórkę. W Holandii.
- Co?! Oszalałeś?!
- Przemyśl to. Rozważ wszystkie plusy i minusy. Zobaczysz co ci wyjdzie.
- Jestem za – wtrąciła Mbu.
- Ja też – zawtórował Zindu.
- No nie wiem, nie wiem. To trochę dziwne.
- Mamy dużo czasu, żeby to obmyślić. Tymczasem trzeba się umyć i w drogę – zarządziłem.
I tak też zrobiliśmy.

Jeśli Ci się podobało, zostaw łapkę.
Pozdrawiam
Obi1

0bi1

opublikował opowiadanie w kategorii erotyka, użył 3406 słów i 18902 znaków.

5 komentarzy

 
  • Użytkownik gerho

    dobreeee...

    3 tyg. temu

  • Użytkownik Xexe

    Dziękuję

    3 tyg. temu

  • Użytkownik Gaba

    Nareszcie! Witaj znowu na pokładzie! I znowu trzymasz poziom, bdb!

    3 tyg. temu

  • Użytkownik Chetny

    Nie pozwól czekać tak długo na kolejne części

    3 tyg. temu

  • Użytkownik mundek8

    Wielki powrót, czekam na dalsze losy bohaterów.

    3 tyg. temu